Scott Bronwyn-Bezcenny Klejnot.pdf

(1001 KB) Pobierz
Bronwyn Scott
Bezcenny klejnot
Rozdział pierwszy
Beldon Stratten - czwarty baron Pendenny - zjechał do Londynu z arcyważną misją
- misją natury matrymonialnej. Jego sprawy od jakiegoś czasu można było uznać za
uporządkowane. Innymi słowy, osiągnął etap, na którym, zgodnie z obyczajem panują-
cym w wytwornym towarzystwie, wypadało zrobić jedną z dwóch rzeczy; dobrze się
ożenić albo... umrzeć. Jako że niespieszno mu było przenieść się na łono Abrahama, po-
stanowił znaleźć sobie żonę. Ani myślał zważać przy tym na ostrzeżenia znajomków ży-
wiących przekonanie, iż żywot w małżeńskim stadle bywa losem niewiele lepszym od
śmierci. On sam nie miał poglądu w tej materii, lecz wiedział, że już niebawem przyjdzie
mu go sobie wyrobić.
Powiódł wzrokiem po sali balowej, przyglądając się z wolna ewentualnym kandy-
datkom na przyszłą baronową. Postanowił nie zasypiać gruszek w popiele i dokonać
wyboru, nim raut dobiegnie końca. Urocza panna Canby, nieszczególnie majętna, lecz
legitymująca się nieskazitelnym rodowodem byłaby w sam raz... A może Ellsworthów-
na? Wprawdzie niezbyt hojnie obdarowana przez naturę, za to szczodrze uposażona
przez dziadka wicehrabiego... Piękna Elizabeth Smithbridge z dwudziestoma tysiącami
funtów rocznie wydawała się wprost idealna... tyle że... Nie, zdecydowanie nie. Jest sta-
TLR
nowczo zbyt wyniosła, pomyślał. W życiu nie idzie wyłącznie o pieniądze...
Zdawało mu się, czy panna Canby przed chwilą mrugnęła do niego okiem? Wiro-
wała w tańcu z młodym dziedzicem tytułu hrabiowskiego, lecz mimo widocznego zain-
teresowania młokosa, najwyraźniej postanowiła zostawić sobie kogoś w odwodzie. Coś
podobnego! Niewiarygodne!
Spostrzegłszy nieopodal kamerdynera niosącego tacę, ujął w dłoń kieliszek szam-
pana i uśmiechnął się półgębkiem.
Twoje zdrowie, Stratten, powinszował sobie w duchu. Rozpocząłeś oficjalnie lon-
dyński sezon. Przed tobą cztery miesiące łowów, skrupulatnych kalkulacji oraz dyskret-
nego badania charakterów. Szkoda, że mnie także będą oceniać jako potencjalnego zięcia
i męża.
Sącząc wyborny trunek, zerkał ukradkowo w stronę Eleanor Braithmore. Panna
przemknęła obok niego w walcu, odziana w zwiewne białe koronki i różowe wstążki.
Jako córka hrabiego i dziedziczka ogromnego majątku, uchodziła za znakomitą partię.
Zdrowy rozsądek, a tego Beldon zawsze miał pod dostatkiem, podpowiadał mu, że po-
winien uderzyć w konkury właśnie do niej. Młoda, zamożna i ładna lady Braithmore była
ucieleśnieniem wszelkich cnót, jakie dobrze urodzony mężczyzna pragnie widzieć u
małżonki. Jego myśli biegły ku Eleanor, lecz spojrzenie powędrowało niespodziewanie
w przeciwną stronę i zatrzymało się na plecach zupełnie innej panny. Prawdę mówiąc,
nie miał pojęcia, kim jest ich właścicielka. Tak czy inaczej, dziewczę było zjawiskowe.
Nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości, choć nie widział jeszcze twarzy. Nie
musiał. Dziękował Bogu natomiast za najnowsze fasony. Tego roku moda okazała się
wielce łaskawa dla męskiego oka. Głębokie dekolty odsłaniały szyje, a nawet pozwalały
dostrzec zarys kształtnych łopatek.
Młoda dama, w którą wpatrywał się jak urzeczony, prezentowała się olśniewająco.
Jej kruczoczarne włosy upięto w misterny kok i ozdobiono maleńkimi perełkami. Wy-
starczyło, że popatrzył przez moment na odsłoniętą smukłą szyję, a poczuł, że krew go-
tuje mu się w żyłach. Zazwyczaj szczycił się swoją powściągliwością, lecz nagle, nie-
oczekiwanie dla samego siebie, przypomniał sobie, że jest dojrzałym mężczyzną i miewa
TLR
określone potrzeby. Puścił więc wodze fantazji i przymknąwszy powieki, zaczął sobie
wyobrażać, co chciałby z nią robić w zaciszu sypialni.
Niemal czuł pod palcami aksamitną miękkość skóry. Zapragnął przywrzeć ustami
do wyzierającego spod sukni mlecznobiałego ramienia.
W wyobraźni uwodził ją bez najmniejszego wysiłku. Ona stała skąpana w świetle
świec, a on podchodził do niej od tyłu i położywszy jej dłonie na ramionach, delikatnie,
lecz stanowczo pozbawiał odzienia. Był przekonany, że naga wyglądałaby jeszcze bar-
dziej zachwycająco niż w wykwintnej toalecie. Mężczyźni wyczuwają takie rzeczy in-
stynktownie... Sęk w tym, że ci co bardziej rozumni czym prędzej porzucają nieprzystoj-
ne myśli i nie pozwalają, aby niedorzeczne mrzonki odrywały ich od rzeczywistości i
pozbawiały zdolności trafnej oceny sytuacji. Na swoje szczęście Stratten był człowie-
kiem nad wyraz rozważnym i twardo stąpającym po ziemi.
W przeszłości folgował zachciankom do woli, zwłaszcza kiedy nadarzała się ku
temu sposobność i zachodziły sprzyjające okoliczności.
Owe czasy dawno jednak minęły. Chwilowo nie mógł sobie pozwolić na przyjem-
ności. Przybył do miasta i znalazł się na tym przyjęciu w konkretnym celu. Szukał towa-
rzyszki życia. Matki dla swoich dzieci, a nie kochanki. Przelotny romans z urzekającą
nieznajomą nie wchodził w rachubę.
Zaczerpnął głęboko tchu i przywołał się do porządku. Kimkolwiek była, nie za-
mierzał brać jej pod uwagę jako jednej z pretendentek do roli baronowej Pendenny. Na-
zbyt ponętna żona bez wątpienia stałaby się źródłem poważnych komplikacji, a Beldon
nie przepadał za komplikacjami. W życiu należy zachować umiar, przypomniał sobie
ulubioną maksymę. Skłonność do przesady i brak opamiętania nie prowadzą do niczego
dobrego. Jego własny ojciec był tego niechlubnym przykładem.
Poważne myśli uleciały mu z głowy, a mocne postanowienie diabli wzięli, gdy
raptem czarnulka odwróciła się w jego stronę i ujrzał ją w pełnej krasie.
Niewiele brakowało, a stanąłby jak zamurowany z szeroko otwartymi ustami.
Przecież to Lilia, pomyślał, wstrzymując oddech.
Zatem tajemnicza nieznajoma wcale nie jest nieznajoma. To nie kto inny, jak pan-
na Stefanow, podopieczna Waleriana Inglemoore'a, jego przyjaciela i szwagra w jednej
TLR
Zgłoś jeśli naruszono regulamin