Anderson Natalie - Podróż z blogerką.pdf

(848 KB) Pobierz
Natalie Anderson
Podróż z blogerką
Tłu​ma​cze​nie:
Alek​san​dra Gór​ska
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Tyl​ko nie waż się zo​sta​wiać mnie z nim samą, ro​zu​miesz? – Ste​pha​nie John​son,
Stef​fi Le​igh dla bi​liar​da sub​skry​ben​tów jej blo​ga, za​mknę​ła drzwicz​ki pa​sa​że​ra
i spio​ru​no​wa​ła wzro​kiem przy​ja​ciół​kę.
– Nie de​ner​wuj się. Prze​cież on nie jest nie​bez​piecz​ny. – Tara grze​ba​ła w wiel​-
gach​nej to​reb​ce, wcho​dząc na chod​nik. Nie za​da​ła so​bie tru​du, by spoj​rzeć na Stef​-
fi i za​mknąć sa​mo​chód.
– Go​rzej niż nie​bez​piecz​ny. On jest jak Bóg – upie​ra​ła się Ste​pha​nie. Po​nie​waż
całe jej ży​cie le​ża​ło w rę​kach Jac​ka Wol​fe’a. – A wiesz, że nie po​tra​fię dłu​go grać.
Da​wa​ła radę w trak​cie pół​to​ra​mi​nu​to​wych fil​mi​ków, któ​re re​je​stro​wa​ła w ką​cie
swo​jej sy​pial​ni, by po​tem wrzu​cić na vblo​ga. Ale uda​wać „Stef​fi Le​igh” przez trzy
go​dzi​ny na spo​tka​niu w re​alu? Nie łu​dzi​ła się, że jej się uda. Na pew​no nie bez po​-
mo​cy.
W roz​tar​gnie​niu się​gnę​ła zę​ba​mi do pa​znok​cia, ale ugry​zła ma​te​riał. Za​po​mnia​ła,
że ma na so​bie ele​ganc​kie bia​łe rę​ka​wicz​ki – po to wła​śnie, by za​sło​nić po​ob​gry​za​-
ne do ży​we​go mię​sa pa​znok​cie. Cały ten pie​czo​ło​wi​cie wy​pra​co​wa​ny wi​ze​ru​nek
spod zna​ku vin​ta​ge słu​żył ukry​ciu jej praw​dzi​we​go, lek​ko po​krę​co​ne​go ja.
– Prze​stań trzeć twarz… – Tara zbli​ży​ła się do niej z pę​dzel​kiem do różu wznie​-
sio​nym ni​czym broń. – I stój spo​koj​nie…
Tak jak​by to było moż​li​we. Szpil​ki z wło​skim ob​ca​sem ma​sa​kro​wa​ły Ste​pha​nie
pal​ce u nóg, żo​łą​dek pod​jeż​dżał do gar​dła i było jej prze​raź​li​wie zim​no, po​mi​mo że
apli​ka​cja po​go​do​wa w jej smart​fo​nie sy​gna​li​zo​wa​ła już trzy​dzie​ści dwa stop​nie.
Mach​nię​ciem dło​ni strzą​snę​ła iry​tu​ją​cy pę​dzel Tary i po​now​nie spraw​dzi​ła go​dzi​nę
na wy​świe​tla​czu ko​mór​ki.
– Chodź​my. Nie mo​że​my się spóź​nić. – Nie po​trze​bo​wa​ła różu. Pew​nie i tak zro​bi
się czer​wo​na jak bu​rak, gdy tyl​ko gość zada jej ja​kieś pod​chwy​tli​we py​ta​nie.
Gdy zwró​ci​ła się w stro​nę ho​te​lu, za​la​ła ją ko​lej​na fala pa​ni​ki. Z pew​no​ścią nie
mi​nie na​wet pięć mi​nut, jak się ob​na​ży. Po​nie​waż Stef​fi Le​igh była cał​ko​wi​tą fik​cją,
zaś ona, Ste​pha​nie John​son, tyl​ko mar​ną po​zer​ką.
– Oczy​wi​ście, że mo​żesz się spóź​nić – za​opo​no​wa​ła Tara, zno​wu się​ga​jąc do tor​-
by. – Je​steś Stef​fi Le​igh. Mu​sisz mieć wej​ście.
Ste​pha​nie się skrzy​wi​ła. To i tak jej nie omi​nie, zwa​żyw​szy, że wy​glą​da​ła tak, jak​-
by wła​śnie ze​szła z ka​ta​lo​gu kra​wiec​kie​go z lat pięć​dzie​sią​tych: roz​klo​szo​wa​na su​-
kien​ka ze zwę​ża​ną ta​lią, giem​zo​we rę​ka​wicz​ki, szpil​ki i loki. Wi​dzia​ła, że lu​dzie,
któ​rzy ją mi​ja​li, od​wra​ca​li gło​wy, praw​do​po​dob​nie za​sta​na​wia​jąc się, czy nie bie​rze
udzia​łu w se​sji zdję​cio​wej.
Pół bie​dy, gdy​by rze​czy​wi​ście była mo​del​ką. Gdy​by mo​gła ogra​ni​czyć się do po​zo​-
wa​nia i nie mu​sia​ła za​chwa​lać swo​jej stro​ny jako in​we​sty​cji ży​cia.
– Ste​pha​nie. – Tara pod​nio​sła gło​wę i zmie​rzy​ła ją wzro​kiem. – Dasz radę to zro​-
bić. Mu​sisz. – Uśmiech​nę​ła się. – Mu​sisz żyć da​lej.
Ste​pha​nie po​pa​trzy​ła na przy​ja​ciół​kę i po​czu​ła przy​pływ fa​ta​li​stycz​nej de​ter​mi​na​-
cji. Tak, da radę. Bo musi – nie przez wzgląd na sie​bie, tyl​ko dla swo​je​go bra​ta.
Wsa​dzi​ła te​le​fon do to​reb​ki, wy​pro​sto​wa​ła się i wy​su​nę​ła pod​bró​dek. Jest Stef​fi
Le​igh i dzi​siaj po​sta​ra się wejść w tę rolę jak ni​g
dy.
Za​graj to! Ugraj! Wy​graj!
Prze​szła kil​ka me​trów do wiel​kie​go ko​lum​no​we​go wej​ścia. Ho​tel Ra​eburn był jed​-
nym z naj​star​szych i z pew​no​ścią naj​bar​dziej re​pre​zen​ta​cyj​nym z wie​lu pię​cio​-
gwiazd​ko​wych ho​te​li w Mel​bo​ur​ne i był miej​scem jej spo​tka​nia z Jac​kiem Wol​fe’em,
pre​ze​sem za​rzą​du glo​bal​ne​go kon​glo​me​ra​tu me​dial​ne​go, któ​ry od lat wy​da​wał
ogrom​nie po​pu​lar​ne i ce​nio​ne prze​wod​ni​ki tu​ry​stycz​ne. Fir​ma do​sko​na​le od​na​la​zła
się tak​że w śro​do​wi​sku wir​tu​al​nym i te​raz Jack chciał po​roz​ma​wiać z nią o jej blo​-
gu.
Fi​nan​so​wa​nie spo​łecz​no​ścio​we już od lat było klu​czem w świe​cie in​ter​ne​to​wych
vlog​ge​rów. Każ​dy mógł za​cząć nada​wać on​li​ne, ale skło​nie​nie lu​dzi do tego, by pła​-
ci​li za to, by usły​szeć, co masz do po​wie​dze​nia? To była kura zno​szą​ca zło​te jaj​ka.
Ale na​gle w za​się​gu Ste​pha​nie zna​la​zła się jesz​cze bar​dziej po​żą​da​na zdo​bycz.
Bo te​raz nie cho​dzi​ło już tyl​ko o garst​kę wier​nych fa​nów, go​to​wych pła​cić jej kil​ka
do​la​rów dzien​nie, ani o parę re​klam na stro​nę, tyl​ko o sław​ne​go dzie​dzi​ca for​tu​ny,
ofe​ru​ją​ce​go jej so​wi​tą sum​kę. Ste​pha​nie zro​bi​ła​by nie​mal wszyst​ko za taką szan​sę.
Tyl​ko tak mia​ła na​dzie​ję wy​cią​gnąć bra​ta z rów​ni po​chy​łej. Pchnąć go na stu​dia, za​-
pew​nić mu nowy start.
Jed​no​ra​zo​wy, na​tych​mia​sto​wy za​strzyk go​tów​ki był​by praw​dzi​wym da​rem nie​-
bios.
Za​tem Jack Wol​fe pod żad​nym po​zo​rem nie mógł się do​wie​dzieć, jak bar​dzo Ste​-
pha​nie oszu​ki​wa​ła. Że ta ogrom​na rze​sza od​bior​ców, jaką ja​kimś cu​dem zgro​ma​dzi​-
ła, opie​ra​ła się na fa​sa​dzie, któ​rą stwo​rzy​ła w ką​ci​ku swo​jej ma​łej sy​pial​ni. Gdy​by
kto​kol​wiek zo​ba​czył kie​dyś resz​tę tego po​ko​ju…
Pre​zes za​rzą​du Wol​fe En​ter​pri​ses z pew​no​ścią nie zo​ba​czy. Przez naj​bliż​sze kil​ka
go​dzin bę​dzie wi​dział tyl​ko fa​sa​dę. Ste​pha​nie zaś musi spra​wić, by ją ku​pił. Do​słow​-
nie.
Uśmiech​nę​ła się, gdy boy w li​be​rii przy​trzy​mał przed nią drzwi, i przy​sta​nę​ła na
chwi​lę w pro​gu, sta​ra​jąc się nie zro​bić wiel​kich oczu na wi​dok ko​lum​no​we​go, wy​ło​-
żo​ne​go mar​mu​rem holu. Od wie​ków ni​g
dzie nie wy​cho​dzi​ła. A chy​ba ni​g
dy nie mia​ła
oka​zji być w rów​nie luk​su​so​wym i wy​kwint​nym miej​scu.
– Wy​sko​czę do to​a
le​ty – wy​mru​cza​ła Tara.
– Te​raz?!
– Twój brat za​ba​ry​ka​do​wał się w ła​zien​ce, więc nie mia​łam cza​su się za​ła​twić
przed wyj​ściem. – Tara wzru​szy​ła ra​mio​na​mi.
Ste​pha​nie z miej​sca za​po​mnia​ła o baj​ko​wym oto​cze​niu i po​pa​trzy​ła na przy​ja​ciół​-
kę ze zgro​zą.
– Nic mi nie wspo​mnia​łaś. Czy coś mu do​le​ga​ło? – Na​wet jesz​cze te​raz, kil​ka mie​-
się​cy po ostat​niej ope​ra​cji, po​trze​bo​wał dużo od​po​czyn​ku.
– Nic a nic. Po pro​stu strze​lił fo​cha. Ten chło​pak robi z tobą, co chce. – Po​sła​ła
Stef​fi spoj​rze​nie peł​ne dez​apro​ba​ty. – Odłóż te​le​fon. Ostat​nie, cze​go ci trze​ba, to
żeby szan​ta​żo​wał cię emo​cjo​nal​nie na dwie se​kun​dy przed tym spo​tka​niem.
– Wca​le mnie nie szan​ta​żu​je – żach​nę​ła się Ste​pha​nie, za​wsty​dzo​na, że Tara tak
ła​two przej​rza​ła jej za​mia​ry.
Przy​ja​ciół​ka tyl​ko po​krę​ci​ła gło​wą i ru​szy​ła do to​a
le​ty.
– Wca​le nie – po​wtó​rzy​ła Ste​pha​nie pod no​sem i spraw​dzi​ła czas na wy​świe​tla​czu
ko​mór​ki, upew​nia​jąc się przy oka​zji, czy nie ma wia​do​mo​ści od Dana.
Nie było.
Nie wie​dzia​ła, czy nie po​win​no jej to jesz​cze bar​dziej za​nie​po​ko​ić.
Ale Tara mia​ła ra​cję: to nie był do​bry mo​ment. Dan bę​dzie mu​siał za​cze​kać kil​ka
go​dzin. W koń​cu to w jego in​te​re​sie się tu zja​wi​ła. Ru​szy​ła za​tem w kie​run​ku re​cep​-
cji, by po​pro​sić o po​in​for​mo​wa​nie Jac​ka Wol​fe’a, że jest już na miej​scu. Za​uwa​ży​ła
sa​mot​ne​go męż​czy​znę sto​ją​ce​go ty​łem do niej w prze​ciw​le​głym ką​cie holu. W ręce
trzy​mał ele​ganc​ką skó​rza​ną ak​tów​kę i roz​ma​wiał przez te​le​fon. Jego po​sta​wa ema​-
no​wa​ła siłą… strój – po​czu​ciem wła​dzy. A jego ame​ry​kań​ski ak​cent niósł się po pu​-
stym po​miesz​cze​niu.
– Nie ob​cho​dzi mnie, że jest za​ję​ty. Już dość się na​cze​ka​łem – wark​nął. – Pro​szę
umó​wić spo​tka​nie. Te​raz.
Od​wra​ca​jąc się, stuk​nął pal​cem w wy​świe​tlacz te​le​fo​nu, a po​tem scho​wał urzą​-
dze​nie do kie​sze​ni.
Ste​pha​nie unio​sła brwi w re​ak​cji na opry​skli​wość jego tonu i aro​ganc​kie żą​da​nie.
Naj​wy​raź​niej gość na​wykł do wy​da​wa​nia po​le​ceń, ale nie czy​nił tego grzecz​nie. Nie
spusz​cza​ła go z oka. Ciem​no​wło​sy, opa​lo​ny, oczy błę​kit​ne jak oce​an. Był​by atrak​cyj​-
ny, gdy​by nie gniew bi​ją​cy od jego sztyw​nej po​sta​wy. Przy​sta​nę​ła, gdy zo​ba​czy​ła, że
to coś wię​cej niż gniew. Wy​glą​dał na zra​nio​ne​go. Przez uła​mek se​kun​dy wy​da​wał
się cał​ko​wi​cie bez​bron​ny i za​par​ło jej dech w pier​si na wi​dok tak zbo​la​łej miny. Na​-
tych​miast za​la​ła ją fala współ​czu​cia. Taki wy​raz twa​rzy u męż​czy​zny tego po​kro​ju
mu​sia​ło wy​wo​łać praw​dzi​we nie​szczę​ście. A ona ro​zu​mia​ła, co to jest nie​szczę​ście.
Była za pan brat z bó​lem.
Na​gle ze​sztyw​niał, pod​niósł gło​wę i spoj​rzał wprost na nią. Wła​śnie, gdy się na
nie​go ga​pi​ła.
W jed​nej chwi​li wy​raz jego twa​rzy się zmie​nił. Stward​niał.
Zmru​żył nie​bie​skie oczy i ob​rzu​cił ją po​wo​li bez​czel​nym spoj​rze​niem, oce​nia​jąc
każ​dy cen​ty​metr jej cia​ła. Od stóp w bu​tach na szpil​kach po ide​al​nie ufry​zo​wa​ne
wło​sy.
Ste​pha​nie znie​ru​cho​mia​ła i tyl​ko mru​ga​ła zszo​ko​wa​na. W koń​cu nie​zna​jo​my za​ci​-
snął usta, da​jąc wy​raz to​tal​nej dez​apro​ba​cie.
W po​rząd​ku, nie mia​ła uro​dy top​mo​del​ki ani po​ten​cja​łu gwiaz​dy okład​ki „Co​smo”,
ale nie była taka zła. A te​raz, po za​bie​gach Tary, była na​praw​dę ni​cze​go so​bie.
A nie​za​leż​nie od tego, to lek​ce​wa​żą​ce, peł​ne po​gar​dy spoj​rze​nie było po pro​stu bar​-
dzo nie​grzecz​ne.
Wsty​dził się, że sły​sza​ła jego roz​mo​wę i stąd taka re​ak​cja? Nie za​mie​rza​ła pod​-
słu​chi​wać – to on nie za​dał so​bie tru​du, by ści​szyć głos, tak by oto​cze​nie nie sły​sza​-
ło jego kon​wer​sa​cji.
Te​raz już wca​le nie była taka pew​na, że wi​dzia​ła w jego oczach roz​pacz. I czy na​-
praw​dę przez chwi​lę mu współ​czu​ła?
Nie za​mie​rza​ła dać po so​bie po​znać, że ura​ził jej dumę. Wy​krze​su​jąc z sie​bie
Zgłoś jeśli naruszono regulamin