Opowiadania A5.doc

(1715 KB) Pobierz
Opowiadania




Sławomir Mrożek

Opowiadania

 

Wydanie II poszerzone

Obwolutę i okładkę projektował Andrzej Darowski

Kraków 1974

 

Spis treści:

PÓŁPANCERZE PRAKTYCZNE              4

Półpancerze praktyczne              5

Sprawa porucznika C.:  opowiadanie Arkadego N.              8

Sztabskapitan Hipolit              12

SŁOŃ              13

Z ciemności              14

Chcę być koniem              16

Dzieci              17

Łabędzie              22

Mały              24

Lew              28

Przypowieść o cudownym ocaleniu              31

Monolog              33

O księdzu proboszczu  i orkiestrze strażackiej              36

♦ ♦ ♦              40

Tło epoki              43

W szufladzie              47

Fakt              49

Wyznania o Zygmusiu              52

Przygoda dobosza              55

Spółdzielnia „Jeden”              59

Złote myśli i sentencje              63

Ostatni husarz              67

Koniki              71

Poezja              74

Droga obywatela              78

Z gawęd wuja              82

Pastor              88

Życie współczesne              92

Zdarzenie              94

W podróży              98

Sztuka              102

Zakochany gajowy              104

Wiosna w Polsce              107

Weteran piątego pułku              111

Sceptyk              115

Słoń              116

Kronika oblężonego miasta              120

WESELE W ATOMICACH              131

Muchy do ludzi              132

O nagości              134

Spotkanie              137

Odjazd              140

Niżej              145

Rękopis znaleziony w lesie              149

Profesor Robert              151

Podanie              158

Przygoda w czasie ferii              160

Wina i kara              167

Przejażdżka              171

Kto jest kto?              174

Wesele w Atomicach              178

Wspomnienia z młodości              182

DESZCZ              189

Mały przyjaciel              190

Góral              196

Współczucie              200

Ptaszek ugupu              202

Ad astra              208

Nadzieja              229

Wierny stróż              235

Upadek Orlego Gniazda              242

Na biwaku              258

Jak walczyłem              261

Testament optymisty              269

Mon général              271

Ten gruby, co się śmiał              282

Interwał              286

Szach              292

Pasażer              306


 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

PÓŁPANCERZE PRAKTYCZNE


Półpancerze praktyczne

 

Jestem starym subiektem i widziałem w swoim życiu wiele towarów niechodliwych, ale żeby aż tak... Gdy otwieraliśmy paczki z ostatniego transportu - błysk metalu pozwalał przypuszczać, że są to aluminiowe garnki. Tymczasem - diabli wiedzą co się stało w dystrybucji czy planowaniu. Nasz Dom Towarowy otrzymał czterysta nowych półpancerzy, model XVI wiek, używany swego czasu przez landsknechtów. Zdaje się, że były one przeznaczone do rekwizytorni jakiegoś teatru, ale nawet gdyby tak było, to po co jednemu teatrowi tyle półpancerzy? Nie było jednak rady. Towar jest towarem i musi być sprzedany.

Kolega nasz, Eugeniusz, którego uważaliśmy za specjalistę od reklamy, umieścił kilka półpancerzy na wystawie, zaopatrując je sloganami:

 

„Półpancerz w każdym domu”

„Jeśliś harcerz - kup półpancerz”

„Nie pomoże koń ni wieża - jeśli nie masz

                            półpancerza” (Hasło dla szachistów)

 

Na razie jednak nikt nie żądał półpancerzy. Przeciwnie - klienci odnosili się do półpancerzy z lekceważeniem a nawet z wesołością. Nie pomogły dalsze pociągnięcia kolegi Eugeniusza, który ogłosił, że co dziesiąty półpancerz, nabyty w naszym Domu - wygrywa w charakterze premii czapeczkę krakowską z pawim piórem, a co dwunasty - Piórnik z napisem: „Pamiątka z Zakopanego”. Tymczasem zbliżał się okres remanentów i sytuacja stawała się poważna.

Wtedy właśnie zgłosił się do nas staruszek, który w zamian za udostępnienie mu kupna czajniczka do herbaty podjął się sprzedać cały zapas półpancerzy. Propozycja została przyjęta.

Staruszek zaczął od tajnej konferencji z panem Eugeniuszem, a nazajutrz, w godzinach największego ruchu, zjawił się w PDT, podszedł do lady i rzekł do kolegi Genia:

- Proszę o dwadzieścia półpancerzy.

- Niestety, sprzedajemy tylko po dwie sztuki.

- Ale ja potrzebuję dwadzieścia sztuk.

- Niestety, wykluczone.

Jako pierwszy zwrócił na nich uwagę posępny blondyn ze złamanym nosem. Zatrzymał się obok i słuchał ciekawie.

- Panie, chociaż piętnaście sztuk, ja mam dzieci - błagał staruszek.

- Nie mogę, łaskawy panie, nie mogę - bił się w piersi sprzedawca.

Już po chwili otaczał ich mały tłumek. Pośrodku klęczał staruszek i ze łzami w oczach prosił o pięć sztuk półpancerzy. Eugeniusz zasłaniał oczy rękoma, lecz nie ustępował.

- Gdzie się pani pcha?! - zawołał nagle posępny blondyn.

Na drugi dzień, gdy przechodziłem koło tandety, zauważyłem posępnego blondyna, który wołał monotonnie:

- Plastyczne, elastyczne, półpancerze praktyczne!!!

W czasie przerwy obiadowej przybiegł do mnie kolega Eugeniusz, zadyszany, w przekręconym krawacie i prosił o pomocnika. Sprzedano pierwsze partie półpancerzy.

Niektórzy wychodzili od nas błyszcząc kadłubami odzianymi w stal, z wyrazem zadowolenia na twarzach, inni natomiast, tylko w marynarkach, wymykali się upokorzeni, obiecując sobie jednak przyjść nazajutrz.

Zapas był na wyczerpaniu. W parku, na ulicach, zaczęli pojawiać się młodzi ludzie w eleganckich półpancerzach, którzy spotkawszy znajomych mrużyli jedno oko i mówili niedbale:

- Gdzie kupiłem? Prywatnie. Kosztowało? Nooo, naturalnie...

Staruszek został moim przyjacielem i chętnie spędzaliśmy czas na pogawędkach. I pewnego razu, kiedy łowiliśmy ryby w Wiśle, usłyszeliśmy taką rozmową:

- Dokąd to pani idzie, pani Modrzejewska?

- Do PeDeTu!

- Po co! Tam nic nima! Byłam wczoraj, pytałam się o te półpancerze. Nima, słyszała pani? Nima, nima!

 

 

1951 r.


Sprawa porucznika C.:
opowiadanie Arkadego N.

 

- Wielu spośród nas - zaczął Arkady N., wieloletni członek stuosobowego chóru męskiego „Eol polski” - spotkało się prawdopodobnie z takimi wypadkami, które należałoby rozpoznać jako objawy kumoterstwa. Aby dowieść, jak nie sprzyja kumoterstwo pomyślnemu funkcjonowaniu danej instytucji, a wprost zgubne jest dla samego protegowanego - opowiem następującą historię:

Działo się to pięćdziesiąt lat temu. Prezesem towarzystwa śpiewaczego „Eol polski” był wówczas pan B., człowiek znany, dobrze widziany w Wiedniu. Prezes B. miał bratanka, porucznika C. Porucznik C. na skutek wybuchu beczki z prochem stracił słuch, lecz postanowił poświęcić się karierze śpiewaczej. Dzięki stanowisku swego stryja, prezesa B. - porucznik C., zrzuciwszy mundur, wstąpił do towarzystwa śpiewaczego „Eol polski”. Porucznik C nie miał słuchu kompletnie. Jedyną melodią, jaką znał, pamiętając ją jeszcze z wojska, było: „Córuś, co ty tam z huzarem”. Piosenkę tę śpiewał zawsze, ilekroć nasz chór występował, bez względu na to, co było w programie. Rzecz jasna, że przy takim stanie rzeczy jego nadzieje na szybką karierę okazałyby się zawodne, gdyby nie pewien przypadek.

Mianowicie na skutek pożaru porucznik C. zaczął się jąkać. Obecnie nie śpiewał „Córuś, co ty tam z huzarem”, ale „Ccc-ór-óruś-co-oooo-tty-ttam-z-huz-aa-rem”. Dzięki temu szczęśliwemu zbiegowi okoliczności słowa jego piosenki nie brzmiały już tak wyraziście, ale rozciągały się na pojedyncze zgłoski i dlatego często udawało się nam je zagłuszać, gdy nasz chór śpiewał na przykład uroczyste „Veni Creator” albo „Czy to w dzień, czy o zachodzie”. Oczywiście zawsze musieliśmy śpiewać „forte”.

W ten sposób pozycja porucznika C. w naszym chórze znacznie się poprawiła. Na niektórych występach udawało się nawet tak dalece, że publiczność w ogóle go nie słyszała. Jednak należy wątpić, aby porucznik C. się wybił, gdyby nie zrządzenie losu. Mianowicie pod wpływem przestrachu spowodowanego żywiołową klęską powodzi - porucznik C. oniemiał.

Odtąd już nie było wątpliwości, że zrobi karierę. Prezentował się wspaniale - postawny, szeroki w ramionach, zawsze stał na środku, w pierwszym rzędzie. Jego krucze włosy, zaczesane na bok, lśniły, biały gors nieskazitelnego fraka przykuwał uwagę. Nie wydając żadnego głosu ruszał do taktu ustami. Oczywiście, w naszym stuosobowym chórze nie robiło to żadnej różnicy i nikt nam nie zarzucił, że śpiewa nas tylko dziewięćdziesięciu dziewięciu. Poza tym skończyło się raz na zawsze „Córuś, co ty tam z huzarem” i nawet zaczęliśmy o tej piosence z wolna zapominać.

Porucznik C. ruszył w drogę od zaszczytu do zaszczytu. Prezes B. za pośrednictwem księcia V. wyjednał mu wysokie odznaczenie. Order ten, wykonany w złocie - wyglądał szczególnie efektownie na piersi porucznika C., na tle szerokiej, błękitnej szarfy. W połączeniu z błyskiem jego pysznych, białych zębów - jednał mu powszechną uwagę i uznanie. Nie należy zapominać, że dzięki pozbyciu się owego „Córuś, co ty tam z huzarem” nasz chór w przeciągu krótkiego czasu zrobił znaczne postępy. Dlatego więc nazwisko porucznika C. tym łatwiej przeniknęło do recenzji. Potem zaczęto pisać recenzje tylko o nim, chwaląc jego głos i technikę śpiewu. Oczywiście było to nadużycie, ponieważ żaden z recenzentów nie mógł słyszeć jego głosu.

Mijały lata. Hołd składano nie tylko jego sztuce, ale i jego skromności, ponieważ porucznik C. z wiadomych przyczyn nigdy nie udzielał żadnych wywiadów, a jego milczenie w rozmowach prywatnych przypisywano trosce o głos. Wreszcie sam porucznik C. doszedł do przekonania, że jest prawdziwym, sławnym śpiewakiem. Dzięki jego stryjowi, prezesowi B., nie mogliśmy mu niczego odmówić. Gdy pewnego razu obiecał zaśpiewać na imieninowej „garden-party” u barona D. - musieliśmy tam pójść wszyscy razem z nim, dziewięćdziesięciu dziewięciu, aby wśród murawy, w blasku lampionów zawieszonych na starych jaworach - odśpiewać z nim: „Przepiękna, cicha noc majowa” i „Na twe łabędzie łono drżące”. Potem wszyscy zebrani, a także baronostwo D., entuzjastycznie gratulowali mu sukcesu, jemu jednemu. Innym razem, kiedy nie przyszedł na próbę, ponieważ przeziębił sobie gardło, musieliśmy poczekać, aż wyzdrowieje, choć jasne było, że jego obecność nie była aż tak konieczna.

Mijały lata. Prezes B. zmarł i został pochowany na cmentarzu w N., a nad grobem jego bratanek, porucznik C., odśpiewał wspaniale, jak mniemano, w obecności tłumów „Requiescat in pace”. Oczywiście stojąc w pierwszym rzędzie naszego chóru „Eol polski”.

O tym „Requiescat” długo jeszcze potem mówiono. Był to jednak najświetniejszy występ porucznika C. Wszystko, co działo się od śmierci stryja jego, prezesa B., zapowiadało nieuchronny upadek naszego śpiewaka.

W zaślepieniu swoim przyjął zaproszenie na gościnny występ w mieście P. Na dworzec przyszło nas tylko sześćdziesięciu. Przecież prezes B. już nie żył.

Następnie zgodził się śpiewać na przyjęciu u hrabiego Y. Stary totumfacki hrabiego, człek niezwykle skrupulatny, który liczył nawet łyżeczki podawane do stołu przed każdym przyjęciem, przeliczył także chórzystów przybyłych z porucznikiem C. Okazało się, że było nas tylko dwudziestu siedmiu.

Porucznik C. zorientował się wreszcie w sytuacji. Ale sławie swojej, osiągniętej tylko przez protekcję, nie mógł już zapobiec. Zaproszenia na występy otrzymywał w dalszym ciągu, a nawet podejrzewam, że niektóre z nich, choć jeszcze nie wszystkie, wysyłane były do niego przez zwykłą złośliwość. Jednak opinia o nim, jako o artyście, była u różnych wpływowych osób nadal wyśmienita. Aż wreszcie nadszedł dzień jego pierwszego jubileuszu. Jubileuszu jego pracy na polu sztuki. Sala Filharmonii była pełna. Jubilata przystrajano kwiatami, wygłaszano do niego przemówienia, wreszcie poproszono, żeby coś zaśpiewał. Stało się to, co się stać musiało. Z całego stowarzyszenia śpiewaczego „Eol polski” stanął przy nim tylko jeden jedyny chórzysta, w dodatku fatalnie zachrypnięty.

Porucznik C., stojąc twarzą w twarz z ogromną publicznością, poruszał bezradnie ustami.

Tak skończyła się jego kariera.

 

* * *

 

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin