McCaffrey Anne T2 Killashandra A5.doc

(1636 KB) Pobierz
Killashandra




Anne McCaffrey

Killashandra

Trylogia: Śpiewacy kryształu Tom 2

 

 

Przełożył: Marcin Wawrzyńczak

Tytuł oryginału Killashandra

Wydanie polskie 1994

 

 

Szczęście odwróciło się od Killashandry - straciła działkę z kryształami, nie może też z braku pieniędzy opuścić planetę. Nieoczekiwanie otrzymuje nową misję - ma naprawić kryształowe organy na Ofterii i dowiedzieć się, dlaczego tamtejsze władze nie zezwalają na podróże międzyplanetarne.


Rozdział I.

Zimy na Ballybranie były zazwyczaj łagodne, toteż furia pierwszych wiosennych burz przetaczających się po niebie zawsze wszystkich zaskakiwała. Pierwsza nawałnica w nowym roku gnała właśnie na zachód przez Pasma Mikeleya, pędząc przed sobą niczym drobiny pyłu uciekające sanie śpiewaków kryształu. Ci opieszali poszukiwacze zbyt długo zwlekali z powrotem i teraz pośpiesznie zdążali ku bezpiecznemu schronieniu Kompleksu Cechu Heptyckiego, z trudem utrzymując na kursie swoje narowiące się wehikuły.

Wewnątrz osłoniętego przed uderzeniami wichru potężnymi grodziami gigantycznego hangaru panował zorganizowany chaos. Śpiewacy kryształu wyskakiwali z pojazdów ogłuszeni wyciem huraganu, wyczerpani po niespokojnej jeździe. Personel, najwyraźniej posiadający oczy również z tyłu głowy, cudem unikał wypadków, koncentrując się na swoim głównym zadaniu: przeprowadzaniu sań z podłogi hangaru ku stojakom magazynowym i zwalnianiu miejsca dla lądujących bez żadnego porządku nowych pojazdów. Kiedy dwoje sań zderzyło się ze sobą, dźwięk syreny alarmowej przebił się nawet przez gwizd wichury. Jedne trąciły o przegrodę i rąbnęły dziobem w plastonową posadzkę, drugie zaś odbiły się od ziemi niczym kaczka puszczona na wodzie i znieruchomiały z hukiem pod przeciwległą ścianą. Terkoczący traktor podjechał do wywróconego wehikułu i odciągnął go ledwie na sekundy przed tym, jak kolejne sanie pojawiły się nad przegrodą.

Pojazd omal nie runął w dół jak jego poprzednik, w ostatniej chwili zdołał jednak wyprostować dziób i przemierzywszy ślizgiem całą długość hangaru, zatrzymał się na centymetry przed rzędem robotników niosących do sortowni cenne pudła kryształu. Mało brakowało, a doszłoby do wypadku, ale na cały incydent nie zwrócili uwagi nawet ci, którzy ledwie uniknęli obrażeń.

Z sań wyłoniła się Killashandra Ree. To, że jej pojazd stanął tak blisko sortowni, wzięła za dobry omen. Chwyciła za ramię najbliższego robotnika i stanowczo skierowała go ku lukowi towarowemu. Otworzyła luk. Nie zdobyła zbyt wiele kryształu, toteż każdy kawałek, jaki udało jej się wyciąć, przedstawiał dla niej wielką wartość. Jeśli nie zarobiła wystarczającej ilości kredytów, żeby tym razem wydostać się z planety... Zgrzytnęła zębami i ruszyła spiesznie w stronę sortowni.

Kiedy mężczyzna, którego zwerbowała do pomocy, przepisowo postawił karton na końcu rzędu oznaczonych pojemników, jej cierpliwość się wyczerpała.

- Nie, nie tam! - wrzasnęła. - Cały dzień minie, zanim zostaną posortowane. Tutaj.

Odczekała, aż robotnik postawi jej pudło we wskazanym miejscu, a potem dołożyła to, które sama trzymała. Następnie wróciła do sań po resztę ładunku, zabrawszy po drodze jeszcze dwóch wolnych robotników. Dopiero kiedy wydobyli kolejne osiem pudeł, pozwoliła sobie na krótką przerwę, bo słaniała się z wyczerpania. Od dwóch dni pracowała bez przerwy. Musiała wyciąć tyle kryształu, by móc opuścić Ballybran. Kryształ pulsował w jej krwi i kościach, nie dawał zasnąć w nocy, nie dawał odpocząć w dzień, niezależnie od tego, jak bardzo zmęczyła swoje ciało. Ulgę przynosiła jedynie kąpiel w opalizującym płynie. Ale w wannie nie można ciąć kryształu! Musiała wydostać się z planety, żeby złagodzić drażniący szum.

Przez ponad półtora roku, od czasu gdy burze Przejścia zniszczyły starą działkę Keborgena, Killashandra niestrudzenie poszukiwała nowego złoża. Wykazywała dość realizmu, by zdawać sobie sprawę, że szansę na znalezienie żyły równie ważnej i cennej jak czarny kryształ Keborgena są bardzo niewielkie. Mimo to miała wszelkie podstawy by oczekiwać, że natknie się wreszcie na złoże jakiegoś użytecznego i stosunkowo wartościowego kryształu w Pasmach Ballybranu. Jednak z każdą bezowocną wyprawą w Pasma zapasy kredytów, jakie nagromadziła dzięki wycięciu kryształu Keborgena i instalacji czarnego kryształu na planecie Trundomoux, topniały, pożerane przez rachunki, jakimi Cech Heptycki obciążał śpiewaków kryształu za najdrobniejsze nawet usługi.

Jesienią, kiedy wszyscy, których znała - Rimbol, Jezerey, Mistra - wyjechali z Ballybranu, ona pracowała dalej, ale nie mogła znaleźć wartościowego złoża w żadnym kolorze. Podczas łagodnej zimy uparcie polowała w Pasmach, wracała do Kompleksu tylko po to, by uzupełnić zapasy prowiantu i obmyć zmęczone kryształem ciało w opalizującym płynie.

- Naprawdę powinnaś odpocząć przez tydzień czy dwa w bazie na Shanganagh - powiedział Lanzecki podczas którejś z jej krótkich wizyt.

- I co by to dało? - warknęła, bo taka była zmęczona. - Wciąż czułabym kryształ i musiałabym patrzeć na Ballybran.

Lanzecki przyjrzał się jej uważnie.

- Pewnie teraz mi nie uwierzysz, Killashandro - zaczął, a potem zrobił krótką pauzę, by upewnić się, że słucha - ale wiem, że jeszcze znajdziesz czarny kryształ. Na razie Cech pilnie potrzebuje każdego odcienia. Nawet różowego, którym tak pogardzasz. - Jego czarne oczy zalśniły, a kiedy odezwał się znowu, w głosie pojawiła się ponura nuta. - Nie wątpię, że ze smutkiem przyjmiesz wiadomość, iż burze Przejścia zniszczyły również działkę Moksoona.

Killashandra wpatrywała się w niego przez moment, a potem opuściła ją powaga i zaśmiała się głośno.

- Och, jestem niepocieszona!

- Spodziewałem się tego. - Jego wargi drgnęły od powstrzymywanej wesołości. Wyciągnął korek z wanny. - Znajdziesz nowy kryształ, Killa.

To spokojne i pewne stwierdzenie podtrzymywało jej upadające morale podczas następnej wyprawy. Zresztą Lanzecki się nie mylił. W trzecim tygodniu poszukiwań, gdy nie tknęła złóż różowego i błękitnego kryształu, odkryła biały. A tak naprawdę to mało brakowało, by żyła zupełnie umknęła jej uwagi. Gdyby nie dodawała sobie otuchy śpiewaniem, skała pod jej stopami nie wpadłaby w rezonans i Killashandra nie spostrzegłaby delikatnych zarysów białego kryształu. Może to ona za długo nie miała szczęścia, ale biały zachowywał się zwodniczo: najpierw pogorszyła się jego jakość, a potem w pewnym momencie żyła zupełnie zniknęła z pola widzenia i dopiero kilkaset metrów dalej wyłoniły się jej poszarpane fragmenty. Całymi tygodniami oczyszczała złoże, przekopując się przez pół góry, aż dotarła do użytecznego surowca. Tylko fakt, że biały kryształ miał tak szerokie zastosowanie i przynosił zyski, dodawał jej sił.

Ostrzegana o nadchodzących burzach przez żyjący w jej ciele ballybrański zarodnik, Killashandra cięła w szaleńczym tempie, aż ochrypła do tego stopnia, że nie mogła już dostroić piły dźwiękowej do kryształu. Dopiero wtedy zdecydowała się odpocząć. Potem pracowała dalej, aż podmuchy pierwszych wichrów zaczęły wydobywać niebezpieczny dźwięk kryształu z Pasm. Wtedy lekkomyślnie wybrała najkrótszą drogę powrotną do Kompleksu. Liczyła na to, że jest ostatnim śpiewakiem kończącym poszukiwania.

Przesadziła, bo gdy tylko jej sanie prześlizgnęły się nad przegrodami, grodzie hangaru zatrzasnęły się, by obronić pomieszczenie przed szalejącą nawałnicą. Za swoją niefrasobliwość mogła spodziewać się reprymendy od oficera dyżurnego. A zapewne także od Cechmistrza za zlekceważenie prognoz pogody.

Wzięła kilka głębokich wdechów, zbierając energię przed wykonaniem ostatniego kroku koniecznego do opuszczenia Ballybranu. Potem chwyciła karton leżący na samej górze, weszła do pomieszczenia sortowniczego i położyła pudło na stole Enthora. Stary sortowacz odwrócił się gwałtownie.

- Killashandra! Przestraszyłaś mnie. - Oczy Enthora mrugnęły, ukazując ogromne źrenice, które były efektem adaptacji do ballybrańskiego symbionta. Sortowacz sięgnął gorliwie po karton z kryształem. - Znowu znalazłaś czarną żyłę?

Na twarzy starca pojawił się grymas rozczarowania, kiedy jego palce nie natrafiły na wibracje typowe dla bezcennego, niezwykle rzadkiego czarnego kryształu.

- Niestety. - W głosie Killashandry pobrzmiewało zmęczenie przemieszane z obrzydzeniem. - Ale mam nadzieję, że przyniosłam ci coś, czego nie trzeba się wstydzić.

Wsparła się o brzeg stołu z obawy, że nogi mogą odmówić jej posłuszeństwa, i patrzyła, jak Enthor wypakowuje bloki kryształu z plastikowych kokonów.

- Rzeczywiście! - zawołał sortowacz z aprobatą. Wyjął pierwszy kawałek białego kryształu i położył go z należną mu rewerencją na swoim stole roboczym. - No tak! - Przyjrzał się kryształowi powiększonymi źrenicami. - Nieskazitelny. Biały bywa tak często mętny. Jeśli się mylę...

- To by dopiero było - mruknęła Killashandra łamiącym się głosem.

- ...to nigdy na temat kryształu. - Enthor zerknął na nią spode łba, mrugając oczami, by powróciły do normalnego stanu. Killashandra zastanawiała się czasem, jak źrenice Enthora postrzegają z bliska ludzkie ciało i kości. - Wydaje się, moja droga Killashandro, że wyczułaś popyt.

- Naprawdę? - poderwała się. - Popyt na biały kryształ?

Enthor wyciągnął kolejne smukłe białe kawałki.

- Tak, szczególnie, jeśli masz dopasowane grupy. Początek jest obiecujący. Co jeszcze wycięłaś?

Podeszli zgodnie ku stojakom i zdjęli następne dwa pudła.

- Czterdzieści cztery...

- Uszeregowane pod względem wielkości?

- Tak.

Podniecenie Enthora wzbudziło w Killashandrze nadzieję.

- Czterdzieści cztery, od pół centymetra...

- Liczysz w centymetrach?

- Co pół centymetra.

Enthor spojrzał na nią z takim entuzjazmem, jakby przyniosła mu czarny kryształ.

- Masz doskonały instynkt, Killa, bo przecież nie mogłaś wiedzieć o zamówieniu Ofterian.

- Grupa organowa?

Enthor dał znak, by Killashandra pomogła mu rozmieścić kryształy na blacie stołu.

- Tak. Cały manuał uległ zniszczeniu. - Enthor nagrodził ją kolejnym promiennym spojrzeniem. - Gdzie są pozostałe? Szybko. Przynieś mi je. Jeśli choć jeden jest przydymiony...

Killashandra wybiegła przez wahadłowe drzwi, by wykonać polecenie. Kiedy cały zestaw leżał na stole, musiała trzymać się blatu, żeby nie upaść. Teraz dopiero miała dreszcze.

- Ani jednego mętnego, Killa.

Enthor poklepał ją po ramieniu i sięgnął po swój malutki młoteczek. Wsłuchiwał się w brzmienie czystych nut, jakie delikatne uderzenia wydobywały z każdego kawałka.

- Ile, Enthor? Ile?

Killashandra opierała się o stół, z trudem zachowując świadomość.

- Obawiam się, że nie tyle, ile dostałabyś za czarny. - Enthor wstukał dane do swojego komputera. Przygryzł dolną wargę czekając, aż wynik ukaże się na ekranie. - Ale dziesięć tysięcy pięćdziesiąt cztery kredyty to również sumka nie do pogardzenia.

Uniósł brwi, czekając na okrzyk zadowolenia.

- Tylko dziesięć tysięcy...

Kolana uginały się pod nią, mięśniami łydek targnęły skurcze. Zacisnęła dłonie na krawędzi stołu.

- To przecież wystarczy na opuszczenie planety.

- Ale nie na tak długo ani tak daleko, jak bym chciała.

Ciemniało jej przed oczami. Oderwała rękę od stołu, żeby przetrzeć powieki.

- Czy Ofteria to wystarczająco daleko? - dobiegł ją suchy, rozbawiony głos z tyłu.

- Lanzecki... - zaczęła odwracać się ku Cechmistrzowi, ale obrót zamienił się w wir, prowadzący w dół, ku ciemności, której nie można już było uniknąć.

 

 

- Wraca jej przytomność, Lanzecki - usłyszała Killashandra.

Nie potrafiła pojąć znaczenia tych słów. Zdanie i głos odbijały jej się echem w głowie, jakby wypowiedziano je w długim tunelu. Gdy tylko zostały powtórzone, nadeszło zrozumienie.

Głos należał do Antony, głównego oficera medycznego Cechu Heptyckiego.

Potem wrócił zmysł dotyku, ograniczony jednak tylko do uczucia ucisku czegoś pod brodą i wokół ramion. Reszta ciała pozbawiona była doznań. Killashandra drgnęła konwulsyjnie i poczuła lepki opór opalizującego płynu. Była zanurzona - to tłumaczyło podpórkę pod brodą i pasy wokół ramion.

Otworzyła oczy. Bez zdziwienia przyjęła fakt, że znajduje się w komorze w izbie chorych. Obok stało kilka innych komór. Dwie, sądząc po głowach wystających ponad krawędź, były zajęte.

- A więc wróciłaś do nas, Killashandro.

- Od jak dawna trzymasz mnie w tym akwarium, Antono?

Antona spojrzała na ekran terminalu umieszczonego przy komorze.

- Trzydzieści dwie godziny i dziewiętnaście kąpieli. - Pogroziła Killashandrze palcem. - Nie nadwerężaj się w ten sposób, Killa. Wyczerpujesz zasoby swojego symbionta. Możesz wywołać reakcje zwyrodnieniowe. I to właśnie wtedy, kiedy będziesz potrzebowała ochrony. Pamiętaj o tym! - Niewesoły uśmiech wykrzywił klasyczne rysy. - Jeśli możesz. Cóż, umieść to przynajmniej w swoim banku danych, kiedy już wrócisz do siebie - dodała z westchnieniem, myśląc o kapryśnej pamięci śpiewaków.

- Kiedy będę mogła wstać? - Killashandra zaczęła wiercić się w komorze, badając reakcje mięśni i całego ciała.

Antona wzruszyła ramionami, wystukując kod na terminalu.

- Och, kiedy tylko chcesz. Odczyt pulsu i ciśnienia w normie. Samopoczucie?

- Dobre.

Antona nacisnęła guzik; podpora pod brodę i pas wokół ramion rozluźniły uścisk. Killashandra chwyciła za krawędź komory, a Antona podała jej luźną tunikę.

- Czy muszę ci mówić, że powinnaś teraz dużo jeść?

Killashandra uśmiechnęła się nieśmiało.

- Nie. Mój żołądek wie, że się obudziłam, i już burczy mi w brzuchu.

- Straciłaś prawie dwa kilogramy. Pamiętasz, kiedy ostatnio jadłaś? - W głosie i oczach Antony pojawiła się troska. - Niepotrzebnie pytam, prawda?

- Nie mam najmniejszego pojęcia - odparła Killashandra wesoło i wyskoczyła z komory, a opalizujący płyn spłynął z jej ciała. Pod jego wpływem skóra stała się gładka i miękka. Włożyła tunikę. Antona wyciągnęła dłoń, by pomóc Killashandrze zejść w dół po pięciu schodkach.

- Czy odczuwasz teraz jakiś rezonans? - Antona dożyła dłonie na małym terminalu komory. Killashandra nasłuchiwała przez chwilę szumu w uszach.

- Prawie w ogóle! - zawołała.

Odetchnęła głęboko, czując wielką ulgę.

- Lanzecki powiedział, że nacięłaś wystarczająco dużo, by opuścić planetę.

Killashandra zmarszczyła brwi.

- Powiedział jeszcze coś. Ale zapomniałam co. - Było to coś ważnego, tyle wiedziała na pewno.

- Powie ci to zapewne jeszcze raz we właściwym czasie. Idź do swojej kabiny i dobrze się najedz. - Antona ścisnęła ramię Killashandry, po czym odwróciła się, by zbadać pozostałych pacjentów.

 

Wracając z lecznicy ukrytej głęboko w trzewiach Kompleksu Cechu, Killashandra zastanawiała się nad swoją utratą pamięci. Przekonywano ją, że większość śpiewaków miała zapewnione kilka dekad nie zakłóconej pracy umysłu, zanim pojawią się kłopoty z pamięcią. Ale nie było reguły. I tak miała szczęście, że dzięki Przejściu Mikeleya zdołała się w pełni zaadaptować do ballybrańskiego zarodnika, co było konieczne dla wszystkich ludzi mieszkających na Ballybranie. Ten rodzaj Przejścia miał wiele zalet, do których należało między innymi uniknięcie dolegliwości Gorączki Przejścia, a także, podobno, uzyskanie trwalszej pamięci. Być może w tym wypadku amnezję trzeba było położyć na karb wyczerpania.

Drzwi windy się otworzyły, ukazując korytarz głównego poziomu śpiewaków. W pobliżu nie spostrzegła żadnego z jej towarzyszy. Nawałnica ucichła. Killashandra zatrzymała się przy kantynie, by zerknąć do środka, zauważyła jednak tylko jedną osobę. Owijając się szczelniej tuniką, pośpieszyła korytarzem do niebieskiej strefy i dalej do swojego pokoju.

Na samym początku sprawdziła stan konta i poczuła jak supeł, który ściskał jej żołądek, rozluźnia się, gdy suma dwunastu tysięcy siedmiuset dziewięćdziesięciu kredytów pojawiła się na ekranie. Wpatrywała się w cyfry przez długą chwilę, a potem wystukała nurtujące ją pytanie: jak daleko od Ballybranu pozwoli mi to wyjechać?

Na ekranie rozbłysły nazwy czterech systemów. Zaburczało jej w brzuchu. Z irytacją zmieniła pozycję i zażądała szczegółowych danych na temat uroków każdego z nich. Odpowiedzi nie były zachwycające. We wszystkich systemach planety typu terrańskiego pełniły funkcje rolnicze lub przemysłowe i mogły, w najlepszym wypadku, zapewnić jedynie bardzo konserwatywne rozrywki. Z komentarzy, które dotarły do uszu Killashandry wynikało, że autochtoni, ze względu na bliskość Ballybranu, napatrzyli się wystarczająco na jego mieszkańców i byli zazwyczaj albo niezwykle łasi na kredyty, albo w najwyższym stopniu nieuprzejmi.

- Jedyną zaletą tych planet - powiedziała sobie Killashandra z niesmakiem - jest to, że jeszcze na nich nie byłam.

Wcześniej myślała już, by swoje od dawna należne wakacje spędzić na Maximie, planecie rozrywkowej w systemie Barderi. Z tego, co słyszała, w wysublimowanych ośrodkach i domach uciech na Maximie byłoby bardzo łatwo zapomnieć o kryształowym rezonansie. Na razie jednak nie miała wystarczającej ilości kredytów, by spełnić swoją zachciankę.

Rozdrażniona, splotła nerwowo dłonie. Stwierdziła, że grube odciski wywołane wibracjami piły znacznie zmiękły podczas długiej kąpieli w opalizującym płynie Antony. Rozliczne zadrapania i małe skaleczenia - efekt uboczny pracy śpiewaka - zagoiły się w cienkie, białe blizny. Cóż, w tej kwestii symbiont sprawował się bez zarzutu. A biały kryształ zapewni jej jakiś rodzaj wakacji poza planetą.

 

Biały kryształ! Enthor wspominał coś o zniszczonym manuale! Ofterianie używali w swoich sensorycznych organach białych ballybrańskich kryształów, a ona nacięła czterdzieści cztery sztuki od pół centymetra w górę w pół-centymetrowych odstępach.

Lanzecki zadał jej wtedy pytanie: „Czy Ofteria to wystarczająco daleko?”

Słowa, głęboki głos Cechmistrza, wróciły do niej w jednej chwili.

Uśmiechnęła się szeroko, uradowana, że sobie to przypomniała, i odwróciła się do terminalu, by wystukać kod Lanzeckiego.

- ...Killa? - Lanzecki stał przed swoim terminalem. Uniósł brwi ze zdziwieniem. - Nie użyłaś selektora z jedzeniem.

- Och, zaprogramowałeś swój komputer, żeby to sprawdzał, tak? - odparła z rozbawieniem.

Przypomniała sobie ich miłosne spotkania przed jej pierwszą wyprawą w Pasma. Po tym, jak wróciła z Systemu Trundomoux, mieli tylko kilka dni dla siebie. Potem Lanzeckiego wezwały obowiązki, a ona musiała raz jeszcze wyruszyć w Pasma. Od tamtego czasu wracała do Kompleksu tylko po to, by uzupełnić zapasy jedzenia lub przeczekać burzę. Ich spotkania stały się z konieczności bardzo krótkie. Dobrze było wiedzieć, że Lanzecki chciał znać moment jej powrotu.

- To idealny sposób nawiązania kontaktu. Po trzydziestu dwóch godzinach w komorze powinnaś mieć wilczy apetyt. Dołączę do ciebie, jeśli pozwolisz... - Kiedy skinęła głową na zgodę, wystukał krótką wiadomość na klawiaturze i odsunął do tyłu krzesło, uśmiechając się do Killashandry. - Też jestem głodny.

Kolejnym dowodem nie zakłóconej pracy jej pamięci było to, że Killashandra nie miała kłopotów z przypomnieniem sobie kulinarnych gustów Lanzeckiego. Z uśmiechem zamówiła yarrańskie piwo. Chociaż kiszki grały jej marsza, nie jadła od tak dawna, że postanowiła kierować się upodobaniami Cechmistrza.

Wkładała przez głowę suknię w jaskrawe prążki, kiedy rozległ się dźwięk gongu przy drzwiach.

- Wejść! - zawołała.

W tym samym momencie z otworu selektora wyłoniło się jej zamówienie. Zapach potraw sprawił, że ślina jeszcze gwałtowniej napłynęła jej do ust.

Nie tracąc czasu, sięgnęła po talerze i uśmiechnęła się do Lanzeckiego, który właśnie się pojawił.

- Komisarz poprosił mnie o przekazanie kilku starannie dobranych słów skargi na temat nagłej mody na yarrańskie piwo - powiedział, stawiając dzbanek i szklanki na stole. Usiadł, po czym napełnił naczynia. - Za twój powrót do zdrowia!

Uniósł szklankę w toaście, ale wyraźnie dał Killashandrze do zrozumienia, że jej stan jest wynikiem nierozważnego działania.

- Antona już mnie zbeształa, ale musiałam wyciąć wystarczającą ilość wartościowego kryształu, żeby wreszcie wydostać się z planety.

- Z tym białym, który znalazłaś, z pewnością ci się to uda.

- Czy przypadkiem nie mówiłeś czegoś o Ofterii, kiedy traciłam przytomność?

Lanzecki pociągnął łyk yarrańskiego piwa, a potem odpowiedział:

- Całkiem możliwe.

Nałożył sobie szczodrą porcję smażonej fasoli z Malvy.

- Czy Ofterianie nie używają przypadkiem białego kryształu w swoich multisensorycznych organach?

- Używają.

Lanzecki postanowił być lakoniczny. Cóż, mogła okazać upór.

- Enthor powiedział, że cały manuał został zniszczony. - Lanzecki potwierdził skinieniem głowy, więc Killashandra ciągnęła dalej: - A ty zapytałeś mnie, czy Ofteria będzie wystarczająco daleko?

- Doprawdy?

- Wiesz, że tak. - Postanowiła zachować cierpliwość. - Ty nigdy o niczym nie zapominasz. A wniosek, jaki wyciągnęłam z twojej tajemniczej uwagi był taki, że ktoś, to znaczy ja - wskazała na siebie palcem - będzie musiał tam pojechać. Czy mam rację?

Przyglądał się jej spokojnie z nieprzeniknioną twarzą.

- Nie tak dawno temu dałaś mi do zrozumienia, że nie masz ochoty na żadne zadania poza p...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin