Hotel dla Samobojcow - Jerzy A. Kozlowski.pdf

(602 KB) Pobierz
Jerzy A. Kozłowski
Hotel dla
Samobójców
Wstęp
Drogi czytelniku, oto pierwszy zbiór opowiadań fantastycznych
napisanych przeze mnie na przestrzeni kilku lat. Zebrałem tu pięć, moim
zdaniem najciekawszych, mrocznych tekstów. Niektóre z nich zostały
wydane w czasopismach papierowych bądź elektronicznych, ale z
magazynami jest tak, że szybko przechodzą w niebyt lub do archiwum, a
teksty chcą być czytane. Opowiadania i powieści istnieją po to by do nich
powracać i odkrywać na nowo, w przeciwnym razie nie byłyby warte więcej
niż codzienna gazeta – kupujesz, przeglądasz, a potem używasz jako
podpałkę do pieca lub makulaturę.
Mam nadzieję, że jako czytelnik i fan literatury fantastycznej będziesz
zadowolony z tej pozycji, a może nawet sięgniesz po kolejną część…?
W tej antologii znajdują się:
ON
– niepublikowana miniatura
Hotel dla Samobójców
– pierwodruk w Magazynie
Fantastycznym
F.
– publikacja w Fahrenheicie
Pan F. i cena zmiany
– publikacja w intrenecie
Simulacra
– pierwodruk w antologii City1
ON
Cisza i ciemność. Cały mój świat to tylko cisza i ciemność, przerywane
zaledwie od czasu do czasu szmerem oddechu i stłumionym odgłosem
bijącego serca. Urodziłem się w mroku i pozostanę w nim już do końca życia,
bo gdy zbliża się światło… świat rozbrzmiewa tysiącem dotkliwych
dźwięków, kolorów kłujących oczy a przede wszystkim bólem. Ból jest
najgorszy, dlatego nie chcę światła. Boję się go.
Kładę się na posłaniu. Jest wilgotne, ale to nic, bo moje. Jedna z niewielu
rzeczy, która jest naprawdę moja. Próbuję rozprostować nogi, jednak nie
bardzo mi się to udaje. Cóż, rosnę. Muszę spać z podkurczonymi kolanami,
tak jak to zwykle robię. Przytulam misia – to zabawne, ale jeszcze nigdy nie
widziałem jak on wygląda. Raz tylko, gdy przyszło światło, zdążyłem kątem
oka zauważyć, że jest brązowy i się uśmiecha. Wyobrażam sobie, że to
uśmiech tylko dla mnie. W końcu jest moim jedynym przyjacielem, wiec dla
kogóż innego mógłby być? Czasami rozmawiamy ze sobą. Szeptem. Zawsze
szeptem.
Skrzypnięcie. Stukot i trzaśnięcie.
Ciii misiu. Ciiii – uciszam go, przykładając mu palec do pyszczka. Nie
może nas usłyszeć. Może zapomni, że tu jesteśmy.
Krok. Ciężki i zmęczony, tak jakby ktoś z trudem stawiał nogi na
drewnianej podłodze. Drugi, trzeci. Jest coraz bliżej. Czuję, jak moje serce
przyśpiesza, jak łomocze w piersi. Krew odpływa mi z głowy, robię się cały
mokry. Zsikałem się.
To On idzie w naszą stronę misiu, a potem będzie światło. Musimy być
dzielni. Cofam się trochę w głąb, jak najdalej od źródła dźwięku, ale
zaledwie krok za mną napotykam na ścianę. Zimny dreszcz przeszywa mi
plecy. Nie zdołam uciec. Kilka razy próbowałem, ale źle się to skończyło.
Raz po takiej ucieczce znalazłem się w białym pomieszczeniu, w białej,
czystej pościeli, wśród aniołów. Jednak bolało mnie wszystko tak bardzo, że
wolę już swoją ciemność, gdzie mniej boli, a ja mam swojego misia. Gdy
wróciłem później do siebie miałem dużo spokoju. Może tym razem też
spróbować uciec?
Kroki są coraz bliżej. Słyszę coś jeszcze, jakiś stuk, wyobrażam sobie, że
to laska. Słyszę już dokładnie oddech dochodzący zza drzwi, które dzielą
mnie od światła oraz ciche przekleństwa i pomruki. Nigdy nie widziałem
Jego twarzy. Teraz też nie zobaczę. Gdy tylko otworzy te cholerne drzwi –
ucieknę.
Cały drżę. Jest mi tak strasznie niedobrze, że mam ochotę zwymiotować.
Jednak wiem, że jeśli to zrobię będę musiał w tym spać. Za karę. Już tak
kilka razy było.
Oczekiwanie się przedłuża. Słyszę jego oddech, wiem, ze tam jest, ale nie
otwiera drzwi. Dlaczego? Nie wytrzymuję napięcia. Zginam się w pół i
gwałtownie wymiotuję w doskonale znane mi miejsce. Jednocześnie
wypuszczam resztę tego co przed chwila udało mi się jeszcze zatrzymać
pęcherzu. Rzygam głośno, krztusząc się i plując. Słyszę dochodzący z
zewnątrz zdławiony rechot i jakieś słowa, których nie rozumiem. Kopie w
drzwi, a ja z całych sił powstrzymuję się, aby nie płakać. Tulę do siebie
misia, tak mocno, że jego brzuszek robi się niemal płaski.
I wtedy nadchodzi światło. Drzwi gwałtownie się otwierają. Muszę
zamknąć oczy, bo strumień światła bardzo boli. W tym czasie czuję
szarpnięcie w przód, wypadam z miękkiego posłania wprost na twardą
drewnianą podłogę. Czuję jak kaleczę kolana i łokcie. Pierwszy cios pada na
plecy. Nie mam nawet jak się zasłonić. Skuczę jak zwierzę, kulę się w kłębek
i czekam na kolejne uderzenia. Te jednak nie padają. Nie wiem dlaczego, nie
mam czasu się nad tym zastanawiać. W jednej chwili przekręcam się na
brzuch i idąc na czworakach, z głową tuż przy samej ziemi, kieruję się w
stronę drzwi, które już kiedyś minąłem. Za tymi drzwiami jest droga do
nieba. Do tych aniołów co kiedyś u nich byłem, do czystej pościeli i
powietrza pachnącego spirytusem, ale nie takim, jakim śmierdzi On. Tamten
zapach jest inny.
Za drzwiami są schody. Trzymając się poręczy schodzę szybko w dół i w
tym samym momencie, czuję uderzenie prosto w głowę. Coś się łamie – jego
laska, czy moja głowa? Świat robi się znów czarny, ale to inna czerń niż ta w
mojej szafie. Nie mogę utrzymać się poręczy, robię się bezwładny i nawet nie
wiem kiedy ląduję na samym dole, na plecach. Wszystko mnie boli. Widzę
jak On podchodzi. Krzyczy. Pierwszy raz oglądam Jego twarz. Chudą,
czerwoną gębę pijaka, pełną paskudnych krost. Zarośnięty, brudny i
śmierdzący – oto jaki jest On. Twarz złego człowieka, przesyconego
nienawiścią do własnego syna – to ostatnie co zobaczyłem, zanim znalazłem
się w Niebie.
Już się nie boję.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin