Cross Andrew - Pod powierzchnią.pdf

(2068 KB) Pobierz
Andrew Gross
Pod powierzchnią
Tłu​ma​cze​nie:
An​na Sa​wisz
KOŁYSKA
Rozdział pierwszy
Da​ni Wha​len za​uwa​ży​ła w pew​nej od​le​gło​ści od sie​bie pia​nę świad​czą​cą o tym, że
nurt rze​ki Ro​aring Fork przy​bie​ra na wart​ko​ści.
– Okej! – za​wo​ła​ła do gru​py osób w ka​skach i ka​mi​zel​kach ra​tun​ko​wych. – Do tej
po​ry mie​li​śmy spływ z ta​ry​fą ulgo​wą. Go​to​wi na ma​łą przy​go​dę?
Jak na ko​men​dę wszy​scy – i pa​ra mło​dych lu​dzi z Los An​ge​les w mar​ko​wych od​-
bla​sko​wych ciu​chach spor​to​wych, i Mau​ry ze Ste​ve’em z Atlan​ty, i ro​dzi​na z Mi​chi​-
gan z dzieć​mi usa​do​wio​ny​mi na dzio​bie ło​dzi – od​krzyk​nę​li chó​rem:
– Tak! Na​przód!
– Mi​ło mi to sły​szeć! – po​wie​dzia​ła Da​ni, czu​jąc na twa​rzy dro​bin​ki wo​dy. Zbli​ża​li
się do pierw​szych pro​gów rzecz​nych po​pu​lar​nie zwa​nych „eg​za​mi​nem wstęp​nym”. –
Bo aku​rat je​ste​ście we wła​ści​wym miej​scu.
Da​ni pra​co​wa​ła ja​ko prze​wod​nicz​ka spły​wów na te​re​nie zna​nym ja​ko Slau​gh​ter​-
ho​use Falls w oko​li​cach Aspen w sta​nie Ko​lo​ra​do. Przez „ma​łą przy​go​dę” ro​zu​mia​ła
po​ko​na​nie se​rii ośmiu pro​gów na sze​ścio​ki​lo​me​tro​wym od​cin​ku głów​ne​go bie​gu
rze​ki. Nie by​ło to spe​cjal​nie groź​ne – trze​cia i czwar​ta kla​sa ry​zy​ka w sze​ścio​stop​-
nio​wej ska​li. Miej​sca by​ły oczy​wi​ście od​po​wied​nio za​bez​pie​czo​ne, a Da​ni prze​by​ła
je do tej po​ry set​ki ra​zy bez naj​mniej​sze​go uszczerb​ku.
No​wi​cju​szom zda​rza​ło się bled​nąć na wi​dok spie​nio​nej wo​dy, ale Da​ni po​tra​fi​ła
spra​wić, że i oni bez pro​ble​mów po​ko​ny​wa​li ca​łą tra​sę spły​wu.
W ra​zie cze​go po​tra​fi​ła wska​zać or​ła szy​bu​ją​ce​go nad drze​wa​mi, ło​sia z roz​ło​ży​-
stym po​ro​żem prze​cha​dza​ją​ce​go się w to​wa​rzy​stwie sa​mi​cy brze​giem rze​ki al​bo
srebr​ne​go pstrą​ga prze​śli​zgu​ją​ce​go się wła​śnie pod pon​to​nem, co bar​dzo oży​wia​ło
to​wa​rzy​stwo. Z po​wo​du ta​kich chwil ko​cha​ła swo​ją pra​cę. No i z po​wo​du okrzy​ków
trium​fu oraz gro​zy, któ​re nie​odmien​nie to​wa​rzy​szy​ły za​sko​cze​niu, gdy lo​do​wa​ta wo​-
da wo​do​spa​du Cross​bow wszyst​kich za​le​wa​ła.
Dreszcz emo​cji na wi​dok miej​sca, gdzie gór​ska rze​ka rwą​cym nur​tem zbli​ża się
do skał, to by​ła isto​ta jej ży​cia.
Stu​dio​wa​ła geo​lo​gię w Bow​do​in w sta​nie Ma​ine, by​ła w tym do​bra. Po ko​le​dżu
mo​gła iść na me​dy​cy​nę al​bo za​su​wać po czter​na​ście go​dzin dzien​nie na Wall Stre​et
jak wie​lu jej zna​jo​mych. Praw​do​po​dob​nie za​ra​bia​ła​by tam wię​cej w cią​gu mie​sią​ca
niż tu w trak​cie ca​łe​go se​zo​nu. Ale rze​ka we​szła jej w krew. Tu do​ra​sta​ła, wie​dzia​ła
o niej wię​cej niż kto​kol​wiek in​ny.
Po skoń​cze​niu ko​le​dżu przy​je​cha​ła do do​mu na wa​ka​cje i za​czę​ła za pie​nią​dze ro​-
bić to, czym do​tych​czas zaj​mo​wa​ła się dla przy​jem​no​ści. Zda​wa​ła so​bie spra​wę, że
nie zbu​du​je na tym przy​szło​ści. Pro​wa​dze​nie spły​wów w le​cie i lek​cje snow​bo​ar​du
w zi​mie to ża​den za​wód. Jej oj​ciec był chi​rur​giem or​to​pe​dą, pra​co​wał w szpi​ta​lu
Bri​gham w Bo​sto​nie, obec​nie jed​nak był w Chi​le, gdzie miał cykl wy​kła​dów. Star​sza
sio​stra Ag​gie stu​dio​wa​ła me​dy​cy​nę w Au​stin, a młod​szy brat Rick – naj​więk​szy
mózg w ro​dzi​nie – uczył się gra​fi​ki kom​pu​te​ro​wej 3D na Uni​wer​sy​te​cie Stan​for​da.
A Da​ni uwiel​bia​ła ro​bić to, co ro​bi​ła. Dzię​ki te​mu od cza​su do cza​su mo​gła zmie​-
rzyć się z miej​sca​mi na​le​żą​cy​mi do kla​sy pią​tej, jak na przy​kład Gal​lows na rze​ce
Ko​lo​ra​do. Dla niej naj​więk​szą na​gro​dą by​ły sze​ro​ko otwar​te ze zdu​mie​nia oczy
i okrzy​ki prze​ra​że​nia lu​dzi, któ​rych na Car​twhe​el ob​ra​ca​ło o sto osiem​dzie​siąt
stop​ni. Wte​dy czu​ła, że tu jest szczę​śliw​sza, niż by​ła​by gdzie​kol​wiek in​dziej, sie​-
dząc za biur​kiem. Ob​ci​sła kurt​ka z neo​pre​nu, oku​la​ry sło​necz​ne, wy​pło​wia​łe na
słoń​cu blond wło​sy ścią​gnię​te gum​ką, nie​bie​skie oczy sku​pio​ne na tym, co przy​nie​-
sie bieg rze​ki – to by​ła ona, ca​łe jej ży​cie.
I każ​dy dzień utwier​dzał ją w prze​ko​na​niu, że do​ko​na​ła wła​ści​we​go wy​bo​ru.
Tym ra​zem wy​ru​szy​li wcze​snym ran​kiem. Pla​no​wa​li po​wrót w po​łu​dnie. To był je​-
den z tych pocz​tów​ko​wo pięk​nych dni w sta​nie Ko​lo​ra​do. Błę​kit​ne nie​bo, za​pach
drew​na osi​ko​we​go w noz​drzach, rze​ka wez​bra​na, jak za​zwy​czaj póź​ną wio​sną. Me​-
gan i Har​lan, dzie​wię​cio​lat​ka i je​de​na​sto​la​tek na dzio​bie pon​to​nu, ich ro​dzi​ce tuż
obok. Da​ni nie chcia​ła ich nie​po​trzeb​nie stra​szyć, ale po​ko​na​nie pro​gu, przez któ​ry
w cią​gu se​kun​dy prze​pły​wa​ją ty​sią​ce hek​to​li​trów wo​dy, wy​ma​ga nie​złej tech​ni​ki.
A oni wszy​scy chi​cho​ta​li, ma​cha​li wio​sła​mi, cie​szy​li się wy​pra​wą. Cóż, ta​ka jej ro​la –
ma​ją to za​pa​mię​tać ja​ko do​brą za​ba​wę.
Gdy już okrą​ży​li Ja​ke’s Bend, a ich oczom uka​za​ły się spie​nio​ne wo​dy, zda​li so​bie
spra​wę, że to nie prze​lew​ki.
– Patrz! – Har​lan ja​ko pierw​szy wska​zał pal​cem to, co wy​ło​ni​ło się przed ni​mi. Za​-
czy​nał się „eg​za​min wstęp​ny”.
– No nie wiem… – Da​ni chcia​ła się z ni​mi tro​chę po​dro​czyć. – To miej​sce wy​glą​da
dziś szcze​gól​nie groź​nie. Mam na​dzie​ję, że spo​ro o nim wie​cie!
To by​ła oczy​wi​ście tyl​ko za​gryw​ka ma​ją​ca na ce​lu bu​do​wa​nie na​pię​cia. Tak na​-
praw​dę uczest​ni​cy nie po​win​ni so​bie zda​wać spra​wy z praw​dzi​we​go za​gro​że​nia.
Uwiel​bia​ła te pierw​sze prze​bły​ski nie​po​ko​ju na ich twa​rzach.
– Ła​two tu wy​paść za bur​tę – za​uwa​ży​ła – więc le​piej przy​po​mnij​cie so​bie, co mó​-
wi​łam. Co na​le​ży ro​bić, kie​dy to się sta​nie?
Sto​py do przo​du i nie walcz z prą​dem. I tak nie masz szans. Je​śli wcią​gnie cię wir,
nie wy​ry​waj się, nie szarp. Spo​koj​nie, wo​da i tak w koń​cu wy​rzu​ci cię na po​wierzch​-
nię. Da​ni mia​ła obo​wią​zek po​wta​rzać tę in​struk​cję przed każ​dym spły​wem, jak ste​-
war​de​sa na po​kła​dzie star​tu​ją​ce​go sa​mo​lo​tu. Jed​nak w cią​gu jej trzech lat pra​cy ani
ra​zu nie do​szło do te​go ro​dza​ju wy​pad​ku.
– Bę​dę po​trze​bo​wa​ła szcze​gól​nie wa​szej po​mo​cy – zwró​ci​ła się do lu​dzi z le​wej
bur​ty. – Mu​si​cie moc​no wio​sło​wać, kie​dy tyl​ko wy​dam wam ko​men​dę, ja​sne? Ina​czej
nie da​my ra​dy. Wszy​scy go​to​wi?
Za​ło​ga chwy​ci​ła za wio​sła i przy​tak​nę​ła z za​pa​łem.
– Zna​ko​mi​cie – po​wie​dzia​ła Da​ni, ma​new​ru​jąc pon​to​nem tak, by zna​lazł się bli​żej
le​wej stro​ny wo​do​spa​du.
– A co z na​mi? – spy​tał wy​raź​nie roz​cza​ro​wa​ny Ste​ve, sie​dzą​cy po pra​wej stro​nie
eme​ry​to​wa​ny han​dlo​wiec z Atlan​ty.
– Nie za​po​mnia​łam o was, lu​dzie pra​wej bur​ty! – za​wo​ła​ła Da​ni, per​fek​cyj​nie
zgry​wa​jąc to w cza​sie z po​ko​na​niem pierw​sze​go ob​ni​że​nia. – Wa​szym za​da​niem bę​-
dzie… za wszel​ką ce​nę prze​żyć!
Pia​na pod​nio​sła się, a łódź za​nu​rzy​ła nie​znacz​nie, gdy po​ko​ny​wa​li zdra​dziec​ki za​-
kręt po​łą​czo​ny z trze​ma szyb​ko po so​bie na​stę​pu​ją​cy​mi spad​ka​mi. Po​kaź​nych roz​-
mia​rów pon​ton obi​jał się o ska​ły. Sły​chać by​ło wrza​ski rzu​ca​nych na prze​mian w gó​-
rę i w dół lu​dzi, któ​rym trud​no by​ło utrzy​mać się na miej​scach.
– A te​raz uwa​ga! Le​wa stro​na… Przy​go​to​wać się! – ostrze​gła Da​ni. – Za chwi​lę
Zgłoś jeśli naruszono regulamin