Albert.Wojt-Z.przypadku.pdf

(45455 KB) Pobierz
X, T
7
iica W
~
kłopoty, to się, " ^ '“ / ' pozytywnych
j-^ a S a n P - W
*
.
’d rawie nie widać.
nerwowo zapewnił
:n Praw
w czystko wyjaśnię
J
-J a zaraz
koWplikowane...
zdradzał ochoty
> » ^ Uno,T /wanien, poWw^ Stowjh
C
HobUo się go-
«* sięp n
a
SoJobwa• 3 5 s ,™ W
"
* £ S T
'
kaxUje się
l e t o podobne zapew nie-a o p ^ o
żeniu się do *\
ie dziekan. -
Z ™ szj
panem Wopoty. W
^ teT ci - Prawdę
Ł ^ n i f w ^ a c ^ g o nie wytzucdem pa
" r JSbcrtWoił
o
Szkoda,
a zupełnie nie
wielka szkoda...
- Bardzo proszę
-O zaliczeniaci
„»o.irVnwpi niech
Albert Wo|t
Z PRZYPADKU
J
KRAJOWA AGENCJA W Y D A W N I C Z A
ISBN 83-03-00077
I
— Wstawaj, syneczku!
Już ka szybko doprowadziła do odświeżenia tej zna-
późno, a ty dzisiaj z samego rana miałeś być jomości. Okazało się to tym łatwiejsze, że obaj
w dziekanacie. — Niewysoka, dość tęga kobieta panowie byli zapalonymi myśliwymi. W tej sy­
w średnim wieku delikatnie głaskała po policz­ tuacji wynik egzaminu wstępnego był pewny.
ku chrapiącego w najlepsze, ciemnowłosego
Roman przeciągnął się, wstał z łóżka i pobiegł
chłopaka. — Romuś, pośpiesz się Zaraz po ojca do łazienki. Pod zimnym prysznicem resztki sen­
przyjedzie samochód, podrzuci cię przy okazji ności zniknęły gdzieś bez śladu. Poczuł się lekki
i rześki.
na uniwerek...
Zgodnie z przewidywaniami matki ojciec na­
— Daj mi spokój! — odburknął naciągając
wet nie chciał słuchać, by poczekać na Romana.
kołdrę na głowę.
Romek, wstawaj! — nie dawała za wygra­ Kiedy tylko zajechał samochód, krzyknął, że ma
ną kobieta, potrząsając lekko syna za ramię. — jakąś ważną naradę, na której będą przedsta­
wiciele ministerstwa, i bez pożegnania trzasnął
Jeżeli nie załatwisz z dziekanem, będziesz mu­ drzwiami.
siał pożegnać się ze studiami.
Roman w pośpiechu wyszukał czystą, białą
— Gadanie! — Roman niechętnie otworzył koszulę, zawiązał krawat i przełknął kilka ka­
oczy. — A zresztą ojciec może zadzwonić — do­ napek. Było już-po godzinie ósmej, kiedy wy­
dał ziewając szeroko.
biegł z domu. Na szczęście nie czekał zbyt
— Ojciec kategorycznie oświadczył, że już długo na autobus. Wskoczył do środka i zawa­
najwyższy czas, abyś sam zaczął się troszczyć hał się. O tej porze łatwo można się było na­
o swoje sprawy — odparła gniewnie. — Mo­ tknąć na kontrolerów MZK, a zupełnie nie miał
żesz być pewny, że nigdzie nie zadzwoni. A co ochoty na wypatrywanie ich wśród pasażerów.
ja się wczoraj od ojca nasłuchałam na twój te­ Skasował bilet i stanął przy tylnym wyjściu.
mat. — Ze smutkiem pokiwała głową. — Ma
Po drodze nie myślał o czekającej go rozmo-
zresztą rącję, mówiąc, że zamiast się uczyć, ciąg­ wie z dziekanem. Znacznie bardziej zajmowały
le tylko latasz z Głowaczewskim.
go wspomnienia wczorajszego wieczoru. Prawdę
mówiąc wcale nie planował, że spędzi go poza
— Mamo...
— Śniadanie jest na stole — przerwała mu domem, ale nie mógł jakoś odmówić Wojtkowi
stanowczo. — Pośpiesz się, bo ojciec nie będzie Głowaczewskiemu... Później obaj prawili mo­
rały bratu Wojtka, Jackowi,- obficie płucząc
na ciebie czekał...
gardła piwem. Wreszcie, kiedy już trochę wy­
Wyszła z pokoju, zostawiając otwarte drzwi. pili, postanowili odwiedzić następny bar...
Roman jeszcze przez chwilę leżał w łóżku, klnąc
Roman nie pochwalał Jacka, chociaż było mu
w duchu, że go obudzono. Szumiał mu w głowie go żal. Bądź co bądź kumpel traktował Ankę
wczorajszy rajd po warszawskich barach i miał zupełnie inaczej niż wszystkie swoje dotychcza­
raczej ochotę napić się czegoś kwaśnego, niż sowe znajome. Kupował dziewczynie kwiatki,
szykować się do czekającej go rozmowy z dzie­ nie klął przy niej i ani chciał spojrzeć na inną.
kanem. Był zły na matkę, że nie zdołała nakło­ Owszem, tydzień temu na prywatce spił się, i to
nić ojca do zmiany decyzji. Jak do tej pory do tego stopnia, że nie rozumiał nawet,.co się
bardziej przejmowała się przecież studiami je­ do niego mówi, a w dodatku oblał Ankę winem
dynaka niż on sam...
i wypalił jej papierosem dziurę w nowej sukien­
Ojciec znał dziekana jeszcze z konspiracji. Po ce. Ale żeby z tego powodu rzucać chłopaka?
wojnie ich kontakty jakoś się urwały, kiedy jed­ Po jednorazowym wyskoku?
nak Roman znalazł się w klasie maturalnej, mat­
Dziewczyna zerwała z Jackiem zaraz po tym
3
'
,
incydencie. Prawdę mówiąc, to chyba nigdy nie
traktowała go zbyt poważnie. Na każdym kroku
podkreślała, że ktoś, kto n ie skończył nawet tech­
nikum, nie jest odpowiednim partnerem dla stu­
dentki polonistyki. Szukała tylko pretekstu, by
zmienić chłopaka...
Wojtek usiłował przekonać brata, żeby ten
przestał myśleć o Ance. Wszystko wskazywało,
że w końcu tak też się i stanie, kiedy właśnie
wczoraj we trzech spotkali dziewczynę na placu
Teatralnym. W Jacku ożyły świeże jeszcze uczu­
cia i koniecznie chciał z nią porozmawiać. Usły­
szał, że ma iść do diabła, że panna ma go w czte­
rech literach... Zanim Roman lub Wojtek zdą­
żyli wykrztusić choćby słowo, Anka oberwała
dwa siarczyste policzki...
Autobus zatrzymał się i Roman wysiadł wraz
z grupką młodych ludzi. Teraz musiał się zasta­
nowić, co powiedzieć dziekanowi. Masa nieobec­
ności na zajęciach, nie zaliczone ćwiczenia, parę
dwój w indeksie... Stopnie w poprzednich se­
mestrach też nie wyglądały rewelacyjnie, tak
że trudno było przekonywać kogokolwiek
o „przejściowych kłopotach”. Co gorsza nie miał
nawet zaświadczenia lekarskiego o przebyciu
jakiejś poważniejszej choroby. Ze złością po­
myślał, że jeden telefon ojca najprawdopo­
dobniej rozwiązałby problem.
— O! Pan Wilewski! — sekretarka skrzywiła
się niechętnie na widok chłopaka. — Pan dzie­
kan jest u siebie. Proszę! — z ironicznym uśmie­
szkiem wskazywała drzwi.
— Dzień dobry — bąknął Roman niepewnie
po przekroczeniu progu. — Czy można?
— Witam pana — dziekan obojętnie skinął
głową, wskazując przybyłemu krzesło obok swe­
go biurka. — Słucham.
— Bardzo przepraszam, że zabieram czas —
Wilewski nerwowo przygryzł wargi — ale spra­
wa. z którą przychodzę, jest dla mnie ogromnie
ważna.
— Studenci zawsze przychodzą do mnie
z „ogromnie ważnymi" sprawami — cierpko
zauważył dziekan. — Zastanawia mnie tylko,
dlaczego pod koniec każdego semestru mam tych
samych gości...
— Właśnie tak się jakoś nieszczęśliwie zło­
żyło — Roman udał, że nie zrozumiał uszczypli­
wej uwagi — ale w tym semestrze...
■ Czy ma pan przy sobie indeks? — prze­
rwał mu dziekan. — Wydaje mi się, że od tego
powinniśmy zacząć.
— Oczywiście — Wilewski skwapliwie wy­
ciągnął indeks z kieszeni i położył go na biur­
ku. — W ostatnim semestrze miałem poważne
kłopoty — przybrał zbolałą minę — sporo cho­
rowałem, a co gorsza sprawy osobiste tak mi się
ułożyły...
— Ze miał pan kłopoty, to się, niestety, rzuca
4
w oczy — zgodził się dziekan przeglądając
indeks. — Pozytywnych ocen prawie nie widać.
— Ja zaraz wszystko wyjaśnię — nerwowo
zapewnił Roman. — To jest trochę skompliko­
wane...
— Czyżby? — dziekan najwyraźniej nie zdra­
dzał ochoty do wysłuchiwania opowieści studen­
ta- — Nie uczy się pan i tyle — z politowaniem
pokiwał głową.
— Panie dziekanie! — Wilewskiemu nagle
zrobiło się gorąco. — Ja bardzo proszę, niech
mi pan da jeszcze jedną szansę! Obiecuję, że
usunę wszystkie zaległości — uderzył się w pier­
si. — W przyszłym semestrze będę zaliczał na
czwórki!
— O ile się nie mylę, to podobne zapewnienia
0 przyłożeniu się do nauki słyszałem od pana już
pół roku temu — skrzywił się niechętnie dzie­
kan. — Zresztą od samego początku są z panem
kłopoty. Tygodniami nie pokazuje się pan na
uczelni, skarżą się na pana asystenci... Prawdę
mówiąc nie wiem, dlaczego nie wyrzuciłem pana
zaraz na pierwszym roku.
— To się już nie powtórzy! — gorliwie próbo­
wał przekonywać Roman. — Obiecuję, że nie
będzie ze mną w przyszłości żadnych kłopotów.
— Swoją drogą powinien pan się wstydzić —
zmarszczył brwi dziekan. — Ma pan bardzo
mądrego i pracowitego ojca, a zupełnie nie bie­
rze pan z niego przykładu. Szkoda, wielka szko­
da...
— Bardzo proszę...
— O zaliczeniach w późniejszym terminie
1 sesji poprawkowej niech pan nawet nie ma­
rzy — żachnął się dziekan. — Jedyne, co mogę
dla pana zrobić, to zezwolić na repetowanie
czwartego semestru. Właściwie nie powinienem,
ale...
— Strasznie dziękuję! — Wilewski nie taił
swojej radości. — Zaraz po wakacjach wezmę
się z kopyta do roboty — zapewnił.
— Mam nadzieję — rzucił dziekan zmęczonym
głosem. — I proszę sobie zapamiętać, że ostatni
raz potraktowałem pana ulgowo. Kraj nie po­
trzebuje niedouczonych specjalistów!
— Oczywiście, panie dziekanie...
— To wszystko, jest pan wolny. Myślę, ze nie
spotkamy się więcej w takich okolicznościach,
— Na pewno nie, panie dziekanie! Do widze­
nia.
Na korytarzu Roman Wilewski odetchnął głę­
boko. Poszło znacznie łatwiej, niż się tego spo­
dziewał. Teraz otwierała się przed nim miła
perspektywa wakacji, a następnie niezbyt pra­
cowitego roku. Nad książkami trzeba będzie
zasiąść dopiero za kilka miesięcy. Do następnej
sesji egzaminacyjnej miał jeszcze dużo czasu...
— No, jak? — zaczepiła go znajoma dziew­
czyna. — Stary w dobrym humorze?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin