Władysław Bartoszewski - Warto być przyzwoitym.pdf

(3773 KB) Pobierz
Wstęp
Zaszczyt i problem. Zaszczyt - bowiem prośba Władysława Bartoszewskiego, bym napisał wstęp do
jego książki, jest dla mnie prośbą zaszczytną. Problem - bo rozpoczynający ten tom obszerny esej
biograficzny pióra prof. Andrzeja Friszkego prezentuje, obficie czerpiąc ze źródeł, szczegółowy życiorys
Profesora. Wynika więc z tego, że muszę napisać w tonie osobistym, co zawsze w wystąpieniu
publicznym jest nieproste. Mam jednak tak wiele wdzięczności dla Profesora za ponad trzydzieści lat
naszej - niewspółmiernej, bom też i ponad trzydzieści lat młodszy - przyjaźni, że spróbuję od serca coś
napisać. Dwie - co najmniej - bowiem istotne rzeczy w mym życiu zawdzięczam Profesorowi
Bartoszewskiemu: odkrycie, że także w PRLu istnieje nowoczesny polski patriotyzm oraz że możliwe jest
bycie niekoniunkturalistą w kraju, w którym niepodzielnie króluje koniunkturalizm.
Skąd ja, skąd moja generacja wchodząca w dorosłe życie w początku lat siedemdziesiątych mieliśmy
uczyć się mądrej miłości do Polski? Z podręczników historii, w których nawet tradycja powstań
dziewiętnastowiecznych była „geopolitycznie” poprzekręcana, nie mówiąc już o dokumentnym
zafałszowaniu całego następnego stulecia?
Od nauczycieli, którzy - często przymuszani - sprawdzali uczniowską obecność na
pierwszomajowych pochodach, uczyli, że polskich jeńców w Katyniu mordowali Niemcy i
przygotowywali akademie ku czci Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji Październikowej? Z harcerstwa
rządzonego przez PZPRowskich aktywistów - biologicznie mocno już przerośniętą partyjną
„młodzieżówkę”?
Wydawnictw bezdebitowych jeszcze wtedy nie było. Opozycja jeszcze nie istniała.
Jeżeli nie mieszkało się w ośrodkach tak silnych, jak Warszawa i Kraków, bardzo trudno było
zarówno o dobry przykład, jak i o rzetelną informację. Mój Wrocław i tak miał na szczęście maleńką
enklawę Klubu Inteligencji Katolickiej i właśnie do tej enklawy regularnie przyjeżdżał Władysław
Bartoszewski, opowiadając o II Rzeczpospolitej, o Polskim Państwie Podziemnym, o „Żegocie”,
Powstaniu Warszawskim czy o eliminowaniu opozycji po wojnie przez PPR i UB. Bardzo ważne było i
to, co, i to, jak opowiadał, ale nie mniej ważne było to, kto mówił do nas o tym wszystkim. A mówił
więzień Auschwitz, AKowiec ratujący Żydów i walczący w Powstaniu, u zarania PRL - młody
opozycyjny polityk, a gdy tylko PRL podrosła - jej wieloletni więzień. A potem człowiek, który mimo
braku stałej posady budował zręby polskoniemieckiego i polskożydowskiego pojednania, poddawany
nieustannym szykanom ze strony władz PRLu. Zgódźmy się, człowieklegenda, ale człowiek bez cienia
egzaltacji czy autopromocji, ożywiany wielką troską o słabszych, o potrzebujących, o młodszych. Dla
mnie, dla nas w tym okresie inicjacji było to bezcenne, w czasie gdy prawie cały świat mówił do nas:
Nie bądź naiwniakiem, nie bądź idealistą, wtop się w ten system; nie bądź donkiszotem - Jałty nie
zmienisz, niemieckiej Realpolitik nie przetransformujesz, francuski pragmatyzm nigdy nie pozwoli
umierać za Gdańsk, tysięcy głowic nuklearnych też nie rozbroisz, za duży wiatr na twoją wełnę. A jeżeli
nie będziesz pokorny, to wcześniej czy później będziesz miał na karku SB, Stasi czy inne KGB, które
zniszczy ci życie, więc się nie oszukuj, lepiej zrób to jak najszybciej, będzie krócej bolało.
Dla mnie, dla mych rówieśników w tym ważnym czasie dorastania Profesor był znakiem nadziei, że
tak argumentują fałszywi doradcy, że nie trzeba koniecznie być oportunistą, że można żyć w PRLu i przy
tym być spełnionym oraz szczęśliwym. Dlatego każdy jego przyjazd, a zdarzały się dość często, był dla
mnie prawdziwym świętem. Rytuał każdej takiej wizyty przebiegał podobnie. Władysław Bartoszewski
przyjeżdżał nocnym pociągiem wcześnie rano. Jechałem po niego na dworzec. Z tyłu, w półmroku
Zgłoś jeśli naruszono regulamin