Heather Graham - Oczy ognia.pdf

(1464 KB) Pobierz
GRAHAM HEATHER
SZUKAJCIE A ZNAJDZIECIE
(OCZY OGNIA)
PROLOG
Martwi ludzie nie powiedzą niczego. Tak przynajmniej mu
mówiono. A jednak ci martwi ludzie zdawali się bezgłośnie krzyczeć,
przeraźliwym milczeniem zdradzając swą historię, którą przez prawie
cztery wieki okrywała tajemnica.
Pozostałości
ich
szkieletów
wylegiwały
się
złowieszczo,
częściowo spojone jeszcze kawałkami przerdzewiałych pancerzy.
Jeden kościotrup trzymał głowę na brzegu półki, w pozie tym bardziej
nienaturalnej, że oddzielona od czaszki reszta siedziała przy biurku
poniżej. Szpada, która prawdopodobnie przyniosła mu śmierć,
przetrwała przy szkielecie.
Przed wiekami przeszyła tego człowieka, rozdarła ciało, mięśnie,
organy, spłynęła krwią. Teraz leżała na artystycznie rzeźbionym
biurku, obok drobnych kostek, które dawno temu tworzyły ludzką
dłoń, zupełnie jakby czekała, aż ktoś użyje jej ponownie. Chwyci za
rękojeść i wykona sztych, by z zaświatów dokonać zemsty.
Martwi ludzie nie powiedzą niczego. Ten człowiek jednak
bezgłośnie krzyczał, że go zamordowano. Drobna żółta rybka, cyrulik,
buszowała po przepastnych oczodołach kościotrupa.
Nurek przysunął się bliżej i nagle się cofnął, a własny oddech
głośno zadźwięczał mu w uszach. Z przedziałki w oblepionych
morską fauną i florą półkach wystrzeliła głowa mureny. Wachlarze
Wenery chwiały się nad dębowym blatem. Ze szczątków kałamarza
sterczały ukwiały.
Poderwał się nieważkim susem, zaskoczony widokiem jeszcze
jednego szkieletu. Ten dla odmiany leżał przy bocznej ściance biurka,
ukryty w mroku. Chociaż czas i ciśnienie sprawiły, że szyba
iluminatora w kapitańskiej kajucie „Beldony" była wypchnięta, to
okręt spoczywał dostatecznie głęboko, by promienie słońca docierały
do środka tylko śladowo.
Nurek skierował na szkielet snop światła z latarki i omal nie
uderzył głową w pozostałość sufitu. Z wrażenia odebrało mu dech.
Szkielet na niego patrzył. I to jak patrzył! Wlepiał w niego oczy
niczym zły duch, diabeł, a palce martwej ręki, unoszonej falującym
ruchem przez prąd wody, jakby coś wskazywały...
Oczy
lśniły
mu
czerwienią
ognia,
dosłownie
oślepiały
spojrzeniem. Na ich widok nurek zapomniał o pierwszym przykazaniu
obowiązującym pod wodą człowieka z aparatem tlenowym: Miarowo
oddychaj. Taki stary wyga, a jednak zapomniał.
Nic dziwnego jednak. Przecież gapił się na niego szkielet mający
żywy płomień w oczach. Od dawna martwy człowiek. Stos kości. A
działo się to prawie trzydzieści metrów pod powierzchnią oceanu.
Weź się w garść, przywołał się do porządku.
Zapewne mamiła go narkoza azotowa, przypadłość nurków, która
wywołuje oszołomienie i zawroty głowy, stan niezwykłej euforii lub
paniki. Bywa, że dochodzi w nim do halucynacji. Jacques Cousteau
pisał o ekstazie głębin. Każdy nurek schodzący na głębokość
trzydziestu metrów wie o istnieniu tego niebezpieczeństwa.
Czasem odzywa się ono nawet wcześniej, ale poniżej granicy
trzydziestu metrów atakuje wszystkich, nawet tych, którzy uważają się
za wyjątkowo twardych i odpornych. Tak. To musiało być to.
Uległ przywidzeniu. Z doświadczenia wiedział, że nie należy
robić tego, co robił, zwłaszcza na takiej głębokości. Zbierał owoce
swojej brawury. Boże, nie wolno mu było zostać tu ani chwili dłużej!
Tylko że pokusa okazała się zbyt wielka.
Uległ przywidzeniu. Nie, wcale nie! Martwi ludzie naprawdę tu
byli. Namacalni, gdyby tylko ośmielił się ich dotknąć. Nawet martwy
człowiek z żywym ogniem w oczach był realny.
Nie spodziewał się spotkać pod wodą takich widoków. Często
zdarza się, zwłaszcza na tak dużych głębokościach, że z upływem
czasu morze samo daje sobie radę z doczesnymi szczątkami
człowieka, nie wyłączając kości. Ciśnienie robi swoje.
Niebezpiecznie było darzyć miłością morze. Dni, tygodnie, lata,
stulecia czyniły spustoszenie w głębinach, gdzie nie docierał ruch fal.
Sól, prądy morskie i piasek brały w posiadanie skarby zagrabione
przez kaprys żywiołu. Często także zatrzymywały na zawsze pod
wodą martwych ludzi, by nie mogli już niczego opowiedzieć.
Kręciło mu się w głowie, myśli błądziły w wyimaginowanym
świecie. Oddychaj! - nakazał sobie i wreszcie zassał porcję powietrza.
Wrócił do elementarnych zasad, których kiedyś się uczył i które teraz
przekazywał następcom. Miarowo oddychaj. W razie kłopotów
odzyskaj samokontrolę, zareaguj, przeciwdziałaj.
To tylko szkielet. Ten biedak nie żyje i nie ożyje.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin