Dekalog Dobrego Dextera - Jeff Lindsay.pdf

(993 KB) Pobierz
JEFF LINDSAY
DEKALOG DOBREGO DEXTERA
Przekład RADOSŁAW JANUSZEWSKI
Tytuł oryginału Dearly Deyoted Dexter
Tommiemu i Gusowi,
którzy z pewnością dosyć się już naczekali
1
To znowu ten tłusty księżyc, rzucony nisko w tropikalną noc,
wykrzykuje na ciemnym niebie, szepcze do drżących uszu. I ten
kochany, stary głos w ciemnościach, głos Mrocznego Pasażera,
moszczącego się wygodnie na tylnym siedzeniu dodge'a K
domniemanej duszy Dextera.
Ten drań księżyc, ten pyskaty, chytrze zerkający Lucyfer, który
wrzeszczy w poprzek pustego nieba, w mroczne serca potworów
nocy, na dole, wzywając je na wesołe place zabaw.
Woła właśnie do tego potwora, tu, za oleandrem, prążkowanego
jak tygrys w świetle księżyca przesączającym się przez liście,
który pobudzony czeka na właściwą chwilę, żeby wyskoczyć z
cienia. To Dexter w mroku. Nasłuchuje straszliwych podszeptów
spływających bez tchu do mojej cienistej kryjówki.
Moje kochane, mroczne drugie ja namawia mnie, żebym
skoczył - już - zatopił oblane światłem księżyca kły w och jakże
bezbronne mięso po tamtej stronie żywopłotu. Ale czas nie jest
odpowiedni, czekam więc, patrząc ostrożnie, jak moja niczego
niepodejrzewająca ofiara przepełza obok, z szeroko otwartymi
oczami, bo wie, że coś ją obserwuje, ale nie wie, że tu, w
żywopłocie, jestem ja, zaledwie o trzy stalowe kroki. Mógłbym
wysunąć się z taką łatwością, jak ostrze noża, którym jestem, i
odprawić moją cudowną magię - ale czekam, przeczuwany, chociaż
niewidoczny.
Jedna długa, skradająca się chwila przechodzi na paluszkach w
drugą, a ja nadal czekam na właściwy moment; skok, wyciągnięta
ręka, chłodna wesołość, kiedy widzę przerażenie rozchodzące się
po twarzy mojej ofiary...
Ale nie. Coś tu nie gra.
I teraz nadchodzi kolej na Dextera, żeby poczuł mdłe ukłucia
oczu na plecach, trzepot strachu, kiedy coraz bardziej się
upewniam, że coś poluje na mnie. Jakiś inny nocny prześladowca
czuje to ostre, wewnętrzne ślinienie, kiedy obserwuje mnie skądś,
z bliska - a mnie się ta myśl nie podoba.
I jak małe uderzenie pioruna wesoła dłoń oślepiająco szybko
opada na mnie znikąd, a przed moimi oczami migają lśniące zęby
dziewięcioletniego chłopca z sąsiedztwa.
- Mam cię! Raz, dwa, trzy, Dexter!
I z dziką szybkością wczesnej młodości chichocze szaleńczo i
krzyczy na mnie, a ja stoję upokorzony w krzakach. Skończyło się.
Sześcioletni Cody patrzy na mnie rozczarowany, jakby Dexter
Nocny Bóg zawiódł swojego arcykapłana. Astor, dziewięcioletnia
siostra Cody'ego, przyłącza się do pohukiwania dzieciaków, zanim
ponownie smyrgną w ciemność, do nowych, bardziej zmyślnych
kryjówek, zostawiając mnie bardzo samotnego z moim wstydem.
Dexter nie kopnął puszki. A teraz Dexter jest Tym. Znowu.
Dziwicie się, jak to możliwe, żeby nocne łowy Dextera
sprowadzały się do czegoś takiego? Wcześniej zawsze były jakieś
przerażające, wynaturzone drapieżniki czekające, aż zwróci na nie
uwagę równie przerażający, wynaturzony Dexter - a oto jestem ja,
tropiący pustą puszkę po ravioli Chef Boyardee, których winą jest
mdły sos. Oto ja, trwoniący cenny czas na przegrywanie w grze, w
którą nie grałem, odkąd skończyłem dziesięć lat. Nawet gorzej,
jestem Tym.
- Raz. Dwa. Trzy - odliczam, zawsze porządny i uczciwy
zawodnik.
Jak to możliwe? Jak możliwe, że Dexter Demon, czując ciężar
takiego księżyca, nie grzebie we wnętrznościach, wyrzynając życie
z kogoś, kto pilnie potrzebował klingi ostrego osądu Dextera? Jak
to możliwe, żeby podczas takiej nocy Zimny Mściciel odmówił
wypuszczenia Mrocznego Pasażera na przechadzkę?
- Cztery. Pięć. Sześć.
Harry, mój mądry ojczym, uczył mnie starannego
równoważenia Potrzeby i Noża.
Przygarnął chłopca, w którym dostrzegł niepohamowaną żądzę
zabijania - nie do przeobrażenia - i ukształtował z niego człowieka,
który zabija tylko zabójców; Dexter, ukrywający się za ludzką z
pozoru twarzą, tropiący naprawdę ohydnych seryjnych zabójców
mordujących bez zasad. Byłbym jednym z nich, gdyby nie Plan
Harry'ego. „Jest mnóstwo ludzi, którzy na to zasługują, Dexterze”
- powiedział mój ojczym gliniarz.
- Siedem. Osiem. Dziewięć.
Nauczył mnie, jak odnajdywać tych szczególnych towarzyszy
zabaw, jak upewniać się, że zasłużyli na odwiedziny moje i mojego
Mrocznego Pasażera. Nawet więcej, nauczył mnie, tak jak tylko
gliniarze potrafią, jak uniknąć za to kary. Pomógł mi zbudować
wiarygodną maskę i wbił mi do głowy, że muszę do niej pasować i
zawsze, nieustannie być normalny we wszystkim.
I tak nauczyłem się, jak się ładnie ubierać, uśmiechać i myć
zęby. Stałem się doskonałą podróbką człowieka, mówiącą te głupie
i bezsensowne rzeczy, które ludzie mówią do siebie co dnia. Nikt
nie podejrzewał, co czai się za moją perfekcyjną imitacją
uśmiechu.
Nikt, poza moją przybraną siostrą, Deborah, oczywiście, ale
ona zaakceptowała mnie prawdziwego. W końcu mogłem okazać
się znacznie gorszy. Mogłem być złym, wściekłym potworem,
który zabija i zabija, i zostawia za sobą góry gnijącego mięsa.
Tymczasem stanąłem po stronie prawdy, sprawiedliwości i
amerykańskiego stylu życia. Nadal jako potwór, oczywiście.
Jednak ładnie po sobie sprzątałem i byłem naszym potworem,
ubranym w czerwono - biało - niebieską stuprocentową
syntetyczną cnotę. A w te noce, kiedy księżyc jest najgłośniejszy,
znajduję takich, którzy żerują na niewinnych i nie grają zgodnie z
regułami, i sprawiam, żeby odeszli w małych, starannie
zapakowanych kawałkach.
Ta elegancka formuła dobrze działała przez lata szczęśliwej
nieludzkości. Między tymi randkami utrzymywałem doskonale
przeciętny styl życia w uporczywie zwyczajnym mieszkaniu. Nigdy
nie spóźniałem się do pracy, żartowałem jak należy z kolegami, we
wszystkich sprawach byłem użyteczny i nie narzucałem się, tak jak
mnie nauczył Harry. Moje życie androida było uporządkowane,
zrównoważone i miało prawdziwie pozytywną wartość społeczną.
Aż do teraz. Jakoś tak, w tę w sam raz odpowiednią noc
znalazłem się tutaj, bawiąc się kopaniem puszki ze zgrają
dzieciaków, zamiast bawić się w Rozpruj Rozpruwacza ze starannie
dobranym przyjacielem. A za chwileczkę, kiedy zabawa się
skończy, zaprowadzę Cody'ego i Astor do domu ich matki, Rity, a
ona przyniesie mi puszkę piwa, położy dzieciaki do łóżka i
usiądzie obok mnie na kanapie.
Jak to możliwe? Czy Mroczny Pasażer przechodził na
wcześniejszą emeryturę? Czy Dexter złagodniał? Czy jakoś
skręciłem za róg długiego, ciemnego korytarza i wyszedłem po
niewłaściwej stronie jako Dexter Udomowiony? Czy jeszcze
kiedykolwiek umieszczę kroplę krwi na czystej szklanej płytce
tak, jak zawsze robiłem - moje trofeum myśliwskie?
- Dziesięć! Kto się nie chowa, ten kryje, szukam!
Tak, doprawdy, szukam.
Ale czego?
Zaczęło się, oczywiście, od sierżanta Doakesa. Każdy
superbohater ma swojego wroga numer jeden. On był moim
wrogiem. Nie zrobiłem mu absolutnie nic, a jednak postanowił
mnie ścigać, nękać mnie za moją dobrą robotę. Mnie i mój cień. A
jaka w tym ironia: ja, ciężko pracujący analityk próbek krwi, i on,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin