Frank Herbert - Oczy Heisenberga.txt

(226 KB) Pobierz
FRANK HERBERT



Oczy Heisenberga


SCAN-dal
Rozdział l

Po co zaprogramowali ten deszcz na dzisiejszy ranek? - mylał doktor Thei Srengaard. Deszcz zawsze denerwuje rodziców...
Podmuch chłodnego i wilgotnego powietrza otworzył szerzej okno znajdujšce się za jego biurkiem. Wstał, aby je przymknšć, lecz zaraz uznał, iż zbytni spokój jeszcze bardziej zaniepokoiłby Durantów - rodziców, których miał przyjšć dzi rano.
Zbliżył się do okna i zaczšł obserwować gęsty tłum przechodniów. Ekipy dzienne włanie wyruszały do pracy w megalopolii, nocne za wracały na dobrze zasłużony odpoczynek. Ta falujšca, wielogłowa Masa emanowała siłš i potęgš. Jednak większoć tych ludzi, Srengaard to wiedział, była Ster... Była bezpłodna, arcysterylna. Podšżali we wszystkich kierunkach - ponumerowani, lecz niezliczalni.
Zostawił interkom w poczekalni włšczony, tak więc słyszał jak pielęgniarka - panna Wilson - wystawia na próbę cierpliwoć Durantjów, zasypujšc ich pytaniami i formularzami. Rutyna. Takie były polecenia. Wszystko miało wyglšdać normalnie. Durantowie, podobnie jak wszyscy, którzy mieli szczęcie i zostali wytypowani na rodziców, musieli pozostać niewiadomi prawdy. Doktor porzucił swoje myli. Poczucie winy było zakazane dla członków grona lekarskiego, bowiem prowadziło do zdrady, której konsekwencje były nieprzyjemne. Nadludzie byli bardzo drażliwi w sprawach programowania narodzin. Nuta krytycyzmu zawarta w tej myli wywołała krótkotrwały przestrach u Srengaarda, który przełknšwszy nerwowo linę spróbował skoncentrować się na hale
O  Nadludziach, więtym dla Masy: Oni nami kierujš, kochajš nas i opiekujš się nami.
Odsunšł się z westchnieniem od parapetu i przez szatnię wszedł do laboratorium. Zatrzymał się przed lustrem, aby sprawdzić swój wyglšd. Miał siwe włosy, ciemne oczy, mocno zarysowanš szczękę, wysokie czoło i orli nos. Mimo że surowoć jego oblicza zawsze napawała go dumš, umiał też układać rysy twarzy w zależnoci od potrzeb. Tak więc, teraz złagodził wyraz ust i zawarł w spojrzeniu więcej czułoci. Tak, to w zupełnoci powinno odpowiadać Durantom, o ile, oczywicie, ich profil psychologiczny był poprawny.
Dokładnie w tym momencie panna Wilson wprowadziła Durantów. Deszcz uderzał o szklany sufit nad ich głowami i  pogoda jakby dostosowała się do posępnej atmosfery panujšcej w pomieszczeniu: szkło, stal, plasmeld, cegła - anonimowa doskonałoć. Padało na całym wiecie, a każdy musiał kiedy przejć przez pokój taki jak ten, nawet Nadludzie... Srengaard poczuł nagły przypływ antypatii.
Harrey Durant miał więcej niż metr osiemdziesišt wzrostu, atletycznš figurę, faliste blond włosy, jasnoniebieskie oczy i kwadratowš twarz. Z całej jego postawy promieniowała młodoć i niewinnoć. Lizabeth, jego żona, była bardzo podobna. Również młoda, o tak samo jasnych włosach i oczach. Jej tężyzna przywodziła na myl Walkirię. Na szyi, na srebrnym łańcuszku, nosiła jeden z tych miedzianych breloczków, tak popularnych wród Masy, który przedstawiał Samicę Nadczłowieka, Calapinę. Mistyczne przywišzanie do kultu płodnoci, który symbolizowała ta ozdóbka, rozmieszyło lekarza, ale nie dał tego po sobie poznać. Mimo wszystko Durantowie byli rodzicami, i to doskonale ukształtowanymi. Stanowili żywy dowód zręcznoci chirurga, który ich stworzył. Srengaard był dumny z przynależnoci do tego zawodu. Mało osób mogło pochwalić się przynależnociš do grona inżynierów wewnštrzkomórkowych, których zadaniem było utrzymanie różnorodnoci gatunku wewnštrz dokładnie okrelonych granic.
-  Panie doktorze, to Harrey i Lizabeth Durant - powiedziała pielęgniarka wprowadzajšc pacjentów, i zniknęła nie czekajšc na podziękowanie. Panna Wilson cišgle dawała dowody wielkiej sumiennoci i dyskrecji.
-  Jestem szczęliwy, że was widzę - zaczšł Srengaard. Mam nadzieję, że pielęgniarka nie zanudziła was zbytnio tymi wszystkimi  formularzami, lecz kiedy poprosilicie
o obserwowanie, wiedzielicie bez wštpienia co was czeka.
-  Doskonale rozumiemy - odpowiedział Harrey, lecz pomylał: Poprosili o obserwowanie, doprawdy! Czy ten stary szarlatan myli, że nas oszuka?
Ciepły i rozkazujšcy zarazem baryton przeszkadzał lekarzowi, który poczuł narastajšcš niechęć do tych dwojga.
-  Nie chcemy panu zabrać więcej czasu niż to jest konieczne - dodała Lizabeth. cisnęła rękę swego męża i używajšc ich tajnego kodu polegajšcego na szybkiej zmianie nacisku palców, przekazała mu:
-  Przeczytałe jego myli? Nie lubi nas!.
Palce Harreya odpowiedziały: To jest zarozumiały Steryl, tak dumny ze swojej pozycji, że stał się półlepy.
Ton głosu młodej kobiety zbulwersował Srengaarda. Tutaj ja muszę kontrolować sytuację, pomylał. Podszedł, aby ucisnšć im ręce. Ich dłonie były wilgotne. Zdenerwowani. Bardzo dobrze.
Hałaliwe sapanie pompy stojšcej pod cianš przywróciło lekarzowi pewnoć siebie. Wystarczy byle pompa, by speszyć rodziców. To dobrze, że pracowała tak głono. Srengaard zwrócił się do ródła hałasu i wskazał na kryształowš probówkę zawieszonš w rodku pola siłowego, prawie w centrum laboratorium.
-  Proszę, to tutaj - powiedział.
Lizabeth   skierowała   wzrok   na  przezroczystobiaławš zawartoć naczyńka i koniuszkiem języka zwilżyła wargi.
-  Tam w rodku?
-  Bezpieczeństwo zagwarantowane - zapewnił lekarz, majšc jeszcze nadzieję, że Duratowie wrócš do domu, aby tam poczekać na rozwój wypadków. Harrey, patrzšc na probówkę, pogłaskał dłoń żony.
-  Dowiedzielimy się, że wezwalicie specjalistę - powiedział.
-  Doktora Pottera z Centrum - odparł Srengaard. Doktor rzucił krótkie spojrzenie na dłonie Durantów, które poruszały się bez przerwy i zwrócił uwagę na tatuaże na palcach wskazujšcych, opisujšce ich charakterystykę genetycznš i pozycję społecznš. Teraz mogli tam dodać Z od zdolny do reprodukcji; litera ta, tak pożšdana, sprawiła, iż poczuł zazdroć.
-  Doktor Potter, tak oczywicie - mruknšł Harrey. Za pomocš palców dłoni przekazał Lizabeth: Zauważyła jakim tonem powiedział Centrum?
-  Trudno byłoby tego nie spostrzec - odpowiedziała. Centrum - pomylała. Słowo to spowodowało, że wyobraziła sobie Nadludzi o manierach wielkich panów i Cyborgi, nieuchwytnych przeciwników tych pierwszych. Myli te wstrzšsnęły niš głęboko. Doszła do wniosku, że od tej pory powinna myleć wyłšcznie o swoim synku.
-  Potter jest największy, wiemy to - odpowiedziała. - Nie chcemy abycie nas wzięli za ludzi zatrwożonych i sentymentalnych...
-  Lecz chcemy  obserwować - dodał z  naciskiem
Harrey i pomylał: Ten snob zrobiłby lepiej przyznajšc od razu, że znamy swoje prawa.
- Rozumiem - odpowiedział Srengaard. Imbecyle - pomylał i mówił dalej tym samym monotonnym i uspokajajšcym tonem:
-  Wasz niepokój przynosi wam zaszczyt i podziwiam go, jednak konsekwencje...
Nie dokończył zdania. Mógłby im przypomnieć, że on też posiada prawa, w myl których mógłby przystšpić do modelowania bez ich zgody i w żadnym wypadku nie można na niego zrzucać odpowiedzialnoci za lęki rodziców. Oficjalny dekret nr 10927 był jednoznaczny: rodzice mieli prawo prosić o obserwowanie, ale modelowanie zależało tylko od chirurga. Zaplanowana przyszłoć rasy ludzkiej wykluczała istnienie zniekształceń genetycznych i potworów wszelkiego rodzaju.
Harrey przyznał mu rację szybkim, pełnym respektu ruchem głowy. W tym samym czasie cisnšł rękę żony. Strzępy straszliwych historii i fragmenty oficjalnych mitów wypełniły jego umysł. Na Srengaarda patrzył przez pryzmat tych opowieci pomieszanych z zakazanš literaturš, którš podrzucały rodzicom Cyborgi z Ruchu Oporu. Durant widział doktora przez Stedmana, Mercha, Shakespearea i Huxleya. Szczupła wiedza Harreya wystawiała go na pastwę przesšdów.
Lizabeth też była wstrzšnięta. Nie mogła zapomnieć, że to jej syn rozwijał się w tej probówce.
-  Czy jest pan pewien, że on nie cierpi? - zapytała Srengaarda, aby zaspokoić jego próżnoć.
Zupełna ciemnota Masy, utrzymywana przez życiowš koniecznoć, była już stanowczo zbyt wielka! Srengaard zirytował się. To spotkanie powinno się skończyć jak najszybciej. Rzeczy, które mógłby powiedzieć tym ludziom cišgle kolidowały z tymi, które musiał im mówić.
- Zapłodnione jajo nie posiada systemu nerwowego - odpowiedział hamujšc wciekłoć. - Fizycznie ma ono mniej niż trzy godziny. Jego wzrost został opóniony przez kontrolę oddychania. Czy on cierpi? Słowo cierpienie nie ma w tym wypadku żadnego sensu.
Terminy techniczne nic by im nie wyjaniły. Doktor wiedział o tym. Zwiększyłyby tylko przepać, która dzieliła zwykłych rodziców od inżyniera wewnštrzkomórkowego.
-  To było głupie wtršcenie - powiedziała Lizabeth. - On... ten organizm, jest jeszcze tak prymitywny, że nie zasługuje na miano człowieka. - Za pomocš dłoni przekazała Harreyowi: Co za dureń! Czyta się w nim jak w ksišżce.
Deszcz się nasilił. Lekarz zwlekał z odpowiedziš.
-  Ach nie! To nie tak! - Srengaard pomylał, że to odpowiedni moment, by dać tym idiotom lekcję katechizmu. - Mimo, iż wasz embrion ma mniej niż trzy godziny, zawiera już wszystkie enzymy, niezbędne do doskonałego rozwoju. Jest to organizm bardzo złożony.
Harrey kontemplował z udanym podziwem znakomitoć rozumiejšcš tajemnice modelowania życia.
Lizabeth znów spojrzała na probówkę. Dwa dni temu wyselekcjonowane gamety jej i Harrey a zostały połšczone i skierowane ku względnej mitozie. Proces dał poczštek zdolnemu do życia i reprodukcji embrionowi. Nie było to częstym zjawiskiem w wiecie, w którym tylko garstka starannie wybranych osobników unikała gazu antykoncepcyjnego i dostawała zezwolenie na przekazanie życia. W tym wiecie tylko drobna częć embrionów okazywała się zdolna do życia.
Kiedy uznano, że Lizabeth nie zdoła zrozumieć złożonoci tego procesu, więc cišgle musiała ukrywać swojš wiedzę. Oni - genetyczni Nadludzie z Centrum - dusili w zarodku i z całym okrucieństwem ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin