Severski Vincent V. - Nielegalni.txt

(1613 KB) Pobierz
	Vincent V. Severski



	Nielegalni





	 NIELEGAŁ to oficer wywiadu działający za granicą pod przybraną tożsamością.



	 W odróżnieniu od oficerów legalnych rezydentur nie obejmuje go immunitet dyplomatyczny.



	 Tożsamość nielegała budowana jest najczęściej na podstawie tak zwanych danych



	 wtórnikowych, to znaczy „skradzionego” życiorysu autentycznej osoby, lub zgodnie



	 z fikcyjnym, lecz wiarygodnym wzorem. Narodowość i – co za tym idzie – obywatelstwo



	 dobiera się tak, by nie wzbudzał podejrzeń i mógł się swobodnie przemieszczać. Największe



	 wywiady świata wykorzystują nielegałów do najtrudniejszych zadań, dlatego są oni narażeni



	 na szczególne niebezpieczeństwo. Tę formę działalności wywiadowczej opanował i rozwinął



	 w okresie międzywojennym Związek Radziecki, a do mistrzostwa doprowadził ją po II wojnie



	 światowej. Nielegałowie są najpilniej strzeżoną tajemnicą tych nielicznych służb na świecie,



	 które są w stanie posługiwać się tą jedną z najtrudniejszych, najbardziej skomplikowanych



	 i najbardziej niebezpiecznych technik wywiadowczych.





	1



	Pomruk czterech wirujących silników potężnego airbusa 340 zapowiadał bliski



	start.



	Wraz z grupą spóźnionych pasażerów jako ostatni wszedł na pokład Konrad



	Wolski. Stewardesa Lufthansy w nienagannym granatowym kostiumie wskazała mu



	drogę do przedziału klasy biznes.



	Wrzucił plecak do luku bagażowego i ciężko opadł na fotel przy oknie. Wszystkie



	miejsca oprócz sąsiedniego były zajęte. Po prawej stronie, w środkowym rzędzie,



	siedział mężczyzna około trzydziestki, w białej koszuli, bez krawata, i z wyraźnym



	zaangażowaniem pisał na laptopie. Konrad przyglądał mu się przez chwilę



	i pomyślał, że jest przecież trzecia w nocy. Będzie tak stukał do rana?



	– Nieważne... – mruknął do siebie, nieco zrezygnowany. Nie był w dobrym



	nastroju, czuł skutki alkoholu wypitego przez ostatnie dwa dni.



	Miał nadzieję, że szybko się rozluźni i zaśnie, że napięcie i rozczarowanie



	bezowocną akcją w górach Jemenu ustąpią chociaż na jakiś czas. Od początku



	wiedział, że szanse powodzenia są niewielkie, a nie była to przecież jego pierwsza



	misja wywiadowcza, mimo to obwiniał się za jej fiasko.



	Przez całą poprzednią noc, w miarę rozbrajania minibaru w pokoju 347 hotelu Al



	Bustan Rotana, William Stenton starał się mu wytłumaczyć, że to nie jego wina, taki



	po prostu mają zawód. Jednakże wraz z upływem czasu Konrad coraz bardziej się



	rozrzewniał, a William popadał w coraz większą determinację. Każdy z nich bronił



	swojej opinii do tego stopnia, że następnego dnia zgodnie zrezygnowali ze



	śniadania.



	Konrad lubił pracować z Williamem. Widział, że jest on zupełnie inny niż



	pozostali oficerowie Secret Intelligence Service, a w końcu znał ich wielu – od



	herbowych arystokratów, walijskich górników, Irlandczyków, Żydów do



	zadziwiających londyńczyków, jakich można spotkać między Brixton, Soho a East



	Endem. Jednym z nich był właśnie Stenton, trochę młodszy od Konrada, ale z dużym



	szpiegowskim talentem, bezbłędną znajomością arabskiego, polskim cwaniactwem,



	odpornością Rosjanina i urodą fińskiego chłopa.



	To już nasza kolejna wspólna robota, a chemia wciąż się zgadza – pomyślał. No



	i dobrze... bo lubię tego Brytola!



	Miał totalny zamęt w głowie. Osądził, że stanowczo przesadzili z ilością



	czerwonego wina i burbona, wypitą podczas dwugodzinnego oczekiwania na



	lotnisku w Dubaju.



	Bill wyleciał godzinę wcześniej do Londynu – pomyślał z zazdrością – a mnie



	czeka jeszcze przesiadka we Frankfurcie. W Warszawie będę dopiero o jedenastej.



	Spojrzał na zegarek.



	Najgorsza godzina! Reszta dnia stracona.



	Przez moment mu zaświtało, że po drodze z lotniska mógłby wpaść do Agencji na



	Miłobędzką, ale natychmiast zrozumiał, że właściwie nie ma powodu i że takie myśli



	to zwykły odruch Pawłowa.



	Ciekawe, czy w Wydziale udało się uzyskać coś nowego w sprawie tego



	cholernego „Karola”, Safira as-Salama.



	Zadziwiający przypadek, ten „Karol”! Po raz kolejny Konrad analizował sprawę



	i chociaż znał ją tak dobrze jak siebie samego, to wciąż nie mógł znaleźć odpowiedzi



	na wiele pytań, w tym na najważniejsze: Dlaczego? Dlaczego Polak konwertyta, dwa



	fakultety, pięć języków: arabski, francuski, angielski, niemiecki i włoski, mistrz walk



	wschodnich, został łącznikiem między Al-Kaidą w Jemenie i Pakistanie a resztą



	świata? Co zrobił, że powierzono mu ważną i delikatną funkcję zaufanego



	współpracownika Sajeda al-Szariego? Musiał udowodnić swoje oddanie dżihadowi



	i Koranowi, przelewając krew niewiernych! To jasne! Ta myśl napawała Konrada



	wściekłością.



	Trudno to teraz zweryfikować, ale prawdopodobnie to on pomógł lokalnym



	terrorystom porwać naszego ambasadora w Jemenie w 2000 roku. Może to właśnie



	była jego przepustka do Al-Kaidy.



	Rozmawialiśmy ze wszystkimi, którzy go znają, i nikt nie potrafił znaleźć



	rozsądnej odpowiedzi. Kim on jest? Dlaczego napisał do swojej parafii w Ursusie, że



	występuje z Kościoła katolickiego? Już tyle miesięcy Konrad powtarzał sobie te same



	pytania. Gdyby znał na nie odpowiedź, już dawno dopadłby „Karola”.



	A tu ciągle to męczące, idiotyczne „dlaczego?”. Przypadek nie do wyjaśnienia,



	chociaż wszyscy myślą, że wiedzą, w czym rzecz. Jak ten mój szef, generał



	szpiegostwa! On też zawsze wszystko wie. Dlaczego kanadyjski geniusz Gerald Bull



	budował super działo dla babilońskiego geniusza Saddama? Dlaczego został



	zamordowany? Proste pytania, trudne odpowiedzi. „Generał” zawsze odpowiada na



	pytanie „dlaczego?” zdaniami wielokrotnie złożonymi i nie jest to odpowiedź



	zaczynająca się od „nie wiem, ale.” czy „bo to jest tak.”. Konrad wciąż czuł niesmak



	po nieudanym pościgu za Safirem bezdrożami Szabwy i rozpierała go wściekłość



	towarzysząca porażce.



	Musi wiedzieć, że go ścigamy, ma to przecież wkalkulowane w swój los, to jego



	ryzyko! Cóż, sam sobie wybrał... Co też mi chodzi po łbie! – obruszył się. Przecież



	dlatego znowu zwiał, że wie, iż jest dla nas bezcenny.



	Leżał w opuszczonym fotelu, przymknąwszy powieki, gdy ktoś delikatnie



	szarpnął go za ramię.



	Stewardesa z przyklejonym do twarzy uśmiechem przypomniała o podniesieniu



	fotela i zapięciu pasów. Poczuł ulgę, gdy przerwała mu te męczące myśli.



	Zapiął pas i dopiero teraz zauważył, że tygodnie spędzone w górach Jemenu



	i Omanu zdjęły z niego kilka kilogramów. Jeszcze przez chwilę się mocował, by



	rozsznurować i zdjąć buty trekingowe, po czym oparł głowę o szybę i obserwował,



	jak samolot toczy się po płycie lotniska. Przygasło światło i ciężki airbus rozpoczął



	swój długi rozbieg, by wreszcie poderwać się do spokojnego, miarowego lotu.



	Przeleciałem w swoim życiu już chyba na Księżyc i z powrotem, ale do startów



	nigdy się nie przyzwyczaję. Z wyjątkiem airbusa 340! – pomyślał, wciąż wyglądając



	przez okno w nadziei, że w końcu zobaczy słynną palmową wyspę i mapę świata.



	Samolot jednak dopiero się wznosił i z tej wysokości niewiele było widać. Wpatrzony



	w widok za oknem, Konrad nawet nie zauważył, kiedy zgasł sygnał „zapiąć pasy”



	i zapaliło się światło.



	Rozłożył fotel, który wychylił się niemal horyzontalnie. Lubił latać klasą biznes, bo



	przy jego wzroście, prawie metr dziewięćdziesiąt, zapewniała mu odpowiedni



	komfort.



	Stewardesa podała kartę posiłków. Bez zastanowienia zamówił rybę i podwójną



	whisky, mając nadzieję, że szybko zaśnie. Obiecał sobie, że zaraz po powrocie



	weźmie tydzień wolnego i pojedzie pożeglować na Mazury. Myśl o jeziorach



	i soczystej zieleni bez czterdziestostopniowego upału sprawiła mu wyraźną



	przyjemność. Poczuł, jak poprawia się jego nastrój.



	Włączył monitor kina pokładowego i przejrzał zestaw tytułów. Wybrał na chybił



	trafił film „300”. Tymczasem stewardesa przyniosła mu szklaneczkę whisky



	z brzęczącym lodem. Założył słuchawki i włączył film. Postanowił zaczekać na



	posiłek, a potem oglądać tak długo, aż zaśnie.



	Nie zasnął. Obejrzał do końca i ze zdziwieniem stwierdził, że film zrobił na nim



	wrażenie. Zaczął się intensywnie zastanawiać, co go tak poruszyło. Czy to, że



	komiksowa, barwna i tandetna historia trzystu Spartan nie odbiegała tak bardzo od



	świata, w którym żył? Świata szpiegów, wywiadów, pełnego kłamstwa i hipokryzji,



	choć także przyjaźni i bohaterstwa. Świata, w którym nic nie jest tym, na co wygląda,



	świata, w którym nie istnieją słowa „wiem” i „nie wiem”, kolory zaś są kwestią



	umowy. Nie ma nazwisk, tylko imiona, a prawdziwe są może jedynie twarze.



	Ale w tym filmie wszystko wydaje się takie jasne, szczere. Chciałbym, żeby takie



	było moje życie, chciałbym być takim Leonidasem.



	Odbierał film zmysłami wyostrzonymi przez alkohol. Odreagowywał w ten



	sposób ostatnie ciężkie miesiące. Był to naturalny odruch obronny, który pozwalał



	chociaż przez chwilę wierzyć, że świat jest prostszy i ludzie są lepsi. Że istnieją



	honor, godność i zasady. Jak żona, to taka jak Gorgo, jak zdrajca, to taki jak Efialtes,



	jak zwierzchnicy, to tacy jak eforowie, a moralność i polityka, które w filmie uosabiał



	Teron, oparte na jasnych, prostych regułac...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin