Finder Joseph - Moscow Club.txt

(936 KB) Pobierz
Joseph Finder

MOSCOW CLUB

Moim rodzicom

i, przede wszystkim, Michele

Byli głęboko uwikłani we własną przeszłość, złapani w sieć, którą sami uwili zgodnie z regułami ich pokrętnej etyki i równie pokrętnej logiki; wszyscy ponosili winę, ale nie za czyny, o jakie sami siebie oskarżali. Nie było dla nich drogi odwrotu.

Arthur Koestler

“Ciemność w południe”

Prolog

Dziesięć minut po północy zręcznie prowadzona przez szofera błyszcząca czarna czajka zaparkowała przed głównym wejściem zbudowanego z żółtej cegły budynku

mieszkalnego przy ulicy Tołstoja. Kierowca szybko otworzył drzwi swojemu pasażerowi, wysoko postawionemu członkowi Komitetu Centralnego, który wysiadł nie zwracając uwagi na kierowcę. Ten zasalutował. Wiedział, że jego szef lubi tego rodzaju objawy szacunku.

Potem wrócił na miejsce kierowcy z nadzieją, że tamten nie zauważył w jego oczach trwogi.

Kiedy odjechał już wystarczająco daleko od budynku, wsunął w magnetofon kasetę, którą jego żona Wiera kupiła na czarnym rynku. Było to nagranie Bruce’a Springsteena.

Nastawił odtwarzacz na cały głos, aż drżenia przenosiły się na tablicę rozdzielczą.

Potrzebował tej znanej mu muzyki dla uspokojenia nerwów. Jadąc myślał o Wieruszce, która, kiedy on wróci do domu, będzie już spała. Pomyślał o jej nabrzmiałych piersiach i brzuchu, w którym rosło ich dziecko. Będzie spała głęboko, jak zawsze, nieświadoma tajemnicy męża.

Kiedy wśliźnie się do łóżka, ona się obudzi. Będzie pachniała perfumami “Moskiewska Noc”, których zawsze używała przed pójściem do łóżka. Potem będą się kochać.

Powoli zjechał stromą pochylnią, wprowadzając samochód do podziemnego garażu, gdzie parkowały czajki i wołgi należące do innych mieszkańców budynku, członków radzieckiej elity rządzącej. Światła reflektorów omiotły ciemne wnętrze garażu. Kierowca z ulgą stwierdził, iż wyglądało na to, że nie ma tu nikogo. To doskonale.

Zaparkował tyłem na swoim miejscu i ponownie sprawdził wzrokiem garaż. Palcami nerwowo zabębnił po kierownicy, wcale nie w takt muzyki. Zgasił silnik, ale odczekał do końca melodii. Wtedy wyjął kluczyki i siedział w absolutnej ciszy. Serce biło mu mocno.

Zdawało mu się, że widzi sylwetkę człowieka pod murem, ale był to jedynie cień jednego z zaparkowanych samochodów. Wysiadł z samochodu i otworzył tylne drzwi od strony siedzenia kierowcy. We wnętrzu śmierdziało dymem.

Przed kilkoma godzinami było tu ciemno od dymu cygar marki Dunhill, które były ulubionymi jego szefa. Razem ze swoim kolegą szef wracał z tajnego spotkania na przedmieściu Moskwy. Zasunął szybę oddzielającą ich od kierowcy, ażeby mogli rozmawiać nie słyszani. Kierowca, uważnie obserwujący drogę, jakby nie zdawał sobie sprawy z tego, że dzieje się coś dziwnego. Wiedział jednak, że jego szef zamieszany jest w coś

niebezpiecznego, budzącego trwogę. W coś, o czym nie powinien był wiedzieć nikt z KC i z

Kremla. W coś złego.

W ciągu kilku ostatnich tygodni kierowca wiele razy woził swojego szefa na tajne spotkania z innymi ważnymi figurami. Odbywały się one późnym wieczorem, i zawsze jechali na nie okrężną drogą. Kierowca wiedział, że szef wierzy mu bez zastrzeżeń. Wśród kierowców on miał opinię najbardziej dyskretnego i wiarygodnego. Człowiekowi siedzącemu na tylnym siedzeniu nigdy nie przeszłaby przez głowę myśl, że kierowca mógłby być nielojalny.

Opuścił szybę i za pomocą małego odkurzacza usunął niedopałki. Szef palił

ustawicznie, ale nie znosił, kiedy rano samochód pełen był zapachu tytoniu. W wykonywaniu tej prostej czynności było coś kojącego.

Raz jeszcze obrzucił spojrzeniem garaż, by się upewnić, że nikt go nie obserwuje.

Czuł napięcie nerwów. Nadszedł czas.

Sięgnął ręką pod wyściełane skórą siedzenie. Dotykał sprężyn, aż wymacał mały, metalowy przedmiot. Wyciągnął go ostrożnie. Dla nie zorientowanego wyglądało to na mały, czarny kawałek metalu, być może jakąś część nadwozia. Było to jednak coś innego. Nacisnął

malutką dźwigienkę i na otwartą dłoń wypadła minikaseta. Szybko włożył w jej miejsce nową, a malutki przedmiot, którym był magnetofon produkcji zachodnioniemieckiej, wsunął z powrotem pod siedzenie. Zamknął drzwi samochodu na klucz i cicho gwiżdżąc ruszył w kierunku wyjścia na ulicę.



***

Kierowca przygotował podrzucenie materiałów jak zawsze. Koło południa, kiedy jego szef pracował w budynku Komitetu Centralnego przy placu Starym, poszedł spacerem na Bulwar Czerkaski, gdzie wszedł do sklepu alkoholowego i poprosił łysego sprzedawcę o litr wódki. Gdyby ten wręczył mu zamiast butelki z czystą butelkę z pieprzówką, oznaczałoby to jakieś trudności. Otrzymał jednak butelkę czystej, co było sygnałem, że wszystko w porządku.

Ulice były ciemne i puste. Mokre od deszczu, który spadł przed kilkoma godzinami.

Skręcił z moskiewskiej obwodnicy i skierował się na południe w kierunku placu Powstania.

Minął grupkę młodych, roześmianych dziewcząt, zapewne studentek. Ucichły na widok jego uniformu, najprawdopodobniej wzięły go za milicjanta. Gdy się oddalił, ponownie zaczęły chichotać.

Kilka minut później schodził po betonowych schodach do publicznego szaletu. Z

każdym krokiem wzmagał się kwaśny odór moczu. Betonowe pomieszczenie oświetlała jedna nie osłonięta zawieszona u sufitu żarówka. Rzucała ciemnożółte światło na ohydne wnętrze.

Śmierdziało z brudnych urynałów i rozbitych misek klozetowych.

Kroki mężczyzny odbijały się echem. Szalet był pusty. Trzydzieści minut po północy mogliby tu być jedynie pijacy lub włóczędzy. Wszedł do jednej z kabin i zamknął za sobą na haczyk drewniane drzwi. Smród był bezlitosny i szofer zakrył ręką usta. Przeklęci moskwianie! Wstrzymał oddech i ręką wyszukał na ścianie chropawe miejsce. Nacisnął jedną z cegieł i wyciągnął ją. Wyszła, powoli odsłaniając wgłębienie w ścianie... Nie znosił tego miejsca. Wolał inne punkty - sklep z pieczywem, szewca czy sklep papierniczy. Tu czuł się samotny i wystawiony na widok. Wiedział jednak, że była pewna logika w wyborze tego ohydnego miejsca. Ostatecznie oni je wybrali, a zawsze wybierali dobrze.

Wyciągnął niewielki pakuneczek owinięty papierem gazetowym i szybko otworzył.

Był to zwitek banknotów rublowych, których nie przeliczył. Nigdy go nie oszukiwali. Obok banknotów leżała zapakowana w celofan kaseta magnetofonowa.

Zauważył, że ręce mu się trzęsą. Schował pakuneczek do kieszeni, a w szczelinę włożył nagraną taśmę. Z powrotem wstawił wyjętą cegłę.

W tym momencie usłyszał jakiś dźwięk. Ktoś wchodził do szaletu. Znieruchomiał na moment i słuchał. Odgłos kroków był miękki, tak jakby ten ktoś szedł w filcowym obuwiu, czasami noszonym przez chłopów lub włóczęgów.

Nie ma się czego obawiać, uspokajał sam siebie. To publiczne miejsce i każdy tu może wejść. To nie ma nic wspólnego z tobą, nie ma się o co martwić. To nie KGB, jesteś całkiem bezpieczny.

Pociągnął za sznurek, chciał spuścić wodę i prawie zemdliło go, gdy uświadomił

sobie, że woda nie leci. Przez chwilę stał nieruchomo, zdrętwiały ze strachu. Kroki ucichły.

Powoli, ostrożnie uchylił drzwi i zobaczył tamtego. Jakiś stary pijak. Ohydny pijak skurczony w kącie. Miał na sobie filcowe buty, opadające spodnie i tanią nylonową kurtkę. Był brodaty i wyraźnie zdesperowany.

Kierowca poczuł ulgę. Za kwadrans będzie w objęciach Wieruszki. Odetchnął powoli, skinął głową w kierunku pijaka. Ten patrzył na niego.

- Daj mi rubla - wybełkotał.

- Wynoś się, staruchu - odpowiedział mijając tamtego i kierując się ku wyjściu.

Włóczęga szedł za nim, zbliżał się. Śmierdział alkoholem i tytoniem. Wszedł za nim po schodach. Razem wyszli na ulicę.

- Daj mi rubla - powtórzył.

Jego oczy były zdumiewająco bystre i nie pasowały do pijackiej, zmiętej twarzy.

Kierowca odwrócił się rozdrażniony.

- Wynoś się...

Zanim dokończył, poczuł, że głowę rozsadza mu straszliwy ból. Niewypowiedzianie ostry drut przeciął mu gardło... Zdążył jeszcze usłyszeć, jak tamten, wcale nie pijany, zasyczał

mu do ucha: “Zdrajca” i mocniej zacisnął drut.

Kierowca nie zdawał sobie sprawy z tego, że jego twarz nabiegła krwią, oczy wyszły na wierzch, a język wysunął się przed zęby. W tych kilku ostatnich sekundach swojego życia, desperacko łaknąc tlenu, poczuł dziką, pozbawioną logiki radość. Wierzył, że jego ostatni kontakt został nie wykryty, a końcowa misja wypełniona. Doznał fałszywego, a wspaniałego uczucia, zanim wszystko pogrążyło się w ciemności.

W Moskwie poszedł do swojego gabinetu na Kremlu... Cicho, z rękami splecionymi na plecach Lenin chodził wokół gabinetu, jakby odpoczywał od tego miejsca, z którego niegdyś kierował losami Rosji. To jedna wersja. Według innej, Lenin wziął z biurka jakieś dokumenty i włożył je do kieszeni. Tej wersji zaprzecza jeszcze inna, trzecia, według której szukał on dokumentów, a nie znajdując ich, rozzłościł się i krzyczał coś bez związku.

David Shub “Lenin”(1948)

Część pierwsza

Testament

1. Góry Adirondack, stan Nowy Jork

Pierwszych sto stóp pokonał łatwo. Była to seria pokrytych mchem występów

skalnych wznoszących się łagodnie w górę. Ostatnie pięćdziesiąt stóp stanowiła jednak niemal pionowa ściana, gładka skała przecięta pośrodku pionową szczeliną. Charles Stone przez dłuższą chwilę odpoczywał na płaskim występie. Równomiernie wdychał i wydychał

powoli zimne powietrze, patrząc od czasu do czasu na szczyt i przysłaniając oczy od rażącego go światła.

Nieczęsto zdarza się tak doskonała wspinaczka. Cisza wokół, wysiłek rąk i nóg, wspaniałe uczucie swobody i całkowita koncentracja. A wreszcie, co zrozumiałby każdy alpinista, poczucie jedności z naturą.

Dochodził do czterdziestki, był wysoki i szczupły. Miał silnie zarysowaną szczękę i prosty nos. Spod włóczkowej czapeczki wystawały kręcone włosy. Jego zwykle ogorzała twarz była rumiana od zimnego, jesiennego powietrza.
...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin