Metoda na wnuczke - Marta Obuch.pdf

(1442 KB) Pobierz
Moim rodzicom!
Adam Gryziewicz, z racji wydatnych siekaczy i talentu stomatologicznego
nazywany przez znajomych Grizzly, siedział pewnej lipcowej środy na
ławeczce przystanku autobusowego przy ulicy Sokolskiej i w tych
okolicznościach na kilka przedziwnych chwil zapomniał języka w gębie.
Zupełnie go zatkało.
Tym bardziej że jego język był sprawny nie tylko komunikacyjnie; inne
opcje użycia Adam miał również obcykane, a że zwykł szlifować
umiejętności, żadna z jego dotychczasowych partnerek nie mogła narzekać.
To przeświadczenie sprawiało mu niekłamaną satysfakcję. Kobiety bywały
w jego towarzystwie po prostu zadowolone. Albo… spełnione. Taka
sytuacja, taka umiejętność i fluencja, co robić. Czar miało się po tatusiu –
również dentyście – który co prawda zramolał, ale i teraz, kiedy dobiegał
sześćdziesiątki, nie wyglądał na inkasenta. Raczej na ministra. Adam również
nie mógł narzekać, natura obdarzyła go hojnie. Głównie owłosieniem, stąd
jego znakiem rozpoznawczym była szopa powiewających na wietrze
ciemnych loków, co upodabniało go nie do lekarza stomatologa, ale do
tajemniczego artysty, który potrafi wywijać pędzlem, że ho ho.
Kobiety to uwielbiały.
Ale czekająca obok dziewczyna…
Kiedy usiadła na ławeczce, obrzuciła go tak samo „przejętym” spojrzeniem
jak drepczącego opodal gołębia, który przed chwilą narobił na chodnik. Takie
spojrzenie zwykło się określać mianem beznamiętnego. I ta beznamiętność
trochę Adama zbiła z tropu. Bo, przyzwyczajony do damskiej atencji, nawet
w śledzionie czuł, że brak zainteresowania nie jest udawany. Dziewczyna
o czekoladowych jak nutella oczach wyglądała na głęboko zamyśloną i przy
tym całkowicie odporną na jego wdzięk.
Niebywałe.
Tylko dlatego zaczął ją ukradkiem obserwować.
Może nie tylko dlatego, należy dodać również, że pozbawiony na cały
dzień auta (przegląd techniczny) Adam czekał na pojazd komunikacji
miejskiej i zwyczajnie się nudził. Nigdy przecież nie gustował
w bojowniczkach o prawa zwierząt czy w wegankach, dla których jajko jest
synonimem martyrologii drobiu hodowlanego. Bał się wszelkich
nawiedzonych stworów i omijał je szerokim łukiem.
A złotowłosa wyglądała właśnie na kobietę z misją.
Miała co prawda śliczną buzię ozdobioną piegami, które w zestawieniu
z brązowym kolorem oczu nasuwały skojarzenie z orzechową posypką na
pralinach Ferrero Rocher, a jej rozświetlone słońcem włosy przypominały
puch na kurczątku, rozkosz, aż się chciało dmuchnąć i pogłaskać, ale reszta
była absolutnie fatalna. Wszystko pozasłaniane, ukryte, żadnego dekoltu, talii
czy nóg, nic, jak u ameby. Workowate spodnie w kolorze klepiska, plecaczek
z liściem marihuany, a do tego obrzydliwe aseksualne trampki (jeden
czerwony, drugi czarny!)… Słowem,
handmade
łamany przez Wszystko po 4
złote. Zero elegancji, nawet nienachalnej, zero szyku.
Czysta ekologia.
Aż się wzdrygnął.
Tyle że wypadki, które potem nastąpiły, zmieniły jego sposób rozumienia
kobiecości o sto osiemdziesiąt stopni…
Zaczęło się od tego, że do grupki oczekujących, którzy usiłowali skryć się
przed upałem nawet w najpłytszym z kątów przystanku, podeszła kobieta, na
oko licząc pięćdziesięcioletnia. Z takich, które wtapiają się w uliczne tło.
Kolor ubrania mysi, kolor włosów mysi, wszystko mysie. I pozostając
przezroczysta, tak się przez chwilę wtapiała w okolicę i wtapiała.
W międzyczasie zdążył przejechać Polski Bus, następnie powiał wiaterek, ale
Zgłoś jeśli naruszono regulamin