Marshall Paula - Hester Waring wychodzi za mąż (Dynastia Dilhorne'ow 01).pdf

(1068 KB) Pobierz
Paula Marshall
Hester Waring
wychodzi za mąż
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Sydney, Nowa Południowa Walia, 1812
- Jedna rzecz nie ulega najmniejszej wątpliwości - powie­
dział z wyraźnym rozbawieniem Tom Dilhorne. - Nikt nie za­
rzuci mi prywaty, jeśli zatrudnię Hester Waring w roli nauczy­
cielki, w szkółce pana Macquariego. Widział ją ktoś ostatnio?
Bo ja tak. Wczoraj mi ją pokazał nie kto inny, tylko Robert Jar­
dine. Szara myszka, ot co. Wygląda prawie jak upiór.
- Twoje upodobania nie są dla nikogo żadną tajemnicą - od­
parł doktor Alan Kerr i z porozumiewawczym uśmiechem zerk­
nął na swoją rudowłosą żonę, Sarę. - Najbardziej wodzisz wzro­
kiem za piersiastymi blondynkami.
Siedzieli, jak co tydzień, na obiedzie u Kerrów, w pięknej
nowej willi z widokiem na zatokę. Tom - również jak zwykle
- chciał zasięgnąć porady w sprawach, w których miał wątpli­
wości.
- Sęk w tym - dodał - że choć była jedyną kandydatką, nikt
z zarządu nie chciał dać jej tej posady.
- Oprócz ciebie, jak sądzę - zauważyła Sara i podała mu
Johna, najmłodszą latorośl Kerrów i zarazem najmłodszego
obywatela Sydney.
- To prawda - mruknął Tom.
Tak manewrował małym zawiniątkiem, żeby nie pognieść ele­
ganckiego płaszcza z wyłogami. Nie nosił już zgrzebnych ubrań
Wyzwoleńców. Wyzwoleńcami zwano tych, którzy przybyli tutaj
jako skazańcy z Anglii i odbyli karę do końca. Natomiast wolni
osadnicy w Nowej Południowej Walii nosili miano Wybrańców.
Zaliczano do nich urzędników państwowych, żołnierzy i żeglarzy
oraz tych wszystkich, którzy z takich bądź innych powodów do­
browolnie wyruszyli w podróż do najnowszej brytyjskiej kolonii.
Wybrańcy na ogół gardzili Wyzwoleńcami i nie utrzymywali
z nimi żadnych stosunków. Gubernator Macquarie często im się
narażał, bo dopuszczał byłych skazańców do stanowisk i funkcji
publicznych. Tom mógł sobie być najbogatszym mieszkańcem
Sydney, a i tak stał poza nawiasem, dopóki z polecenia władz
nie trafił do zarządu szkoły. Obie grupy obywateli dzieliła głę­
boka przepaść. Można było przypuszczać, że sukcesy Toma tyl­
ko potęgowały ogólną niechęć.
- Bez wątpienia Hester potrzebowała pracy - powiedziała
Sara z namysłem. - Jej ojciec, Fred, należał przecież do Wy­
brańców, chociaż uprawiał hazard i w końcu zapił się na śmierć.
Zostawił jej cokolwiek?
- Nic, tylko długi - odparł Tom, ocierając buzię chrześniaka
śnieżnobiałą chusteczką. Na ten widok Kerrowie uśmiechnęli
się z rozbawieniem.
- Śmiejcie się, proszę bardzo - powiedział wesoło Tom. -
Prawdziwy mężczyzna potrafi wszystko. Nawet opiekować się
przeciekającym dzieckiem... - dokończył wyraźnie strapiony,
gdyż John właśnie oznaczył jego nowe spodnie jako wyłączną
część własnego terytorium.
W zamieszaniu, jakie nastąpiło, wszyscy zapomnieli o He­
ster. Dopiero potem, kiedy Sara ułożyła już Johna w łóżeczku,
na nowo podjęto rozmowę. Mówiono jednak o czymś innym,
o tym, co przed kilku laty byłoby nie do pomyślenia.
Tom gąbką osuszył przemoczone spodnie, mrucząc przy
tym, że łachmany biedaka mają przynajmniej jedną zaletę: nic
na nich nie widać.
- Dziś wyglądasz niemal jak dandys - roześmiał się Alan.
- Wprawiam się - odparł Tom.
- Po co? - spytał Alan.
- Wprowadzono mnie do zarządu - odparł Tom i wziął od
niego kieliszek wina. - Chodzą słuchy, że trafię do magistratu.
Ty zresztą także. Mam z tobą o tym porozmawiać.
- To wspaniale! - zawołała Sara. - Pierwsi sędziowie
w Sydney z grona Wyzwoleńców!
- W tym cały kłopot. Niektórzy uważają, że tacy jak ja
i Alan nie mają prawa zasiadać wśród ławników.
- Jeśli gubernator tego zażąda, kiedyś tam zasiądziemy. Nie
dzisiaj, to za rok. Nie szkodzi.
Alan miał rację. Ze względu na ogromną odległość między
Sydney a Anglią, nic nie ograniczało władzy gubernatora. Co
prawda, rząd w Londynie mógł cofnąć pewne zalecenia, lecz
w praktyce obieg dokumentów trwał całymi miesiącami.
- Jeszcze za wcześnie - oświadczył Tom. - Na razie niech
przywykną do tego, że jestem w zarządzie. Niech zobaczą, że
robię coś pożytecznego. Nie zaszkodzi poczekać przed wzię­
ciem następnej przeszkody.
- Fred Waring pewnie przewraca się w grobie - uśmiech­
nęła się Sara.
- Właśnie, przecież przed chwilą napomknąłem o jego cór­
ce. Wierzę, Saro, że zdradzisz mi tajemnicę, jakich to cech i za­
let powinienem oczekiwać od nauczycielki.
- Po pierwsze: cierpliwości - powiedziała Sara. - Umiejęt­
ności mozolnego uczenia abecadła, nieco talentu do rysunków
i odrobiny wiedzy historycznej, aby dzieci mogły dowiedzieć
się czegoś o starej Anglii.
- Też tak myślałem. Gdyby się sprawdziła, chętnie dałbym
jej nawet posadę wychowawcy. O ile mnie nie przegłosują. Fred
za życia narobił sobie wielu wrogów.
- To nie jej wina - niemal chórem odezwali się Alan i Sara.
- Na pewno brak jej pieniędzy - dodała pani Kerr. - Co tak
naprawdę jej zarzucają, poza tym, że jest córką Freda?
- Że jest zbyt słaba, aby podołać trudom pracy zawodowej.
Ale ja bym jej z góry nie potępiał, mimo całej niechęci, jaką jej
ojciec czuł do mnie.
Wręcz nienawiści, pomyślał Alan. To dużo lepsze słowo.
Tom mówił dalej, myśląc na głos:
- Jardine zdradził mi w zaufaniu, że jego skromnym zda­
niem Hester jest dużo gorsza od przeciętnej żebraczki. Nie chce
tknąć zwykłych potraw i zadziera nosa, chociaż przymiera gło­
dem i żyje na krawędzi ubóstwa. Fred nic jej nie zapisał.
- Aż tak źle?
Kerrowie spojrzeli po sobie, a potem na Toma.
- Chcesz mieć pewność, że ją zatrudnią?
Tom skinął głową. Alan już nie pierwszy raz pomyślał, jak
hojnie natura obdarzyła jego przyjaciela. Przystojny, o miękkich
jasnych włosach i roziskrzonych niebieskich oczach, a przy tym
niezwykle inteligentny i nieprzeciętnie sprytny. Potrafił być
groźnym przeciwnikiem.
- Na tym nie koniec, Tom, bo obawiam się, że panna Waring
nie będzie zachwycona twoją obecnością w zarządzie.
- Nie sądzę - odparł Dilhorne. - Nie przywykła zwracać
Zgłoś jeśli naruszono regulamin