Bear Greg - 2 - Dzieci Darwina(1).pdf

(4113 KB) Pobierz
Darwin's Children
Przełożył
Janusz Pulryn
Tom
2
cyklu Radio Darwina
redakcja: Wujo Przem
(2016)
Dla mego ojca,
Dale'a Franklina Beara
1
Część
I
SHEVA + 12
A
meryka to okrutny kraj. Mnóstwo w niej ludzi, którzy ot, tak sobie, zdepczą cię nogą
jak mrówkę. Posłuchaj wypowiedzi słuchaczy w radio. Pełno marionetek, okrutnie mało tych,
którzy pociągają za sznurki.
Za piknikami i odznakami skautów kryje się wilczy pomruk.
Chcą zabić nasze dzieci. Niech Bóg ma nas wszystkich w opiece.
Anonimowy zapis, ALT.NEWCHILD.FAM
Powołując się na „poważne zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego", Urząd Stanu
Wyjątkowego zażądał w tym tygodniu od Departamentu Sprawiedliwości USA uprawnień do
śledzenia i zamykania stron internetowych rodziców SHEVY, a nawet wydań elektronicznych
gazet i czasopism, które zamieszczają nierzetelne informacje – „kłamstwa" – o USW i rządzie
Stanów Zjednoczonych. Niektóre grupy, broniące praw rodziców, już złożyły skargi na ten
przepis. Według pragnących zachować anonimowość źródeł urzędnicy średniego szczebla
Departamentu Sprawiedliwości przekazali pozew do urzędu prokuratora generalnego w celu
dalszego postępowania prawnego.
Niektórzy prawnicy twierdzą, że w razie udzielenia takich uprawnień nawet wydania
internetowe oficjalnych gazet będą mogły paść ofiarą ataku hakerów albo zostać zablokowane
bez ostrzeżenia, a nadanie owych uprawnień przypuszczalnie odbędzie się niejawnie.
„Seattle Times-PI Online"
Bóg nie ma nic wspólnego z pojawieniem się tych dzieci. Nieważne, co myślicie o
kreacjonizmie bądź ewolucji, musimy teraz polegać na sobie.
Owen Withey, „Creation Science News"
2
1.
Hrabstwo Spotsylvania, Wirginia
Ciemny i cichy ranek otulał dom. Mitch Rafelson, trzymający kubek z kawą,
półprzytomny po zaledwie trzech godzinach snu, stał na tylnym ganku. Na niebie nadal
widniały gwiazdy. Kilka wytrwałych ciem i chrząszczy bzyczało, latając wokół lampy. Szopy
próbowały się dobrać do kubła na śmieci za domem, ale dawno już odeszły, prychając i
przepychając się, zniechęcone długością łańcucha.
Świat wydawał się pusty i nowy.
Mitch włożył kubek do zlewu w kuchni i wrócił do sypialni. Kaye leżała w łóżku, jeszcze
spała. W lustrze nad toaletką poprawił krawat. Nigdy nie wyglądał w nim dobrze. Skrzywił
się, gdy zobaczył, jak garnitur zwisa z jego szerokich ramion, jak kołnierzyk białej koszuli
luźno obejmuje szyję, a jej rękawy wystają poza mankiety marynarki.
Wieczorem doszło do kłótni. Mitch, Kaye i Stella, ich córka, aż do drugiej w nocy
siedzieli w ciasnej sypialni, usiłując postawić na swoim. Stella czuła się wyobcowana.
Chciała, potrzebowała, kontaktów z nastolatkami takimi jak ona. Pragnienie było zasadne, ale
nie mieli wyboru.
Kłótnia nie była pierwsza i pewnie nie ostatnia. Kaye zawsze przyjmowała takie kryzysy z
wypracowanym spokojem, w przeciwieństwie do wykrętów i wymówek Mitcha. Jasne, że się
wykręcali. Nie mieli odpowiedzi na pytania Stelli, jej argumentom nie przeciwstawiali
żadnych rozsądnych swoich. Oboje wiedzieli, że rozpaczliwie potrzebuje przebywania z
podobnymi sobie, odnalezienia własnej drogi.
Wreszcie, mając dość, Stella wyszła wściekła, trzaskając drzwiami swojego pokoju. Kaye
zaczęła płakać. Mitch obejmował ją w łóżku, aż powoli zapadła w niespokojny sen, a on
wpatrywał się w ciemny sufit, śledząc odbicia świateł ciężarówki jadącej powoli wiejską
drogą, jak zawsze zastanawiając się, czy skręci w podjazd do nich, przybędzie po ich córkę,
licząc na nagrodę albo w gorszym celu.
Nie znosił siebie w tym, co Kaye nazywa łachami pana Smitha – od filmu
Pan Smith
jedzie do Waszyngtonu.
Uniósł jedną rękę i przekręcił, przyglądając się wnętrzu dłoni,
długim, silnym palcom, obrączce – choć on i Kaye nigdy formalnie się nie pobrali. Miał łapę
jak wiejski cham.
Nie znosił wyjazdów do stolicy, mijania wszystkich posterunków kontrolnych,
wykorzystywania przepustki wydanej przez kongresmana. Powolnego wyprzedzania
ciężarówek wojskowych pełnych żołnierzy, przeznaczonych do powstrzymywania kolejnego
zrozpaczonego rodzica przed zdetonowaniem kolejnej samobójczej bomby. Od wiosny doszło
do trzech takich wybuchów.
A teraz w Riverside w Kalifornii.
Mitch podszedł do lewej strony łóżka.
– Dzień dobry, kochana – szepnął. Stał przez chwilę, patrząc na swą kobietę, swą żonę.
3
Przesunął wzrokiem po rękawie góry od piżamy, wpatrując się w każdą zmarszczkę
sztucznego jedwabiu, każdy aksamitny odblask poświaty przed brzaskiem, aż do szczupłych
dłoni, skurczonych palców, mocno obgryzionych paznokci.
Pochylił się, aby pocałować jej policzek i okryć kołdrą rękę. Powieki Kaye zatrzepotały i
otworzyła oczy. Pogładziła palcami tył jego głowy.
– Powodzenia – powiedziała.
– Wrócę przed czwartą – odrzekł.
– Kocham cię – Kaye z westchnieniem opadła na poduszkę.
Następnym przystankiem był pokój Stelli. Mitch nigdy nie wyjeżdżał bez dokonania
obchodu, nasycenia oczu i pamięci obrazami żony, córki i domu, jak gdyby w przypadku
utraty ich wszystkich mógł w przyszłości odtwarzać sobie tę chwilę. Dużo by mu to dało.
W pokoju Stelli panował uporządkowany nieład, będący wynikiem licznych zajęć
mających zastąpić posiadanie przyjaciół. Na ścianie nad łóżkiem przypięła pożegnalne zdjęcie
ich rudego, pręgowanego kota spod ciemnej gwiazdy. Małe pluszowe zwierzaki zajmowały
cedrową szafkę, oczka z paciorków lśniły tajemniczo w ciemności. Stare książki w miękkich
okładkach wypełniały mały regał z sosnowych desek, ostatniej zimy zbity razem przez Mitcha
i Stellę. Stella lubi pracować z ojcem, ale Mitch już od kilku lat zauważał, jak zwiększa się
dystans między nimi.
Leżała na plecach w łóżku, już od roku dla niej za krótkim. W wieku jedenastu lat była
niemal wzrostu Kaye i na swój sposób ładna, szczupła i z okrągłą głową, skórą barwy jasnej
miedzi i starego złota w blasku nocnej poświaty, ciemnobrązowymi włosami z rudawym
odcieniem, zupełnie jak u Kaye i niewiele dłuższymi.
Ich rodzina stała się trójkątem, nadal mocnym, ale jego trzy boki wydłużały się z każdym
miesiącem. Ani Mitch, ani Kaye nie byli w stanie dać Stelli tego, czego naprawdę
potrzebowała.
A sobie nawzajem?
Podniósł wzrok, aby popatrzeć na pomarańczową linię wschodzącego słońca, widoczną za
przejrzystymi, białymi firankami okna pokoju Stelli. Wieczorem, z piegami gniewu na
policzkach, Stella domagała się, aby powiedzieli, kiedy pozwolą jej wychodzić samej z domu,
bez makijażu, przebywać z dziećmi w jej wieku. Dziećmi takimi jak ona. Minęły dwa lata od
jej ostatniej „zabawy".
Kaye dokonywała cudów, ucząc Stellę w domu, ale ta poprzedniego wieczoru mówiła
prawdę, powtarzając raz po raz, z narastającymi emocjami: „Nie jestem taka jak ty!". Po raz
pierwszy Stella wprost oznajmiła: „Nie jestem człowiekiem!".
Choć oczywiście była. Tylko głupcy uważali inaczej. Głupcy i potwory, a także ich córka.
Mitch pocałował Stellę w czoło. Miała ciepłą skórę. Nie obudził jej. Śpiąca Stella
pachniała swoimi snami, a teraz miała zapach łez z posmakiem soli i smutku.
– Muszę iść – szepnął. Policzkami Stelli przeszły fale złotych cętek. Mitch się uśmiechnął.
Nawet śpiąc, jego córka potrafiła się pożegnać.
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin