Lamb Charlotte - Nie pozwolę ci odejść.pdf

(646 KB) Pobierz
CHARLOTTE LAMB
Nie pozwolę
ci odejść
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Dzień, w którym Sancha otrzymała anonim, nie wyróż­
niał się niczym szczególnym. Zaczął się tak samo jak wszy­
stkie inne na przestrzeni ostatnich sześciu łat. Kiedy wy­
łączył się budzik, otworzyła niechętnie oczy. Usłyszała
ziewnięcie Marka, który spał na pojedynczym tapczanie
obok, a kiedy się przeciągnął i wstał, zatęskniła przez mo­
ment do tych jakże odległych już czasów, gdy budzili się
razem w jednym łóżku, nadzy i rozespani. W tamtym
okresie małżeństwa lubili kochać się nie tylko nocą, ale
i wczesnym rankiem. Na oddzielne spanie zdecydowali się
dwa lata temu, ponieważ musiała ciągle wstawać do dzieci,
a to, żeby karmić, a to, żeby któreś z nich ukoić, i Mark
narzekał, że i on się wtedy budzi. Często jednak żałowała
tej decyzji. Skończyła się dawna miłosna bliskość, a ko­
chanie się przestało być ich codzienną spontaniczną potrze­
bą. Od kiedy zaś na świecie pojawiła się Flora, byli ze sobą
coraz rzadziej. Wieczorem zmęczenie zwalało z nóg, a ra­
no nigdy nie było czasu.
Tego ranka niechętnie odpędziła od siebie wspomnie­
nia. Odrzuciła szybko kołdrę, poszukała stopami kapci,
po omacku włożyła szlafrok i pobiegła do łazienki, po
czym zaczęło się budzenie dzieci. Flory budzić nie musiała,
ponieważ nagusieńka, z rozpromienioną, zaróżowioną bu-
R
S
zią, okoloną rudymi loczkami, podskakiwała już w swoim
łóżeczku,
- Jestem kangurem! - wołała. - Mamusiu, popatrz, Flora
jest kangurem, rem, rem, hej!
- Ślicznie, skarbie - mruknęła Sancha, podnosząc z po­
dłogi nocną koszulkę. Wrzuciła ją do kosza z rzeczami do
prania i taszcząc Florę do łazienki, otworzyła na moment
drzwi do pokoju chłopców. - Wstawajcie!
Sześcioletni Fełix leżał jeszcze w łóżku z kołdrą naciąg­
niętą na głowę. Młodszy o rok Charlie zdążył już wstać.
Z zamkniętymi oczami ściągał z siebie piżamę. Gdy upo­
rała się z toaletą Flory i zmierzała w stronę schodów, Felix
marudził jeszcze ze wstawaniem, ale Charlie zaczął się
myć. Mark brał prysznic. Z piszczącą Florą pod pachą
zebrała listy i prasę z wycieraczki przed drzwiami i zawra­
cając w stronę kuchni, krzyknęła na górę do chłopców,
żeby się pospieszyli. Usłyszała plaskanie stóp o podłogę
- znak, że wreszcie obaj byli na nogach.
Kładąc listy i gazetę na stole, na miejscu, które zajmo­
wał Mark, wsadziła Florę do wysokiego fotelika, podała jej
łyżkę do zabawy i włączyła ekspres do kawy. Korespon­
dencji nawet nie przejrzała - rzadko przychodziło coś wy­
łącznie do niej. Czasem była to jakaś kartka od przyjaciółki
albo krewnych z zagranicznych wojaży. Rozpoznawała od
razu szare koperty urzędu skarbowego z od lat tym samym
pismem, w którym zapytywano, czy nie podjęła pracy za­
robkowej. Resztę stanowiły katalogi reklamowe z zachę­
cającym nadrukiem; „Otwórz, czeka cię wielka wygrana".
Czytała pocztówki, lecz pozostała część korespondencji na
jej nazwisko lądowała od razu w koszu na śmieci.
Rano wykonywała wszystko automatycznie i czasami,
R
S
kręcąc się po kuchni, czuła się jak robot. W krótkim czasie
należało wykonać tyle czynności, że dawno już zdążyła
wypracować sobie najszybszy sposób opanowania sytuacji
przy minimum wysiłku. Zaparzyć kawę - raz. Ugotować
płatki na mleku - dwa. Bułki do mikrofalówki - trzy. Po­
tem nakrywała do stołu, stawiała kubki z zimnym mle­
kiem, nalewała sok pomarańczowy i wrzucała suszone śli­
wki do talerza Marka.
Słysząc kroki na poskrzypujących schodach, wyłączyła
gaz, nalała płatki do talerzy dzieci, wstawia garnek do zlewu
i zalała go zimną wodą, żeby potem łatwiej go było umyć,
po czym w porę przytrzymała Florę gramolącą się z fotelika
i wsadziła ją z powrotem na miejsce. W tej samej chwili Felix
i Charlie wpadli do kuchni. Nim usiedli, kazała im pokazać
ręce i buzie, sprawdziła, czy zęby są umyte, włosy uczesane,
a ubranie w komplecie. Charlie często zapominał o ważnych
częściach garderoby - na przykład o slipkach czy jednej skar­
petce. Był bardzo roztargniony.
Kiedy Mark zszedł na dół, jego dzieci zajadały już śnia­
danie.
- Tata - powitała go Flora, uśmiechając się pełną buzią.
Po brodzie ciekła jej owsianka.
Mark skrzywił się z dezaprobatą.
- Nie mówi się z pełnymi ustami.
Usiadł, nerwowo spoglądając na zegarek, i wypił trochę
soku pomarańczowego.
- Spóźnię się. Ruszajcie się, chłopcy, musimy zaraz
wychodzić.
Jadł suszone śliwki, przeglądając pocztę.
- Do ciebie - powiedział, przesuwając jakąś kopertę
przez stół.
R
S
Spotkali się wzrokiem, lecz trwało to zaledwie ułamek
sekundy, bo opuścił oczy i ściągnął brwi. W jego spojrze­
niu mignęło coś, co ją zabolało. Niesmak? Naturalnie, o tej
porze, w starym, wytartym szlafroku i bez makijażu wy­
glądała zapewne nieszczególnie uroczo, lecz dopóki jej
mężczyźni - mali i duży - nie wyszli z domu, nie miała
czasu zajmować się swoim wyglądem. Trzeba trochę o sie­
bie zadbać, pomyślała.
Była nieszczęśliwa, gdy patrzył na nią tak, jakby już jej
nie kochał. Bo ona kochała go wciąż tak samo mocno jak
dawniej. Żeby ukryć zmieszanie, podniosła białą kopertę.
Adres był napisany na maszynie.
- Ciekawe od kogo? - zastanawiała się głośno, przy­
glądając się stemplowi na znaczku. Był miejscowy, ale to
wcale nie rozwiązywało zagadki.
- Wystarczy otworzyć - burknął Mark.
Co mu się dzisiaj stało? Me wyspał się? Ma kłopoty
w pracy? Postanowiła go o to zapytać przed wyjściem, lecz
Flora właśnie przewróciła swój kubek mleka. Sancha wes­
tchnęła i wytarła stół.
- Z żadnym z chłopców nie było tyle kłopotów - wy­
mruczał Mark, odwracając wzrok.
- Nie pamiętasz już, jak to z nimi było, a ona wcale nie
jest bardziej nieznośna od nich. Jest po prostu żywa. - Wy­
tarła córeczce upaćkaną buzię i pocałowała ją w zadarty
nosek. - Nie jesteś nieznośna, prawda, skarbie?
Flora nachyliła się i rozbawiona uderzyła ją w czoło
umazana w płatkach łyżką. Sancha nie potrafiła powstrzy­
mać śmiechu.
- Kończ śniadanie, małpeczko - powiedziała z czu­
łością.
R
S
Zgłoś jeśli naruszono regulamin