Sylvia_Day_-_Rozkosze_Nocy.pdf

(1187 KB) Pobierz
SYLVIA DAY
ROZKOSZE
NOCY
Książkę dedykuję superagentkom
– Pameli Harty i Deidre Knight.
Wspaniale wypełniły misję i doprowadziły mnie tam,
dokąd pragnęłam dotrzeć. I robią to nadal,
w miarę jak moje cele stają się coraz bardziej ambitne.
Pamelo i Deidre, bardzo Wam dziękuję.
Uściski
Prolog
Kobieta leżąca pod Aidanem Crossem była o krok od orgazmu. Jej gardłowe
jęki wypełniały przestrzeń i zachęcały publiczność do podejścia bliżej.
Wieki zgłębiania sztuki miłosnej sprawiły, że Aidan doskonale odczytywał
oznaki nadchodzącego wybuchu i odpowiednio dostosowywał ruchy bioder. Poruszał
się niestrudzenie, umiejętnie penetrując jej wilgotną głębię. Kochanka zachłysnęła się
powietrzem, wbiła paznokcie w jego skórę, po czym wyprężyła ciało jak strunę.
– O tak, tak, tak…
Uśmiechnął się, słysząc jej zawodzenie, a zbliżająca się eksplozja orgazmu
rozświetliła pomieszczenie blaskiem, widocznym jedynie dla niego. Na skraju
Zmierzchu, gdzie lśnienie jej rozkoszy mieszało się z mrokiem jej wewnętrznych
strachów, czaiły się rozochocone Koszmary. Ale trzymał je na dystans.
Zajmie się nimi za chwilę.
Wsunął dłonie pod jej pośladki i uniósł jej biodra pod takim kątem, żeby z
każdym pchnięciem stymulować łechtaczkę. Doszła z krzykiem, jej cipka
ekstatycznie pulsowała wokół jego twardego penisa. Ciałem kobiety wstrząsały
dzikie spazmy totalnego zapomnienia, na jakie nigdy nie pozwalała sobie na jawie.
Trzymał ją, zawieszoną w ekstazie, wchłaniając energię, którą kreował sen.
Wzmacniał ją, potęgował i wysyłał do niej z powrotem. Zaczęła osuwać się w
głębszą, bardziej kojącą fazę snu, z dala od Zmierzchu, tam gdzie była najbardziej
bezbronna.
– Brad… – jęknęła, zanim odpłynęła w sen.
Aidan doskonale zdawał sobie sprawę, że ich stosunek był zaledwie fantazją,
połączeniem umysłów. Ich ciała zetknęły się jedynie w podświadomości. Chociaż w
jej odczuciu seks był jak najbardziej rzeczywisty.
Gdy upewnił się, że jest bezpieczna, wysunął się z niej i zrzucił z siebie skórę
jej fantazji. Spod fasady Brada Pitta wyłoniło się jego prawdziwe ciało – stał się
wyższy, szerszy w ramionach, z krótko obciętymi, czarnymi jak atrament włosami, a
tęczówki jego oczu pociemniały do naturalnego intensywnego szafiru.
Koszmary wiły się w oczekiwaniu, ich eteryczne ciała kłębiły się na skraju
świadomości śniącej. Było ich kilka, a on tylko jeden. Z nieukrywaną radością
sięgnął po miecz. Lubił, gdy wróg miał przewagę liczebną. Stulecia walk potęgowały
u Aidana nienawiść i mężczyzna cieszył się z każdej okazji do pognębienia
przeciwnika.
Z wystudiowaną gracją prostował i zginał rękę, w której trzymał miecz,
wykorzystując jego ciężar, żeby przemienić seksualne napięcie mięśni w zwinność
wojownika. W snach mógł ulepszać niektóre zdolności, ale stawienie czoła kilku
napastnikom naraz wymagało wypracowanych umiejętności.
Gdy był gotowy, krzyknął:
– Zaczynamy? – I zadał pierwszy śmiertelny cios.
– Miałeś udaną noc, kapitanie Cross?
Aidan wzruszył ramionami, nie przerywając marszu w stronę Świątyni
Starszyzny, a przy każdym długim kroku czarne szaty oplatały mu kostki.
– Jak zwykle.
Aidan machnął na pożegnanie strażnikowi, który go zaczepił, i przeszedł pod
ogromną bramą torii na główny dziedziniec. Bose stopy niosły go bezgłośnie po
chłodnej kamiennej posadzce, a delikatna bryza mierzwiła mu włosy i pobudzała
zmysły zapachami. Był tak naładowany energią, że mógłby znacznie dłużej zostać na
polu walki, ale Starszyzna mu zabroniła.
Od jakichś stu lat nalegali, żeby każdy Strażnik regularnie odwiedzał
świątynię. Twierdzili, że w ten sposób zapewniają im wypoczynek, ale Aidan
wiedział, że nie był to jedyny powód. Strażnicy nie potrzebowali długiego
odpoczynku. To arkada górująca nad nim była prawdziwym powodem ich ciągłych
powrotów. Ogromna, pomalowana na jaskrawoczerwony kolor była tak okazała, że
żaden Strażnik nie mógł jej przeoczyć i nie dostrzec ostrzeżenia wyrytego w
starożytnym języku:
Strzeż się Klucza, który otworzy drzwi.
Wobec braku dowodów Aidan zaczął wątpić w istnienie Klucza. Podejrzewał,
że legenda miała na celu podsycanie strachu, żeby trzymać Strażników w szrankach i
nie dopuścić do rozluźnienia dyscypliny.
– Witaj, kapitanie.
Odwrócił głowę i spojrzał w ciemne oczy Morgan należącej do grupy
Rozrywkowych Strażników, którzy występowali w snach o surfowaniu na plaży, o
weselach i innych niezliczonych radosnych okazjach. Zwolnił i poszedł w stronę
koleżanki kryjącej się za alabastrową kolumną.
– Co robisz? – zapytał z pobłażliwym uśmiechem.
– Starszyzna nas szuka.
– Tak? – Uniósł brwi. Wezwanie do świątyni nigdy nie wróżyło nic dobrego. –
Chowasz się tu? Bardzo mądrze.
– Chodź ze mną nad strumyk – zaproponowała zalotnym szeptem – to powiem
ci, co słyszałam.
Nie trzeba mu było dwa razy powtarzać, Aidan zgodził się bez wahania. Kiedy
urocza zabaweczka była w nastroju do figli, nie zamierzał odrzucać propozycji.
Wymknęli się chyłkiem. Zeszli z marmurowej platformy na trawę.
Podtrzymywał Morgan, kiedy szli krętą ścieżką w kierunku gorącego strumyka
przepływającego przez dolinę. Aidan rozkoszował się nieskażonym pięknem
budzącego się dnia, panoramą zielonych wzgórz, bulgoczącej wody i rozszalałych
wodospadów. Na jednym ze wzniesień stał jego dom. Oczami wyobraźni zobaczył
przesuwane drzwi
sho–ji
i rozłożone na drewnianej podłodze maty tatami. Nie miał
zbyt wielu mebli i wybrał neutralne kolory, by zapewnić sobie ciszę i spokój. Mały i
intymny dom był jego ostoją – chociaż czasami bardzo samotną.
Ruchem ręki uciszył wodę i zapanowała absolutna cisza. Nie miał ochoty
wytężać słuchu ani krzyczeć.
Zdjęli szaty, które świadczyły o ich pozycji – jego czarne, przypisane wysokiej
randze, jej kolorowe, wskazujące na frywolność zajęcia – i zanurzyli się nadzy w
Zgłoś jeśli naruszono regulamin