Upadek Jedi.pdf

(761 KB) Pobierz
Jedi Adam
Upadek Jedi... Upadek Człowieka...
ROZDZIAŁ 1
Coruscant, stolica, kolebka, źródło ludzkości i innych tego typu określeń używano w stosunku do
jednej, jedynej planety, której koordynaty to 0-0-0. Od zarania dziejów międzygwiezdnych Coruscant
była niekwestionowanym centrum władzy, prawa, historii i kultury. Otoczona chmurą satelitów,
luster, skyhooków, stacji bojowych i przemieszczających się nieustannie wszelkiego rodzaju
jednostek kosmicznych, rozbłyskująca niezliczoną ilością świateł planeta przypomina pobrużdżoną
kulę z metalu i betonu. Po dziesiątkach tysięcy lat rozwoju technicznego i ciągłego zamieszkiwania
cała jej powierzchnia została pokryta budynkami na wysokość kilku kilometrów. Ocalały jedynie
fragmenty czap polarnych i gór Manawai. Miliony ludzi i innych istot, zarówno inteligentnych, jak
i całkiem bez rozumnych, żyły w tym wielopoziomowym, sztucznym labiryncie – od najbogatszych,
zajmujących apartamenty dachowe i zakotwiczone nad powierzchnią skyhooki, do najbiedniejszych,
gnieżdżących się na dolnych poziomach, gdzie już nigdy nie dotrze światło słoneczne.
Nieustannie trwało tam wyburzanie i przebudowa, a budynki stawały się coraz wyższe, co
pociągało za sobą opuszczanie kolejnych dolnych poziomów. Królowały tam obskurne lokale,
poniewierał się porzucony, zniszczony sprzęt, a stale panujący pół mrok bądź mrok krył ghule,
granitoslugi i rzesze mutantów wszelkich możliwych ras i ich kombinacji. W centrum planety-miasta
leżała siedziba odwiecznych strażników pokoju – Świątynia Jedi. W jej wnętrzu w swojej prywatnej
komnacie siedział wiekowy Mistrz Yoda. Nie wiadomo dokładnie, kiedy i gdzie się urodził ani
u kogo pobierał nauki. Nie jest nawet pewne do jakiej rasy należy. Prawdopodobnie przynajmniej
w części pochodziła ona od gadów o czym świadczy struktura zielonkawo-brązowej skóry
i trójpalczaste kończyny zakończone pazurami. Stary Jedi będący od stuleci największym autorytetem
w zakonie właśnie medytował. Siedział z podkurczonymi nogami i zamkniętymi oczyma. Skupił się
tylko na Mocy. Czuł ją, jak go otacza i przenika. Nagle z szybkością pustynnej pantery z Tatooine
nawiedziła go wizja ukazana dzięki Mocy. Widział planetę kompletnie mu nie znaną, lecz jakby
znajomą. Była pełna zieleni, różnego rodzaju roślin, zwierząt i pełna jezior. W ogóle nie splamiona
ręką cywilizacji. Zobaczył zwierze. Kształt jego nie przypominał mu niczego co dotąd widział,
a przez wieki widział naprawdę dużo. Bestia ta miała z sześć metrów wzrostu, stąpała na ośmiu
łapach zakończonych ostrymi szponami. Skóra koloru turkusu była pokryta pancerzem, wydającym się
na bardzo wytrzymały. Cztery wielkie, ostre kły przykuwały wzrok. Z czubka głowy na długiej fałdzie
skóry wystawało oko ostro fioletowe.
Potwór wyglądał na pana tej planety. Yoda nagle wyczuł płynący od zwierzęcia strach.
Niespodziewanie olbrzymi jaszczuropodobny stwór wyłonił się z wody, bez problemu pożerając
jednookiego potwora. Dreszcz go przeszedł po plecach jakby zaatakowała go fala cierpienia
emanująca od umierającego zwierzęcia. Następnie nastała ciemność, mroczna i ponura. Nagle
krajobraz kompletnie się zmienił. Widział wielkie połacie gór, lecz nie były to góry pokryte śniegiem
jak na Hoth, ale pomarańczowe, suche. Skały były pokryte bruzdami, jakby miały się zaraz rozpaść.
Z przeciwnych stron szło dwóch rycerzy. Jeden odziany w jasny płaszcz Jedi z kapturem nasuniętym
na głowę, tak iż nie można było rozpoznać twarzy.
Drugi miał taki sam strój z wyjątkiem koloru płaszcza, który był całkiem czarny. Yoda wyczuł
rosnący spokój od jasnego rycerza i wielką koncentrację. „Strachu on nie zna” – pomyślał. Od
mrocznego wojownika natomiast można było wyczuć gniew, krwiożerczy gniew, potrafiący
unicestwić wszystko. W całkowitej ciszy dobyli mieczy świetlnych i rozpoczęli walkę. Wizja trwała
dalej, lecz kierunek w jakim podążała zaniepokoiła starego Jedi. Rycerz w czerni zdobywał
przewagę. Cięcia jego krwawo czerwonego miecza przepełnione gniewem i agresją odpychały
przeciwnika. Sługa jasnej strony mocy dzielnie bronił się, parował jego ataki, lecz nie udało mu się
wyprowadzić żadnego skutecznego kontrataku. Jeden w końcu mu wyszedł. Sparował cios ciemnego
Jedi z góry, używając Mocy odepchnął go i przewrócił się. Czuł satysfakcje, że się udało, lecz nagle
oblał go strach.
Mroczny Sith szybko wstał i wystrzelił błyskawice Mocy w kierunku swojego przeciwnika.
Czerpał siłę z strachu i cierpienia rycerza Jedi, który teraz leżał na ziemi krzycząc, czując tak
straszliwy ból jakby się palił. Po chwili skończył rzucać błyskawice Mocy. Podszedł do człowieka
leżącego i wijącego się w konwulsjach.
– Nie znasz potęgi Ciemnej strony Mocy... – rzekł tak syczącym i przeraźliwym głosem, aż
jeszcze większy strach ogarnął leżącego Jedi.
Sith zamachnął się i zakończył żywot swojego wroga. Potem zobaczył już tylko dwie rzeczy.
Planetę z punktu widzenia orbity, bądź też oddalającego się statku I twarz człowieka... która
zaczynała marnieć, niszczeć, jakby trawiona przez jakiegoś pasożyta. Ból, cierpienie emanowały od
tajemniczej postaci. „Kim ona była?” – zastanawiał się Mistrz Jedi. Nagle planeta wybuchła tworząc
nowe pole asteroidów.
Czy to była Wizja przyszłości czy też Widmo przeszłości?. Yoda ocknął się lekko
zdezorientowany „Zastanowić się na tym musze” – pomyślał. Wstał, wziął swoją niezastąpioną laskę
i ruszył powolnym krokiem do wyjścia. Wyszedł na zewnątrz i skierował się do sali nr 4, gdzie
właśnie miał odbyć lekcje z padawanami w średnim wieku. Nauczanie Jedi miało swoją
wielowiekową tradycje i swoje prawa. Do szkolenia starano się wybierać dzieci w wieku około 5-6
lat. Nigdy nie zabierano dzieci wbrew woli rodziców i prawodawstwu danego państwa lub rządu.
Wśród Jedi przeważali zatem przedstawiciele niższych warstw społeczeństw i bardzo niewielu było
przedstawicieli establishmentu – dla dziecka farmera z Tatooine zostanie Jedi to olbrzymi awans,
a dla dziecka senatora z Alderaanu – także, ponieważ bycie Jedi to ogromne wyróżnienie. Wybrane
dzieci umieszczano na okres 9-10 lat w siedzibie Zakonu na Coruscant, gdzie podlegały wstępnemu
szkoleniu i starannej obserwacji prowadzonej przez najlepszych mistrzów (najprawdopodobniej
członków Rady). Po pierwsze miało to służyć znalezieniu jednostek, które z różnych względów nie
nadawały się na Jedi, po drugie ocenie indywidualnych predyspozycji – ktoś w przyszłości będzie
świetnym dyplomatą, inny filozofem itp. Pod koniec tego okresu zaczynało się szukanie dla kandydata
mistrza – musiał on zarówno specjalizować się w tym, w czym dany kandydat mógł być najlepszy, jak
i mieć cechy osobowości, która pozwolą uniknąć konfliktów między uczniem i nauczycielem.
Podobną rolę odgrywała Rada Jedi w sytuacji, gdy mistrz zginął przed ukończeniem szkolenia przez
padawana. Kandydat w wieku około 15 lat zostawał padawanem i przez około 10 lat jego mistrz
przekazywał mu swoją wiedzę i umiejętności. W tym dokonywał on ostatecznej selekcji kandydata
i kiedy uznał, że padawan jest gotów, przedstawiał go Radzie Jedi, która po pozytywnym przejściu
przezeń prób nadawała padawanowi tytuł mistrza. Tak więc mistrzem Jedi zostawało się w wieku
około 25 lat.
Czerń kosmosu... Pustka... Gwiazdy... To właśnie otaczało statek dwóch Jedi..
Młodego Arnita i jego Mistrza. Minęły lata od kiedy wyrwał się z swojego domu na Corelii...
Już był prawie dorosły. Odbywał własnie podróż z swoim mistrzem Quell Perrem na Corelię.
Jedi nie powinni mieć powiązań z swoją rodziną, jednak czasem zdarzały się wyjątki. W sumie
cieszył się, że spotka swoich bliskich. Młody chłopak był naprawdę utalentowany.
Opinia taka krążyła w zakonie od kiedy przyjęli go na szkolenie. Niestety teraz jest w wieku,
kiedy ciemna strona najbardziej kusi... Czy będzie miał na tyle siły i mocy żeby się jej
przeciwstawić? Arnit spał w swojej koi. Od około miesiąca miał koszmary. Mistrz mówił, że to
tylko sny i nie powinien się przejmować, ale on nie mógł po tym co widział. Kiedy miał iść na
spoczynek, kiedy miał zasnąć zawsze był przerażony. Wolałbym nigdy nie zaznać snu byle nie
widzieć tych strasznych obrazów. Teraz sen powtarzał się jak co dzień. Był na pustynnej planecie...
Szedł przez piaski w stronę jakiejś farmy. Widział w oddali znajdującą się tam kobietę, mężczyznę
i chłopaka w dojrzałym wieku. Kiedy znalazł się blisko ujrzał w nich swoją rodzinę. Ojca, matkę
i starszego brata. Ojciec wsiadł do speeder’a i udał się do portu na spotkanie w interesach. Chłopak
czuł się szczęśliwy. W zakonie było mu bardzo dobrze, lecz w sercu, w jego głębi zawsze mu czegoś
brakowało. Czy ojca? Czy matki? Tego nie wiedział młody jedi. Teraz jak ich widział, czuł, że ta
pustka w środku znika... zamyka się tworząc całość. Jednak ta chwila szczęścia długo nie będzie
gościć w sercu młodzieńca.
Chwilę później znikąd pojawiła się grupa osób. Czy to byli ludzie czy też przedstawiciele innych
ras? nie było wiadomo. Odziani w srebrne zbroje i hełmy tegoż samego koloru byli nie do
rozpoznania. Jeden z nich się wyróżniał. Wydawał się ich przywódca. Jego zbroja była koloru
czerwono-białego, a u pasa zwisała srebrna rękojeść. Wyglądali niczym rycerze z jakiejś baśni dla
małych dzieci, opowiadane żeby marzyły tylko o kosmicznych bitwach.
Arnit patrzył na nich chwile, gdy nie spodziewanie usłyszał krzyk swojej matki. Zobaczył jak się
dusi... jej usta z braku tlenu zrobiły się sine... nie mógł nic zrobić... sparaliżowany strachem nie mógł
nawet zrobić kroku. Spojrzawszy na stojąca nieopodal grupę ujrzał gest człowieka w czerwono-
białej zbroi... Charakterystyczny gest o jakim czytał w archiwum Jedi... gest istoty używającej
ciemnej strony do zagłady ludzkiego życia. Chłopak poczuł gniew, tak silny, tak niewyobrażalnie
potężny... Wiedział, że jest to prosta ścieżka ku ciemnej stronie, ale w tej chwili było mu wszystko
jedno. Matka chłopców w agonii padła na ziemie...
pośmiertne drgawki jeszcze szamotały jej ciałem... Brat jedi podbiegł i krzyknął „Mamo otwórz
oczy, mamo” Żadnej reakcji... Jednak to nie koniec tragedii. Chłopak wziął leżący nieopodal kij
i z furią w sercu ruszył na napastników. Ci jednak nie wzruszeni desperackim atakiem
młodzieniaszka, wystrzelili kilka razy z nastawionych na ogłuszanie blasterów i go zabrali. Arnit stał,
patrzył i nic nie mógł zrobić. Przepełniała go czysta frustracja i przeraźliwy strach. Strach, uczucie
popychające każdego Jedi ku ciemnej stronie Mocy. Śmierć, życie czym one są... Czemu nawet Jedi
nie może tego powstrzymać?!?! – krzyknął w duchu. Łzy zaczęły mu spływać po policzku. Ogarniał
go smutek i gniew. Uczucie, które ku jego zdziwieniu dało mu siłę, niespotykaną Moc. Jednak sith go
widział... i w sercu miał ogromną radość ze strachu chłopca... czerpał z niego siłę... czerpał z niego
swoją Moc... Strach chłopaka był jego największym sprzymierzeńcem... Podszedł do niego i rzekł
Zgłoś jeśli naruszono regulamin