(PL) Mag - Wstapienie.doc

(2029 KB) Pobierz
MAG

MAG

Wstąpienie™

 

Duma. Moc. Paradoks.

Narracyjna Gra Rzeczywistości na Krawędzi

autorstwa Phila Brucato i Stephena Wiecka

Druga Edycja

 

Przełożył Adam A. Golański

 

                                         

MAG

Wstąpienie™

 

                            Opowiadanie

                            Wprowadzenie

              Księga Pierwsza: Ciało

                            Rozdział Pierwszy: Doczesność

                            Rozdział Drugi: Mystyczna Ścieżka

                            Rozdział Trzeci: Społeczność Magów

                            Rozdział Czwarty: Drogi Magyi

              Księga Druga: Duch

                            Rozdział Piąty: Zasady Podstawowe

                            Rozdział Szósty: Kreacja Bohatera

                            Rozdział Siódmy: Narracja

              Księga Trzecia: Maszyna

                            Rozdział Ósmy: Zasady Magyi

                            Rozdział Dziewiąty: Zasady Inscenizacji

                            Rozdział Dziesiąty: Dramatyzm

                            Dodatek

 

 

17 sierpnia 1995 roku.

Horyzontalna Dziedzina Mus

              - Wzięli zachodnie skrzydło, Kanclerzu. Musimy iść.

              Lord Gilmore obrócił się powoli, z boleścią, w stronę swego adiutanta, nie chcąc oderwać oczu od szalejącej nad nimi straszliwej bitwy. Na nocnym niebie wschodził płonący czerwienią Merkury, przytłoczony pancernikami Technokracji i upstrzony małymi srebrnymi okrętami jej floty. Jego tarczę przecinały wypaczone i  trędowate kształty nienazwanej ohydy, przynoszącej Nephandi na wojnę.

              - Co z wysłanymi do Wieży konsorami? Czy powrócili? Są z nimi straże?

              - Wieża padła, mój Panie. Konsorzy zostali odcięci - powiedział cicho młodszy mag. - Oni już nie wrócą.

              Jego przełożony wziął długi, drżący oddech i adiutant niemal ujrzał strumienie kontrmagyi Gilmore’a powracające z murów obronnych Fundacji, zwijające się do środka, by osłonić kilka ostatnich budynków wciąż utrzymywanych przez Porządek Hermesa. Obrońcy na murach drgnęli i czując rychłą klęskę zaczęli uciekać w stronę Biblioteki. Tam, gdzie stało już tylko dwóch mężczyzn.

              - James, otwórz portal - rzekł jeden z nich.

                            I tak wśród falującego dymu i zalegającego ciężko w powietrzu kamiennego prochu, Lord Edward Gilmore, 27 - i ostatni - Kanclerz Kolegium Fors Mercuris przeszedł przez otwarte drzwi portalu, opuszczając swój dom na zawsze.

Lipiec 1809 roku

Hiszpania

              Napoleon nigdy o tej wsi nie słyszał. Imiona obrońców przepadły, starcie zanotowano zaś jedynie jako “Opór napotkany en route. Utrata 74 ludzi, 23 koni.”

              Teraz wioska to tylko zgliszcza. Pola stoją w płomieniach, a grunt tli się tam, gdzie nie przesiąkł krwią. Dym i para są jedną gryzącą, piekącą oczy siarkową chmurą. Nie wszystkie konie zginęły - szalone rżenia ciężko rannych zwierząt zagłuszają wszelkie inne dźwięki.

              Powoli, jeden po drugim, ocalali pojawiają się w polu widzenia: dzieci biegną poderżnąć zwierzętom gardła, starzy mężczyźni kopią groby, a kobiety, niczym kruki w swych wdowich żałobach - chodzą między padłymi, lamentując nad ich śmiercią.

              Mercedes Gonzaga de Ortiz odnajduje swego najmłodszego syna, pogrzebanego pod tułowiem oficera. Chłopiec wzdryga się, gdy  matka ściąga z niego oficerskie ciało, z trudem otwiera oczy i zaczyna drżeć. Woła do niej jak dziecko i mimo że Mercedes powtarza jego imię wciąż i wciąż (to z furią, to szeptem, to w desperacji), on  nie poznaje. Płaszcz w który go zawija nasiąka krwią, a jej ręce zalewa szybko stygnący szkarłat.

              Chłopiec bierze ostatni raźny oddech - jej własne płuca wydają się pękać - i opuszcza ją niczym sen; jak wschodzące słońce jego dusza powstaje nad ciałem. Kobieta niejasno czuje, że dołączył do niej ktoś nowy. W czerń odziane dłonie nieznajomego rozpoczynają ostatnią posługę dla zmarłych. Gdy światło płynące z duszy zmienia się, widzi, jak  przez fałdy woalu, ziemię pod nimi, ciało, ręce kapłana, ducha jej syna patrzącego w niebiosa i złączonego z nią anioła, o rękach równie okrwawionych jak jej. Chłopiec robi krok do przodu i znika. Mercedes unosi wzrok i widzi starego Mauretanina, kiwającego na nią głową

1 września 1995 roku

              Popołudnie na Cerberusie. Poranne chóry dawno się już zakończyły, a czytelnie opustoszały. Studenci - magowie w szkoleniu - krążą po korytarzu, kończąc swój lunch w drodze do wychowawców. Śmiech wypełnia centralny dziedziniec, a Mistrz Fundacji (zwany tak, mimo że nigdy nie zależało mu na tytule - był po prostu w każdej mowie Sędziwym Człowiekiem) odpoczywa u siebie w studium.

              W swym ulubionym miejscu, usadowiony na parapecie pierwszego z wielkich, łukowatych okien tego pokoju, może ujrzeć ciemnobrązowe mury i blade piaskowce zamku. Zobaczyć matowe, krwawo-czerwone omurowanie pobliskiej strażnicy i rozciągającą się aż po horyzont pustynię o biało-kościstym zabarwieniu. Na niebiesko-czarnym niebie widać półksiężyc Plutona, przychodzącego ku pełni Charona i oślepiający punkcik dawno już zeszłego z zenitu odległego Słońca. Żółtawe światło rzuca brązowy poblask na jego ciemną skórze i odkrywa kurz tańczący w spokojnym powietrzu izby.

              Pukanie do drzwi przerywa mu zadumę.

              - Wejdź.

              Amanda otworzyła ciężkie, dębowe drzwi w ciszy, bo tak nakazywał zwyczaj i szacunek. Zmrużyła oczy od blasku złocistej mgiełki kurzu zalegającej komnatę. Gdy odzyskała ostrość widzenia, przeczesała wzrokiem pokój (był to jej stary nawyk) i chwilkę się zatrzymała na  z grubsza ociosanych drewnianych krokwiach, wiekowej warstwie białego tynku, spartańskich ławach, oraz dwóch ścianach półek, uginających się pod ciężarem książek i osobliwości Senexa. Na początku, gdy rozpoczynała swój trening u sędziwego Eutanatosa, często rozmyślała, jakie to dziwne i mroczne moce musiały posiadać te wszystkie antyki. Teraz wiedziała, że nie mają żadnych. W tym tkwiła część szacunku, jaki żywiła dla niego.

              Jedyną nową rzeczą jaką dostrzegła, był niski, okrągły stolik z drewna i mosiądzu. Jego blat był płaski i trochę zapadnięty, o podniesionym obrzeżu. Stał z dala od wszystkiego, w rzadko używanym, zakurzonym kącie.

              - Dzień dobry - powiedziała do Sędziwego Człowieka.

              - Hej.

              - Spóźniłaś się na poranne czytanie - (Nie krytykując, nie pytając)

              - Niestety na śniadanie także  - odpowiedziała.

              Senex wstał, podszedł do najbliższej ściany z półkami, wziął gliniany dzban pełen wody i spoczął na jednym kolanie przy małym stoliku. Amanda podeszła do niego, oparła torbę o ścianę i przysiadła.

              Powoli i ostrożnie, Senex wylał wodę z dzbana na mosiężny blat stolika. Podczas tej czynności nagle przemówił.

              - Rzeczywistość nie jest kamieniem. Rzeczywistość jest wodą.

              Zakończył i odstawił dzban obok. Zarysował on lekko piaskowcową podłogę.

              Pochylił się nad stołem i dmuchnął na jego powierzchnię. Powstałe drobne zmarszczki na powierzchni wody rozeszły ku krawędziom, zatańczyły, gdy nowe zderzały się ze starymi, już odbitymi od brzegów, w każdej chwili coraz bardziej zmieniając swój wzór. Przestał dmuchać i ruch na jej powierzchni zamarł.

              Teraz powoli zanurzył w niej palce i poruszył nimi, tworząc małe zmarszczki i wiry w  małej sadzawce. Zrobił to spokojnie, bez bryzgów. Wyjął następnie swe palce z wody i zaczekał. Jej powierzchnia szybko się uspokoiła.

              Bez ostrzeżenia uderzył pięścią o powierzchnię stołu. Woda prysnęła się na ich twarze. Amanda starła ją z oczu i zobaczyła, jak Senex zdejmuje białą szatę, wycierając blat stołu.

              - Statyczna magia jest niczym mój oddech. Nigdy nie przerwie powierzchni, ale nie zdradza się łatwo obserwatorom. Jest to magia wiejskich czarowników, wampirów i Garou. Nie możesz jej nie doceniać - tak, jest ona ograniczona, często jednowymiarowa, lecz silny wiatr także może cię przewrócić. Silny wiatr może stworzyć fale, których nie ujrzysz, póki cię nie pochłoną.

              - Przypadkowa magya jest niczym moje palce. Wielce może zmieniać kształt i upływ wody, lecz nie zaburza jej, gdy  wprawnie użyta. To oczywiście dla bezpieczeństwa. Gdy magya staje się niezbędna, to nigdy nie zapominaj o innych, zwyczajnych środkach w twej dyspozycji. A gdy musisz użyć magyi, używaj tej, tak często jak możesz, a będziesz mniej widziana.

              - Wulgarna magya, jest taka jak ma pięść. Jest niebezpieczna. Mimo iż osiągasz zamierzony cel, nie wiesz co zrobi rozbryzg. Nie wiesz, kto może cię zauważyć - przerwał, widząc cisnące się na jej usta pytanie.

              - Powiedziałeś mi już o tym wszystkim wcześniej.

              - Ale nie w ten sposób.

              - Nie...

              - Jeżeli nauczyłbym cię tylko, że magya jest ogniem, lub że Paradoks jest huraganem, lub że Consensus jest błotem, czy też wreszcie, że rzeczywistość jest wodą, zrozumiałabyś tylko jeden z aspektów tego co czynisz i byłabyś równie kaleka jak każdy z Technokratów lub wiejskich czarowników.

              - Analogie mogą być niebezpieczne, Amando - powiedział, lekko się uśmiechając - gdyż świat jest niczym zamek z piasku...

              Czysty, głęboki dźwięk dzwonka przerwał wszystko, a sam wyraz jego twarzy wystarczył by Amanda powstała i stanęła przy nim. Wyciągnął nóż i wyciął w otaczającym ich powietrzu złożony wzór - otoczenie zmieniło się natychmiast. Teraz otaczały ich ściany strażnicy. Wyszli z jej korytarzy zanim ucichł alarmujący dźwięk.

                                                        *                            *                            *

              Na ogrodzonym, piaszczystym dziedzińcu przed nimi oczekiwał tłum obcych (niektórzy byli w długich szatach, inni w trampkach i drelichach). Wielu siedziało w piasku, część usadowiła się na swych bagażach; nie było twarzy, na której widniałaby jakakolwiek nadzieja. Przed całym tym zgromadzeniem stało siedmiu mężczyzn w powłóczystych szatach, desperacko walcząc o zachowanie godności. Środkowy z nich przemówił.              Senex. - zmęczona twarz Lorda Gilmore’a wygładziła się przez moment, twarde rysy jego twarzy przybrały wyraz mogący być uśmiechem. - Nie wiem jak ci dziękować za twą gościnność - jego głos był zgryźliwy, wypełniony ironią wobec siebie. - Okazałeś niewątpliwe miłosierdzie, dając schronienie staremu żebrakowi i jego tułaczej hołocie.

              Mistrz Cerberusa wstrząsnął głową i objął hermetycznego maga. - Nie, mój przyjacielu. Tradycje zawdzięczają tobie zbyt wiele, byś kiedykolwiek musiał żebrać - zaś ja wciąż jestem starszy od ciebie.

              - A co do twych towarzyszy... Póki nie znajdziecie innej Fundacji, naszą nazywajcie domem.

              Obrócił się następnie ku Adeptowi stojącemu na straży, (podejrzanie wyglądającemu nastolatkowi, wciąż trzymającemu sznur dzwonniczy) i długi sznur uchodźców rozpoczął swój uroczysty marsz w stronę zamku.

Marzec 1887 roku

Londyn

              W oświetlonej przez światło lampy gazowej, pełnej porcelany prywatnej jadalni błyszczącego od mosiądzu i jedwabiu hotelu, odziana w czerń kobieta wstała ze swego miejsca, a jej towarzysze dołączyli do niej w chwilę potem.

              - Panowie! Wznieśmy toast: za nasze zwycięstwo, za nasze szlachetne powołanie i za naszą przyjaźń. Oby przetrwała tysiąclecie. Mercedes upiła łyk ze swego kieliszka, podczas gdy jej towarzysze podnieśli do ust swoje.

              Aleksander Gericault, olśniewający w swym najnowszym stroju wieczorowym, rozlał każdemu jeszcze szampana, samemu się uspokajając.

              - Za mnie, z mym niepojętym szczęściem w znalezieniu takich towarzyszy; za Senexa, który bez wątpienia jest najlepszym strategiem jakiegokolwiek spotkałem; i za Mercy, bez której cichego noża i czarującej osobowości całe nasze plany i szczęście byłyby dziś bezużyteczne.

              Napili się znowu, i Mercedes spojrzała ponownie na Senexa gdy Gericault pomógł jej z krzesłem.

              - Jest rozmowny, czyż nie? - zapytała.

              Ich rozmowa skierowała się na zdarzenia tego dnia: udanego zamachu na przemysłowego giganta - fabrykanta z resztkami duszy, jeszcze mniejszym sumieniem i przepłacanymi ochroniarzami. Podczas deseru dyskutowali o możliwości wykrycia - gdyż pokojówka, która winna być wtedy gdzie indziej, przebywała tam, na miejscu akcji. Gdy podano ser, zadumali się nad niemal perfekcyjną synchronizacją, precyzją operacji, czystością zabójstwa i delikatnością Dobrej Śmierci w każdej z akcji. Przerwał im dopiero kelner, wnosząc brandy.

              Teraz już bardziej trzeźwi, młodsi magowie czekali, gdy Senex cicho studiował ich twarze. Przyjęli jego spojrzenie bez wahania i bez dumy. Mercy posłała uśmiech do swego starego przyjaciela i nauczyciela, a następnie zwróciła swe spojrzenie w stronę Gericaulta. Napotkała jego badawczy wzrok i pod jego wpływem opuściła oczy.

              - Sprawiliśmy się dzisiaj dobrze. Jestem dumny z was obu; jestem dumny z pracy, którą wykonaliśmy, lecz nie będę pił dla mej dumy trzy razy w ciągu wieczoru. Bawcie się dobrze tej nocy, lecz rankiem zapomnijcie o zwycięstwie. Przed nami jest więcej pracy niż możemy dostrzec i im mniej będziemy obciążeni bagażem wspomnień z przeszłości, tym łatwiejsze będzie nasze zadanie.

              Mercy podniosła głowę i ujrzała kątem oka grymas na twarzy Gericaulta.

              - Za co więc wypijesz? - zapytał.

              - Piję za Śpiących - powiedział Sędziwy Człowiek.

              - Za Śpiących.

*                            *                            *

              Mercedes tańczy.

              Prawa ręka Gericaulta ogrzewa  jej talię, druga ręka delikatnie trzyma jej prawą, zaś jej lewa spoczywa lekko na gładkim jedwabiu marynarki. On tańczy doskonale, ślizgają się zatem po parkiecie jakby byli jednym  ciałem.

              Kobieta wyczuwa spojrzenie na swej twarzy; ale nie chce go prowokować.

              - Wyglądasz dziś bardzo pięknie - mówi i jej brwi unoszą się w zaskoczeniu. - Ta suknia jest ci bardzo do twarzy. Mercy odwraca powoli  głowę i patrzy na jego usta. Zęby Gericaulta są bardzo białe, zarost nad górną wargą lśni bursztynowo w świetle kandelabrów. Nachyla się i dotyka policzkiem jej czoła.

              - Powiedz mi... dlaczego na Ziemi nosisz gorset?

              Mercy szarpie się do tyłu, cała czerwieniejąc, tracąc rytm - i ich głowy zderzają się w następnym kroku.

              - Wybacz mi, Mercy - unosi chusteczkę ku swym ustom by otrzeć je i cofa zakrwawioną. - Rozumiem, że próbujesz być poważana. Ja po prostu nie rozumiem dlaczego.

              - Lubisz gorsety? Może te fiszbiny ułatwiają ci ukrywanie noży... - spogląda na nią jeszcze raz, zaraz przerywając, ssąc rozbitą wargę. - Nie, teraz widzę, że swe sztylety chowasz w oczach.

              - Mercy, jeśli zakładasz gorset dla tych wszystkich wytwornych dam tam w kącie, tych plotkarek, potwornych matron i chichoczących debiutantek - z nosami w chmurach i rynsztokowymi myślami - to cóż, przyznaję że jestem zaszokowany. Zaszokowany. Zdumiony. Śpiący są naszymi podopiecznymi, kochana, nie strażnikami, nie są nam równi - jego głos opadł do szeptu - Sądzę, że powinnaś wybierać bieliznę stosownie dla siebie.

              - Jesteś podły Gericault. Zmień temat.

              - Jak chcesz, moja pani. Mogę powrócić bezpiecznie do tematu twej sukni?

              - Zostaliśmy formalnie zapoznani - odpowiada ozięble. Gdy muzyka ustaje, salę wypełniają grzecznościowe oklaski, a oni przy następnym tańcu  pozostają na parkiecie.

              - Tak myślałem - zaczyna, pociągając nosem - i nie sądzę, że czerń jest twą jedyną barwą... Uradowałoby mnie ujrzenie ciebie w czerwieni.

              - Gericault, czarny jest jedynym kolorem dla wdowy.

              - Twój mąż nie żyje już od stu lat. Jak długo będziesz nosić po nim żałobę?

              Mercy zatrzymuje się, patrząc się na partnera z wyrazem głębokiej, odrętwiałej nienawiści.

                  Gericault pyta powoli:

              - Czy ty jeszcze pamiętasz jak on wyglądał?

              Mercedes wyrywa się z gniewem, i mało nie potrącając natręta biegnie w stronę jadalni. Podkuty stalą obcas przydeptuje jej wirującą suknię, a gdy potykając się wyszarpuje ją, inna stopa ciężko staje na jej lakierki. Podnosi więc w dzikim geście suknię i biegnie naprzód. Podążają za nią spojrzenia i szepty dam siedzących w kątach sali.

              Dużo później Gericault odnajduje ją w ogrodzie. Ma na sobie osłaniający ją przed zimną bryzą płaszcz Senexa. On podchodzi do niej skruszony, z opuszczoną głową.

              - Dlaczego - zaczyna ona (z promieniującą furią, jakiej jeszcze nigdy nie widział) - robisz to wszystko? Dlaczego wszystko komplikujesz?

              On starannie ogląda swe buty i mokry żwir pod nimi. - Przepraszam.

              - Dobrze -

              Przerywa jej szybko, suchym głosem: - Czy nie jesteś samotna, Mercy?

              Patrzy  na niego, oszołomiona przez chwilę i zanim odzyskuje mowę, on odzywa się znowu (ośmielony przerwą), przełykając ciężko ślinę, jąkając się.

              Ja... ja zakochałem się w tobie Mercy. Przykro mi.

              A ona nie wie co rzec.

2 września 1995 roku

              Wielki Hall Cerberusa był zatłoczony jak rzadko kiedy, a jego mieszkańcy i nowo przybyli uchodźcy wciąż napływali. Krzesła i stoły ściągnięte z każdego pokoju były rozstawione dosłownie wszędzie i nawet stary kredens ze stajni został tu wykorzystany. Tylko w jednym miejscu długi rząd drewnianych siedzeń pozostawał pusty. Seniorzy jeszcze nie przybyli.

              Gdy ostatni uczniowie wpadli do środka, pośpiesznie ustawiając tace i puchary, otworzyły się drzwi na końcu sali. Senex i Lord Gilmore weszli razem, cicho rozmawiając. Gdy weszli, w całej sali zapadła cisza. Dwójkami i trójkami reszta podążyła na swe miejsca. Mieszkańcy Cerberusa niezdecydowanie aczkolwiek uprzejmie usadzali swych  gości.

              Nagle spokój został przerwany. Przy drugim stole, najbliższym seniorom, ciche szepty przeszły w głośny krzyk:

              - Nie, nie będę cicho. Ja znam swoje miejsce, Ellen.

              Mówiący to wstał i napotkał badawcze spojrzenie Senexa i Kanclerza. - Dlaczego, o moi panowie, usadzono mnie niżej niż tą kobietę? Wskazał przy tym na środek ich stołu, na małą, kędzierzawą maginię, spoglądającą na niego z niedowierzaniem. - Jestem Nicodemus Dribb, Mistrz Sił, a ona jeśli jest choćby Adeptem czegokolwiek, to będę bardzo zaskoczony.

              Sędziwy Człowiek uniósł brwi i obrócił się ku stojącemu  po prawicy Lordowi Gilmore. Przywódca hermetycznych magów wzruszył ramionami i wstrzymał się na osąd Eutanatosa. Senex spojrzał w dół stołu.

              Z lekko stęchniętego miejsca na końcu sali Amanda i Julia obserwowały wszystko z niepokojem.

              - Zauważyłaś? - powiedziała druga z nich

              - Tak. Senex i Mitzi? - odpowiedziała Amanda, myśląc o śladach telepatii przebłyskujących u szczytu stołu.

              - Tak myślę.

              Mitzi powstała ze swego krzesła. - Jeżeli obraziliśmy cię, sir - powiedziała - wybacz nam. Nic praktycznie nie wiedzieliśmy o twej randze, gdy ustawialiś...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin