Wacław Gąsiorowski - Królobójcy.pdf

(1262 KB) Pobierz
Królobójcy
Wacław Gąsiorowski
Wydawnictwo MG
I
U podnóża cywilizacji, w mglistych śladach prehistorii, w kształtowaniu
się wyobrażeń o Bogu, o władzy, o uleganiu słabego silnemu, ociężałego
zwinnemu, prostodusznego przebiegłemu, w pierwszej walce dwóch ludzi
o żer, o samicę, o leże, w pierwszym błysku rozumu szukać trzeba
królobójstwa. A potem iść w górę i jeno śladów krwi patrzeć. A śladami tymi
przebyć można z łatwością całą otchłań czasu, dzielącą naszą erę od epoki
człowieka jaskiniowego, kamienia łupanego i kamienia gładzonego. I nie
tylko ślady krwi będą nicią Ariadny w labiryncie rodowodu królobójstwa, ale
bodaj nieodłącznym, ponurym zgrzytem, towarzyszącym każdemu
dźwignięciu się cywilizacji, każdemu zlaniu się rodzin w klan, klanów
w plemię, plemion w naród, narodów w państwo, każdemu poprawianiu czy
ulepszaniu machin władania, każdemu starciu kultur, idei, poglądów, haseł
wiodących ludy.
Upłynęły wieki walk bratobójczych, upłynęły tysiące lat na ciężkim
dorobku myśli. (...) W górze burza szaleje – człowiek burzy szuka
w przyziemnym szmerze. I ten sam człowiek, targnięty rozpaczliwszym
tonem „nie zabijaj” – porusza się gwałtownie i potępia wojny, i znosi kary
śmierci, i już robakowi rad by darować życie. I ten sam człowiek ze zgrozą
i oburzeniem rozpatruje księgi dziejów, które dlań są zawsze bardzo dawne.
I ten sam człowiek, na samo wspomnienie mostu Dei Sospiri, kędy wleczono
skazańców politycznych przed senat Wenecji blednie. I ten sam człowiek
płacze nad dumnym bólem Marii Antoniny, rzucającej tłuszczy
rozbestwionej i rzeczącej, piękne słowa: – Jeżeli nie szanujecie
zdetronizowanej królowej – uszanujcie matkę nieszczęśliwą! I ten sam
człowiek z zimnym dreszczem patrzy na bladą twarzyczkę królewicza, widzi
krwawofioletowe sińce na obumierającym ciałku Delfina i nie ma dość silnej
katuszy dla podłej postaci nikczemnika szewca, kata anielskiego dziecięcia.
I zawsze ten sam człowiek wzdryga się na zgniłą ciemność lochów
kastylijskich, kona razem z Marią Stuart, nienawidzi Elżbiety z Schillerem,
ma z nią wyrozumiałość dla Essexa, z Brutusem poszedłby na Cezara, ale, po
mowie Antoniusza korci go, żeby i Brutusowi się dostało, a dla Giordana
Bruno rad by mieć cud, który wydobyłby go z autodafe, niby młodzieńców
z pieca Nabuchodonozora. I ten sam człowiek sypia z ulgą, że wyginął ród
feudalnych rozbójników i krwiożerczych tyranów, tych nielitościwych
Rzymian i tych biednych, męczonych chrześcijan i hugenotów,
mordowanych ryczałtem, i królewien, ginących na szafocie, Żelaznej Maski
Sinobrodego i klamer inkwizycyjnych, palów i trucizn ukrytych
w pierścieniach włoskich, i takich fanatyków, jak Ravaillac i Massalin,
Batorówien i Medyceuszów, i wszystkich tych widm przeszłości. I ten sam
człowiek śpi i śni. Śni, że pochodnia jego wielkiej cywilizacji, jego idei
potężnej ogarnęła świat cały, że już lada sekunda przejmie nawet dziewicze
lasy Afryki, że Europą zapłonie dzicz Azji, że Europa zacznie się na każdym
skrawku Oceanii! Ach, bo Europa! – Przyjemnie być Europą...
I ten sam człowiek budzi się – budzi do mordu belgradzkiego! Ach, ta
Draga, biedna Draga! Podobno pastwili się nad nią. Ciała króla i królowej
wywlekli przed Konak, sponiewierali! Co za okropna noc! Strzały,
przekleństwa, zbliża się łomot wysadzanych drzwi... Para królewska chce
uciekać, wzywa ratunku, daremnie. Wierni słudzy padają jeden po drugim.
Aleksander z Dragą kryją się w fałdach portiery. Takie kurze schronisko to
nawet zabawne – gdyby nie było straszne, och, bardzo straszne – biedni oni!
Jeszcze chwila i półpijana zgraja, rozbestwiona krwią, rzuca się, poniewiera,
znęca. Dradze pierś odcięli! Kobiety nie oszczędzili – zbrodniarze! I... i... to
oficerowie! Tak, ale na szczęście jest Europa! I Europa się oburza, Europa
potępia, Europa ho – ho – ho! Cała prasa w jedną uderzyła surmę, surmę
bojową, wszystkie mocarstwa odwołały ambasadorów – gore zabójcom. Lecz
z Genewy wyjrzał zapomniany Piotr Karadżordżewicz. Niech żyje król!
Właściwie Draga była lekkiego prowadzenia, Aleksander zaś był
neurastenikiem i alkoholikiem... Dostał kosza od greckiej królewny.
Niech żyje Piotr! Karadżordżewicze dawny ród, stary ród.
Karadżordżewicz dziad był synem chłopa i u chłopów serbskich został
księciem. Karadżordżewicz syn (Aleksander) w roku 1871 został oskarżony
o udział w zamordowaniu księcia Michała Obrenowicza i skazany na
dwadzieścia lat więzienia przez sąd serbski i na osiem lat więzienia przez sąd
węgierski. Karadżordżewicz wnuk (Piotr) póty spiskował, aż osiadł na tronie.
On teraz porządek w Belgradzie uczyni, on morderców ukaże. Niech żyje
Piotr! Piotr zjechał do stolicy, pożyczył milion franków na koronację,
z mordercami jest w komitywie, ale za to na dyplomatyczne audiencje
i obiady nie wpuszcza! – wszak Europa!
Nowa okropność, ale już niesłychana. – Fougère! Biedna Fougère! Mój
Boże! Taka młoda! Taka piękna! Uduszona... Okradziona... Człowiek
w tajemniczym „meloniku” – kabalistyczna depesza. Miała smutne
przeczucie. Och – Fougerka! Co za jedna?! Dama! Półdama, jeśli o to chodzi.
Najprzyjemniejsza zresztą osóbka, łatwa w obejściu, szyk
Aix le bain’u.
Robiła co mogła. Zagryzła dwóch senatorów? Jakżeż mogła zagryźć! Czyż
może być coś twardszego od starego senatora. Odebrała im trochę
niepotrzebnej gotówki, no i dalej radziła sobie... I jakiej śmierci doczekać!
Jest zbrodniarz Girat i wspólniczka służąca – cóż to za służące wyradzają się
w Europie – i jeszcze jakiś opryszek! I jadą już do Kaledonii na galery.
Dziwna względność przysięgłych! Powinni wisieć! I Girat jest na galerach za
Zgłoś jeśli naruszono regulamin