JEDEN
Kessligh poderwał wierzchowca do galopu na przełaj, przez pole. Droga wysadzana szpalerem drzew biegła obok. Dostrzegł, że przybyli za późno, by ocalić Hershery. Zeskoczył z siodła. Wspiął się na niewysoki nasyp, na którym zasadzono drzewa. Spojrzał na dachy zabudowań, stłoczonych ciasno i ogarniętych płomieniami. Zbrojni pędzili wierzchem ku miasteczku, wskazując na coś i krzycząc. Kilku mocniej wbiło pięty w boki wierzchowców i ruszyło w pościg za napastnikami niewidocznymi z tego miejsca.
– To przywódca – odezwał się Errollyn stojący obok Kessligha. Wypuścił powietrze i płynnym ruchem założył cięciwę na długie łuczysko. Skinął głową w kierunku domniemanego dowódcy dosiadającego konia. – Mógłbym go stąd sięgnąć.
Wskazany mężczyzna znajdował się co najmniej sześćdziesiąt kroków od nich i nosił grubą kolczugę. Ale Kessligh nie potraktował słów Errollyna jak czczych przechwałek. Potrząsnął głową. – Zaczekaj. – Omiótł wzrokiem pole. Potem zatoczył dłonią łuk, gestem wydając komendę do oskrzydlenia.
– Naliczyłem dwudziestu – powiedział Errollyn. Z niewielkiej mieściny dobiegły ich krzyki i wrzaski, a zaraz po nich odgłosy walki. W rhodaańskich wioskach, przez ostatnie dwieście lat prosperujących i bezpiecznych za murem utworzonym przez Stal, zazwyczaj tak się to kończyło. Płomienie zdążyły ogarnąć całkowicie kilka najbliższych chałupek. – Jeśli się pospieszymy, zdołamy ocalić kolejne.
– Wiem – odparł Kessligh. Nie przybył tutaj, by ratować Hershery. Wieśniakom polecono się ewakuować, lecz nie posłuchali. Odmowa pozbawiła go wpływu na ich los. Mógł za to zrobić coś w kwestii łupieżczych wypadów, dokonywanych przez grupy poprzedzające główne siły regenta... bez względu na to, ile dobrego mogło z takiego działania wyniknąć.
Przywódca napastników uciekał w towarzystwie jednego towarzysza.
– Ruszajmy – zwrócił się do Errollyna Kessligh. Podążyli w dół łagodnego stoku w kierunku mieściny. Spomiędzy zabudowań wyłonił się pieszy żołnierz. Cięciwa łuku Errollyna brzęknęła i strzała trafiła zbrojnego w oko. Errollyn ledwie mrugnął, gdy po raz drugi zeskoczyli z siodeł. Opletli uzdy wierzchowców wokół samotnego palika.
Ramiona Errollyna, skryte pod luźnymi rękawami, pokrywała siateczka krzyżujących się blizn. Błysk w jego nieludzkich i lśniących oczach był inny od tego, który Kessligh zapamiętał z ich pierwszego spotkania. Łobuzerska iskierka ...
renfri73