Asimov Isaac - Fundacja (opowiadanie).rtf

(137 KB) Pobierz
Asimov Isaac

Asimov Isaac

Fundacja

przekład Anna Miklińska

Hari Seldon był stary i zmęczony.

- Jest to ostatnie zebranie grupy, którą zebrałem ponad dwadzieścia lat temu. - Seldon przebiegł wzrokiem po twarzach siedzących naukowców. Był sam na podwyższeniu, sam w fotelu na kółkach, do którego przygwoździł go ostatni atak. Na kolanach trzymał ostatni tom - pięćdziesiąty drugi - protokołów z poprzednich zebrań. Otwarty był na ostatniej stronie.

Mówił dalej:

- W skład grupy, którą zebrałem; weszli najlepsi spośród filozofów, psychologów, historyków i przedstawicieli nauk ścisłych naszego Imperium Galaktycznego. I dwadzieścia lat temu podjęliśmy się rozwiązania problemu najtrudniejszego, z jakim mogła się kiedykolwiek spotkać grupa pięćdziesięciu ludzi - być może najtrudniejszego z problemów, Wobec których kiedykolwiek stanęła ludzkość. Osiągnęliśmy nasz cel i nasza rola już się skończyła. Imperium Galaktyczne chyli się ku upadkowi, ale jego kultura nie tylko nie zaginęła, lecz rozwinie się z niej nowa, jeszcze wspanialsza, dzięki poczynionym przez nas krokom. Powstały już dwie zaplanowane przez nas Bazy Naukowe na obydwu krańcach Galaktyki: na Terminusie i Krańcu Gwiazd. Rozpoczęły swą działalność i kierunek ich rozwoju będzie zgodny z naszymi planami. Nam pozostało już tylko jedno zadanie do spełnienia i tylko pięćdziesiąt lat. Zadanie to, dokładnie już opracowane, polegać będzie na zasianiu ziarna buntu w najważniejszych sektorach: Anakreon i Loris. Zapoczątkuje to nieuchronny bieg wydarzeń, które w ciągu następnego tysiąclecia powinny dać przewidziane przez nas rezultaty.

Hari Seldon opuścił głowę.

- Panowie, na tym zakończyliśmy nasze ostatnie spotkanie. Rozpoczęliśmy naszą działalność w sekrecie, pracowaliśmy w sekrecie i teraz kończymy w sekrecie - nasze wysiłki zostaną wynagrodzone za tysiąc lat, w chwili powstania Drugiego Imperium Galaktycznego. - Ostatni tom protokołów został zamknięty. - To wszystko - wyszeptał Hari Seldon.

 

Lewis Pirenne pracował w skupieniu, siedząc przy swoim biurku w jedynym mocno oświetlonym kącie pokoju. Trzeba było skoordynować działalność. Praca musiała być zorganizowana. Wszystkie jej etapy powinny łączyć się w jednolitą całość.

Już pięćdziesiąt lat, pięćdziesiąt lat starań, by Fundacja Encyklopedii Numer Jeden funkcjonowała harmonijnie. Pięćdziesiąt lat przygotowań. Wszystko to już za nimi. W ciągu najbliższych pięciu lat zostanie wydany pierwszy tom najbardziej monumentalnego dzieła, jakie kiedykolwiek powstało w Galaktyce. A potem - regularnie co rok - następny tom, potem następny i następny.

Na gwałtowny, budzący dźwięk dzwonka przy biurku, Pirenne poruszył się niecierpliwie. Niemalże zapomniał o umówionym spotkaniu. Zwolnił blokadę drzwi i kątem oka dostrzegł, jak się otwierają i barczysty Salvor Hardin wchodzi do pokoju. Pirenne nie podniósł głowy znad biurka.

Hardin uśmiechnął się do siebie. Miał mało czasu, ale wiedział, że nie należy przejmować się lekceważeniem, z jakim Pirenne traktował każdego, kto przerywał mu pracę. Usiadł w fotelu naprzeciw uczonego i czekał.

Pirenne westchnął i odsunął się od biurka.

- Dobrze, porozmawiajmy. Ale mam nadzieję, że nie będzie mi pan zawracał głowy sprawami miasta. Proszę, żeby tymi sprawami sam się pan zajął. Praca nad Encyklopedią pochłania cały mój czas.

- Słyszał pan najnowszą wiadomość? - zapytał spokojnie Hardin.

- Jaką wiadomość?

- Tę, którą system odbiorników fal ultra w Terminus City odebrał dwie godziny temu. Królewski Gubernator prowincji Anakreon obwołał się królem.

- Tak? I cóż z tego?

- To znaczy - odpowiedział Hardin - że jesteśmy odcięci od wewnętrznych regionów Imperium. Czy zdaje pan sobie sprawę z tego, że Anakreon leży na naszym ostatnim szlaku handlowym prowadzącym do Santanni, do Trantoru i samej Vegi? Skąd będziemy teraz sprowadzać metale? W ciągu sześciu miesięcy nie zdołaliśmy przywieźć stali czy aluminium, a teraz nie będziemy mogli dostać w ogóle nic, chyba że król Anakreonu okaże nam swą łaskawość i pozwoli na to.

Pirenne odparł ze zniecierpliwieniem:

- W takim razie sprowadźcie to przez niego.

- Ale czy możemy to zrobić? Niech pan posłucha, Pirenne. Zgodnie ze statutem Fundacji władza administracyjna jest w ręku Rady Członków Zarządu Encyklopedycznego. Ja jako Burmistrz Terminus City mam jedynie prawo wydmuchać własny nos i ewentualnie kichnąć, o ile otrzymam wasze pisemne pozwolenie. Rozwiązanie zaistniałego problemu należy więc do waszej Rady. W imieniu mieszkańców miasta, których dobrobyt zależy od starych stosunków handlowych z Galaktyką, proszę o zwołanie nadzwyczajnej sesji...

- Stop! Pańskie wywody są nie na miejscu. Panie Hardin, Rada Członków Zarządu nie sprzeciwia się istnieniu władz miejskich na Terminusie. Rozumiemy, że ze względu na zwiększenie się liczby ludności od czasu założenia Fundacji i zwiększenie liczby osób zajmujących się sprawami nie związanymi z Encyklopedią, władze te są potrzebne. Ale nie znaczy to, że wydanie Encyklopedii całej ludzkiej wiedzy przestało być najważniejszym i jedynym celem Fundacji. Jesteśmy pracownikami państwowej instytucji naukowej, Hardin. Nie możemy, nie powinniśmy i nie będziemy mieszać się w lokalne sprawy polityczne.

- Lokalne sprawy polityczne! Na wielki palec lewej nogi Cesarza, Pirenne, to sprawa życia i śmierci. Sama, odizolowana planeta Terminus nie może zapewnić warunków istnienia nowoczesnej cywilizacji. Brak na niej metali. Pan o tym dobrze wie. W pokrywających ją skałach nie ma ani śladu żelaza, miedzi czy aluminium, a wszystko inne występuje jedynie w znikomych ilościach. Jak pan myśli, co stanie się z Encyklopedią, kiedy ten - jak mu tam - Król Anakreonu zechce zawładnąć także nami?

- Nami? Czyżby pan zapomniał, że podlegamy bezpośrednio władzy samego Imperatora? Nie jesteśmy częścią prowincji Anakreon ani żadnej innej prowincji. Proszę to sobie zapamiętać! Nasza planeta wchodzi w skład prywatnych posiadłości Imperatora i nikt nie ma do niej prawa. Imperium potrafi zapewnić bezpieczeństwo poddanym.

- W takim razie dlaczego nie zapobiegło uniezależnieniu się Anakreonu? I czy tylko Anakreonu? Przynajmniej dwadzieścia prowincji leżących na krańcach Galaktyki, w zasadzie całe Peryferie, zaczynają działać na własną rękę. Prawdę mówiąc, mam cholerne wątpliwości co do potęgi Imperium i jego możliwości, jeśli chodzi o chronienie nas.

- Bzdury! Królewscy Gubernatorzy, Królowie - co za różnica? W Imperium zawsze toczyły się jakieś spory polityczne, a różni ludzie starali się zwiększyć swoje wpływy. Gubernatorzy wzniecali bunty, Imperatorzy byli odsuwani od władzy lub mordowani. Ale co to ma wspólnego z samym Imperium? Niech pan sobie nie zawraca tym wszystkim głowy, Hardin. To nie nasza sprawa. My jesteśmy naukowcami - najważniejszymi, a zarazem najmniej ważnymi obywatelami. Nas obchodzi tylko Encyklopedia. Aha, byłbym zapomniał. Hardin!

- Tak?

- Niech pan coś zrobi z tą pańską gazetą! - W głosie Pirenne’a brzmiała złość.

- Dziennikiem Terminus City? On nie jest mój, jest w rękach prywatnych właścicieli. A co się z nim takiego dzieje?”

Od tygodnia głosi, że pięćdziesiąta rocznica założenia Fundacji powinna być uczczona jako święto narodowe i że powinny być zorganizowane uroczyste obchody - to zupełnie niewłaściwe podejście.

- Dlaczego? Za trzy miesiące zegar radowy otworzy Pierwszą Kasetę. Według mnie, jest to ważne wydarzenie.

- Ale nie dla pospólstwa. Pierwsza Kaseta i jej otwarcie to sprawa interesująca jedynie Radę Członków Zarządu. Wszystkie ważniejsze informacje będą podane do wiadomości publicznej. To ostateczna decyzja i proszę ją przekazać Dziennikowi.

- Pan wybaczy, Pirenne, ale Karta Praw Miasta gwarantuje coś, co określa się jako wolność prasy.

- Możliwe. Ale Rada Członków Zarządu nie gwarantuje tego. Ja jestem przedstawicielem Imperatora na Tenninusie, Hardin, i mam pełne prawo decydować, o tym.

Przez chwilę Hardin wyglądał jakby liczył po cichu do dziesięciu. W końcu powiedział ponuro:

- W takim razie mam dla pana, jako przedstawiciela Imperatora, jeszcze jedną, ostatnią wiadomość.

- Dotyczącą Anakreonu? - Pirenne zacisnął usta. Był zirytowany tą rozmową.

- Tak. Specjalny wysłannik przybędzie do nas z Anakreonu. Za dwa tygodnie.

- Wysłannik? Tutaj? Z Anakreonu? - zastanawiał się Pirenne. - Po co?

Hardin wstał i ustawił fotel z powrotem przy biurku.

- A jak pan myśli?

I wyszedł - zupełnie bezceremonialnie.

 

Anselm haut Rodric - „haut” oznaczało jego szlacheckie pochodzenie - Zastępca Gubernatora Pluemy i Specjalny Wysłannik jego Wysokości Króla Anakreonu - posiadający jeszcze tuzin innych tytułów - powitany został na lotnisku przez Salvora Hardina z zachowaniem wszelkich niezbędnych przy takich okazjach ceremonii. Potem ruszyli reprezentacyjnym samochodem.

- To miasto jest jedynym zamieszkałym miejscem na waszej planecie? - zapytał Hardina.

Hardin odpowiedział, starając się przekrzyczeć wrzawę:

- To jest młody świat, Wasza Wysokość. W ciągu naszej niedługiej historii odwiedziło nas zaledwie kilku dostojników.

Dostojnik” nie wyczuł ironii, która zabrzmiała w jego głosie. Powiedział w zamyśleniu:

- Pięćdziesiąt lat temu. Hmm. Macie tutaj wiele nie wykorzystanych gruntów, Burmistrzu. Czy nigdy nie myśleliście o podzieleniu ich na osobne posiadłości ziemskie?

- Do tej pory nie było takiej potrzeby. Wszyscy mieszkamy w tym centralnym rejonie. Musimy, z powodu Encyklopedii. Być może kiedyś, gdy populacja się zwiększy...

- Dziwna planeta! Nie ma tu chłopów?

Hardin bez trudu spostrzegł, że jego wysokość wyraźnie ciągnie go za język. Odpowiedział jakby nigdy nic:

- Nie, ani szlachty.

Haut Rodric uniósł brwi.

- A wasz przywódca - człowiek, z którym mam się spotkać?

- Ma pan na myśli Dr. Pirerme’a? Tak? Jest Przewodniczącym Rady Członków Zarządu i przedstawicielem Imperatora.

- Doktor? Bez żadnego innego tytułu? Uczony? I jest ważniejszy od władz miasta?

- Tak, oczywiście - odparł uprzejmie Hardin - wszyscy właściwie jesteśmy uczonymi. W końcu jesteśmy nie tyle państwem, ile fundacją naukową - bezpośrednio kierowaną przez Imperatora”.

Ostatnie zdanie wymówił z lekkim naciskiem, co spowodowało, że zastępca gubernatora jakby nieco się zmieszał. Resztę drogi na Plac Encyklopedii odbył w milczącym zamyśleniu.

 

Hardin nudził się wprawdzie przez następne popołudnie i wieczór, lecz miał przynajmniej satysfakcję widząc, że Pirenne i haut Rodric - mimo wypowiedzianych przy powitaniu zapewnień o wzajemnym szacunku i poważaniu - zapałali, do siebie niewypowiedzianą wprost niechęcią.

Haut Rodric obojętnie wysłuchał wykładu Pirenne’a w czasie zwiedzania budynku Encyklopedii.

- To wszystko jest bardzo interesujące - powiedział - ale wydaje się być dziwnym zajęciem dla dorosłych mężczyzn. Czemu to ma służyć?

Była to uwaga, zauważył Hardin, na którą Pirenne nie znalazł odpowiedzi, jakkolwiek miał wymowny wyraz twarzy.

Uroczysta kolacja nie różniła się od wydarzeń, które miały miejsce tego popołudnia - tym razem mówił jedynie haut Rodric, opisując w najdrobniejszych szczegółach i z niezwykłym zapałem swe wyczyny w czasie ostatniej wojny między Anakreonem i sąsiednim, niedawno proklamowanym Królestwem Smyrno.

Relacja trwała do końca kolacji, kiedy to drugorzędni dostojnicy państwowi kolejno opuścili towarzystwo.

- A teraz - powiedział haut Rodric z nieco sztuczną wesołością - przejdźmy do spraw poważnych.

- Oczywiście rozmowy oficjalne, podpisanie porozumienia i wszystkie te nudne szczegóły odbędą się w obecności - jak nazywacie tę waszą radę?

- Rada Członków Zgromadzenia - odpowiedział sztywno Pirenne.

- Dziwna nazwa! W każdym razie to nastąpi jutro. Jednakże możemy wyjaśnić pewne sprawy sami już teraz. Tak?

- To znaczy... - zachęcił go Hardin.

- Sprawy mają się tak: sytuacja na Peryferiach zmieniła się dość znacznie i pozycja waszej planety stała się odrobinę niepewna. Byłoby dobrze, gdybyśmy doszli do porozumienia w pewnych kwestiach.

Pirenne skrzywił się.

- Jeśli dobrze rozumiem, Wasza Wysokość, pańska misja ma na celu jedynie wyjaśnienie sytuacji?

Haut Rodric skinął potakująco głową.

- W takim razie nie będzie ona trwała długo. Jeśli chodzi o Fundację Encyklopedii Numer Jeden, to sytuacja jest taka, jaka była dotąd.

- Ach! A jaka była do tej pory?

- Jest to finansowana przez państwo instytucja naukowa, wchodząca w skład osobistych posiadłości Jego Wysokości Imperatora.

Wypowiedź ta nie sprawiła wrażenia na zastępcy gubernatora. Wydmuchiwał kółka dymu.

- To brzmi ładnie, Dr. Pirenne. Sądzę, że macie Kartę Praw opatrzoną Cesarską Pieczęcią - ale chodzi mi o właściwą sytuację. Jaki jest wasz stosunek do Smyrno? Jesteście przecież oddaleni od ich stolicy zaledwie o niecałe pięćdziesiąt parseków. A co z Konom i Daribow?

Pirenne odpowiedział:

- Nie łączy nas nic z żadnym gubernatorem. Jako część posiadłości Imperatora...

- Oni nie są gubernatorami - przypomniał haut Rodric - teraz są to królowie.

- Niech będą królowie. Nie mamy z nimi nic wspólnego. Jako instytucja naukowa...

- ,Do diabła z nauką! - zaklął gość w dość brutalny, żołnierski sposób. - Co ona ma wspólnego z niebezpieczeństwem opanowania Tenninusa przez Smyrno, co może nastąpić w każdej chwili?

- A Imperator? Czy nie przeszkodziłby temu?

Uspokoiwszy się haut Rodric powiedział:

- Niech pan posłucha, Dr Pirenne, szanuje pan własność Imperatora, tak samo jak czyni to Anakreon, ale Smyrno może nie liczyć się z tym. Proszę pamiętać, że właśnie podpisaliśmy z Imperatorem układ o wzajemnym porozumieniu - jutro przekażę jego kopię waszej Radzie - na mocy którego jesteśmy odpowiedzialni za zachowanie ładu i porządku w granicach dawnej Prefektury Anakreonu, w imieniu Imperatora. Tak więc nasza rola jest jasno określona, nieprawdaż?

- Oczywiście. Ale Terminus nie należy do Prefektury Anakreonu.

- A Smyrno...

- Ani też nie jest częścią Guberni Smyrno. Nie należy do żadnej guberni.

- Czy Smymo wie o tym?”

- Nie obchodzi mnie to.

- Ale nas obchodzi. Dopiero co zakończyliśmy wojnę z nimi i nadal mają nasze dwa systemy gwiezdne. Terminus zajmuje ważną pozycję strategiczną między nami a Smyrno.

Hardina znudziła ta wymiana zdań. Wtrącił więc:

- Co pan proponuje, Wasza Wysokość?

Zastępca gubernatora z widoczną ulgą zrezygnował ze słownej szermierki na korzyść konkretnych wypowiedzi.

- To chyba oczywiste - powiedział z ożywieniem - że ponieważ Terminus sam nie może się bronić, Anakreon musi wziąć na siebie ten obowiązek, również ze względu na własne bezpieczeństwo. Zrozumiałe jest, że nie zamierzamy ingerować w sprawy wewnętrzne...

- Hmm... - mruknął oschle Hardin.

- ... ale sądzimy, że najlepiej byłoby dla obu zainteresowanych stron, gdyby Anakreon miał bazę wojskową na waszej planecie.

- I to wszystko, co chcecie - bazę militarną na jakimś dużym, nie zamieszkanym terenie?

- Cóż, byłaby jeszcze oczywiście kwestia utrzymania sił obronnych.

Hardin przestał kiwać się na krześle i usiadł opierając łokcie na kolanach.

- Doszliśmy wreszcie do sedna sprawy. Powiedzmy jasno. Terminus ma być protektoratem i płacić daninę.

- Nie daninę. Podatki. My będziemy was chronić. A wy będziecie za to płacić.

Pirenne uderzył pięścią w oparcie krzesła z niezwykłą u niego gwałtownością.

- Proszę mi dać coś powiedzieć, Hardin. Wasza Wysokość, guzik mnie obchodzi Anakteon, Smymo, wasze rozgrywki polityczne i wojenki. Mówiłem panu, że jesteśmy wolną od podatków, państwową instytucją.

- Państwową? Ale to my jesteśmy państwem, Doktorze Pirenne.

Pirenne wstał ze złością.

- Wasza Wysokość, reprezentuję bezpośrednio...

- ... jego dostojną wysokość Imperatora - dokończył Anselm haut Rodric szorstko - a ja jestem bezpośrednim przedstawicielem Króla Anakreonu. Anakreon jest dużo bliżej, Dr. Pirenne.

- Wróćmy do rzeczy! - ponaglił Hardin. - W jakiej postaci pobieralibyście te tak zwane podatki, Wasza Wysokość? Bralibyście zboże, kartofle, warzywa, bydło?

Zastępca gubernatora spojrzał na niego zaskoczony.

- Co takiego? Nie potrzebujemy tego. Mamy spore nadwyżki produktów rolnych. Złoto, oczywiście. Właściwie lepszy byłby chrom lub wanad, jeśli macie je w dostatecznych ilościach.

Hardin roześmiał się.

- W dostatecznych ilościach! Nie mamy nawet żelaza. Złoto! Proszę, niech pan spojrzy, jakie mamy monety.

Podał wysłannikowi monetę.

Haut Rodric podrzucił ją i patrzył na Hardina pytająco.

- Co to jest? Stal?

- Tak.

- Nie rozumiem.

- Terminus jest planetą zupełnie pozbawioną metali. Wszystko sprowadzamy. Tak więc nie mamy złota ani nic innego do zapłacenia wam, chyba że chcecie parę ton kartofli?

- Cóż, może fabrykaty?

- Bez metalu? Z czego moglibyśmy robić maszyny?

Zamilkli na chwilę i Pirenne znów spróbował się wtrącić.

- Ta cała dyskusja nie ma najmniejszego sensu. Terminus nie jest planetą tylko fundacją naukową, opracowującą wielką encyklopedię. Na przestrzeń, panowie, czyżbyście nie mieli ani odrobiny szacunku dla nauki?

- Encyklopedie nie wygrywają wojen. - Haut Rodric zmarszczył brwi. - Planeta bez żadnego przemysłu, i właściwie nie zamieszkana. Cóż, moglibyście płacić ziemią.

- Jak pan to rozumie? - zapytał Pirenne.

- Na waszych ziemiach nikt nie mieszka i te nie zajęte grunty są najprawdopodobniej żyzne. Wśród szlachty anakreońskiej jest wielu, którzy pragnęliby powiększyć swe posiadłości.

- Pan nie może proponować takiej...

- Niepotrzebnie się pan denerwuje, Dr. Pirenne. Ziemi jest tak wiele, że wystarczy dla wszystkich. Jeśli nasze porozumienie dojdzie do skutku i będziemy współpracować, zorganizujemy wszystko tak, żebyście nic nie stracili. Będzie można nadawać tytuły i przyznawać majątki ziemskie. Myślę, że się rozumiemy.

- Dziękuję - odparł drwiąco Pirenne.

Hardinowi przyszło nagle do głowy, żeby zapytać:

- Czy Anakreon mógłby dostarczać nam wystarczające ilości praseodymium do naszych elektrowni atomowych? Mamy zapasy na zaledwie kilka lat”.

Pirenne wydał stłumiony okrzyk i na kilka minut zapadła cisza. I kiedy haut Rodric odezwał się, głos jego brzmiał zupełnie inaczej niż do tej pory.

- Macie energię atomową?

- Oczywiście. Co w tym niezwykłego? Używana jest już od pięćdziesięciu tysięcy lat, jak sądzę. Dlaczego mielibyśmy jej nie mieć? Tylko trochę trudno dostać praseodymium.

- Tak... tak. - Wysłannik przerwał i dodał nieswojo: - No, cóż, panowie, wrócimy do tego jutro. Teraz jeśli pozwolicie, pożegnam się.

Pirenne odprowadził go wzrokiem i mruknął ze złością:

- Nieznośny, głupi osioł! Co za...

- Wcale nie - wtrącił Hardin - po prostu ma mentalność stworzoną przez warunki, w jakich żyje. Nie rozumie nic poza faktem ja mam broń, a ty jej nie masz.

 

Zaprzeczając, że jest właścicielem Dziennika, Hardin jedynie formalnie nie mijał się z prawdą. Hardin kierował ruchem mającym na celu utworzenie z Terminusa niezależnego miasta-państwa - wybrano go na pierwszego Burmistrza - nic więc dziwnego, że chociaż nie posiadał żadnych akcji, to jednak kontrolował bardziej okrężnymi drogami jakieś sześćdziesiąt procent udziałów.

Zawsze istnieją różne dyskretne sposoby działania.

Nie było więc przypadkiem, że kiedy Hardin zaczął sugerować Pirenne’owi, by pozwolono mu brać udział w zebraniach Rady Członków Zarządu, Dziennik rozpoczął taką samą kampanię. I odbyło się pierwsze w historii Fundacji zgromadzenie ogólne domagające się reprezentacji władz miejskich w Zarządzie.

Wreszcie Pirenne uległ.

Usiadłszy przy końcu stołu, Hardin zastanawiał się, co mogło sprawiać, że naukowcy byli tak złymi zarządcami. Może po prostu dlatego, że zbyt byli przyzwyczajeni do niezmiennych faktów i zupełnie nie przyzwyczajeni do łatwo zmieniających się ludzi.

Tomaz Sutt i Jord Fara siedzieli po jego lewej stronie, Lundin Crast i Yate Fulham po prawej. Pirenne przewodniczył zebraniu. Hardin znał oczywiście wszystkich, ale wydawało mu się, że zachowywali się wyjątko...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin