kedrigern 4 - kedrigern i wilkołaki_kr33.doc

(1107 KB) Pobierz
kedrigern 4 - kedrigern i wilkołaki

 

John Morressy

 

Kedrigern i wilkołaki

 

 

 

 

Kedrigern

Tom IV

 

 

Przekład:

Joanna Kłaput

 

 


...O, któż zdoła zamknąć w słowa ukrytą moc ziół i magicznych zaklęć siłę?

SPENSER

 

 

ROZDZIAŁ 1

 

NOCLEG W OPACTWIE

 

Nieprzeniknione ciemności zapadły szybko, posępnie kończąc ohydny zimowy dzień. Okrągłą tarczę księżyca zakryły ciężkie chmury. Z nieba coś się nieustająco sączyło - ni to deszcz, ni to śnieg. Niewielki konik, ze smętnie spuszczonym łbem, powoli wlókł się leśną drogą, grzęznąc co krok w błotnej brei, lecz szczęśliwie unikając upadków. Kedrigern strząsnął grudki błota z płaszcza, naciągnął mocniej kaptur i pogrążył się w ponurych rozmyślaniach: był sam, na zmęczonym koniu, w środku zimy, z dala od domu i ukochanej Księżniczki.

Jako czarnoksiężnik miał powody do satysfakcji. Zdjął niezwykle zawiłą klątwę z miłego młodego króla i otrzymał za to godziwą zapłatę. Ale byłby nieporównanie szczęśliwszy, praktykując bliżej domu, i to w piękny czerwcowy dzień. Ludzie z małych, odległych królestw mieli doprawdy talent do ulegania czarom o najgorszej porze roku...

Lato i jesień - czas suchych dróg, błękitnego nieba i łagodnego wiatru minęły spokojnie, lecz gdy tylko pojawiły się pierwsze chłody, śniegi i wczesne zmierzchy, co najmniej dwunastu zdyszanych posłańców przybyło z rozpaczliwym błaganiem o natychmiastową pomoc dla swoich chlebodawców, którzy padli ofiarą czarów. A pomoc ta zawsze wymagała obecności czarnoksiężnika. Co gorsza, wszyscy ci nieszczęśnicy mieszkali daleko od siebie, z dala od wszystkich i wszystkiego - w zapadłych dziurach, do których trudno było trafić.

Lecz teraz wszystko to miał już za sobą i wracał właśnie do domu na Górze Cichego Gromu, Tylko chęć powrotu do Księżniczki mogła zmusić Kedrigerna do podróżowania w taką noc. Chociaż jako człowiek rozsądny powinien był zrobić wszystko, aby w ogóle nie wyjeżdżać. Nie musiałby teraz wracać. Tak, tak - najlepiej wcale nie ruszać się z domu. Chyba że chodzi o przyjaciela w potrzebie lub o bardzo poważne czary, którym nikt nie może sprostać, lub o ogromne wynagrodzenie. Lub jak w tym przypadku - o wszystkie te trzy rzeczy razem wzięte.

Nagły podmuch wiatru sypnął mu w twarz zimnymi kroplami. Gdzieś z lewej strony z głębi lasu dobiegło żałosne wycie. Porzucony pies, może wilk, w każdym razie wygnaniec; istota bezdomna, jak on sam w tej chwili. Kedrigern rozczulił się nad sobą - on też był skazany na przemierzanie nocą ciemnych, wilgotnych lasów, z dala od miłego towarzystwa i ciepłego ognia.

Właśnie zastanawiał się, czyby się nie zatrzymać i nie wyczarować trochę światła i ciepła, kiedy poprzez splątane konary, w oddali spostrzegł światełko. Popędził konia i zobaczył jeszcze jedno światełko, i jeszcze jedno, jakby wioskę na zboczu góry. Zaniepokoił się. Wiedział, że przy tej drodze nie ma wiosek. Zaczął przywoływać w pamięci po kolei wszystkie punkty orientacyjne, które precyzyjnie opisał król Comerance - rozszczepiony górski szczyt, podwójny wodospad, rząd starych dębów strzegących drogi niczym sękaci wojownicy, aż wreszcie odgadł, gdzie się znajduje i skąd pochodzą światła. Odetchnął z ulgą. Dziś wieczorem dobrze się naje i wyśpi porządnie, pod dachem i wygodnie, w opactwie na szczycie góry.

Kedrigern nie miał zwyczaju nosić się jak czarnoksiężnik. Jego koledzy chlubili się srebrzystymi brodami do pasa i kaskadami białych loków, paradowali w czarnych szatach przystrojonych błyszczącymi kabalistycznymi symbolami. Ich oczy miotały błyskawice spod nastroszonych brwi, a głosy grzmiały jak wezwanie na sąd ostateczny. To nie dla niego. Chociaż był czarnoksiężnikiem, i to dobrym, lekceważył konwenanse w tym względzie. Nosił proste samodziałowe ubranie i wygodne, stare buty; co parę dni się golił. Nie lubił zwracać na siebie uwagi. Wyglądał raczej jak dobrze prosperujący aptekarz lub złotnik, niż jak czarnoksiężnik o wspaniałej reputacji. Tej właśnie nocy, przemoczony, głodny i zmarznięty, tak daleko od domu, cieszył się ze swojego wyglądu. Wiedział bowiem, że nawet najbardziej uprzejmi i szczodrobliwi mnisi nie zaofiarowaliby gościny czarnoksiężnikowi.

Mimo uprzedzenia mnichów wobec magii żywił dla nich wiele szacunku. Byli mądrzy. Nie marnotrawili czasu na wędrówki. Kiedy znajdowali właściwe miejsce, osiadali tam i czynili wiele dobrego, ciężko pracując. To, że nie witali czarnoksiężników z otwartymi ramionami, też łatwo było zrozumieć. Kedrigern sam miał kilku kolegów po fachu, z którymi przebywanie pod wspólnym dachem niejednokrotnie wystawiło jego cierpliwość na próbę.

Mnisi z opactwa na górze byli wyjątkowo tajemniczym zgromadzeniem, ale to nie budziło niepokoju czarnoksiężnika. Uważali, że ludzie, którzy odwrócili się plecami do świata, mieli prawo - nie, nawet obowiązek - milczeć na swój temat. W przeciwnym razie pobudziliby tylko języki i dali pożywkę plotkom. A plotki zawsze są głupie i złośliwe. Tu Kedrigern wspomniał kilka zasłyszanych plotek o czarnoksiężnikach i aż parsknął ironicznym śmiechem. Bzdury, steki bzdur - nie należy się nimi przejmować.

Historie opowiadane o opactwie były tak mgliste i sprzeczne ze sobą, że żadna rozsądna osoba nie powinna im dawać wiary. Nikt nie miał pewności, jaka jest misja zakonu ani w jaki sposób i dlaczego mnisi ją wypełniają, toteż ludzie puszczali wodze nieokiełznanej fantazji. Krążyła legenda o wielkiej budowli, w której przechowywano kopie ksiąg z całego świata. Prawdopodobnie mnisi rzeczywiście mieli bibliotekę, i to bardzo dobrze wyposażoną - ale wszystkie księgi świata? To oczywisty absurd. Co najmniej połowa ksiąg świata opisywała rzeczy o których mnisi nie życzyliby sobie czytać. A gdyby nawet sobie zażyczyli z jakiejś niepojętej przyczyny, wcale nie potrzebowaliby wielkiej wieży na ich zgromadzenie. Kedrigern sądził, że nawet w swoim domu mógłby pomieścić kopie wszystkich ksiąg znanych ludzkości, a jeszcze zostałoby dość miejsca na półkach na pamiątki i bibeloty.

Na myśl o przytulnym, odległym domu westchnął ciężko. Tam chciałby być... niestety, znajdował się tutaj, a jedynym pobliskim schronieniem było opactwo. Im wcześniej tam dotrze, tym lepiej.

W opactwie zawsze mile widzianym gościem był adept nauk, a w szczególności poważny, uczony mąż dojrzały wiekiem. Kedrigern w pewnej mierze był badaczem (aczkolwiek studiującym zjawiska, na które w klasztornych murach patrzono z dezaprobatą), toteż postanowił tak się przedstawić. Nie chciał nikogo zwodzić; przeciwnie - miał szczery zamiar zbadać tajemnice biblioteki oraz pracy mnichów. Wzmianki, które dosięgły jego uszu, choć zapewne mocno ubarwione, pobudzały ciekawość. Był więc wdzięczny losowi za zesłanie mu jednocześnie schronienia i możliwości zdobycia wiedzy. Ruszył dziarsko ku klasztorowi, zadowolony z nadarzającej się sposobności.

Ponownie dobiegło go wycie z lasu, tym razem z mniejszej odległości. Przypominało bardziej wycie wilka niż psa. Czarnoksiężnik spiął konia. Współczuł każdej samotnej i bezdomnej istocie, ale nieroztropnie byłoby dać dowód sympatii wilkowi, podając mu siebie na kolację. Jego koń był, oczywiście, tego samego zdania.

* * *

Furtian - olbrzymi mnich o bladej cerze - przywitał Kedrigerna z wielką serdecznością. Parobek stajenny zajął się koniem czarnoksiężnika, a furtian zabrał przemoczoną derkę i utykając poprowadził Kedrigerna do kuchni, aby go przekazać pod opiekę bratu piwniczemu. W drodze cały czas wyrażał ubolewanie z powodu złej pogody, jak gdyby sam był jej sprawcą.

Brat piwniczy, okrągły i siwy jak gołąbek, żwawy i o bystrym spojrzeniu, wziął ociekający wodą płaszcz gościa. Głośno użalając się nad przybyszem, powiódł go do ławy przed kominkiem. Kiedy Kedrigern ściągał buty, inny mnich położył przed nim na stoliku bochen chleba i postawił dzban ciepłego mleka.

- Wdzięczny jestem wielce za gościnę - dziękował Kedrigern, rozcierając żywo dłonie i wyciągając je do ognia.

Rozpromieniony zakonnik odparł:

- Czyż Capitularia Regum Francorum[1]. nie poucza nas, że każdego pielgrzyma należy przyjąć pod dach, napoić wodą i nakarmić chlebem?

- To ciepłe mleko jest mi dziś milsze od najlepszej wody.

- O tak - zgodził się piwniczy, a jego uśmiech znikł na chwilę. - Nasza woda jest... nie jest zdrowa dzisiaj. Nie. Ale mleko tak, zapewniam, i chleb też jest dobry i pożywny - skrzywił się, jakby niechcący powiedział coś przykrego, więc Kedrigern pośpieszył go uspokoić:

- Na pewno będą mi smakowały. Pachną zachęcająco.

- Podamy jeszcze wędzone mięsiwa - oznajmił piwniczy, odzyskując dobry nastrój.

- Wspaniale. Jeszcze raz dziękuję. Lecz nie jestem pielgrzymem, zaledwie podróżnym.

- Czyż wszyscy w pewnym sensie nie jesteśmy pielgrzymami?

- Cóż, chyba tak. Można tak to ująć - przyznał czarnoksiężnik, nie spuszczając oczu z jadła.

- Zostawię was teraz, panie, i zajrzę do waszej izby sypialnej. Spożywajcie w spokoju. - Zakonnik wycofał się ku drzwiom.

Chleb był pachnący i chrupki, a mleko tłuste jak śmietana. Kedrigern jadł i pił, pomrukując z zadowolenia i wyciągając ręce i nogi w stronę ognia. Piwniczy pojawił się znów na mgnienie, by porwać dzban. Wrócił po chwili z kawałkiem ciemnozłocistego sera i dzbanem napełnionym po brzegi.

- Człowiek musi się porządnie najeść w taką noc jak dziś - zauważył, a Kedrigern przytaknął. Mnich przyglądał mu się z nieomal rodzicielskim rozczuleniem.

- Zamierzałem przynieść wam jeszcze wędzone mięsiwo, ale nasze zapasy... się zepsuły - uśmiechnął się z przymusem.

Czarnoksiężnik odgryzł kawałek sera i aż przymknął oczy z lubością.

- Dziękuję za mięso. Wystarczy mi ser. Wyśmienity.

- Jesteście uprzejmi, panie. Nasza woda słynęła z czystości, a wędzone mięsiwa z wybornego smaku, lecz dziś... my... ostatnio opactwo prześladują nieszczęścia.

Mnich był tak zakłopotany, że Kedrigern zapragnął go pocieszyć.

- Jeśli to nawet pech, nie dotknął mleczarni ani piekarni - zapewnił szczerze. - Powinszować, tobie w szczególności, bracie piwniczy.

Tyleż zadowolony, co skonfundowany zakonnik przemilczał pochwałę. Skierował rozmowę na sprawy gościa, pytając, skąd przybywa i od jak dawna podróżuje.

- Odwiedziłem króla Comerance'a z Białego Lasu. Opuściłem jego królestwo przed ośmioma dniami. Jak dobrze znaleźć się znów pod dachem po tylu dniach podróży.

- Nie było żadnej gospody po drodze?

- I owszem, kilkanaście.

- A wy się nie zatrzymaliście?

- Czyż roztropny człowiek dobrowolnie oddaje się w ręce złodziei i oprawców?

Zakonnik roześmiał się w głos i przysiadł na ławie obok gościa.

- Dochodziły mnie ponure słuchy o gospodach w tej części świata.

- Jeśli ponure, na pewno były prawdziwe - potwierdził czarnoksiężnik, nie wdając się w szczegóły.

Mnich roześmiał się znowu i trącił go łokciem w żebro.

- Słyszałem, że w zajeździe Zammastera mięso cuchnie, a jadło aż świeci w ciemności. Łoża są plugawe i pełne pcheł wielkich jak myszy. Myszy są jak szczury. A szczury jak... jak... - zająknął się, szukając odpowiedniego porównania.

- Jak gospodarze - dokończył za niego Kedrigern. - Czasem nie sposób ich rozróżnić.

Zaśmiali się porozumiewawczo niczym dwaj spiskowcy. Wśród tej wesołości czarnoksiężnik ziewnął ukradkiem, co poderwało uczynnego mnicha na równe nogi.

- Ależ jestem bezmyślny! Żeby tak mleć jęzorem, podczas gdy wy padacie z nóg ze zmęczenia! Pozwólcie ze mną, panie, odprowadzę was na spoczynek.

* * *

Izba sypialna była mała i przytulna. Mieściła się na najwyższej kondygnacji. Za oknem ciemniały lasy. Mnisi, choć sami podlegali surowym regułom, gościom nie szczędzili wygód. Łoże było czyste, materac miękki, a koc gruby i ciepły. Znużony wędrowiec nie mógł życzyć sobie więcej.

Kedrigern zasnął natychmiast, ledwie zdążywszy szczelnie owinąć się kocem. W nocy na krótko obudziło go wycie wilka. Dochodziło gdzieś z bliska, jakby zza ściany. Zamroczony snem czarnoksiężnik wyobraził sobie, że biedne zwierzę przyszło tu za nim i błaga o schronienie. Lecz wycie umilkło, a on ponownie zapadł w głęboki sen i obudził się dopiero na jutrznię. Właśnie kończył wkładać buty, kiedy w drzwiach pojawił się szczupły mnich.

Był prawie o głowę wyższy od Kedrigerna, lecz niezwykle wychudzony. Miał wymizerowaną twarz, zapadnięte oczy, kościsty nos ostry jak haczyk. Czerstwa cera, jak u osoby stale pracującej na powietrzu, kłóciła się z bielą wypielęgnowanej dłoni, którą podał na powitanie.

- Jestem opat Rectoverso - przedstawił się głosem poważnym i głębokim. - Witam.

- Winny jestem podziękowania, ojcze opacie, za miłą gościnę, która mnie tu spotyka.

- Duodecimo z Arduy, piwniczy, mówi, że byliście na dworze króla Comerance'a. Nasz poprzedni gość opowiadał, że zły czarnoksiężnik rzucił urok na Comerance'a. Czy to prawda?

- Kiedy wyjeżdżałem, urok ten nie dręczył już dobrego króla - wyjaśnił Kedrigern dyplomatycznie, uśmiechając się pod nosem.

- Przynosisz więc dobre wieści. To cenne, szczególnie dzisiaj. Powiedz, drogi gościu, jak się nazywasz? Skąd pochodzisz?

- Jestem Siger z Trondhjem, badacz i podróżnik - obwieścił czarnoksiężnik, podając imię, którym posługiwał się od czasu do czasu.

- A zatem przybywasz z daleka. To dla nas nie nowina, miewamy tu gości z odległych stron. Także wielu spośród naszych zakonników pochodzi z różnych zakątków Europy.

- Zauważyłem to - potwierdził Kedrigern. - Tworzycie niezwykłą wspólnotę. Na przykład wasz piwniczy jest Flamandem, który pobierał nauki w Paryżu. Szczerej natury człowiek. Choć sam z prostej rodziny, spędził młodość wśród wysoko urodzonych.

- Wiele się dowiedziałeś o Duodecimie w tak krótkim czasie. Dotąd nie słyszałem, by opowiadał obcym o swojej przeszłości - zauważył opat, utkwiwszy baczne spojrzenie w czarnoksiężniku.

Kedrigern wzruszył ramionami.

- Nie rozmawialiśmy o przeszłości. Obserwowałem tylko jego zachowanie i słuchałem mowy. Powiedziały mi o nim więcej niż on sam.

- Jesteś niezwykle spostrzegawczy - stwierdził opat. - Powiedz więc, do jakich wniosków doszedłeś po rozmowie z furtianem?

W ustach opata niewinne na pozór pytanie zabrzmiało złowieszczo. Niezwykła powierzchowność tego człowieka sprawiała, że każde wypowiadane przezeń słowo nabierało szczególnej mocy. Czarnoksiężnik zastanawiał się przez chwilę, po czym odparł uprzejmie:

- Nie wydedukowałem nic poza tak oczywistymi faktami jak to, że za młodu terminował u kowala w Szwabii, po czym udał się na wojnę do Lowlands[2], a życiu duchownemu poświęcił się po wyleczeniu z poważnych ran w ramieniu i w nodze.

Odpowiedź Kedrigerna opierała się nie tyle na rzetelnej dedukcji, ile na zwykłych domysłach. Czarnoksiężnik zgrabnie powiązał znajomość ostatnich ważnych wydarzeń z wynikami obserwacji brata furtiana: sposobem intonowania przez niego pewnych słów, okazałą posturą, faktem, że kulał, oraz długą blizną zaczynającą się na prawej dłoni.

Efekt jednak był piorunujący. Opat zamarł na moment, po czym odsunął się i wskazał drzwi.

- Musisz natychmiast wyjechać - rozkazał. - Duodecimo zaopatrzy cię w jadło na drogę.

- Miałem nadzieję odwiedzić bibliotekę. Czy nie mógłbym...

- Ruszaj natychmiast! Z nikim już nie rozmawiaj, tylko jedź! - grzmiał opat. Urażony tym wybuchem Kedrigern przez chwilę bez słowa wpatrywał się w chudą postać przypominającą drogowskaz o jednym chudym ramieniu wymierzonym w drzwi.

- Jak opat sobie życzy - ustąpił w końcu. Skinął krótko głową i wyszedł w poszukiwaniu piwniczego.

Poranek był suchy i rześki. Silny, zimny wiatr ciął jak brzytwa. Śpiesząc do kuchni, czarnoksiężnik zauważył, że wokół wielkiej, ciemnej wieży biblioteki piętrzą się rusztowania. Remonty, przebudowy... może tylko naprawy, dzięki hojnemu wsparciu bogatego patrona... A może jeszcze coś innego? Było zbyt chłodno, by stać i się zastanawiać, a poza tym - cóż to za różnica? Nieuprzejmość opata przepełniła go goryczą.

Odzyskał humor dzięki miłej opiece brata Duodecima. Posilony owsianką, wzmocniony mlekiem, pokrzepiony chlebem z masłem, pocieszony dżemem truskawkowym, Kedrigern grzał plecy przy ogniu, podczas gdy piwniczy krzątał się wokół. Kiedy Duodecimo oznajmił, że jeden z jego pomocników przygotowuje żywność na drogę dla gościa, a drugi czyści płaszcz i zwija derkę, które zdążyły wyschnąć przez noc, czarnoksiężnik poczuł się całkowicie udobruchany. Po cóż szukać zwady, nie zamierzonej przez nikogo, tłumaczył sobie. Zapracowany opat ma zbyt wiele spraw na głowie i brakuje mu czasu, by opowiadać się każdemu gościowi z osobna ze swego postępowania. Obcesowa odprawa, choć tak niepodobna do tradycyjnej mniszej gościnności, wynikała zapewne z ważnej przyczyny. Bądź wdzięczny za ciepłe łóżko, suchą komnatę i pożywną strawę, uznał w końcu. Usadowił się koło Duodecima, nastrojony do krótkiej przyjacielskiej pogawędki.

- Zauważyłem rusztowania wokół biblioteki - zaczął.

- O tak, tak. Wybieramy kamienie z wieży i używamy ich do budowy nowej biblioteki wewnątrz tamtej.

- Coś mniejszego i wygodniejszego. Bardzo rozsądnie.

- Och, nie. Nowa biblioteka będzie o wiele większa niż obecna.

Kedrigern zastanawiał się nad tym chwilę, potem zmarszczył brwi i zwrócił się do zakonnika:

- Nie rozumiem. Jak można stawiać budynek w budynku i do tego większy od zewnętrznego?

Piwniczy zaśmiał się wesoło.

- Wszyscy zadawali to właśnie pytanie, kiedy opat Rectoverso ujawnił plany. Wbrew pozorom to ma jednak sens. Wkopiemy się bardzo głęboko aż do wnętrza góry. Stamtąd wzniesiemy jeszcze większą wieżę.

- Teraz pojmuję. Ambitne przedsięwzięcie. I niebezpieczne - ocenił Kedrigern.

- Nie zdążymy jej skończyć za naszego życia, niestety. Ale nie możemy ustawać w wysiłkach. Opat Rectoverso twierdzi, że na tym polega nasza misja. - Duodecimo westchnął z rezygnacją, jak gdyby chcąc zaznaczyć, że słowo opata czy cel misji nie podlegają dyskusji.

Czarnoksiężnik nie odmówił sobie podsumowania:

- Cóż, z pewnością pracy wam tu nie zabraknie.

- Mówiąc szczerze, mamy jej zbyt wiele. Tyle rzeczy dzieje się naraz. To straszne - rzekł piwniczy, kręcąc głową. Spojrzał na Kedrigerna i przez moment wydawało się, że chce powiedzieć coś jeszcze, lecz w końcu tylko spuścił wzrok i ponownie pokręcił głową.

Przez chwilę obaj milczeli, czarnoksiężnik pełen oczekiwania, a zakonnik przygnębiony. W końcu Duodecimo, nie podnosząc oczu, powiedział:

- Ktoś z pewnością już się bardzo napracował. Zrobiono okropne rzeczy. Okropne. Ale nie mogę... Nie wolno mi nawet o tym myśleć.

- Jeśli mógłbym w czymś pomóc... - zaproponował czarnoksiężnik. Piwniczy rzucił mu szybkie spojrzenie.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin