Henry Millera, urodzonego w 1891 roku syna nowojorskiego krawca, krytycy uważają za „spadkobiercę D. H. Lawrence’a w walce o nazywanie rzeczy „po imieniu”. „Kolos z Maroussi”, choć nie należy do głównego nurtu twórczości pisarza, to utwór ważny w jego dorobku.
„Kolos z Maroussi” jest pamiętnikiem podróży po Grecji i tego doświadczenia, które – w przekonaniu pisarza – uczyniło go innym człowiekiem. Formalnie książka zamierzona została jako pomnik Katsimbalisa, jednego z greckich przyjaciół, który oczarował Millera swym niezwykłym gawędziarskim talentem, swą radością życia, wrażliwością, wyczuciem dramatyczności istnienia i niezmożonym humorem. To on jest owym Kolosem, to w nim dostrzegł Miller nieprzemijające cechy greckiego geniuszu. Ale, jak wszystkie dzieła tego autora, „Kolos z Maroussi” jest książką o Henry Millerze. Bo, jak sam mówi, światło Grecji otworzyło jego oczy i nadało większe wymiary całej jego istocie. Tu poczuł, że dotarł wreszcie do celu, że znalazł się w najważniejszym miejscu świata, w miejscu magicznym, gdzie bije wieczne, uzdrawiające źródło.
Uniesienie, z jakim opisuje krajobraz i ludzi, architekturę i klimat, obyczaje, jedzenie, napoje – wszystko, włącznie z nędzą tego kraju – ma w sobie tony ekstatycznego hymnu.
(z przedmowy)
Artysta tworzący poza własnym krajem nie jest zjawiskiem ani rzadkim, ani dziwnym. Jeśli jednak zdarzy się coś w rodzaju migracji artystów za granicę w pogoni za inspiracją, za sprzyjającą atmosferą, rzecz staje się godna uwagi. W literaturze amerykańskiej istnieje liczna grupa pisarzy, zwanych expatriate writers. Okresem szczególnie intensywnej działalności tej formacji były lata dwudzieste i trzydzieste, a głównym jej ośrodkiem – oczywiście Paryż.
Można zaryzykować aforyzm, że Ojcowie Pielgrzymi dochowali się Wnuków Pielgrzymów. Formułka uproszczona, jak wszystkie formułki, ale trudno oprzeć się pokusie spojrzenia na sprawę w kontekście amerykańskiej cywilizacji.
Ojcowie Pielgrzymi porzucili Europę – zdeprawowaną w ich mniemaniu i zdążającą prostą drogą do piekła – nie tylko w celu ratowania swojej cnotliwej skóry, ale i z nadzieją zbudowania za oceanem ziemskiego raju. To, co stworzyli, jeden z Wnuków Pielgrzymów nazwał po latach „Klimatyzowanym Koszmarem".
Tak więc, gdy tysiące Europejczyków wędrowało do kraju obfitości, rozczarowani intelektualiści Ameryki ruszyli gromadnie w przeciwnym kierunku, w poszukiwaniu pożywniejszego pokarmu dla ducha. I podobnie jak tym pierwszym przyświecał wyidealizowany mit Ameryki, tych drugich wabił mit Europy, zrodzony z równie silnych, choć zupełnie odmiennych tęsknot.
Filozofia sukcesu, mająca swe źródło w purytańskiej koncepcji cnoty, stworzyła cywilizację, której wzorcowym bohaterem stał się czyścibut-milioner. Charakter tej cywilizacji – czynny, optymistyczny, pragmatyczny i raczej brutalny – nie sprzyjał nadmiernie tradycyjnym wartościom kultury. Po cóż zresztą powtarzać te truizmy, których aktualność ulega skądinąd coraz dalszym modyfikacjom?
„Z popiołów iluzorycznego materializmu budujemy abstrakcyjny, wyzuty z człowieczeństwa świat” – pisze Henry Miller w tej książce. Zarzut abstrakcyjności wydaje się w tym sformułowaniu najistotniejszy. Dla nas, zafascynowanych amerykańską energią i witalnością, może on brzmieć niezrozumiale lub stronniczo, lecz właśnie niedosyt kontaktu z elementarnymi realiami i wymiarami egzystencji wyganiał niespokojnych artystów ze świata racjonalnej organizacji, dobrobytu i mechanicznego komfortu, podobnie jak wzniecał potem uczucia buntu w sercach hipisów. I jedni, i drudzy nie mogli pogodzić się z metafizyką bankowego konta, z kultem rzeczy, z morderczą pogonią za wygodą, traktowaną jako cel życia. I jednym, i drugim dokuczała płytkość historycznej perspektywy. I jedni, i drudzy wreszcie przyjmowali ubóstwo jako doświadczenie oczyszczające.
Drogi Ojców Pielgrzymów i Wnuków Pielgrzymów wiodły w odwrotnych kierunkach nie tylko w geograficznym sensie. Ojcowie uciekali między innymi od ubóstwa, by ciężką pracą zdobywać obfitość. Wnukowie odwracali się ze wzgardą od obfitości, która stała się fałszywym bóstwem. Ale duch purytanizmu patronował w jakimś sensie obu ucieczkom. Przecież okres największego nasilenia migracji pisarzy ekspatriowanych przypada na czasy ostatniej, wielkiej manifestacji purytanizmu na skalę państwową – na czasy prohibicji. Tu purytanizm objawił się w swojej skrajnej postaci – w postaci zinstytucjonalizowanej hipokryzji. Cnotliwe prawo zapocz...
andreas6162