John Irving - Zanim Cie znajde.pdf

(3342 KB) Pobierz
JOHN IRVING
Zanim Cię Znajdę
tytuł oryginału: Until I Find You
Dla mojego najmłodszego syna Ewretta,
który sprawił, że znów poczułem się młody,
z żarliwą nadzieją, że gdy dorośnie na tyle,
aby przeczytać tę opowieść,
będzie miał za sobą dzieciństwo idealne
lub będzie w jego trakcie,
możliwie jak najbardziej różne
od opisanego w niniejszej książce.
To, co my, a w każdym razie ja, tak pewnie
nazywamy pamięcią - w odniesieniu do chwili, sceny, faktu
ocalonego przed zapomnieniem - tak naprawdę stanowi
formę opowieści, która nieustannie płynie w naszym umyśle
i zmieni się przy każdej próbie werbalizacji. Zycie kryje w
sobie zbyt wiele sprzecznych interesów emocjonalnych,
aby podlegać bezkrytycznej akceptacji, i być może
zadaniem opowiadającego jest w taki sposób przedstawić
fakty, by zgadzały się z zakończeniem. Tak czy inaczej,
mówiąc o przeszłości, kłamiemy jak z nut.
William Maxwell, „Do widzenia, do jutra”
I
•••••
Morze Północne i Bałtyckie
1 • Pod opieką kongregacji i
absolwentek
Wedle słów matki, Jack Burns był aktorem, zanim
tak naprawdę nim został, lecz jego najżywszym
wspomnieniem z dzieciństwa były chwile, gdy czuł się
zmuszony ująć ją za rękę.
Wtedy nie grał.
Oczywiście nie pamiętamy wiele z okresu, nim
skończymy cztery lub pięć lat, nasze najwcześniejsze
wspomnienia zaś są nad wyraz wybiórcze, niekompletne, a
nawet zafałszowane. To, co w mniemaniu Jacka było
pierwszą okazją, gdy zapragnął chwycić matczyną rękę,
najpewniej nastąpiło setny bądź dwusetny raz.
Testy przedszkolne wykazały, iż Jack Burns
dysponował rozwiniętym nad wiek zasobem słownictwa, co
często się zdarza wśród jedynaków nawykłych do rozmów
z dorosłymi, a zwłaszcza jedynaków wychowywanych
przez jedno z rodziców. Istotniejsza jednak była, według
testów, jego pamięć następstwa zdarzeń, którą w wieku
trzech lat miał na poziomie dziewięciolatka. W wieku lat
czterech zdolność Jacka do zapamiętywania szczegółów i
pojmowanie linearności czasu równały się umiejętnościom
dziecka jedenastoletniego. (Owe szczegóły dotyczyły - lecz
nie zamykały się na nich - spraw trywialnych, takich jak
elementy garderoby oraz nazwy ulic).
Wyniki wspomnianych testów wywarły ogromne
wrażenie na Alice, matce Jacka, która uważała syna za
roztrzepanego; twierdziła, iż jego skłonność do
fantazjowania czyni go nad wiek niedojrzałym.
Jesienią 1969 roku, kiedy Jack miał cztery lata i
jeszcze nie chodził do przedszkola, matka zaprowadziła go
na róg Pickthall i Hutchings Hill Road w Forest Hill, ładnej
dzielnicy Toronto. Czekali na koniec lekcji, tak aby, jak
wyjaśniła Alice, Jack mógł zobaczyć dziewczęta.
Święta Hilda nosiła wówczas nazwę „kościelnej
szkoły dla dziewcząt” od przedszkola aż do trzynastej
klasy, istniejącej jeszcze wtedy w Kanadzie. Zgodnie z
postanowieniem matki, właśnie tutaj Jack miał rozpocząć
edukację, pomimo że był chłopcem. Alice odczekała z
zakomunikowaniem mu tej decyzji do chwili, gdy główne
drzwi otworzyły się zachęcająco i na zewnątrz wyległa
gromada dziewcząt w rozmaitych stadiach niechlujstwa i
wdzięku, o ponurych, a niekiedy egzaltowanych minach.
- W przyszłym roku - oznajmiła Alice - Święta Hilda
przyjmie chłopców. Kilku, i tylko do czwartej klasy.
Jack nie mógł się ruszyć; ba, ledwie mógł oddychać.
Dziewczęta mijały go ze wszystkich stron, niektóre wielkie i
hałaśliwe, wszystkie zaś w mundurkach w kolorach, jakie w
przyszłości miał uznać za pogrzebowe, a mianowicie
brązowym i szarym. Dziewczęta nosiły szare swetry bądź
brązowe blezery, zarzucone na białe bluzki.
- Przyjmą cię - zapewniła go matka. - Już ja tego
dopilnuję.
- Jak? - spytał.
- Jeszcze nie wiem - odrzekła Alice.
Dziewczęta miały na sobie szare marszczone
spódnice oraz długie szare skarpety, które Kanadyjczycy
nazywają „podkolanówkami”. Jack po raz pierwszy ujrzał
tyle gołych nóg.
Jeszcze nie pojmował, co za wewnętrzny niepokój
kazał dziewczętom opuszczać skarpetki do kostek, a
przynajmniej poniżej łydki, wbrew szkolnemu regulaminowi,
nakazującemu nosić podkolanówki pod kolanami.
Jack Burns stwierdził ponadto, że dziewczęta w
ogóle go nie zauważyły albo spoglądały przez niego, jak
gdyby był przezroczysty. Lecz znalazła się jedna starsza
dziewczyna o kobieco zaokrąglonych piersiach oraz
biodrach i ustach równie pełnych jak usta Alice, która
utkwiła wzrok w oczach Jacka, jakby nie mogła odwrócić
głowy.
Mając cztery lata Jack nie był pewien, które z nich
tak naprawdę uległo magii chwili.
Bez względu na stan faktyczny dziewczyna
spoglądała na niego tak domyślnie, że z przerażenia dostał
gęsiej skórki. Może zobaczyła, jak będzie wyglądał jako
nastolatek bądź dorosły mężczyzna, co wzbudziło w niej
tęsknotę i desperację. (Lub lęk i poniżenie, jak stwierdził
pewnego dnia Jack Burns, kiedy ta sama dziewczyna
nieoczekiwanie odwróciła wzrok).
Jack i jego mama stali w morzu dziewcząt, dopóki
tupot oraz deprymujące, acz zaraźliwe wybuchy śmiechu
nie ustąpiły pola ciszy. W ciepłym, wczesnojesiennym
powietrzu zawisła wszelako ich woń, którą chłopiec z
wahaniem wciągnął w płuca, mylnie biorąc ją za zapach
perfum. Nie były to bowiem perfumy, lecz aromat samych
dziewcząt, którego Jack Burns nigdy nie miał traktować
obojętnie i który zawsze bezbłędnie rozpoznawał. Nawet
gdy skończył już czwartą klasę.
- Ale dlaczego tutaj? - zapytał matkę, kiedy ostatnia
z dziewcząt znikła im z oczu. Na opustoszałej ulicy
wirowały tylko opadłe liście.
- Bo to dobra szkoła - skwitowała Alice. - I z
dziewczętami będziesz bezpieczny - uzupełniła.
Jack chyba nie podzielał zdania matki, gdyż ni stąd,
ni zowąd chwycił ją za rękę.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin