Takashi Matsuoka
Chmara wróbli
Z angielskiego przełożył: Witold Nowakowski
Tytuł oryginału: Cloud od sparrows
Wydanie oryginalne 2002
Wydanie polskie 2005
Epicka opowieść samurajska z wątkiem niemożliwej miłości, nawiązująca klimatem do słynnego Shoguna Jamesa Clavella. Ukazuje XIX-wieczną Japonię, świat samurajów, gejsz, zabójców ninja i mistrzów zen.
Japonia, rok 1861, czasy rządów shoguna. Do portu Edo, stolicy kraju, przybywa troje amerykańskich misjonarzy - świętobliwy Zeph Cromwell w towarzystwie pięknej narzeczonej Emily Gibson i byłego rewolwerowca Matthew Starka. Ich gospodarzem jest książę Genji, przywódca klanu Okumichi, władca Akaoki. Niechętny cudzoziemcom szef tajnej policji shogunatu chce zgładzić Genji'ego, licząc na to, że śmierć młodego księcia osłabi prozachodnie stronnictwo w radzie dworskiej. Do wykonania wyroku zostaje wyznaczona niezwykłej urody gejsza Heiko, kochanka księcia, potajemnie wychowana przez ninja. Przeczuwając spisek, obdarzony darem jasnowidzenia Genji ucieka z Edo wraz ze swoimi gośćmi i stryjem Shigeru - legendarnym samurajem, a zarazem szaleńcem i mordercą, który pozbawił życia własną rodzinę. Przez zaśnieżone góry i wrogą prowincję przedziera się do odległej fortecy, zwanej „Chmarą Wróbli". Dręczą go wizje świata, w którym dla samurajów nie będzie już miejsca...
Spis treści:
Spis postaci: 5
I. NOWY ROK 1 stycznia 1861 roku 6
1. „Gwiazda Betlejemska". 6
2. Cudzoziemcy 34
3. Cichy Żuraw. 62
II. PIĘKNI MARZYCIELE. 87
4. Dziesięć trupów. 87
5. Wizjonerzy. 133
6. Śmierć pana Genjiego. 163
III. DAIMYŌ. 181
7. Satori. 181
8. Makkyo. 181
9. Bitoku. 181
10. Iaido. 181
11. Yukitochi. 181
12. Suzume-no kumo. 181
IV. MOST ŻYCIA I ŚMIERCI. 181
13. Apple Valley. 181
14. Sekigahara. 181
15. El Paso. 181
V. NOWY ROK. 181
16. Cichy Żuraw. 181
17. Wygnańcy. 181
18. „Gwiazda Betlejemska”. 181
VI. CHMARA WRÓBLI. 181
TAKASHI MATSUOKA - urodzony w Japonii pisarz amerykański. Wychował się na Hawajach, gdzie mieszka do dziś. Przed rozpoczęciem kariery pisarskiej pracował w buddyjskiej świątyni. Autor dwóch powieści - Chmara Wróbli (2002) i Honor Samuraja (2004). Obie zdobyły ogromną popularność.
Haruko, Weixin i Jennie - aby zawsze wspierały mnie swoją odwagą, mądrością i wdziękiem.
Genji: władca Akaoki; książę i przywódca klanu Okumichi Shigeru: jego stryj
Kudo: dowódca gwardii
Saiki: szambelan
Hide, Shimoda, Taro: samuraje klanu Okumichi
Heiko: gejsza; kochanka księcia
Hanako: służąca klanu Okumichi
pan Kiyori: zmarły dziadek księcia
Sohaku: opat klasztoru Mushindo (i zarazem dowódca jazdy klanu Okumichi)
Jimbo: mnich zen
Zephaniah Cromwell, Emily Gibson, Matthew Stark: misjonarze
Kawakami: szef tajnej policji shogunatu
Mukai: asystent Kawakamiego
Kuma: ninja w służbie Kawakamiego
Kiedy przeprawiasz się przez nieznaną rzekę z dala od rodzinnych ziem, obserwuj falę i sprawdź, czy nikt nie zmącił wody. Bacz na zachowanie koni. Strzeż się zasadzki.
Zaś przy znajomym brodzie, w pobliżu twego domu, obserwuj cienie na odległym brzegu i ruch trzcin, kołysanych wiatrem. Wsłuchaj się w oddech twoich towarzyszy. Strzeż się skrytobójcy.
Suzume-no kumo (1491)
Heiko udawała, że śpi. Leżała rozluźniona, choć nie bezwładnie, i oddychała głęboko i spokojnie. Usta miała zamknięte, lecz sprawiała wrażenie, jakby za chwilę zamierzała leciutko je rozchylić. Piękne oczy ukryła za zasłoną powiek. Spojrzenie skierowała gdzieś w głąb swojej jaźni. Podświadomie czuła, że leżący obok niej mężczyzna się obudził.
Odwrócił się, by na nią spojrzeć. Miała nadzieję, że zobaczy:
Włosy - czarne jak niebo w bezgwiezdną noc, rozsypane na niebieskim jedwabnym prześcieradle.
Twarz - białą niczym wiosenny śnieg, lekko połyskujący światłem skradzionym księżycowi.
Ciało - kusząco rysujące się pod jedwabną kołdrą, ozdobioną kunsztownym haftem przedstawiającym dwa białe żurawie o czerwonych szyjach, tańczące w powietrzu taniec godowy, na tle łąki błyszczącej złotą nicią.
Pewna była bezgwiezdnej nocy. Jej piękne, czarne i lśniące włosy budziły powszechny zachwyt.
Gorzej z wiosennym śniegiem, i to bez względu na przesadę towarzyszącą zwykle takim porównaniom. Dorastała w rybackiej wsi, w okręgu Tosa. Nawet czas nie potrafił zatrzeć wszystkich śladów radosnych godzin, które spędzała wtedy na słońcu. Na policzkach wciąż miała drobne piegi, i to różniło ją od śniegu. Pozostawało księżycowe światło. On zawsze twierdził, że je widzi. Nie ośmieliłaby mu się sprzeciwiać.
Zastanawiała się, czy na nią patrzy. Nawet gdy naprawdę spała, umiała leżeć elegancko. Gdy udawała - tak jak teraz - wzniecała ogień w męskich sercach. Co zamierza? Może dyskretnie uniesie kołdrę, żeby popatrzeć na jej nagie ciało? Albo uśmiechnie się, przysunie bliżej i obudzi ją pieszczotą? Albo cierpliwie, jak zwykle, będzie czekał, aż sama otworzy oczy?
Przy innym na pewno nie martwiłaby się takimi drobiazgami. Nie przyszłoby jej to do głowy. Lecz on był dla niej kimś szczególnym. Wciąż skłaniał do niespokojnych myśli. Czy to dlatego, że tak bardzo różnił się od przeciętnych ludzi, czy też dlatego, że niechcący się w nim zakochała?
Tymczasem Genji zrobił coś, czego wcale się nie spodziewała. Wstał i podszedł do okna wychodzącego na zatokę Edo. Stał tam nagi, mimo porannego chłodu, i spoglądał na coś z ogromną uwagą. Drgnął, jakby wstrząsany zimnem, ale nie sięgnął po ubranie. Heiko wiedziała, że za młodu przeszedł ciężką szkołę życia wśród mnichów tendai na górze Hiei. Mówiono o nich, że potrafią grzać się od środka i że dzięki temu mogą całymi godzinami stać pogrążeni w medytacji pod lodowatym wodospadem. Genji był dumny z tego, że zalicza się do ich wychowanków. Heiko westchnęła i poruszyła się niby we śnie, by stłumić chichot.
Oj, chyba Genji nie dorównał jeszcze swoim mistrzom...
Na pewno słyszał jej westchnienie, lecz nie odwrócił się od okna.
Nawet nie rzucił okiem w jej stronę. Zamiast tego, wziął starą portugalską lunetę, rozłożył ją na całą długość i znów spojrzał na zatokę. Heiko poczuła się rozczarowana. Miała nadzieję... Właśnie, na co? Każda nadzieja, duża czy mała, w istocie jest tylko złudą.
Ciągle nie otwierała oczu. W myślach widziała go przy oknie. Gdyby udała, że się obudziła, Genji na pewno by to zauważył. Nie była pewna, czy przypadkiem już się wszystkiego nie domyślił. To tłumaczyłoby, dlaczego wstał bez powitania i dlaczego uparcie ignoruje jej westchnienia. Drażni się z nią. A może nie? Trudno powiedzieć. Heiko przestała bawić się w zgadywankę i zamiast tego przywołała w pamięci portret kochanka.
Genji był za ładny na mężczyznę. W dodatku zachowywał się z wdziękiem niepasującym wręcz do samuraja. Delikatny aż do przesady, wyglądał na zniewieściałego. Ale były to tylko pozory. Kiedy stawał nago, węzły mięśni rysujące się pod jego skórą świadczyły o tym, że z powagą podchodzi do sztuk walki. Wojskowa dyscyplina szła u niego w parze z talentem do miłości. Heiko uśmiechnęła się na to wspomnienie i znów westchnęła, tym razem bezwiednie. Nie mogła dłużej udawać śpiącej, więc powoli otworzyła oczy. Popatrzyła nań i zobaczyła go dokładnie takim, jak w swojej wyobraźni. Wciąż z uwagą lustrował wody zatoki.
- Cały drżysz, panie - odezwała się po krótkiej chwili, lekko zaspanym głosem.
Nie oderwał wzroku od lunety, ale uśmiechnął się i odpowiedział:
- Paskudne kłamstwo. Wcale nie czuję zimna.
Heiko niespiesznie wysunęła się z pościeli i sięgnęła po jego domowe kimono. Otuliła się nim ciasno, żeby ogrzać je swoim ciałem, przyklęknęła i luźno związała włosy jedwabną wstążką. Jej służąca, Sachiko, całymi godzinami układała kunsztowną fryzurę kurtyzany.
Teraz nie było na to czasu. Heiko podeszła do okna krótkim, posuwistym krokiem, jak przystało na prawdziwą damę, uklękła i złożyła głęboki ukłon. Trwała przez chwilę z pochyloną głową, nie oczekując ze strony kochanka żadnego gestu ani odpowiedzi. Potem wstała, zdjęła zagrzane już kimono, przesiąknięte zapachem jej ciała, i narzuciła mu je na ramiona.
Genji mruknął coś pod nosem i wsunął ręce w rękawy.
- Popatrz tylko.
Heiko wzięła od niego lunetę i zerknęła na wody zatoki. Wczoraj stało tam na kotwicy sześć obcych okrętów: z Rosji, Anglii i Ameryki. Teraz przybył siódmy, trójmasztowy szkuner. Był mniejszy od pozostałych i nie miał kół łopatkowych ani wysokich czarnych kominów.
Gładkie burty nie kryły luków działowych; nie zobaczyła też armaty na pokładzie. I choć wydawał się karzełkiem w porównaniu z wielkimi parowcami, swoją wielkością ze dwa razy przewyższał japońskie statki.
Skąd przybył? Może z zachodu, z jakiegoś chińskiego portu? Z południa, z Indii? Ze wschodu, z Ameryki?
- Nie było go, kiedy kładliśmy się spać - powiedziała.
- Przed chwilą rzucił kotwicę.
- To jeden z tych, na które czekasz?
- Być może.
Heiko z ukłonem oddała mu lunetę. Genji nie wspomniał ani słowem, na co naprawdę czeka. A ona, oczywiście, go o to nie pytała.
Podejrzewała, że sam nie zna właściwej odpowiedzi. Bardziej kieruje się przeczuciem, oczekiwaniem na spełnienie wróżby, a wróżby mają to do siebie, że zawsze są niekompletne. Nie spuszczając oczu z obcego statku, pomyślała o czymś zupełnie innym.
- Straszne hałasy dobiegały wczoraj od strony cudzoziemców.
- Świętowali Nowy Rok.
- To dopiero za sześć tygodni.
- Dla nas. Pierwszy nów księżyca po zimowym przesileniu, w piętnastym roku panowania cesarza Komei. Ale ich Nowy Rok zaczął się już dzisiaj. Pierwszy stycznia tysiąc osiemset sześćdziesiątego pierwszego roku - wyrecytował po angielsku. Potem znów przeszedł na japoński. - Dla nich czas płynie o wiele szybciej. Dlatego wciąż nas wyprzedzają. Choćby teraz... Oni radują się Nowym Rokiem, a my jesteśmy półtora miesiąca za nimi. - Z uśmiechem spojrzał na dziewczynę. - Próbujesz mnie zawstydzić, Heiko? Wcale nie jest ci zimno?
- Jestem tylko kobietą, panie. Zamiast muskułów mam warstewkę tłuszczu. To lepiej chroni mnie przed chłodem. - Prawdę mówiąc, z całej siły powstrzymywała się, żeby nie dygotać. To, że ogrzała mu kimono, było uroczym drobnym gestem. Gdyby teraz trzęsła się z zimna, podkreśliłaby swoje poświęcenie i zaprzepaściła cały efekt.
Genji ponownie popatrzył na okręty.
- Turbiny parowe pozwalają im płynąć niezależnie od siły i kierunku wiatru. Działa na dziesiątki mil niosą śmierć i zniszczenie. Każdy żołnierz wyposażony jest w broń palną. A my? Przez trzysta lat żyliśmy w błędzie, zwodzeni kultem miecza. Oni w tym samym czasie z uporem parli naprzód. Nawet ich mowa jest praktyczniejsza. Tak samo sposób myślenia. My zaś z kolei za bardzo polegamy na domysłach i niedomówieniach. Jesteśmy mętni.
- Stawiasz na praktykę?
- Praktyka jest najważniejsza, szczególnie w czasie wojny. A nas czeka wojna.
- To przepowiednia?
- Nie, raczej rozsądek. Obcy, gdziekolwiek się nie zjawią, rabują wszystko, co tylko mogą zabrać. Życie, majątek, ziemię. Wydarli już trzy czwarte świata z rąk prawowitych właścicieli. Kradną, mordują, biorą do niewoli...
- Odwrotnie niż nasi władcy - wtrąciła Heiko.
Genji roześmiał się.
- Trzeba pilnować, żeby w Japonii nikt poza nami nie kradł i nie mordował. W przeciwnym razie utracimy władzę.
Heiko z pokorą pochyliła głowę.
- Słysząc to, od razu poczułam się bezpieczniejsza. Może ci przygotować kąpiel, panie?
- Tak, proszę.
- Dla nas w tej chwili jest godzina Smoka. A dla nich?
Genji popatrzył na szwajcarski zegar, stojący na stoliku.
- Cztery minuty po siódmej rano - powiedział po angielsku.
- Wolisz się kąpać cztery minuty po siódmej rano, czy też w godzinie Smoka?
Znów się roześmiał, donośnym i beztroskim śmiechem. Skinął głową na znak, że zrozumiał jej aluzję. Liczni złośliwcy wciąż mu wytykali, że śmieje się stanowczo za często. Zarzucali mu brak powagi w trudnych i niebezpiecznych czasach. Może to prawda? Heiko nie była pewna. Ale z drugiej strony lubiła słuchać, jak Genji się śmieje.
Odpowiedziała mu ukłonem, cofnęła się o trzy kroki i odwróciła się, żeby odejść. Chociaż była całkiem naga, poruszała się z niezwykłą gracją, jakby ubrana w odświętne kimono zdążała na audiencję u shoguna. Czuła, że Genji wciąż na nią patrzy.
- Zaczekaj, Heiko - usłyszała.
Uśmiechnęła się. Doprawdy, zwlekał do ostatniej chwili. Teraz nareszcie do niej podszedł.
* * *
Świątobliwy Zephaniah Cromwell, pokorny sługa Światłości Prawdziwego Słowa Proroków Chrystusa Pana Naszego, spojrzał ponad wodą na tętniące życiem pogańskie siedlisko grzechu o nazwie Edo. Tam właśnie miał się udać, by zanieść Słowo Boże ciemnym Japończykom.
Prawdziwe Słowo, a nie to, które szerzyli papiści i członkowie Kościoła episkopalnego (też papiści, tyle że w przebraniu), kalwini i luteranie, czyli liczykrupy, szafujący imieniem Boga. W walce o Chiny wygrali heretycy. Brat Cromwell poprzysiągł sobie, że w Japonii go nie wyprzedzą. Już wyobrażał sobie, jak dzielnie będą stawali samuraje w ostatniej nadchodzącej bitwie zwanej Armageddon. Muszą tylko przedzierzgnąć się w żołnierzy Chrystusa. Wychowani w boju, w pogardzie dla śmierci, stanowią najlepszy materiał na męczenników. Ale to jeszcze pieśń przyszłości. Dzień dzisiejszy nie przedstawia się już tak różowo. Na razie jest to podły kraj, zamieszkiwany przez nierządnice, sodomitów i zbrodniarzy. Brat Zephaniah wierzył jednak w triumf Słowa.
Spełni się wola Boga.
- Dzień dobry, bracie.
Jej głos sprawił, że natychmiast zapomniał o słusznym gniewie.
Poczuł za to falę gorąca, ogarniającą całe jego ciało. Wdzierała się w głąb umysłu i świerzbiła w lędźwiach. Nie, pomyślał, tym razem nie dam się ponieść wyobraźni.
- Witaj, Emily - odparł, usiłując zachować nieprzenikniony wyraz twarzy. Emily Gibson należała do jego małej trzódki. Była jego oddaną uczennicą i wybranką. Starał się nie myśleć o jej młodym ciele, ukrytym pod suknią, o jędrnym biuście, poruszanym leciutkim oddechem, o kusząco zaokrąglonych biodrach, długich i zgrabnych nogach i szczupłych kostkach, błyskających czasem spod spódnicy. Wbrew woli wyobrażał sobie to, czego nie widział. Jej nagie piersi, sterczące w pełnej chwale. Kolor sutków. Brzuch, pełen witalnej siły, czekający na jego nasienie... i mały wzgórek, święty, w myśl przykazań Pana Boga, lecz zarazem sprofanowany przez szatana, który przydał mu zdradliwego smaku i zapachu. Och, skąd bierze się zwodnicze pożądanie? Głód ciała w połączeniu z wyuzdaną żądzą doprowadzał go niemal do obłędu.
- Albowiem, którzy są według ciała, o tym myślą, co jest cielesnego; ale którzy są według Ducha, myślą o tym, co jest duchownego[1].
Nie zdawał sobie sprawy, że mówi na głos, póki znów nie usłyszał cichych słów Emily.
- Amen.
Brat Cromwell poczuł nagle, że świat mu umyka, a wraz z nim łaska zbawienia, obiecywana ludziom przez Chrystusa, Syna Bożego. Z niemałym wysiłkiem odsunął złe myśli i znowu popatrzył na Edo.
- To nasze największe wyzwanie. Pełno tu grzechu w sercach i umysłach. Setki niewiernych.
Emily uśmiechnęła się, jakby z rozmarzeniem. Zawsze uśmiechała się w ten sposób.
- Dobrze wiem, że podołasz wszelkim trudom, bracie. Wszak jesteś wybrańcem Boga.
Cromwell zaczerwienił się ze wstydu. Co też zrobiłoby to niewinne i ufne dziecko, gdyby wiedziało, co naprawdę dzieje się w jego udręczonej duszy?
- Pomódlmy się za pogan - powiedział, klękając na pokładzie.
Emily posłusznie uklękła tuż przy nim. Za blisko. Czuł żar bijący od jej ciała i naturalną woń jej płci, bogatszą od najlepszych perfum.
- Książęta jej w pośrodku jej są lwy ryczące ...
entlik