Złap mnie.pdf

(1250 KB) Pobierz
Lisa
Gardner
ZŁAP MNIE
Z języka angielskiego przełożyła
Monika Wiśniewska
Tytuł oryginału:
CATCH ME
Copyright © 2012 by Lisa Gardner, Inc.
Copyright © 2014 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga
Copyright © 2014 for the Polish translation by Wydawnictwo Sonia Draga
Projekt graficzny okładki: Mariusz Kula
Zdjęcie autorki: © Philbrick Photography
Redakcja: Ewa Penksyk-Kluczkowska
Korekta: Iwona Wyrwisz, Magdalena Bargłowska
ISBN: 978-83-7999-073-3
Sprzedaż wysyłkowa:
www.merlin.pl
www.empik.com
www.soniadraga.pl
WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.
PI. Grunwaldzki 8-10,40-127 Katowice
tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28
e-mail: info@soniadraga.pl
www.soniadraga.pl
www.facebook.com/wydawnictwoSoniaDraga
Skład i łamanie:
Wydawnictwo Sonia Draga
Katowice 2014. Wydanie I
Druk:
WZDZ-Lega, Opole
Prolog
Dziewczynka obudziła się tak, jak została wyszkolona: szybko i bezszmerowo. Ostrożnie,
bezgłośnie zaczerpnęła powietrza, przerywając na chwilę nocną ciszę. Jej wzrok padł na
zmizerniałą twarz matki.
- Cśś - wyszeptała matka, kładąc palec na ustach. - Zbliżają się. Już czas, dziecko. Wstawaj.
Dziewczynka odrzuciła kołdrę i usiadła. Zimowa noc była chłodna i z każdym oddechem z ust
dziewczynki wydobywały się widoczne w blasku księżyca obłoki pary. Dziewczynka była na to
jednak przygotowana. Podobnie jak jej starsza siostra zawsze spała w ubraniu, wkładała kilka
warstw koszulek, bluz i kurtek, bez względu na porę roku. Przecież w każdej chwili mogli
pojawić się ONI i wypłoszyć swe ofiary z ciepłej kryjówki, zagnać na otwarte, zdradzieckie
tereny. Nieprzygotowane dzieci szybko ponosiły porażkę: obnażone, podatne na odwodnienie i
strach.
Ale nie dziewczynka i jej siostra. One wszystko sobie zaplanowały. Matka uczyła je sztuki
przetrwania, od kiedy zaczęły chodzić.
Dziewczynka chwyciła leżący przy łóżku plecak. Zarzuciła go na plecy i wsunęła stopy w
luźno zasznurowane tenisówki. Podążyła za matką w stronę pogrążonej w ciemnościach klatki
schodowej. Matka zatrzymała się przy najwyższych stopniach, położyła palec na ustach i
wypatrywała czegoś w mroku.
Dziewczynka przystanęła tuż za nią. Poszukała wzrokiem miejsca w głębi korytarza, gdzie
zazwyczaj spała jej siostra. Dom był zbyt mały, by siostra miała własny pokój albo chociaż łóżko.
Spała więc na ziemi, na płaszczu zamiast materaca i z plecakiem pod głową zamiast poduszki.
Jak na dobrego żołnierza przystało, mawiała ich matka.
Jednak miejsce przy najdalszej ścianie było puste - ani śladu siostry, płaszcza czy znoszonego
plecaka. Teraz już całkiem obudzoną dziewczynkę zalała pierwsza fala strachu. Z trudem
zwalczyła pragnienie zawołania siostry.
Matka była w tej kwestii stanowcza, a jej instrukcje jasne: miały się nie martwić jedna o
drugą, miały nie czekać na siebie nawzajem, tylko biec do lasu. Co sił w nogach. Spotkają się
potem w ustalonym miejscu. Teraz najważniejsze to wydostać się z domu i uciekać.
A gdyby miało im się nie udać...
Matka mówiła im to wiele razy, ściągając mięśnie chudej, starej jak na swój wiek twarzy:
Trzeba być odważnym. Wszyscy kiedyś umrzemy.
Matka zeszła jeden stopień w dół. Trzymała się prawej strony, bo tam deski mniej skrzypiały.
Za duży wełniany płaszcz plątał się wokół jej nóg, jak czarny kot ocierający się pieszczotliwie o
kostki.
Dziewczynka podążała za matką, równie uważnie stawiając kolejne kroki, nasłuchując
odgłosów z tonącego w ciemnościach parteru. Ich malutki, dwupiętrowy domek stanowił kiedyś
część dużego gospodarstwa rolnego. Leżał na skraju lasu, z dala od miasta, z którym łączyła je
długa, ciągnąca się przez brunatne połacie ziemi polna droga. Nie mieli korzeni wśród lokalnej
społeczności, nie utrzymywali kontaktów z sąsiadami.
Dziewczynka cały swój dobytek miała na plecach. Ubranie, butelkę wody, suszone owoce i
migdały, podniszczoną powieść Nancy Drew, którą kupiła kiedyś za dziesięć centów na jakiejś
garażowej wyprzedaży, kryształ kwarcu znaleziony dwa lata wcześniej przy innej drodze, w
innym mieście, w którym matka też obudziła dziewczynkę i jej siostrę w środku nocy, w mieście,
którego nigdy więcej nie zobaczyły.
Może inne dzieci miały zabawki. Zwierzątka. Telewizory. Komputery. Szkołę. Przyjaciół.
Dziewczynka miała swój plecak, starszą siostrę, matkę i to.
Matka zeszła na parter. Uniosła rękę i dziewczynka przystanęła bez słowa. Do uszu
dziewczynki wciąż nie dochodziły żadne hałasy, wpatrywała się w srebrzyste tumany kurzu
tańczące wokół odzianych w kozaki stóp matki.
Nagle dziewczynka usłyszała jakiś dźwięk. Stukot, a po nim dwa uderzenia. Jakby stary piec
nagle odkrył chłód i zaczął budzić się do życia. Po chwili walenie ustało i znów zapanowała
nocna cisza. Dziewczynka rozglądała się wokół. Nadstawiała uszu. Nie dostrzegając żadnego
zagrożenia, spojrzała z powagą w bladą twarz matki.
Czasami dziewczynka wiedziała, że nie uciekają w środku nocy z powodu jakichś
domniemanych złoczyńców czy bezimiennego zagrożenia czyhającego w cieniu.
Czasami opuszczały dom, bo ciągłe ucieczki nie zostawiały wiele czasu na pracę, tym samym
nie zapewniały pieniędzy, by zapłacić za czynsz, ogrzewanie czy jedzenie. „Oni” mieli swoje
metody, a głód, zimno i zmęczenie, którymi nękali ich rodzinę, były najbardziej skuteczne.
Na tym etapie swojego życia dziewczynka potrafiła przemykać bezszelestnie po domu niczym
cień, przebijać wzrokiem ciemności nie gorzej niż kot. Tyle że mogło jej przecież zaburczeć w
brzuchu, mogła zacząć dygotać. Ostatecznie to głód, wyziębienie i zmęczenie mogły wydać jej
rodzinę.
Matka jakby czytała w jej myślach. Odwróciła się i chwyciła dziewczynkę za rękę.
- Trzeba być odważnym... - wyszeptała.
Głos matki załamał się. Tak rzadka, nieoczekiwana jawność emocji wystraszyła dziewczynkę
stokroć bardziej aniżeli ciemność, chłód czy pogrążony w ciszy dom. Ścisnęła dłoń matki równie
mocno, jak matka ściskała jej, zdając sobie sprawę, że to nie ćwiczenia. Nie tym razem. Niczego
nie zaplanowały.
Coś się wydarzyło.
Znaleźli je. To działo się naprawdę.
Matka się poruszyła. Pociągnęła dziewczynkę w stronę maleńkiej kuchni, której obrzeża
skąpane były w wąskich promieniach księżyca wpadających do środka przez rząd dużych okien.
Dziewczynka nie chciała iść dalej. Chciała zaprotestować. Powstrzymać szaleństwo. Uciec na
górę, wskoczyć na łóżko i zakopać się głęboko pod kołdrą.
Albo wybiec na zewnątrz. Uciec od tego domu, od napięcia, od pooranej zmarszczkami
twarzy matki. Mogłaby pobiec do tego białego domku po drugiej stronie lasu. Mieszkał tam mały
chłopiec. Podglądała go czasem z górnej gałęzi rozłożystego dębu. Dwa razy przyłapała go na
tym, że i on jej się przygląda zamyślony. Jednak nigdy nie odezwała się słowem. Grzeczne
dziewczynki nie rozmawiały z chłopcami. Żołnierze nie bratali się z wrogami.
SisSis. Potrzebowała starszej siostry. Gdzie jest SisSis?
- Wszyscy kiedyś umrzemy - mamrotała pod nosem matka.
Doszła na środek kuchni i raptownie się zatrzymała. Przyglądała się najwyraźniej księżycowi,
być może nasłuchiwała jakichś odgłosów świadczących o zbliżającym się niebezpieczeństwie.
Dziewczynka odezwała się po raz pierwszy:
- Mamusiu...
- Cśś, dziecko! Mogą być na zewnątrz. Nie pomyślałaś o tym? Tu. Zaraz za oknem.
Przytuleni do ściany nasłuchują kroków. Wygłodniali i podnieceni tym, co za chwilę nam zrobią.
- Mamusiu...
- Powinnyśmy puścić to z dymem. Podpalić ścianę. Słuchać, jak wyją z wściekłości, patrzeć,
jak wiją się z bólu.
Matka odwróciła się gwałtownie w stronę okna. Na jej twarz padły promienie księżyca,
oświetlając ciemną przepaść szeroko otwartych oczu. Wtedy się uśmiechnęła.
Dziewczynka cofnęła się, próbując uwolnić rękę z dłoni matki, ale było za późno. Matka
zdążyła chwycić ją mocno za nadgarstek. I nie zamierzała puszczać. Szykowała się do czegoś
strasznego. Czegoś makabrycznego. Czegoś, co miało być wymierzone w NICH, jednak
ostatecznie zawsze dotykało dziewczynkę i jej starszą siostrę.
- Mamusiu - dziewczynka spróbowała raz jeszcze, wypatrując w czeluściach matczynych
oczu jakichś śladów bliskości.
- Zapałki - krzyczała matka. Już nie ściszała głosu, grzmiała teraz na cały dom głosem
niemal radosnym. Jakby były na przyjęciu urodzinowym, jakby zapalały właśnie świeczki na
torcie. Cóż za udana impreza! Jakaż cudowna przygoda!
Dziewczynka znów zakwiliła. Z pomocą drugiej ręki gorączkowo próbowała wyrwać
nadgarstek.
Nadaremnie. W chwilach takich jak ta palce matki wbijały się w skórę niczym szpony, napięte
mięśnie trzymały, jakby były ze stali, a siła, którą emanowały, nie dawała szans.
Matka z impetem otwarła pierwszą z szafek. Lewą ręką wciąż ściskając nadgarstek
dziewczynki, prawą zaczęła przekopywać zawartość szafki. Na łuszczące się linoleum spadł
deszcz błyszczących plastikowych sztućców. Na podłodze wylądowały też saszetki z keczupem,
musztardą i dołączane do gotowych dań opakowania z grzankami, które dziewczynka wykradała
nocą z kuchni, bo jej matka wierzyła, że głód hartuje, podczas gdy dziewczynkę przyprawiał
jedynie o ból brzucha, i dlatego wcinała grzanki i wysysała keczup z saszetek, a potem napychała
kieszenie musztardą dla siostry, która też umierała z głodu, jednak nie potrafiła tak bezszelestnie
poruszać się po domu.
Sos sojowy. Pałeczki. Chusteczki papierowe. Chusteczki nawilżane. Matka szaleńczo
plądrowała szafkę za szafką, ani na moment nie puszczając dziewczynki.
- Mamusiu. Proszę, mamusiu.
- Ta-da!
- Mamusiu!
- Będą miały skurwysyny nauczkę! - Matka chwyciła opakowanie zapałek. Świecący
srebrny kartonik ze świeżą, czarną draską.
- Mamusiu - dziewczynka podjęła ostatnią desperacką próbę - drzwi wejściowe. Możemy
uciec drzwiami wejściowymi. Do lasu. Jesteśmy szybkie, uda się nam.
- Nie - oznajmiła matka z nabożnością w głosie. - Właśnie na to czekają. Na zewnątrz jest
zapewne trójka, szóstka, może dwunastka ludzi. Nie ma rady. Podpalimy firanki. Gdy tylko
zajmie się ściana, wezmą nogi za pas. Pieprzone tchórze.
- Christine - dziewczynka zniżyła głos, zmieniając taktykę. Stanęła na palcach,
wyprostowała się i wyciągnęła w górę na tyle, na ile pozwolił jej kręgosłup sześciolatki. -
Christine. Przestań! To nie czas na zabawy zapałkami!
Na chwilę uwierzyła, że może się udać. Matka zamrugała powiekami, a jej twarz jakby
straciła odrobinę nienaturalnego blasku. Prawa ręka zawisła bezwładnie u nóg. Kobieta z uwagą
wpatrywała się w córkę.
- W piecu wygasło - ciągnęła śmiało dziewczynka - ale już się tym zajęłam. Wracaj do
łóżka. Wszystko już dobrze. Idź do łóżka.
Matka dalej się na nią gapiła. Wyglądała na zagubioną. Zagubiona to i tak lepsze niż szalona.
Dziewczynka wstrzymała oddech, uniosła podbródek, wyprostowała ramiona.
Nic nie wiedziała o NICH. Tak naprawdę całe swoje dziecięce życie przygotowywały się z
siostrą, planowały i opracowywały strategie, by przetrwać z własną matką. Czasem musiały się
poddać, a czasem przejąć kontrolę. Zanim matka posunie się za daleko. Zanim ucieczka będzie
naprawdę jedynym sposobem na ujście z życiem. Zanim matka dopuści się niewyobrażalnych
czynów, by pokonać zamieszkujące jej głowę demony.
Kiedyś dziewczynka miewała koszmary. W snach prześladował ją płacz niemowlęcia. Jej
mama, wtedy pulchniejsza, łagodniejsza, delikatniejsza, przychodziła ją utulić. Gładziła włosy
dziewczynki i smutnym, melodyjnym głosem śpiewała o zielonej trawie, słonecznym niebie i
odległych miejscach, gdzie małe dziewczynki śpią nocą z pełnymi brzuszkami w swoich dużych,
miękkich łóżeczkach.
W takich chwilach dziewczynka kochała swoją mamę. Czasem nawet żałowała, że nie ma
złych snów, tęskniąc za matczynym śpiewem i delikatnością, z jaką głaskała jej włosy opuszkami
palców.
Dziś już ani dziewczynka, ani jej starsza siostra nie miewały koszmarów. Koszmarem stało się
ich życie.
Chłopczyk z lasu. Może gdyby pociągnęła mocniej, wyrwała się z uścisku matki, gdyby
pobiegła co sił w nogach...
Dziewczynka wyprostowała się. Tak naprawdę wcale nie wierzyła, że chłopczyk ją ocali. Ani
teraz, ani nigdy.
- Christine, do łóżka! - rozkazała matce.
Ta ani drgnęła. Puściła dłoń dziewczynki, jednak w prawej ręce w dalszym ciągu dzierżyła
zapałki.
- Przykro mi, Abby - powiedziała.
Głos dziewczynki złagodniał.
- Za późno. - Matka wciąż stała nieruchomo. Mówiła teraz cicho, ze smutkiem w głosie. -
Nie wiesz, co zrobiłam.
- Mamusiu...
- Musiałam. Pewnego dnia zrozumiesz, dziecko. Musiałam.
- Mamusiu...
Dziewczynka wyciągnęła rękę. Za późno. Matka już ruszyła w stronę żółtych firan. Zdążyła
otworzyć pudełeczko i wydobyć pierwszą zapałkę.
- Nie, nie, nie! - krzyczała dziewczynka uczepiona grubego płaszcza. Ciągnęła co sił z
nadzieją, że uda jej się przewrócić matkę.
Ich walka przypominała osobliwy taniec w blasku księżyca, piruety długich, dygoczących
cieni. Matka była jednak większa, szybsza, silniejsza. Napędzało ją szaleństwo, podczas gdy
Zgłoś jeśli naruszono regulamin