OTWIERAJĄ OKNA!
PARIA
STAROWNA MYSZKA
TAKIE COŚ --- W PELERYNIE
W NIEDZIELĘ
WYCHODZĘ Z CZTERDZIESTU
ZOFIA M.
ONA
O SOBIE
ROMANS Z HRABINĄ
PIELGRZYMKA PANI JACENTOWEJ
OSTRYGI
NA PIERWSZY BAL
MAŁŻEŃSTWO TECI
LEWEK
KRZYŻ PAŃSKI
KOTECZEK
KOCHAM CIĘ!
FIOLETOWE POŃCZOCHY
DOBRANA PARA
DLACZEGO WIARY NIE MAJĄ?
BUCIKI MARYNI
ÓSMA KLASA
KUKUŁKA
KOZIOŁ OFIARNY
KONKIETA
DWÓCH
DO ODDANIA --- NA WŁASNOŚĆ
BYDLĘ
BLANSZETTA
AWANTURNICA
Gabriela Zapolska
--- Jutro odkitujemy okna, wyjmiemy mech i Baśka wymyje szyby. Słyszysz, Basia?
Pani złożyła książeczkę, w której dokumentnie i uważnie spisywała codzienne wydatki.
--- A teraz dzieci spać! --- zakomenderowała, stukając ołówkiem o brzeg stołu.
Przeciągłe mruczenie odpowiedziało z kątów dreliszkiem krytej sofy. Niewyraźne drobne masy poruszały się w cieniu.
I tylko przez poręcz przechylona jasnowłosa głowa małej dziewczynki złociła się z daleka masą powichrzonych włosów.
--- Niech Basia dzieci obudzi i spać położy! --- zawyrokowała matka.
Basia podciągnęła nosem, poprawiła wiecznie na bakier przekręcony fartuch i stukając "abzacami" u rozklapanych trzewików, potoczyła się w stronę sofy.
--- Ano, to niech dzieci wstajom! --- wyrzekła, trącając delikatnie tłustą rączkę dziewczynki.
Lecz "panienka" wydała przerażający wrzask, jak gdyby ją nagle obdarto ze skóry.
--- No... .ty!... idź... nie ruszaj!... --- piszczało dziecko, na wpół senne, kryjąc teraz jasną główkę w poduszki sofy z uporem rozespanego kociaka.
Na wrzask dziecka pani zwróciła się szybko w stronę sługi.
--- Co to znów takiego? dlaczego Basia szarpie panienkę? Mech mi się to więcej nie powtórzy!
Basia stała teraz nieruchoma z wyrazem zakłopotania na okrągłej, śniadej twarzy. Wreszcie cicho szeptać zaczęła:
--- Panienko!... panienusiu!... panno Maryńciu!... panie Dydak... panie Pęcak!... niechaj panicze powstajom!... do łóżka iść trza!... już późno w nocy!...
Lecz ani pan Dydak, ani pan Pęcak, ani panna Maryńcia nie zdawali się słyszeć szeptu dziewczyny.
Trwało to długo, tak długo, że aż sama pani zniecierpliwiona zwróciła się znów ku Basi:
--- No i cóż? czemu Basia nie budzi dzieci? co Basia szepcze? czy Basia nie wie, jak się z dziećmi obchodzić?
I wzruszając ramionami, przez zaciśnięte zęby dodaje:
--- Niedołęga!
Słowo to ma magiczną władzę.
Z kąta sofy podnosi się nagle mały chłopak i śpiewać zaczyna:
Niedołęga tupnie nogą, Ma pieniążki pod podłogą...
--- Cicho! --- rozkazuje matka. --- Widzi Basia, że dzieci nie śpią.
--- Ano to mnie tylko na złość tak robią, proszę pani! --- protestuje Basia płaczliwym głosem.
--- Cicho!... --- upomina matka --- co to znaczy? Basia nauczyła się odpowiadać? Jeżeli tak dłużej będzie, to Basia u mnie nie popasa! Ano!... teraz do pacierza i spać!...
I długa, sucha, zawiędła we flanelowym ubogim szlafroku, niknie nagle z jasnego koła światła, płynącego spod abażuru lampy.
Po niej na stole zostaje rachunkowa książeczka w sinej okładce i wieczna robota szydełkowa, do której jej anemiczne ręce zdają się być przylutowane.
Pomiędzy drobnymi masami zalegającymi kąty kanapy rozpoczyna się ruch i zamieszanie. Małe cienie powstają, ramionka odziane w ciemne sukienki wysuwają się, jaśniejąc punktami zaciśniętych pięści.
RozaWeneda_