Chalker Jack L. - Świat Studni 04 Powrót Nathana Brazila.txt

(579 KB) Pobierz
Chalker Jack L. - Świat Studni 04 Powrót Nathana Brazila


Spis treści
Parkatin, pogranicze
Hodukai, planeta na pograniczu
Siedziba główna Policji Konfederacyjnej, Suba
Kwangsi, sala posiedzeń Rady Konfederacji
W systemie Madalin
Na frachtowcu Hoahokim
Kwangsi
Laboratoria Policji Konfederacyjnej, Suba
Gramancz, planeta w galaktyce M 51
Na orbicie Świata Studni
Dolgritu
Nautilius — Spód
Olimpus
Kwangsi
Nautilius
Meouit
Hotel „Pioneer”, pokój 404 A
W magazynie — południe
Na pokładzie Jerusalem
Nautilius — Spód
Nautilius — Wierzch
Olimpus, komnata Matki Świętej
Nautilius — Spód
Nautilius — Wierzch
Nautilius — Wierzch, później tego samego dnia
Serachnus
Południowa Strefa
Hakazit
Południowa Strefa
Awbri
Południowa Strefa
Dillia
Durbis, na wybrzeżu Flotisz
Południowa Strefa

Parkatin, pogranicze 

Gdyby Har Batin był akurat zakatarzony, dużo łatwiej byłoby mu podbić ten świat. 
Niestety Drile automatycznie uodporniały wykorzystywane przez siebie ciała. Tak 
więc tym razem podbój miał być raczej żmudny.
Slabansport była typową pograniczną stolicą. Znajdował się tu niewielki, lecz 
nowoczesny port kosmiczny, wykorzystywany głównie przez promy orbitalne, 
przewożące importowane towary z wielkich, regularnie zawijających frachtowców. Rzecz jasna 
nieopodal mnożyły się bary i spelunki, tak samo typowe dla każdego portu jak, magazyny, 
centra rozładunkowe oraz lokalne przedstawicielstwa kompanii, które doprowadziły do 
otwarcia granicy. Samo miasto, największe na Parkatinie, liczyło ledwie dwadzieścia 
tysięcy mieszkańców. Miało się to jednak zmienić. Jeszcze do niedawna spalona, brunatna 
pustynia, rozciągająca się na tysiące kilometrów wokół Slabansport, teraz rozkwitała 
dzięki rurociągom doprowadzającym jakże upragnioną wodę z odległych ujęć. Parkatin był gorącym, suchym światem, posiadał jednak w swej atmosferze parę wodną, a także miewał od czasu do czasu burze konwekcyjne. Mógł w ciągu pokolenia stać się domem dla kolejnego miliarda ludzi.Nie oznaczało to niestety dla ludzkości nic dobrego, jeśli Drile miały w tej 
kwestii cokolwiek do powiedzenia. Całe ich kolonie były tu teraz i spoglądały oczyma 
Hara Batina na brudny, mały bar znajdujący się tuż koło portu. Pewne już swego zwycięstwa nad 
ludzkimi istotami, pewne założenia nowej siedziby Drili tu, na Parkatinie. Stąd będą 
mogły opanowywać dalsze ciała swych zwierzęcych żywicieli, tak jak teraz robiły to Drile 
zamieszkujące ciało Hara Batina. Drile były niezwykle złożonymi organizmami, choć jednocześnie stanowiły najmniejszą znaną formę życia organicznego w całej galaktyce, a może i we wszechświecie. Miliardami zasiedlały mózg, krew i tkanki innych istot, tworząc wspólną jedność istnienia. 
Wszystkie inne organizmy uważały za marne zwierzęta stworzone jedynie po to, by służyć swym 
panom.
Har Batin wkroczył do baru i zajął miejsce przy drewnianym kontuarze. Nie było 
jeszcze zbyt wielu klientów. Do pustego portu następnego dnia miały przybyć przynajmniej 
dwa statki i właśnie dlatego Har Batin tu przyszedł. Parkatin będzie prosty do opanowania. To 
przez takie terminale kosmiczne jak Slabansport przewijali się podróżnicy do innych światów, 
z których część pozostawała dla Drili wciąż nieznana. A każdy z przybyszów, wysłany do domu wraz z Drilem, oznaczał podbój nowego systemu.
Ponieważ spodziewano się statków, obsługa baru była w pogotowiu. Wszędzie 
kręcili się szulerzy, prostytutki oraz artyści-naciągacze, czekając na swe „ofiary”. Miały 
nimi być nie tylko załogi oraz pasażerowie statków, lecz również ci, którzy przybędą, by wyładować i rozprowadzić nowe towary.
Batin zamówił drinka, i zapłacił banknotem wielkiego zwoju. Napiwek też był 
przesadnie hojny. To wszystko przyciągnęło wzrok kelnerów, a tuzin głów zaczęło obmyśliwać 
najlepszy sposób dobrania się do nadzianego frajera.
Wreszcie Roza zrobiła pierwszy ruch — Roza, królowa miejscowych prostytutek, 
wciąż cholernie atrakcyjna mimo swych lat i ciężkiego życia. Była też na tyle 
bezwzględna, że inni woleli raczej się wycofać, niż kwestionować jej prawo do tej zdobyczy. To był w końcu gruby plik banknotów. Dla innych też jeszcze sporo zostanie. Przysunęła się bez słowa 
i usiadła odprężona obok niego.
— Postawisz mi drinka? — spytała niskim, zmysłowym głosem.
Uśmiechnął się do niej i do siebie, przytaknął, wysączył resztkę drinka i 
zamówił dwa nowe. System działania baru był najzupełniej standardowy. Kobiety, mężczyźni, 
szulerzy i dziwki — wszyscy pracowali dla właściciela baru. Drinki pojawiły się przed Rozą 
i Harem, jego 
przynajmniej parę razy mocniejszy niż normalny i na dodatek zaprawiony 
afrodyzjakiem. Jej 
składał się w zasadzie z zabarwionej wody.
Pili razem, a on czynił wszystkie stosowne do sytuacji gesty. Dobry wywiad 
stanowił 
podstawę każdej takiej misji. Niektóre Drile spośród jego kolonii przechowywały 
wspomnienia 
od najstarszych podbojów aż do ostatnich testów istot ludzkich. Wszystkie te 
informacje Batin 
miał po prostu w małym palcu. Gdy Drile dzieliły się, tworząc nową kolonię, 
osobniki starsze 
przekazywały wszystkie informacje potomstwu. W jakiż to sposób — zastanawiał się 
przepełniony zadowoleniem i pewnością siebie — jakiekolwiek marne zwierzęta 
mogłyby 
konkurować z takim organizmem? Żadne nawet nie próbowały, a te nie będą 
wyjątkiem.
Tak więc czynił wszystkie stosowne gesty, odprawiał właściwe rytuały. Wypowiadał 
oraz 
odpowiadał na przyjęte słowa-klucze i po paru chwilach ruszyli w stronę pokoju 
na tyłach baru. 
Po drodze Drile oczyściły — przez pory skóry — ustrój Hara z wszelkich wypitych 
wraz z 
drinkiem narkotyków oraz innych domieszek. Nie będzie może pachniał pięknie, 
lecz jej to nie 
przeszkodzi, nawet jeśli zwróci na to uwagę.
Szli mrocznym korytarzem i od czasu do czasu dostrzegał kształty postaci, 
zarówno 
męskich jak i żeńskich, odpoczywających, czekających w małych pokoikach i 
alkowach. 
Dziewczyny były może młodsze i zależne od Rozy, ale łączył je wspólny zawód. Na 
razie 
wszystko szło zgodnie z planem.
Nim w barze zrobił się tłok, Batin dzięki wczesnemu przybyciu i pokazaniu zwitka 
pieniędzy zapewnił sobie usługi szefowej. Skaptuj szefa, a on już zajmie się 
podwładnymi. 
Przybywający tu później pozaświatowcy będą korzystać z usług personelu i płacić 
za okazję, by 
stać się nosicielami nowej koloni Drili. Trudno o lepszy układ.
Drile szybko dostosowywały się do organizmu nowego nosiciela, lecz kolejne 
generacje 
nie znosiły zmian istniejących warunków. W przypadku mieszkańców Hara Batina 
optymalna 
temperatura wynosiła trzydzieści siedem stopni Celsjusza. Drobne wahania, nawet 
o stopień lub 
dwa, mogły ich zabić. Jednak coś takiego jak pocałunki nie powinno zaszkodzić.
Dotarli w końcu do pokoju najwyraźniej należącego do niej. Można było tak sądzić 
po 
rozmiarach i wyposażeniu, jakże odmiennych od klasztornych cel, zajmowanych 
przez 
podwładne. Błyskawicznie zrzuciła z siebie ubranie i spytała bez ceregieli:
— Okay, na co masz ochotę?
Uśmiechnął się.
— Zacznijmy po prostu od pocałunku — zaproponował.
Przyciągnął ją do siebie, schylił się nieco i pocałował. Rozchyliła szeroko 
wargi — ich 
języki spotkały się, a ślina zmieszała.
Wraz z nią przepłynęło około dziesięciu tysięcy Drili.
Całował jeszcze przez chwilę, by zyskać całkowitą pewność, iż wymiana została 
dokonana. Następnie robił to, czego mogła się po nim spodziewać. W tym czasie 
kolonia 
sprawdzała swego nowego nosiciela, odnajdywała właściwe komórki, nerwy oraz 
centra 
zarządzające. Rozpoczęła proces gwałtownego rozmnażania, by ułatwić przejęcie 
kontroli. 
Wykorzystując proteiny zawarte w jej ciele, Drile były w stanie co pół minuty 
podwajać swą 
liczbę. Gdyby trwało to jednak zbyt długo, mogłoby wywołać osłabienie, a może 
nawet 
spowodować śmierć. Ośrodki matematyczne kolonii Batina poczyniły już dokładne 
obliczenia co 
do czasu zakończenia całej operacji.
Tymczasem Har Batin ciągnął miłosne igraszki. Trwało to jeszcze kilkanaście 
minut, nim 
wyczuła w swym ciele nieznane, nienaturalne reakcje. W ciągu pierwszych 
dziesięciu minut 
Drile osiągnęły liczbę niemal czterdziestu jeden tysięcy.
Narodziwszy się z całą wiedzą swych praszczurów, nie traciły czasu na chaotyczną 
penetrację jej organizmu. Rozchodząc się po całym systemie krążenia, od razu 
wiedziały, gdzie 
szukać najważniejszych ośrodków — mózgu i kręgosłupa.
Puściła go nagle i odsunęła się powoli z wyrazem zaskoczenia na twarzy. 
Wyglądała na 
wyczerpaną, trochę spoconą i jakby postarzałą. A wszystko dlatego, że Drile 
wykorzystywały jej 
własne zapasy, aby się rozmnażać.
— ...praszam — wysapała połykając zgłoski. — Nie... nie czuję się za dobrze. 
Jakoś tak 
zabawnie...
Odsunął się od niej, stoczył z łóżka i wstał obserwując ją z satysfakcją. Ciałem 
kobiety 
wstrząsały konwulsje, gdy nerwy i mięśnie przechodziły pod obcą kontrolę i były 
testowane. 
Rzucała się spazmatycznie na łóżku, zrazu jakby w epileptycznym paroksyzmie, a 
później już 
trochę słabiej, wolniej, niby marionetka zawieszona na tysiącach sznurków.
W końcu znieruchomiała oddychając ciężko, lecz cicho. Podszedł do swoich rzeczy 
i 
wyjął zwyczajne, białe pudełko grubych, twardych ciastek. Podszedł z nimi do 
łóżka i podał jej w 
milczeniu.
Usiadła niepewnie, wyciągnęła dłoń, poczęstowała się jednym ciastkiem i zjadła 
je 
łapczywie. W ciągu paru chwil zniknęło całe. Nie zawsze był czas, by szybko 
uzupełnić rezerwy 
energetyczne organizmu, ale najważniejsze ośrodki nowej kolonii musiały mieć 
wszystko 
zapewnione. Reszta... no cóż, to już ryzyko bycia żołnierzem.
Wreszcie skończyła i spojrzała na niego.
— Objęliśmy całkowitą kontrolę — oznajmiła w języku, o którym nie miała dotąd 
zielonego pojęcia, a tym bardz...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin