Franco Bellegrandi - NichitaRoncalli, przeciwżycie papieża (1988).pdf

(1005 KB) Pobierz
NIKITARONCALLI
Przeciwżycie papieża
Franco Bellegrandi
Anicie za jej spokojną, niezachwianą i cenną pomoc
tłumaczenie Ola Gordon
WYŁĄCZNIE W CELACH EDUKACYJNYCH, A NIE KOMERCYJNYCH
Napisana w 1988 i opublikowana w 1994 roku, ta książka wywołała duże zamieszanie. Autor, który przez
wiele lat służył w watykańskiej Szlacheckiej Straży i był redaktorem watykańskiego dziennika
L'Osservatore Romano,
ujawnia to co wie o Angelo Roncallim, rzekomo wybranym "papieżu" Janie
XXIII w roku 1958. O tym "wyborze" poinformowano Roncallego wcześniej, jeszcze kiedy
żył
Pius XII;
był to masoński plan na nadchodzące konklawe: "On już został wybrany i jest nim patriarcha Wenecji,
Roncalli".
http://www.novusordowatch.org/resources.htm#.UVsJSFdEqM8
Od autora
Ponowne wzięcie do ręki rękopisu książki której nigdy nie opublikowano, otworzenie jej,
przekartkowanie tych zapisanych wiele lat wcześniej stron, to jak wchodzenie do długo zamkniętego
domu. Domu który kiedyś był naszym domem, w którym człowiek
żył,
cierpiał i kochał.
Zakurzone okna są jeszcze raz szeroko otwarte, i jak poranne
światło
budzi pokoje z ciemności jeden po
drugim, oko zauważa stary układ mebli ukrytych pod płachtami, kiedyś znanych przedmiotów i książek.
I zbliżając się do
ścian
i ze wzruszeniem odsuwając zasłonę okrywającą portret, zauważa się spojrzenie
dobrze znanej i kochanej osoby, która nadal tu mieszkała przez te wszystkie lata, w półmroku
zamkniętego domu, z tą samą ekspresją w jej spojrzeniu, z tą samą zniewalającą zdolnością, aby
wzruszyć cię splendorem tych oczu, wdziękiem jej twarzy, elegancką i delikatną pozą jej postaci.
Upłynęło dużo czasu, a jeszcze wszystko pozostało na miejscu w domu, gdzie rok po roku już nic nie
było słychać,
żaden
głos nie wypowiedział ani jednego słowa.
Ale z tego właśnie powodu te stare emocje nierozerwalnie związane z tymi pokojami, z tym dekorem, z
tymi bogatymi meblami, z tymi zawoalowanymi portretami, pojawiają się nietknięte przez czas.
Żadna
nieprzyjemna ręka nie naruszyła tego spokoju, ani niczego nie dotknęła.
Tym sposobem czas zatrzymał się w tych pokojach jak stonowany rytm starego wahadła na konsoli, w
bezruchu i w cieniach w "fizycznej" absencji
życia,
całej duchowości, wszystkich idei, wszystkich urojeń
i wszystkich pogłębionych lub trawiących pasji, które w tych
ścianach
zionęły przez tyle lat wcześniej.
Kiedy po raz kolejny wchodzimy do tego domu, znajdziemy je wciąż potężne, nietknięte, bezlitosne i
punktualne w "ich" aktualności po przetrwaniu czasu i wydarzeń.
Tak samo było z rękopisem tej książki. Powinna być opublikowana wiele lat temu, kiedy miały miejsce
opowiadane w niej fakty. Projekt został zakończony bez wysiłku, bez hamowanych refleksji, z głosami
bohaterów wciąż brzmiącymi w uszach, i echem emocji wciąż mieszających się w moim sercu.
Bo wiele opowiadanych faktów widziałem osobiście, ze
świadomością
poruszania się w
świecie
i pośród
osobistości na które zasłona zostanie opuszczona na zawsze. Gdzie są dzisiaj? Gdzieś istnieją i
żyją
własnym
życiem.
Ale wymazane z historii, która, pomimo nich, przerzuciła kartkę.
Zamknięte w milczeniu i zagubione w mrowisku anonimowego tłumu. Władza ma swoje proscenium i
swoich aktorów. To jest nieustannie proponowana "usankcjonowana aktualność". A więc dzisiaj można
myśleć,
że
naród jest reprezentowany przez to
unicum
plebejuszy w koszuli i krawacie, bez cechy
szlachetności na ich twarzy. I to są oni, i zawsze oni, u władzy dzisiaj. A jeszcze ci inni, skoro
śmierć
jeszcze ma określić kres ich dni, są wciąż
żywi.
Ale oni już nie "istnieją". Ich mundury haftowane złotem,
jesli nie są odesłane do handlarza
śmieci,
leżą na dnie szafy. Ich talenty wyprodukowały książki, które
dzisiejsza władza zesłała w zapomnienie. Ich kodeks honorowy wzywał do pojedynku, do wymazania
zniewagi lub strzału w czyjąś głowę, w haniebnym przypadku. Kiedyś ludzie mówili, oglądając ich na
uroczystościach, "Jak szlachetny, jaki
grand signor!"
A jeszcze inni chcieli wziąć tramwaj by dostać się
na te uroczystości, zapięty płaszcz by ukryć frak i dekoracje, a swoje ubóstwo znosili z godnością i
decorum.
Ale odeszli na zawsze.
Ostatni z tej rzadkiej rasy z którym mieszkałem i zaprzyjaźniłem się pod złoconymi sklepieniami
watykańskiego pałacu, dostarczył mi dokumenty i cenne informacje do tej książki, i zachęcił mnie do jej
napisania: Niech moja wdzięczność i podziw dla ich odwagi towarzyszy im gdziekolwiek są.
PRZEDMOWA
Te niezbędne linijki które wprowadzają kolejne strony, można zatytułować 'Przedmowa do przedmowy'.
Przedmiot tej książki nie jest zamrożony w czasie, a porusza się wraz z upływem czasu. Przepływa jak
piasek w wielkiej sztywnej bezlitosnej klepsydrze historii, chwytając jej moment jako niemożliwy.
Tylko pamięć może je unieruchomić w swoim bezgranicznym archiwum, w którym czas może zrobić
wiele, z jego mgłą i amnezją, mniej lub bardziej kontrolowanymi przez człowieka. Do użytku osobistego,
te amnezje, niewymagające
humanae gentis.
Może nigdy tak jak obecnie, teraźniejszość nie była ograniczona szybką zmianą pór roku, polityczna
rzeczywistość współczesnego
świata
została zniszczona wstrząsem tak makroskopowym jak
nieprzewidywalnym, który zakłócił geografię polityczną połowy naszego globu, i odkrył garnki w
których warzyły się halucynogenne systemy.
Kawałek po kawałku rozpadał się sowiecki makrokosmos.
Cały jego stuletni monolityczny porządek był prowadzony przez pęknięcia i rozpadliny skąd z szybkością
nieziemskiego koszmaru oderwał się i odleciał, posłuszny tajemniczej sile odśrodkowej, istotne
fragmenty
jego
imperium,
które
wydawało
się
nie
do
zdobycia
i
nierozerwalne.
Komunizm w jednej chwili się rozpadł. Już nie istnieje. A Rosja sowiecka z kapeluszem w dłoni błaga o
przebaczenie dolara by się wyżywić.
Ostatnia wielka ideologia XX wieku, której, chcąc nie chcąc, miliony ludzi oddały swój intelekt i
poświęcił
życie,
tonie w
świętowaniu
wstydu.
Statek tonie i szczury stadami opuszczają statek. Szybko dystansują się wszyscy ci, którzy wierzyli w
komunizm by zanurzyć się w pączku ich zachłanności, a teraz wołają o klątwę.
Ale to ich dystansowanie się, to ich ostentacyjne oburzenie nie może anulować faktów i dokumentów,
nie może wymazać nieuniknionych obowiązków, i pstryknięciem palca nie może wymazać uciążliwego i
bardzo niewygodnego dorobku.
Na nieszczęście dla tego tłumu "byłych", z tragikomiczną punktualnością zaczynają ich doganiać
grzechy. I dlatego ten rękopis, opowiadający o relacjach Kościoła z marksizmem, zakwitł pośród
świateł
i
cieni Janowego pontyfikatu, w całości przeżytego przez autora, o krok od papieskiego tronu, uaktywnia
się z bryzą rzeczywistości niewyobrażalnej w momencie jego szkicu. Odległość czasowa od tych dni
wzrosła stokrotnie przez lot historii do przodu.
Dni uświęconych liturgią proletariatu i rygorystycznymi realiami politycznymi i społecznymi, uroczyście
potwierdzanymi i pozornie niezniszczalnymi. Dni, w których te pożółkłe przez lata strony były pisane ze
stałą - jeśli płytką - wiarą w słuszność, legalność i uczciwość celu. Strony raczej dokumentalne niż
literackie, i dlatego oznaczone przez cel - albo próżne ambicje? - autora dla przyszłości, która wtedy
wydawała się daleko poza dostrzegalnym horyzontem czasu
życia,
ale z równie stałą niepewnością co do
tego, jeśli, w jaki sposób i kiedy zostaną wysłane do drukarni.
Rzeczywiście, te strony na których mieszają się dzienniki, kroniki i historie przeważnie nieznane
większości, wymazywane winą grzechu pierworodnego, wtedy zasługujące na najzacieklejszą winę: za
ośmielenie się, wbrew wszelkiej oportunistycznej logice, zbadania "anty-życia" Jana XXIII, które
podkreśliłoby rewolucyjne oddanie tego papieża, które posłużyło do nadania mu przydomka "papieża
komunistów".
Nagły upadek sowieckiego komunizmu wywołał odśrodkowy galimatias w ubabranych szeregach, które
wcześniej stanowiły partię sierpa i młota. Nikt nigdy nie brudził sobie rąk z bolszewikami; nikt nie
wsadzał do kieszeni przygotowanych rubli; nikt, na Boga! nie kompromitował się z Moskwą. A
tymczasem, jak w pladze biblijnej, z półotwartych kremlowskich archiwów wyskakują, jak
śmiertelne
pioruny spalające kopie niepodważalnych dokumentów potwierdzających najbliższą - i logiczną –
współpracę tych indywiduów z sowiecką "mamuśką".
Większość płynących z nurtem mediów poluje na zagubionych towarzyszy. Każdy dla siebie. Ale całe
pokolenia przyjęły komunizm. I wielu nadal nosi go w sercu. Na Zachodzie jak i na Wschodzie.
Zwłaszcza na Wschodzie, festiwal skończony po pierwszym gorzkim smaku nowej rzeczywistości.
Nawet w noc zamachu, tego z 19 sierpnia 1991 roku, nie liczono przeciwnych marszowi towarzyszy,
którzy płakali i się
śmiali,
przyklejeni do telewizorów pokazujących sekwencje walki tego efemerycznego
zamachu stanu. Teraz w końcu przychodzi armia czerwona Stalina, zdobywca Berlina, by ponownie
ustanowić nietykalną władzę państwowej partii przeciwko zdradzie drobnych
bourgeois,
których Wuj
Sam kupował na kilogramy. W zakamarkach mauzoleum na Placu Czerwonym, obudziła się mumia
Lenina i wzywa do odnowy.
Te duchy, czyste bez względu na wszystko, szanowani nosiciele sztandarów wierności, w noc zamachu
żyli
swoją egzaltowaną fantazją. Na dziedzińcach koszar, pociętych promieniami reflektorów, widzieli
stojących na czołgach oficerów, przemawiających do wojska; widzieli niezwyciężoną, zabarwioną krwią
flagę
całowaną
przez
dowódców.
Oni
dostrzegli
wołanie
silników
i
turkot
gąsienic.
Ale ta egzaltacja trwała krótko. Tak jak gorzkie było przebudzenie. Wielu z nich teraz ucieka ze starej
ukochanej partii, której pracowite ręce wykastrowały historyczne, charyzmatyczne godło.
Psy gończe wiadomości szukają towarzyszy skompromitowanych czynami i działaniami. Ale kiedy
sensacyjny tytuł wpełza pod Spiżową Bramę, naglący gwizdek zatrzymuje ich bieg. Jak długo będzie
jeszcze trwać ta uśpiona "omerta", to oficjalne milczenie polityki Watykanu odpowiedzialnej i godnej
pochwały, za tak długi sezon tłustych lat dla partii komunistycznych naszych czasów?
Dzisiaj kiedy spadła pokrywka ze wschodniego garnka i odkryty marksistowski rosół wywołał kręcenie
nosem na całym
świecie,
próg Leonowego miasta z jego ugodową polityką wobec komunizmu został
zakazany dla mediów. Och, tak, ponieważ była
świadkiem
potępienia całej korupcji i krwiożerczej
dzikości w której te reżimy funkcjonowały, wbite w pychę przez watykańską "ostpolitik", kładzie tym
większą odpowiedzialność i winę moralną otwarcia się na komunizm na Kościół katolicki i Watykan,
czego chciał papież Roncalli i doprowadził do realizacji papież Montini.
Z punktu widzenia zaangażowanych duchownych, to milczenie narzucone przez starodawną władzę jest
zrozumiałe: to głoszenie i dążenie do antagonistycznej jedności między katolicyzmem i marksizmem, to
przeniesienie tak beztroskiej polityki wobec wschodnich reżimów komunistycznych, - o czym tak dobrze
wie kard. Agostino Casaroli, wtedy prałat i watykański
chargé d’affaires,
który w tych purpurowych
pałacach rządowych był jednym z członków rodziny - na skórze Milczącego Kościoła, dzisiaj może tylko
pojawić się przerażenie i przemyślane potępienie.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin