Braun Lilian Jackson Kot który 07 znał Szekspira A5.pdf

(1636 KB) Pobierz
Lilian Jackson Braun
Kot, który znał Szekspira
Cykl: Kot, który… tom 07
Przełożyła: Anna Barcz
Tytuł oryginału: The Cat Who Knew Shakespeare
Tytuł oryginalny serii: The cat who... Series!
Wydanie oryginalne 1988
Wydanie polskie 2008
Źle się dzieje w miasteczku Pickax - wyczulony nos
dziennikarski Qwillerana oraz wręcz nadnaturalnie czujne nozdrza
Koko wywęszyły zbrodnię! Podejrzany wypadek samochodowy i
tragiczna śmierć ekscentrycznego właściciela jedynej lokalnej
gazety skłaniają przemyślnego kota do głębszych studiów nad
Szekspirem; tymczasem pewna kumoszka z Pickax jest coś nazbyt
wesoła, a w dodatku na scenie pojawia się tajemniczy
nieznajomy... Okazuje się też, że rozum z miłością rzadko chodzą
w parze.
Kurtyna w górę, oto nadchodzi kota... przepraszamy: katastrofa!
-2-
Rozdział pierwszy.
W Moose County, czterysta mil na północ od wszystkiego,
zawsze w listopadzie zaczyna padać śnieg, a potem pada, pada i
pada.
Najpierw wszystkie frontowe schody giną pod półmetrową
warstwą śniegu. Następnie przestają być widoczne płoty i krzewy.
Maszty flagowe stają się coraz krótsze, aż stają się tak niskie, że
można wokół nich zatańczyć taniec na rurze.
Słuchanie w radiu cogodzinnych prognoz pogody jest zimową
rozrywką każdego z mieszkańców Moose County, a odśnieżanie
staje się ich głównym zajęciem. Odśnieżarki i dmuchawy
wyrzucają z siebie góry bieli, która przykrywa całe budynki i
przez którą nieszczęśni mieszkańcy muszą przekopywać się, by
wydostać się na ulicę. W stolicy okręgu, Pickax, nie jest niczym
nadzwyczajnym zobaczyć narty biegówki w centrum handlowym
miasta. Jeśli lotnisko jest zamykane - a bywa tak często - Moose
County staje się wyspą śniegu i lodu. Wszystko zaczyna się w
listopadzie od nawałnicy, którą mieszkańcy nazywają „wielką”.
Wieczorem piątego listopada Jim Qwilleran odpoczywał w
swojej wygodnie urządzonej bibliotece w towarzystwie przyjaciół.
Panował błogi nastrój, bo wszyscy zjedli dobry obiad, na który
gospodyni przygotowała zupę z małży i eskalopki cielęce à la
Casimir. Pan domu włożył do kominka pachnące kłody jabłoni, a
płomień rzucał tańczące esy-floresy na oprawne w skórę książki,
które zapełniały cztery ściany półek biblioteki. Spod zacienionych
lamp padał złoty blask oświetlający skórzane meble i dywany z
Buchary.
Qwilleran, mężczyzna w średnim wieku, słusznej postury i z
krzaczastym wąsem, usiadł przy swoim starym angielskim biurku
i na jednym z wielu małych przenośnych odbiorników
-3-
rozmieszczonych w domu nastawił prognozę pogody, nadawaną w
radiu o godzinie dwudziestej pierwszej.
- Chłodniej wieczorem, ze spadkami temperatury o blisko
piętnaście stopni - przewidywał meteorolog stacji PKX FM. -
Silne wiatry zapowiadające śnieg wieczorem i jutro podczas dnia.
Qwilleran zgasił radio.
- Jeżeli nie macie nic przeciwko temu - rzekł do pozostałych
dwóch przyjaciół - chciałbym wyjechać z miasta na kilka dni. To
już sześć miesięcy, odkąd ostatnim razem wyjechałem na Niziny,
i moi kumple w wydawnictwie myślą, że nie żyję. Pani Cobb
będzie podawała wam posiłki, a ja mam nadzieję wrócić przed
opadami śniegu. Po prostu trzymajcie za mnie łapy.
Dwie pary brązowych uszu obróciły się nagle na to
zawiadomienie. Dwie brązowe maski z długimi białymi wąsami i
niesamowicie niebieskie oczy odwróciły się od płonącego drewna
i skierowały w stronę mężczyzny siedzącego przy biurku.
Im więcej mówisz do kotów, powiedziano kiedyś Qwilleranowi,
tym mądrzejsze się one stają. Okazjonalne powiedzenie „miły
kotek” nie daje wymiernego efektu. Wymagana jest inteligentna
konwersacja.
Ta teoria wyraźnie się sprawdzała. Para syjamskich kotów na
dywanie przed kominkiem zareagowała, jak gdyby dokładnie
rozumiała, co do nich mówił. Yum Yum, przymilna mała kotka,
wpatrzyła się w niego z wyrzutem. Koko, przystojny i umięśniony
kocur, podniósł się z miejsca, na którym wylegiwał się w
dostojnej lwiej pozie, podszedł sztywno do biurka i zamiauczał
przeraźliwie:
- Miau-au-AU!
- Spodziewałem się trochę więcej zrozumienia i rozwagi -
stwierdził ich opiekun.
-4-
Qwilleran, który był w wieku około pięćdziesięciu lat, zmagał
się z wyjątkowym kryzysem wieku średniego. Dotychczasowe
życie spędził w wielkich metropoliach, a teraz został
mieszkańcem trzytysięcznego miasta Pickax. Po karierze
zapracowanego dziennikarza, kiedy radził sobie mimo skromnej
pensji, teraz był milionerem albo i nawet miliarderem. Nie bardzo
był pewien, kim. W każdym razie został jedynym spadkobiercą
fortuny Klingenschoenów, powstałej w Moose County w
dziewiętnastym wieku. Spadek składał się między innymi z
rezydencji przy Main Street, służby w liczbie trzech osób, garażu
na cztery samochody i limuzyny. Czuł się jednak nieswojo w
nowym życiu, choć minął już ponad rok. Gdy był reporterem,
martwił się głównie o to, by odtworzyć zdarzenie, sprawdzić
fakty, zdążyć na czas i zabezpieczyć źródła. Teraz jego głównym
zmartwieniem, podobnie jak i innych w Moose County, zdawała
się być pogoda, szczególnie w listopadzie.
Qwilleran szarpał wąsy w zamyśleniu, trochę zmartwiony
negatywną reakcją kotów na jego oświadczenie.
- Trudno - rzekł. - Nie ma wyboru, muszę jechać. Arch Riker
odchodzi na emeryturę z „Daily Fluxion”, a ja w piątek wieczór
mam być gospodarzem na jego pożegnalnym przyjęciu.
W czasach, kiedy prowadził oszczędny, kawalerski styl życia w
jednopokojowym mieszkaniu, nigdy nie pragnął pieniędzy czy
innych dóbr, choć trzeba przyznać, że pośród swoich kolegów nie
uchodził za zbyt hojnego. Kiedy w końcu przebrnął z trudem
przez postępowanie spadkowe, dzięki któremu otrzymał majątek
Klingenschoenów, sprawił im niemałą niespodziankę, ponieważ
zaprosił całą załogę „Daily Fluxion” na obiad w klubie prasowym.
Zaplanował, że weźmie ze sobą gościa: Juniora Goodwintera,
młodego redaktora naczelnego „Pickax Picayune”, jedynej gazety
w Moose County. Wybrał numer redakcji.
-5-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin