Brejdygant Igor - Rysa.pdf

(1223 KB) Pobierz
Copyright © Igor Brejdygant,
MMXVIII
Wydanie I
Warszawa MMXVIII
Redakcja:
Małgorzata Denys
Korekta:
Sabina Raczyńska
Adiustacja:
Maria Nowicka, Dominika Duralska
Projekt okładki:
Tomasz Majewski
Skład i łamanie:
Typo – Marek Ugorowski
Grupa Wydawnicza Foksal Sp. z o.o.
02-672 Warszawa,
ul. Domaniewska 48
tel. 22 826 08 82, 22 828 98 08
ISBN 978-83-280-5972-6
ebook ze skanu
lesiojot
Dziś w czasie mszy porannej Jan Paweł II poświęcił sanktuarium
w Łagiewnikach. Podczas liturgii obecni byli przedstawiciele władz
państwowych, wśród nich premier Leszek Miller. W homilii papież poruszył
temat miłosierdzia Bożego – prowadzący Teleexpress mówił z emfazą, która
z reguły uchodziła, ale dziś może w związku z panującym upałem wydawała się
ciężka do zniesienia.
– Umiłowani bracia i siostry! Powtarzam dzisiaj te proste i szczere słowa
świętej Faustyny, by wraz z nią i z Wami wszystkimi wielbić niepojętą
i niezgłębioną tajemnicę Bożego miłosierdzia. – Papież mówił bez emfazy, jego
głos drżał delikatnie, ale jednocześnie miał w sobie stanowczość i spokój,
którego brakowało prowadzącemu program.
– Borys, chcesz, żebym zwariowała? Mam wysłać kogoś na tamten świat,
a ten mi tu będzie o miłosierdziu ględził. Możesz to ściszyć? – na oko
trzydziestopięcioletnia blondynka o wyrazistej twarzy z delikatnie wystającymi
kośćmi policzkowymi zwróciła się do stojącego przy oknie rosłego mężczyzny
z kilkudniowym zarostem.
Mężczyzna podszedł do stolika, podniósł pilota i wyłączył telewizor, a papież
przestał mówić o miłosierdziu.
– Ściszyć, mówiłam. – Zajęta zaciąganiem jakiejś brązowej substancji ze
słoika do strzykawki kobieta nie podniosła już głowy.
Rosły, przystojny brunet o imieniu Borys wrócił do wyglądania przez okno
i na jej kolejną uwagę nawet już nie zareagował.
Pokój, w którym wszystko się działo, wyglądał na hotelowy, ale z gatunku
tych, które jeszcze nie do końca oderwały się stylistycznie od ery słusznie
minionego PRL- u. Na podłodze leżała brązowa wykładzina, która miejscami nie
trzymała się już podłogi. Przy ścianie stała szafa z płyty pilśniowej. Jedne z jej
drzwi wyraźnie opuściły się na zawiasie i nie dawało się ich już zamknąć. Nikt
z obecnych jednak i tak jej nie używał. Ogólnie pokój wyglądał na nieużywany,
tak jakby ktoś wynajął go tylko po to, żeby pooglądać telewizję albo postać przy
oknie, może napełnić strzykawkę brunatną substancją ze słoika. Nawet zasłane
kocami łóżko typu king size, zestawione z dwóch węższych, było nietknięte,
więc obecni najwyraźniej tu nie nocowali.
Kobieta skończyła tymczasem napełnianie strzykawki, zakręciła pusty już
słoik i włożyła go do torby podróżnej.
– No to gotowe – powiedziała bardziej do siebie niż do niego i dopiero po tej
konstatacji zerknęła w stronę okna. – A ty gotowy?
Mężczyzna zgasił papierosa na parapecie i pokiwał głową.
– Wejdę na chwilę do łazienki, potem idziemy. – Kobieta uśmiechnęła się. –
Ona gotowa?
– Gotowa. – Mężczyzna znów wyglądał przez okno i teraz odpowiedział, nie
odwracając się nawet w jej stronę.
– Jesteś pewien, że chcesz przy tym być? – Kobieta uśmiechnęła się z dziwnie
złośliwą przekorą.
– Tak. – Mężczyzna odwrócił się od okna i spojrzał jej w oczy, a w jego
spojrzeniu było coś, co spowodowało, że kobieta przestała się uśmiechać.
Kiedy wyszła do łazienki, on podszedł szybkim krokiem do plecaka
wiszącego na klamce od szafy, wyjął z niego plastikową butelkę, w której też
była jakaś brązowa substancja, podniósł strzykawkę ze stolika, podszedł z nią do
okna, sporą część zawartości wystrzyknął na trawnik dwa piętra niżej, następnie
przebił igłą plastikową butelkę i uzupełnił zawartość strzykawki do pierwotnego
poziomu płynem z butelki. Na koniec odłożył ją na stolik dokładnie w to samo
miejsce, z którego ją wziął, butelkę schował z powrotem do plecaka, zasunął
suwak i wrócił pod okno.
– Idziemy? – Kobieta zerknęła w stronę strzykawki, jakby upewniając się, czy
nadal tam leży.
– Idziemy – odpowiedział Borys.
Ona podeszła do stolika i zabrała strzykawkę do torby, po czym ruszyła
w kierunku drzwi; kiedy wyszła, on ruszył za nią.
Od tamtego dnia upłynęło piętnaście lat i sześćdziesiąt pięć dni, papież nie żył
od lat dwunastu z okładem, zaś o miłosierdziu pamiętało coraz mniej ludzi na
świecie.
Remigiusz ocknął się raptownie. Przez krótką chwilę nie wiedział, gdzie jest,
i było mu z tym dobrze, bowiem przeczuwał, że kiedy już za moment zorientuje
się w swojej lokalizacji, to wraz z tą świadomością dotrze też do niego coś
znacznie gorszego. Był alkoholikiem, a jego choroba osiągnęła stadium na tyle
zaawansowane, że był też lumpem, kloszardem, bezdomnym samotnikiem.
Miejsce, w którym się ocknął, z czego właśnie zdał sobie sprawę, było meliną,
którą zamieszkiwał, korzystając z chwilowej niefrasobliwości dewelopera.
Budynek, od trzech miesięcy wysiedlony, czekał już tylko na moment, kiedy
zjawią się maszyny burzące i zniosą go z powierzchni ziemi w ciągu kilku
godzin. Tak naprawdę mieszkania z oknami przeważnie zabitymi dechami nie
spełniały żadnych norm budowlanych. Nie było tu prądu, wody, gazu ani
ogrzewania, był tylko dach nad głową, a to w październiku tak naprawdę
Zgłoś jeśli naruszono regulamin