Małgorzata Warda - Najpiękniejsza na niebie.pdf

(864 KB) Pobierz
Małgorzata Warda
NAJPIĘKNIEJSZA NA NIEBIE
Wołowiec 2015
Podziękowania
Dziękuję mojemu fantastycznemu redaktorowi Konradowi Nowackiemu oraz wszystkim
osobom z Black Publishing za ich intensywną pracę i entuzjazm.
Dziękuję Rodzicom, Siostrze Oli i Agnieszce Gil za czytanie książki w trakcie jej kończenia
i ustawienie mnie do pionu, kiedy wpadłam w czarną rozpacz.
Dziękuję Mamie za podsunięcie tytułu do książki.
Dziękuję Grzesiowi Marciniakowi za poświęcony mi czas i informacje o anemii
aplastycznej.
Ilonie Poćwierz-Marciniak dziękuję, ponieważ jak zawsze doskonale się spisała pomagając
mi zrozumieć, jakie powinny być moje bohaterki.
Dziękuję pracownikom Pogotowia Opiekuńczego w Gdyni im. Karola Olgierda Borchardta
za informacje o działaniu placówki.
Dziękuję Internautom, którzy podzielili się ze mną doświadczeniami adopcji
i poszukiwaniami bliskich.
Dziękuję Dorocie Keller za niekonwencjonalne rozwiązania dla książkowej akcji
i wysłuchanie moich długich przemyśleń. Dziękuję Agnieszce Sikorskiej-Celejewskiej za
rozmowy, które otworzyły mi oczy na powieść.
Dziękuję także przyjaciółkom, które bardzo mi pomagają i wykazują entuzjazm dla moich
działań i służą radą: Manuli Kalickiej, Ani Fryczkowskiej, Hani Cygler, Annie Łacinie,
Lucynie Olejniczak, Rysi Marii Ulatowskiej, Marioli Zaczyńskiej, Magdzie Zimniak,
Agnieszce Lingas-Łoniewskiej, Marcie Pilarskiej, Magdzie Pioruńskiej, Ani Staszczak,
Anecie Bednarskiej.
Dziękuję rodzicom męża za pomoc przy Sylwii, dzięki czemu miałam czas skończyć książkę.
Na koniec, jak zawsze dziękuję mojemu mężowi, Maćkowi, za jego nieustającą wiarę we
mnie, pomoc przy pisaniu, pierwszą redakcję tekstu, szczerość, dzięki której staram się pisać
lepiej i umiejętne rozładowywanie żartami moich smutków i lęków.
W dowód uznania za cały jego wkład, to właśnie jemu i naszej córeczce Sylwii, dedykuję tę
książkę.
Winien jestem ci wszystko, ponieważ cię kocham.
Antoine de Saint-Exupéry
1
Współcześnie
Większość ciem zniknęła już w połowie jesieni, ale kiedy wychodzę wieczorem na werandę,
zauważam jedną krążącą wokół lampy, tak blisko, że za chwilę rozbłyśnie w ogniu.
– Pani Pola Michalak?! – woła kobieta stojąca przy furtce. – Czy możemy porozmawiać?!
Drewniane schody trzeszczą pod moimi stopami, gdy schodzę na trawnik pokryty dziewiczą
cienką warstwą śniegu. W ciemności nie widzę dobrze twarzy kobiety, głównie rozpoznaję
zarys jej drobnej figury, ciemnej kurtki i wełnianej czapki. Ostatni dzienny autobus właśnie
zawraca na pętli wąskiej drogi, rozświetlając reflektorami sztachety ogrodzenia i żywopłot.
– Nazywam się Sylwia Kalińska. Potrzebuję pani pomocy.
– Nie zajmuję się tym. Jak mnie pani znalazła?
– Przejechałam taki kawał drogi z dzieckiem… Proszę chociaż posłuchać, z czym
przychodzę.
Dopiero teraz zauważam paroletnią dziewczynkę, która jej towarzyszy. Jest tak niska, że
ledwie wystaje zza żywopłotu. Wełniany beret spada małej na oczy, tylko niebieski płaszczyk
odznacza się w śnieżnej bieli. To ze względu na dziewczynkę przekręcam klucz w zamku.
– Wejdźcie. Ale ostrzegam: niczego nie obiecuję.
W przedpokoju Sylwia pomaga dziewczynce odpiąć zamki w śniegowcach, a jej spojrzenie
trochę nerwowo obiega stylową komodę na giętych nogach, stojącą tuż przy wejściu.
W ramkach, które zauważa na blacie, powinny się znajdować fotografie mojej rodziny: brata
policjanta i mamy, z chustką na głowie, w okularach
à la
Jacqueline Kennedy,
z uszminkowanymi ustami. Dawniej były tu także zdjęcia taty, wysokiego bruneta
przypominającego Beara Gryllsa w ubraniach w stylu safari, z nieodłącznym aparatem
fotograficznym na szyi i takim wyrazem twarzy, jakby właśnie rozpoczynała się przygoda jego
życia. Dzisiaj zamiast zdjęć w ramkach stoją tylko szare kartki.
– Dlaczego ta pani nie chciała nas wpuścić? – pyta dziewczynka.
– Najważniejsze, że jednak jesteśmy – odpowiada kobieta.
Para gwiżdże w czajniku, więc zostawiam je same. Czuję się nieswojo, słysząc głosy
rozrywające ciszę. Rzadko kiedy mam tutaj gości.
Mój dom znajduje się kilkadziesiąt metrów za ostatnią ulicą i pętlą autobusową, na
wysokim wzniesieniu, które od morza oddziela tylko klif, pomost i plaża. Dawno temu, kiedy
kupiłam tę ziemię, w promieniu kilku kilometrów nie miałam żadnych sąsiadów. Od niedawna
okolica stała się atrakcyjna turystycznie, więc ludzie nabywają działki porośnięte wysoką
trawą i dzikim szczawiem i stawiają na nich wille. Całymi dniami od wiosny do późnej jesieni
słyszę dźwięki betoniarek i koparek, ale o tej porze roku panuje tu wielka cisza. W tej ciszy
słyszę głównie wiatr, rozpędzający się nad morzem i napierający na dom, oraz odległe
zawodzenie psa do złudzenia przypominające wycie wilka.
Dzisiaj w nocy mamy pierwszy ostrzejszy mróz. Wędruje po oknach, malując na nich wzory,
ścina drewno werandy, więc wiosną pewnie odkryję nowe wyszczerbienia i pęknięcia. Plaża
już od wielu tygodni jest pusta i biała po horyzont, woda zakolami zabiera ląd. Wszystko
jednak jest w ruchu, jakby czekając na pierwszy zimowy sztorm. W mroku widoczne
z kuchennego okna ostrogi, wbite w dno na odległość kilkunastu metrów w głąb morza,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin