RH - Suknia slubna.pdf

(1667 KB) Pobierz
Hauck Rach el
Suknia ślub na
1.
Charlotte
14 kwietnia 2012
Powiew wiatru, zmiana w fakturze tego, co niewidzialne, sprawił, że
Charlotte podniosła wzrok i obeszła kępę buków. Zawiesiła spojrzenie na
wypielęgnowanej zieleni Ludlow Estate i wzięła głęboki wdech czystego
powietrza. Spoglądała na każdy szczegół dnia - błękitne niebo, wiosenne
drzewa, promienie słońca odbijające się w przednich szybach
zaparkowanych nieopodal samochodów.
Kiedy obudziła się dziś rano, czuła, że musi przemyśleć wszystko,
przemodlić, zbliżyć się do nieba. Wskoczyła w ulubione szorty i wsiadła
do samochodu, by pojechać na wzgórze.
Ale zamiast samotności Charlotte znalazła w swoim zakątku Red
Mountain gwar i tłum kupujących, poszukujących i łowców okazji. Na
terenie wspaniałej posiadłości Ludlowów trwała w najlepsze doroczna
aukcja antyków na rzecz ubogich.
Charlotte,
oburzona
tym najściem,
przesunęła
okulary
przeciwsłoneczne na czubek głowy. To miejsce było jej osobistym
sanktuarium, nawet jeśli reszta świata nie miała o tym pojęcia. Mama
zabierała ją tutaj na pikniki. Parkowały na żwirowej drodze dojazdowej
i ukradkiem wędrowały po obrzeżach Ludlow, śmiejąc się i szepcząc
„Ciii...", jak gdyby robiły coś ekscytującego, coś szczególnego.
Mama wyszukiwała miejsce na tyłach wzgórza, rozkładała koc,
otwierała kubełek z kurczakiem albo papierową torbę z McDonalda i
wzdychała, patrząc na dolinę, w stronę Magicznego Miasta.
- Czyż to nie piękne?
- Taaa - odpowiadała zawsze Charlotte, choć jej oczy skierowane były
na mamę, a nie na światła Birmingham. Była najpiękniejszą kobietą, jaką
Charlotte kiedykolwiek widziała. Nawet teraz, osiemnaście lat po
śmierci. Mama umiała po prostu
być,
ale zmarła, zanim zdążyła przekazać
ten dar Charlotte.
Wspomnienie mamy przerwały głośne krzyki. Licytanci i kupujący
wchodzili do namiotu, w którym odbywała się aukcja, i wychodzili zeń,
by rozpierzchnąć się po trawniku.
Charlotte zasłoniła oczy przed ostrymi promieniami słonecznymi. Jej
ciało owiewał lekki wiatr, a ona stała tak i zastanawiała się, co zrobić.
Wracać do domu czy przejść się po terenie posiadłości? Nie chciała ani
nie potrzebowała niczego, co wystawiono pod tym namiotem. A nawet
jeśli, to i tak nie miała pieniędzy.
Potrzebowała czasu, by przemyśleć - i przemodlić - ostatnie napięcia,
do jakich doszło między nią a rodziną Tima, zwłaszcza jego bratową,
Katherine. Musiała stawić czoło sytuacji i zastanowić się nad najbliższą
przyszłością.
Idąc w kierunku swojego samochodu, znów poczuła na twarzy
podmuch wiatru. Obejrzała się za siebie. Nad namiotem pomiędzy
drzewami widać było okna drugiej kondygnacji kamienno-szklanej
rezydencji, odbijające poranne światło. Wydawały się przyglądać
wszystkiemu, co się tu działo.
Wtem wiatr zmienił światło, cień zasnuł okna i Charlotte odniosła
wrażenie, że dom do niej mrugnął.
Chodź i zobacz...
- Witam, witam. - Wysoki kobiecy głos zmusił Charlotte, by się
obróciła. - Chyba pani jeszcze nie wychodzi?
Kobieta z pudłem w rękach wspięła się na porośnięte trawą zbocze.
Charlotte rozpoznała ją. Nie tyle po głosie czy z twarzy, co po aurze, którą
wokół siebie roztaczała. Była to jedna z typowych kobiet z Południa,
które zamieszkiwały Birmingham. Tych z odżywioną skórą, noszących
wyprasowane w kant spodnie, bawełniane bluzki i skromny sznur pereł.
Zatrzymała się przy Charlotte, łapiąc oddech.
- Nawet pani nie zajrzała do namiotu aukcyjnego. Widziałam, jak pani
przyjechała, kochana. Niech pani nie każe się namawiać, mamy piękne
przedmioty do zlicytowania. Jest pani tu po raz pierwszy? - Zanurkowała
ręką do pudła po katalog. - Musiałam pobiec do samochodu, żeby
przynieść więcej. Mnóstwo ludzi w tym roku. Proszę pamiętać, że cały
dochód trafia do Fundacji Ludlowów. Wydajemy miliony na granty i
stypendia w całym mieście.
Charlotte przewertowała katalog.
- Podziwiam poczynania fundacji już od jakiegoś czasu.
- Cleo Favorite, przewodnicząca Fundacji Ludlowów - przedstawiła
się, podając Charlotte rękę. - A pani jest Charlotte Malone.
Charlotte przyglądała się Cleo przez chwilę, odwzajemniając bez
pośpiechu jej uścisk.
- Powinnam ucieszyć się, że mnie pani zna, czy raczej zacząć uciekać
w stronę samochodu?
Cleo się uśmiechnęła. Zęby współgrały z bielą pereł.
- W ubiegłym roku moja siostrzenica wychodziła za mąż.
- Rozumiem. Zapewne kupiła suknię w moim salonie?
- Tak. I przez chwilę wydawało mi się, że bardziej ekscytowała ją
współpraca z panią niż fakt, że ma poślubić swego narzeczonego. Pani
firma jest imponująca.
- Miałam sporo szczęścia.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin