Carola Dunn - Kryminalne przypadki Daisy D. 14 - Ostatni wyskok donżuana.pdf

(1442 KB) Pobierz
Carola Dunn
KRYMINALNE PRZYPADKI DAISY D.
TOM 14
Ostatni wyskok donżuana
Dziękuję Kathryn Furlow i Davidovi Rendellowi z RNLI,
Bobowi Bulginowi z Port Isaac Lifeboat Station, Patrickowi
Chaplinowi, historykowi gry w rzutki, doktor Tarze Maginnis,
historykowi ubioru, magistrowi Dougowi Lyle, autorowi
Kryminalistyki dla opornych, Alison Wareham z
Królewskiego Muzeum Morskiego, Robertowi Bruce'owi
Thompsonowi, historykowi techniki, Nancy Mayer,
konsultantce prawno - historycznej, i wielu Siblings in Crime,
którzy dzielili się ze mną swoimi żeglarskimi
doświadczeniami. Bez ich pomocy książka byłaby znacznie
mniej dokładna. Za pozostałe w niej błędy odpowiedzialność
ponosi autor.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Odblask słońca tańczący na wodach zatoki sprawił, że
Daisy zmrużyła oczy. Dzięki Bogu ulewa już się skończyła.
Być może wakacje roku 1924 jednak nie przejdą do historii
jako porażka z powodu rekordowych deszczów. Belinda i
Deva są grzecznymi dziewczynkami, ale zamknięcie ich przez
dwa dni w bawialni w pensjonacie wystarczyło, by wystawić
na próbę nawet najlepsze zachowanie. Jeszcze jedna partia
„Szczęśliwych rodzin", a Daisy gotowa była wybiec z
krzykiem na deszcz i rzucić się z klifu do morza.
Przedzierając się przez mokry trawnik, pomyślała, że i tak
byłoby gorzej, gdyby nie zabrała ze sobą Devy, by
dotrzymywała jej pasierbicy towarzystwa. Obie dziewczynki
popędziły na plażę po zjedzeniu zaledwie kilku kęsów obiadu,
zostawiając Daisy, by mogła wypić drugą filiżankę herbaty w
spokoju.
Doszła do sięgającego do kolan kamiennego murku
otaczającego ogród za pensjonatem. Nieruchome powietrze
było przepełnione zapachem kwiatów, zmieszanym z lekką
nutą wodorostów, ryb i smoły. Ostrogowiec i płożąca się lnica
kiełkowały z każdej szczeliny i szpary w murze, a na szczycie
murek pokryty był złoto - srebrnymi porostami. Po drugiej
stronie mur opadał o prawie półtora metra do trawiastej dróżki
prowadzącej z wioski na klify. Wytężając wzrok w kierunku
wioski, Daisy ujrzała Westcombe rozłożone na zboczu
wzgórza, w górę od zatoki. Wybudowane chaotycznie budynki
pomalowane były wapnem w odcieniach różowego, żółtego,
białego i niebieskiego - co przywodziło na myśl Morze
Śródziemne - i pokryte omszałą dachówką. Tu i ówdzie
górująca palma zaświadczała o łagodnym klimacie tego
osłoniętego zakątka na południowym wybrzeżu.
W jej stronę, lekkim krokiem, szedł człowiek pełen
wigoru.
Wygląda na zadowolonego z siebie i z życia, pomyślała
Daisy.
Położyła na murku starą poduszkę, którą pożyczyła jej
właścicielka, i siadając, obróciła się twarzą do plaży,
opuszczając luźno w dół bose stopy. Mając na uwadze
obecność przechodnia, podwinęła niebieską bawełnianą
spódnicę pod uda - halki w tym sezonie sięgały nieco poniżej
kolana - zanim zwróciła z powrotem uwagę na panoramę.
Nad jej głową krążyły z krzykiem mewy, a kilka z nich
przysiadło na falach. Dwa małe jachty przepłynęły niedaleko,
zmierzając na pełne morze. Na dalekim końcu błyszczącej
wody wyrastało strome, zadrzewione zbocze, a naprzeciwko
miasteczka, tam, gdzie zatoka się zwężała, łacha piachu oraz
drewniane molo wyznaczały końcowy przystanek przeprawy
promowej. Płynący środkiem zatoki prom wzbudzał wiosłami
małe bryzgi, które wyglądały jak koronkowa lamówka
niebieskiej sukienki.
Westcombe, niegdysiejszy port przy stoczni szkunerów,
stawało się stopniowo kurortem wypoczynkowym i
żeglarskim. Teraz, gdy przestało padać, Daisy zobaczyła
dlaczego.
Po drugiej stronie drogi widać było stertę kamieni,
szarych, czarnych i rdzawoczerwonych, a poniżej piaszczystą
plażę, gdzie dziewczynki budowały zamek, który śmiało mógł
mierzyć się z zamkiem Windsor. Stanowiły malownicze
przeciwieństwo: jedna pulchna i śniada, z czarnymi włosami,
w żółtej koszulce i czerwonych szortach, a druga blada, chuda
i ruda w zielono - białym ubraniu. Daisy pomachała im, ale
były zbyt zajęte pracami ziemnymi, by zauważyć.
- Witam! - Przechodzień doszedł do jej grzędy i zatrzymał
się, unosząc tweedową czapkę, pod którą skrywał gęste włosy
koloru nadmorskiego piasku. - Witam - powtórzył,
uśmiechając się szeroko, co dodało uroku jego dość pospolitej
twarzy i ukazało satysfakcję z życia i z tego, że widzi Daisy. -
Wspaniały dzień.
Nie mogła oprzeć się, by nie odpowiedzieć mu
uśmiechem.
- Cudowny. Już prawie straciłam nadzieję.
- Pani na wakacjach?
Matka Daisy, wdowa wicehrabina lady Dalrymple
dostałaby zawału, gdyby zobaczyła, że jej córka rozmawia z
mężczyzną, który nie został jej właściwie przedstawiony.
Dostałaby drugiego, gdyby zobaczyła, że jej córka siedzi na
murku przylegającym do publicznej dróżki. Nieznajomy
brzmiał jak dżentelmen i był nienagannie ubrany w tweedową
marynarkę i flanelowe spodnie. Chodź był bez krawata i miał
koszulę rozpiętą pod szyją, było to całkiem zrozumiałe w
nadmorskim kurorcie.
- Owszem - odpowiedziała Daisy. - A pan?
- Ja tu mieszkam. George Enderby, właściciel Schooner
Inn, do usług - ukłonił się i popatrzył na nią wyczekująco.
Daisy nie odeszła aż tak daleko od zasad, w jakich została
wychowana, by podawać swoje imię spotkanemu przed chwilą
właścicielowi gospody, nawet jeżeli wyglądał na dżentelmena.
- Wybrał pan piękne miejsce do zamieszkania -
powiedziała. - Właśnie podziwiam widoki.
- Ja również - wpatrywał się w jej twarz z delikatnym
uśmiechem.
Choć nie spuścił wzroku, Daisy nagle przypomniała sobie,
że widać jej nogi. Poczuła, że się po wiktoriańsku rumieni,
czego nie cierpiała. Zmusiła się do zachowania kamiennej
twarzy i powiedziała szybko:
- Chyba widać stąd wszystko na odległość kilku
kilometrów - wskazała na ścieżkę. - Nie mogę się doczekać,
kiedy sobie to pooglądam.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin