Child Lincoln - Zabojcza fala.rtf

(1587 KB) Pobierz
Zabojcza fala

              Douglas Preston, Lincoln Child

              ZABÓJCZA FALA

              Tłumaczyła Alicja Unterschuetz


              Lincoln Child dedykuje tą książką córce Veronice

              Douglas Preston dedykuje tą książką bratu Richardowi Prestonowi


              Podziękowania

              Wiele zawdzięczamy Davidowi Prestonowi, jednemu z najlepszych lekarzy w Maine, którego pomoc w opracowaniu medycznych aspektów Zabójczej fali okazała się wręcz nieoceniona. Chcielibyśmy także podziękować naszym agentom: Ericowi Simonoffowi i Lynn Nesbit z Janklow & Nesbit; Matthew Snyderowi z Creative Artists Agency; naszej świetnej redaktor Betsy Mitchell oraz Maureen Egen, wydawcy z Warner Books.

              Lincoln Child pragnie podziękować: Denisowi Kelly’emu, Bruce’owi Swansonowi, doktorowi Lee Suckno, doktorowi Bry Benjaminowi, Bonnie Mauer, Cherif Keicie, wielebnemu Robertowi M. Diachekowi i Jimowi Cushowi. Dziękuję w szczególności mojej żonie Luchie za jej surową - czasami wręcz uszczypliwą - krytykę w ciągu minionych pięciu lat pracy nad czterema powieściami. Chciałbym podziękować rodzicom, którzy od samego początku wpajali we mnie głęboką miłość do żagli i słonej wody - uczucie to przetrwało do dziś. Pragnę również przekazać podziękowania cichym, od wieków nieżyjącym już wspólnikom - pływającym u hiszpańsko-amerykańskich wybrzeży korsarzom, piratom, szyfrantom, amatorom i agentom elżbietańskiego wywiadu, za pomoc przy tworzeniu barwnych postaci i dostarczenie źródłowego materiału dla Zabójczej fali. I wreszcie chciałbym przekazać zaległe podziękowania Tomowi McCormackowi, mojemu byłemu szefowi i mentorowi, który z takim zapałem i bystrością umysłu uczył mnie sztuki pisania i rzemiosła redagowania. Nullum quod tetigit non ornavit.

              Douglas Preston chciałby wyrazić swoją wdzięczność wobec Johna P. Wileya, juniora, redaktora naczelnego magazynu „Smithsonian”, oraz Dona Mosera, redaktora. Chciałbym podziękować żonie Christine za wsparcie i córce Selene za to, że czytała moje rękopisy i podsuwała mi doskonałe pomysły. Jednak największe podziękowania przekazuję mojej mamie Dorothy McCann Preston oraz ojcu Jerome’owi Prestonowi, juniorowi, za zatrzymanie Green Pastures Farm, dzięki czemu moje dzieci i wnuki będą mogły czerpać radość z przebywania w miejscu, które posłużyło za powieściowe tło dla Zabójczej fali.

              Przepraszamy turystów z Maine za zniekształcenia w opisie linii wybrzeża oraz za śmiałe przemieszczanie wysp i kanałów. Nie trzeba chyba dodawać, że Stormhaven i jego mieszkańcy oraz Thalassa i jej pracownicy to miejsca i postaci fikcyjne, istniejące jedynie w naszej wyobraźni. Choć wzdłuż Wschodniego Wybrzeża znajdować się może kilka wysp o tej nazwie, to Ragged Island opisana w Zabójczej fali, a także rodzina Hatchów, jej właścicieli - są całkowicie zmyślone.


              „Co za dzień, wytoczono cały rum: - Nasza kompanija niezbyt trzeźwa: - Przeklęte pomieszanie! - Hultaje knują: - Wszyscy gadają o podziale - więc pilnie wyglądam nagrody: - Taki dzień mąci w głowie, na pokładzie pełno trunku, diabelnie gorąco, jednak potem wrócił spokój”.

              Z dziennika pokładowego Edwarda Teacha alias Czarnobrodego, ok. 1718


              „Stosowanie dwudziestowiecznych metod do rozwiązywania siedemnastowiecznych problemów oznacza pełny sukces lub kompletny chaos - trzeciego wyjścia nie ma”.

              Dr Orville Horn


             


              Prolog


              Pewnego czerwcowego popołudnia 1790 roku Simon Rutter, pochodzący z Maine rybak, który trudnił się połowem dorszy, dostał się w kleszcze sztormu i silnej wstecznej fali. Ponieważ jego płaskie czółno przeładowane było rybami, nierozważnie zboczył z kursu i musiał przybić do spowitej mgłą Ragged Island*,* Ragged Island - Poszarpana Wyspa. ledwie sześć mil od wybrzeża. Czekając na zmianę nieprzychylnej pogody, rybak postanowił zbadać opuszczone miejsce. W głębi lądu, z dala od skalistych urwisk, którym wysepka zawdzięczała swoją nazwę, natknął się na potężny, stary dąb. Do jednego ze zwisających nisko konarów przymocowany był wiekowy wyciąg i blok. Bezpośrednio pod nimi widać było w ziemi wyraźną zapadlinę. Chociaż wszyscy wiedzieli, że na wyspie nikt nie mieszkał, Rutter najwyraźniej odkrył stare ślady czyjejś bytności.

              Pobudziło to jego ciekawość. Pewnej niedzieli, kilka tygodni później, Rutter wraz z bratem, uzbrojeni w kilofy i łopaty, powrócili na wyspę. Po oznaczeniu zagłębienia w terenie mężczyźni zaczęli kopać. Zdołali wykopać zaledwie pięć stóp ziemi, kiedy ich narzędzia uderzyły w platformę z dębowych kłód. Wyciągnęli kłody i, coraz bardziej podnieceni, kopali dalej. Pod koniec dnia, po pokonaniu niemal dwudziestu stóp w głąb ziemi i przebiciu się przez warstwy węgla drzewnego i gliny, dokopali się do kolejnej dębowej platformy. Bracia wrócili do domu z zamiarem ponownego kopania po sezonowych połowach makreli. Jednak w tydzień później łódka brata Ruttera wywróciła się do góry dnem w dziwnych okolicznościach, on zaś się utopił. Wykop przez jakiś czas stał porzucony.

              Dwa lata później Rutter wraz z grupą miejscowych kupców postanowił zgromadzić potrzebne środki i wrócić w tajemnicze miejsce na Ragged Island. Po wznowieniu wykopalisk szybko dotarli do wielu ciężkich pionowych dębowych dźwigarów i poprzecznych belek stropowych, najwyraźniej stanowiących dawne ocembrowanie zasypanego szybu. Tego, na jaką dokładnie głębokość dokopała się grupa, nie wiadomo - większość szacunków mówi o blisko stu stopach. Tutaj kopiący natknęli się na płaską skałę z wykutym na niej napisem:


              Pierwej będziesz łgać

              Potem zachcesz wyć

              Wreszcie musisz skonać


              Skałę wyrwano i wyciągnięto na powierzchnię. Według pewnej teorii, odsunięcie skały spowodowało zerwanie uszczelnienia, bo kilka chwil później, bez ostrzeżenia, do wykopu wdarła się morska woda. Wszyscy kopiący zdołali uciec - z wyjątkiem Simona Ruttera. Zatopiony szyb, który od tej pory nazywano Water Pit, pochłonął pierwszą ofiarę. * Water Pit - Wodny Dół.


              Wokół Water Pit narosło wiele legend. Ale zgodnie z tą - jak się zdaje - najbardziej prawdopodobną, około 1695 roku cieszący się złą sławą angielski pirat Edward Ockham na krótko przed swoim tajemniczym zgonem pogrzebał ogromne łupy gdzieś na wybrzeżu Maine. Szyb na Ragged Island zdawał się odpowiednim miejscem. Zaraz po śmierci Ruttera zaczęły krążyć pogłoski, jakoby skarb był przeklęty i że każdy, kto po niego sięgnie, może się spodziewać, że spotka go los wyryty na kamieniu.

              Podejmowano liczne, zakończone niepowodzeniem próby osuszenia Water Pit. W 1800 roku dwaj poprzedni partnerzy Ruttera skompletowali nową ekipę i zebrali pieniądze potrzebne do sfinansowania wykopania drugiego tunelu biegnącego dwanaście stóp na południe od starego szybu Water Pit. Przez pierwsze sto stóp wszystko szło jak po maśle. Wtedy to podjęto próbę wykopania poziomego przejścia pod pierwotnym Water Pit. Plan zakładał, że tunel dotrze do skarbu od dołu. Jednak kiedy przystąpiono do kopania w kierunku pierwotnego szybu, nowy zaczął się gwałtownie napełniać wodą. Ludzie ledwie uszli z życiem.


              Przez trzydzieści lat nikt nie interesował się szybem, aż w 1831 roku Richard Parkhurst, pochodzący z Nowej Anglii inżynier górnictwa, założył Bath Expeditionary Salvage Company. Ponieważ Parkhurst był przyjacielem jednego z pierwszych zaangażowanych w sprawę kupców, udało mu się zgromadzić cenne informacje na temat wcześniejszych prac. Parkhurst zbudował nad wejściem do Water Pit pokład, na którym ustawił wielką parową pompę. Przekonał się jednak, że osuszenie szybu z morskiej wody jest niemożliwe. Bynajmniej nie zniechęcony, sprowadził prymitywny kopalniany szyb wiertniczy, który ustawił dokładnie nad Water Pit. Przewiercił się dużo dalej niż jego poprzednicy. Na głębokości stu siedemdziesięciu stóp natknął się na rusztowanie z desek. Wreszcie wiertło natrafiło na jakąś przeszkodę nie do pokonania. Gdy wyciągnięto rurę wiertniczą, w miejscu po oderwanym kawałku wiertła znaleziono blokujące je odłamki żelaza i ślady rdzy. W gondoli był też kit, cement i duże ilości włókna. Po przeprowadzonych analizach okazało się, że była to albo manila, albo włókno z orzechów kokosa. Roślinę tę, rosnącą jedynie w tropikach, wykorzystywano powszechnie na statkach do zabezpieczania ładunku okrętowego przed przesuwaniem. Zaraz po dokonaniu owego odkrycia spółka Bath Expeditionary Salvage Company zbankrutowała i Parkhurst został zmuszony do opuszczenia wyspy.

              *

              W 1840 roku zarejestrowano przedsięwzięcie pod nazwą Boston Salvage Company i w pobliżu Water Pit przystąpiono do kopania trzeciego szybu. Po przekopaniu zaledwie sześćdziesięciu sześciu stóp ekipa niespodzianie przebiła się do starego bocznego tunelu, który najwyraźniej prowadził z pierwotnego szybu. Jej własny tunel napełnił się natychmiast wodą, a następnie zawalił.

              Niezrażeni przedsiębiorcy wykopali kolejny, położony wprawdzie trzydzieści jardów dalej, ale za to bardzo obszerny szyb, który ochrzczono imieniem Boston Shaft. W przeciwieństwie do poprzednich konstrukcji, Boston Shaft nie był wykopem pionowym, ale przebiegał pod kątem. Po natrafieniu na poziomie siedemdziesięciu stóp na przeszkodę w postaci poprzecznego muru ze skały macierzystej ruszyli dalej w dół, wykorzystując ziemne świdry i proch strzelniczy oraz ponosząc ogromne koszty. Wywiercili następnie poziomy korytarz pod miejscem, które stanowiło przypuszczalnie dno pierwotnego szybu Water Pit. Tam natknęli się na ocembrowania i ciąg dalszy pierwotnego, zasypanego szybu. Podnieceni przystąpili do kopania i oczyścili stary szyb. Na poziomie stu trzydziestu stóp natknęli się na kolejną platformę, którą pozostawili, rozważając jednak możliwość jej wydobycia. Tej samej nocy całe obozowisko wyrwało ze snu głośne, głębokie dudnienie. Robotnicy rzucili się do szybu Water Pit. Okazało się, że jego dno opadło do nowo wykopanego tunelu, i to z taką siłą, że zawalenie wyrzuciło błoto i wodę na trzydzieści stóp nad wejście do Boston Shaft. W wyrzuconym z głębin błocie znaleziono sworzeń z surowego metalu, taki sam, jaki można było znaleźć na okuciach okrętowych skrzyń.


              Przez kolejne dwadzieścia lat podejmowano dalsze próby dotarcia do komnaty ze skarbem, wykopano tuzin kolejnych szybów, z których wszystkie zostały zalane lub zawaliły się. Zbankrutowały jeszcze cztery kompanie stawiające sobie za cel wydobycie skarbu. W kilku przypadkach kopiący, którzy pojawiali się w okolicy, zaklinali się, że zalania nie były przypadkowe i że pierwsi budowniczowie szybu Water Pit zainstalowali w nim diabelski mechanizm zatapiający wszystkie boczne tunele, jakie ktoś chciałby kiedykolwiek wykopać.


              Wybuchła wojna secesyjna, przynosząc krótkie wytchnienie kopiącym. Po czym w 1869 roku nowa kompania poszukiwaczy skarbów zabezpieczyła dla siebie prawa do prowadzenia na wyspie wykopalisk. Kierownik robót, F.X. Wrenche, zauważył, że poziom wody w szybie podnosił się i opadał razem z przypływami i odpływami morza. Wysnuł przeto teorię, że zarówno Pit, jak i wodne pułapki musi łączyć z morzem jakiś sztuczny tunel zalewowy. Gdyby udało się ów tunel odnaleźć i zamknąć, szyb można by osuszyć i bezpiecznie wydobyć skarb. Wiedziony tym przekonaniem Wrenche wykopał w okolicy Water Pit ponad tuzin badawczych szybów różnej głębokości. W wielu z nich natknięto się na poziome tunele i skalne „kominy”, które zawalano za pomocą dynamitu, próbując zatrzymać wodę. Nie znaleziono jednak tunelu zalewowego prowadzącego do morza i Water Pit pozostał zalany. Spółka pozbyła się funduszy i jak wszyscy poprzednicy zostawiła po sobie na wyspie całą maszynerię, która w słonym powietrzu powoli pokrywała się rdzą.


              Na początku lat osiemdziesiątych dziewiętnastego wieku powstała firma Gold Seekers Ltd., założona przez konsorcjum kanadyjskich i angielskich przemysłowców. Na wyspę sprowadzono potężne pompy i nowe rodzaje sprzętu wiertniczego wraz z zasilającymi je kotłami parowymi. Firma podjęła próby wywiercenia kilku dziur w szybie Water Pit. I dopiero dwudziestego trzeciego sierpnia 1883 roku udało jej się w końcu dowiercić do czegoś konkretnego. Wiertło natknęło się na żelazną płytę, która przed pięćdziesięciu laty oparła się świdrom Parkhursta. Na wiertła nałożono nowe diamentowe końcówki, kotły parowe ruszyły pełną parą. Tym razem świdry przebiły żelazo i weszły w litą bryłę bardziej miękkiego metalu. W rowku wyciągniętego wiertła znaleziono długi, ciężki, spiralny lok czystego złota, a także zbutwiały kawałek pergaminu z dwoma urwanymi zdaniami: „jedwabie, wino kanaryjskie, kość słoniowa” oraz „John Hyde gnije na szubienicy w Deptford”.

              Pół godziny po dokonaniu odkrycia eksplodował jeden z potężnych kotłów, zabijając irlandzkiego palacza i równając z ziemią wiele z konstrukcji wzniesionych przez firmę. Trzynaście osób odniosło rany, a jeden z głównych udziałowców, Ezekiel Harris, stracił w wypadku wzrok. Przedsiębiorstwo Gold Seeker Ltd., podobnie jak jego poprzednicy, zbankrutowało.


              Lata przed i po 1900 roku były świadkami wysiłków trzech kolejnych kompanii, które szukały szczęścia w Water Pit. Nie udało im się powtórzyć sukcesu, jakim było odkrycie dokonane przez Gold Seekers Ltd., mimo że korzystały z nowoczesnych pomp. Przeprowadzono serię podwodnych eksplozji umieszczanych losowo ładunków wybuchowych - ich celem było uszczelnienie, a następnie osuszenie zalanej wodą wyspy. Pracujące na najwyższych obrotach pompy zdołały obniżyć poziom wody w kilku centralnych szybach o około dwadzieścia stóp, i to przy niskim stanie morza. Kopacze wysłani na dół w celu zbadania warunków panujących w wykopach narzekali na trujące wyziewy. Kilku zemdlało i trzeba ich było wyciągnąć na powierzchnię. W czasie ostatniej pracy z owych trzech ekspedycji - na początku września 1907 roku - pewien mężczyzna stracił ramię i obie nogi w wyniku przedwczesnej detonacji ładunku wybuchowego. Dwa dni później wściekły północno-wschodni sztorm uderzył w wybrzeże i zniszczył główną pompę. Zaniechano dalszych prac.


              Choć nie pojawiło się już więcej kompanii, pojedynczy kopacze entuzjaści nadal próbowali szczęścia w tunelach. W tym czasie wejście do pierwotnego szybu Water Pit zagubiło się wśród niezliczonych zatopionych szybów bocznych, włazów i tuneli, które podziurawiły wnętrze wyspy. Tymczasem wyspę wzięły we władanie rybołowy i krzaki aronii, a ponieważ przebywanie na jej niestabilnej powierzchni stało się bardzo ryzykowne, mieszkańcy stałego lądu zaczęli od niej stronić. W roku 1940 Alfred Westgate Hatch, senior, młody, bogaty finansista z Nowego Jorku, przywiózł swoją rodzinę do Maine na letnie wakacje. Dowiedział się o istnieniu wyspy i, coraz bardziej zaintrygowany, rozpoczął badania jej historii. Dokumentacja była niepełna: żadna z poprzednich kompanii nie zadała sobie trudu prowadzenia drobiazgowych notatek. Sześć lat później Hatch zakupił wyspę od agenta spekulującego gruntami i przeniósł się z rodziną do Stormhaven.


              Jak wielu przed nim, tak i A.W. Hatchem, seniorem, zawładnęła obsesja poznania szybu Water Pit, co doprowadziło go do ruiny. W ciągu dwóch lat finanse rodziny stopniały, a Hatch zmuszony był ogłosić osobiste bankructwo - zaczął pić i wkrótce zmarł, zostawiając AW. Hatcha, juniora, dziewiętnastolatka, jako jedynego żywiciela rodziny.


              1

              Lipiec 1971

              Malin Hatch czuł się znudzony latem. Razem z Johnnym spędzili wczesny poranek, rzucając skalnymi odłamkami w gniazdo szerszenia w starej studni. To było zabawne. Ale teraz nie miał już nic do roboty. Dopiero co minęła jedenasta, a on już zdążył zjeść obie kanapki z masłem orzechowym i bananem, które mama zrobiła mu na drugie śniadanie. Siedział właśnie ze skrzyżowanymi nogami na pływającym pomoście przed domem, patrzył w morze i miał nadzieję, że może zobaczy gdzieś nad horyzontem dym z komina wojennego okrętu. Wystarczyłby i duży tankowiec. Może podpłynąłby do jednej z otaczających wysp i rozbiłby się, eksplodując. To dopiero byłoby coś.

              Z domu wyszedł jego brat i ruszył po kołyszącej się drewnianej rampie prowadzącej na pomost. Do szyi przyciskał kawałek lodu.

              - Nieźle cię ugryzło - powiedział Malin zadowolony, że sam, w przeciwieństwie do swojego starszego, podobno mądrzejszego brata, zdołał uniknąć ukąszenia.

              - Nie podszedłeś dość blisko - odparł Johnny z ustami wypchanymi kanapką. - Tchórz.

              - Podszedłem tak samo blisko jak ty.

              - Jasne, pewnie. Wszystkie pszczoły widziały twój chudy, uciekający tyłek. - Prychnął i łukiem rzucił lód do wody.

              - Nie, szanowny panie. Stałem w tym samym miejscu.

              Johnny usiadł z pluskiem przy nim na platformie, rzucając obok plecak.

              - Nieźle je załatwiliśmy, no nie, Mai? - powiedział, sprawdzając palcem wskazującym palące miejsce na karku.

              - Jeszcze jak.

              Zamilkli. Wzrok Malina powędrował przez małą zatoczkę w kierunku wysp: Wyspa Pustelnika, Wyspa Wraków, Stary Garb, Kamienna Kotwiczka. Daleko za nimi błękitny obrys Ragged Island pojawiał się i znikał w upartej mgle, która nie chciała się podnieść nawet w taki piękny letni dzień. Za wyspami otwarty ocean był - jak to często określał ojciec - spokojny niczym staw opodal młyna.

              Ociężale wrzucił do wody kawałek skały i obserwował bez przekonania rozchodzące się kręgi. Niemal żałował, że nie pojechał z rodzicami do miasta. Miałby przynajmniej coś do roboty. Szkoda, że nie był teraz gdzie indziej - w Bostonie, Nowym Jorku - wszędzie, byle nie w Maine.

              - Byłeś kiedyś w Nowym Jorku, Johnny? - zapytał. Johnny pokiwał poważnie głową.

              - Raz. Zanim się urodziłeś.

              Ale kłamie - pomyślał sobie Malin. Jak gdyby Johnny mógł pamiętać cokolwiek, co się wydarzyło, kiedy miał mniej niż dwa latka. Jednak gdyby powiedział to głośno, oberwałby kuksańca w ramię.

              Wzrok Malina padł na małą motorową łódź przywiązaną przy końcu platformy. Nagle przyszedł mu do głowy pewien pomysł. Naprawdę doskonały.

              - Popłyńmy nią - powiedział, zniżając głos i kiwając głową w stronę małej łódki.

              - Zwariowałeś chyba - odparł Johnny. - Ojciec zbije nas na kwaśne jabłko.

              - Daj spokój - stwierdził Malin. - Po zakupach mają zamiar zjeść lunch u Hastingsa. Nie wrócą przed trzecią, może nawet czwartą. Kto się dowie?

              - Całe miasto, ot co, jak nas zobaczą tam, na morzu.

              - Nikt nie będzie patrzył - powiedział Malin. A potem, nieostrożnie, dodał:

              - I kto ma teraz pietra?

              Ale Johnny najwyraźniej nie zwrócił uwagi na tę jego bezczelność i tylko wpatrywał się w łódkę.

              - A właściwie to w jakie świetne miejsce chcesz popłynąć? - zapytał.

              Chociaż byli całkiem sami, Malin jeszcze bardziej ściszył głos.

              - Na Ragged Island.

              Johnny odwrócił się w jego stronę.

              - Ojciec nas zabije - wyszeptał.

              - Nie zabije nas, jeśli znajdziemy skarb.

              - Tam nie ma żadnego skarbu - odparł pogardliwie Johnny, ale jego głos nie brzmiał zbyt przekonująco. - Tak czy siak, wyspa jest niebezpieczna, te wszystkie dziury.

              Malin znał swojego brata wystarczająco dobrze, by rozpoznać ten ton. Johnny połknął haczyk. Malin milczał, pozwalając, by przekonywaniem zajął się monotonny, samotny ranek.

              Nagle Johnny gwałtownie wstał i ruszył na drugą stronę pomostu. Malin czekał, czując, jak narasta w nim pełne oczekiwania podniecenie. Gdy brat wrócił, w obu rękach trzymał kamizelki ratunkowe.

              - Nie zejdziemy na ląd, nie popłyniemy za linię skał wzdłuż brzegu. - Specjalnie przybrał szorstki ton, jak gdyby chciał przypomnieć Malinowi, że choć on wpadł na dobry pomysł, nie oznaczało to zmiany równowagi sił.

              - Rozumiesz?

              Malin kiwnął głową, trzymając okrężnicę, podczas gdy Johnny wrzucał do wnętrza łodzi swój tornister i kapoki. Zaczął się zastanawiać, dlaczego nie zrobili tego nigdy przedtem. Ani on, ani jego brat nie byli nigdy na Ragged Island. Malin nie znał też żadnego dzieciaka z miasteczka Stormhaven, który był na wyspie. Będzie co opowiadać kolegom.

              - Siadaj na dziobie - odezwał się Johnny. - Ja pokieruję. Malin obserwował, jak Johnny bawi się dźwignią zmiany biegów, otwiera ssanie, pompuje benzynę, a potem szarpie sznurek rozrusznika. Silnik zakrztusił się i zamilkł. Johnny szarpnął raz jeszcze. Ragged Island leżała wprawdzie sześć mil od brzegu, ale Malin obliczył, że przy tak spokojnym morzu uda im się do niej dopłynąć w pół godziny. Zbliżał się przypływ, a wtedy silne prądy, które obmywały wyspę, prawie zanikały, czekając na zmianę kierunku.

              Czerwony na twarzy Johnny chwilę odpoczął, by heroicznym wysiłkiem szarpnąć za sznurek. Silnik zaczął pracować.

              - Odwiąż łódź! - krzyknął. Jak tylko lina zdjęta została z kołka, Johnny otworzył maksymalnie przepustnicę i słabiutki, malutki osiemnastokonny silnik zawył z wysiłku. Łódka odskoczyła od platformy i ruszyła. Minęli Breed’s Point i wypłynęli na zatokę. Wiatr i mgiełka morskiej wody cudownie szczypały Malina w twarz.

              Łódka sunęła przez ocean, zostawiając za sobą kremowy kilwater. Tydzień temu przeszedł tędy solidny sztorm, który - jak to zwykle bywało - wyraźnie wygładził powierzchnię oceanu, a woda przypominała teraz szklaną taflę. Na sterburcie ujrzeli już Old Hump, niską, nagą granitową kopułę, upstrzoną mewimi odchodami, o brzegach poznaczonych ciemnymi morskimi wodorostami. Gdy tak płynęli, brzęcząc, przez kanał, niezliczone ilości mew drzemiących z jedną nogą ukrytą pod skrzydłami uniosły głowy i wlepiły w łódkę bystre, żółte oczy. Jedna para wzbiła się w niebo i zatoczyła nad nimi koło, krzycząc tęsknie.

              - Miałem świetny pomysł - odezwał się Malin. - Prawda, Johnny?

              - Może - odparł Johnny. - Ale jak nas złapią, ty to wymyśliłeś.

              Chociaż ich ojciec był właścicielem Ragged Island, odkąd tylko pamiętali, mieli zakaz jej odwiedzania. Tata nienawidził tego miejsca i nigdy o nim nie opowiadał. Zgodnie z legendami zasłyszanymi na szkolnym boisku na wyspie zginęło mnóstwo ludzi szukających skarbu, miejsce to było przeklęte, zamieszkiwały je duchy. Przez te wszystkie lata wykopano tam tak dużo dziur i szybów, że wnętrzności wyspy całkiem już przegniły i gotowe były pożreć każdego nieświadomego gościa. Mówiło się nawet coś o przeklętym kamieniu, który znaleziony wiele lat temu w Water Pit, teraz najprawdopodobniej znajdował się w specjalnym pomieszczeniu, głęboko, w piwnicach kościoła, zamknięty na trzy spusty, bo stanowił diabelskie dzieło. Johnny powiedział kiedyś bratu, że czasem te dzieciaki, które szczególnie rozrabiały na zajęciach niedzielnej szkółki zamykano w krypcie, razem z przeklętym kamieniem. Poczuł, jak przeszywa go dreszcz podniecenia.

              Przed nimi rozpościerała się wyspa, otoczona wieńcem strzępków mgły. Zimą albo w deszczowe dni konsystencja mgły przypominała gęstą zupę. W ten pogodny letni dzień przywodziła na myśl raczej półprzezroczystą cukrową watę. Johnny próbował mu kiedyś wyjaśniać, że jej źródłem są wsteczne lokalne prądy, ale Malin nie zrozumiał, o co mu chodziło, i był święcie przekonany, że Johnny sam nie rozumiał, o czym mówi.

              Podpłynęli do granicy mgiełki i nagle znaleźli się w dziwnym, pogrążonym w półmroku świecie. Hałas silnika stał się przytłumiony. Niemal nieświadomie Johnny zwolnił. Potem najgęstsza mgła była już za nimi, przed sobą zaś Malin dostrzegł występy skalne Ragged Island; zarys surowych krawędzi pokrytych wodorostami łagodziła nieco obecność mgły.

              Wprowadzili łódkę w pobliże obniżenia w występach skalnych. Ponieważ mgła unosząca się nad wodą zaczęła opadać, Malin zdołał dostrzec zielonkawe wierzchołki wyszczerbionych podwodnych skał, pokryte falującymi wodorostami. Skały budziły przerażenie poławiaczy homarów w czasie odpływu lub gdy pojawiała się gęsta mgła. Ale teraz, w czasie przypływu, malutka łódź motorowa posuwała się naprzód bez przeszkód. Po kłótni na temat tego, kto ma zamoczyć nogi, przybili do kamienistego brzegu. Malin wyskoczył z cumą i wciągnął łódkę, czując, jak tenisówki napełniają mu się wodą.

              Johnny wyszedł na suchy ląd.

              - Całkiem nieźle - orzekł wymijająco, wkładając na ramiona plecak i spoglądając w głąb lądu.

              Zaraz za linią wyznaczoną przez kamienną plażę rosła ostra trawa i krzaki jagód. Scenerię spowijała niesamowita, srebrzysta poświata, przefiltrowana przez sufit z mgły nadal unoszącej się nad ich głowami. Wielki żelazny kocioł, wysoki przynajmniej na dziesięć stóp, wznosił się w pobliskiej kępie traw. Poznaczony solidnymi nitami był bardziej pomarańczowy od rdzy. Jego górna część chowała się w niskiej mgle.

              - Założę się, że ten kocioł wyleciał w powietrze - powiedział Johnny.

              - A ja, że zabił jakiegoś człowieka - dodał z rozkoszą Malin.

              - Pewnie dwóch.

              Pokrytą kamieniami plażę otaczały z boku grzbiety wygładzonego przez fale granitu. Malin wiedział, że rybacy przepływający przez Kanał Ragged Island nazywali te skały Grzbietami Wielorybów. Wdrapał się wysoko na najbliższe wzgórze i stojąc, starał się sięgnąć wzrokiem ponad urwistymi zboczami w głąb wyspy.

              - Złaź na dół! - wrzasnął Johnny. - Co ty tam niby chcesz zobaczyć? W tej mgle? Idiota.

              - Kto nie spróbuje, ten... - zaczął Malin, schodząc w dół, gdzie w nagrodę za podjęty wysiłek otrzymał braterskiego kuksańca w głowę.

              - Trzymaj się z tyłu - powiedział Johnny. - Obejdziemy wyspę dookoła brzegiem, a potem wrócimy. - Szedł szybko po dnie urwiska, jego opalone na czekoladowy brąz nogi migały w przyćmionym świetle. Malin szedł za bratem, czuł się dotknięty. W końcu to on wpadł na pomysł, żeby tu przyjechać, ale Johnny zawsze przejmował ster.

              - Hej! - zawołał Johnny. - Patrz! - Schylił się i podniósł z ziemi jakiś długi, biały przedmiot. - To kość.

              - Wcale nie - odpowiedział Malin, nadal rozdrażniony. Przyjazd na wyspę był jego pomysłem. To on powinien był coś znaleźć.

              - A właśnie, że tak. I założę się, że ludzka. - Johnny zaczął wymachiwać kością, jak gdyby miał w ręku kij baseballowy. - To kość z nogi człowieka, który zabił się, szukając skarbu. A może kość pirata. Zabiorę ją do domu i schowam pod łóżkiem. Ciekawość okazała się silniejsza od rozdrażnienia.

              - Pokaż - powiedział.

              Johnny wręczył mu kość. Była niespodziewanie ciężka i zimna i brzydko pachniała.

              - Fuj - powiedział Malin, szybko oddając znalezisko bratu.

              - Może jest tu gdzieś w pobliżu czaszka - odparł Johnny. Zaczęli myszkować między skałami, ale nie znaleźli nic poza martwym małym rekinem z wybałuszonymi oczami. Kiedy tak krążyli, natknęli się na wrak barki, pozostałości po jakiejś dawno zapomnianej akcji ratunkowej. Wyrzucona na ląd falą przypływu barka okręciła się i opadła na skały, wystawiona od dziesięcioleci na kaprysy sztormowej pogody.

              - Patrz na to - powiedział Johnny, w którego głosie zabrzmiało zainteresowanie. Wdrapał się na pofalowany, pełen wybrzuszeń pokład. Wszędzie wkoło leżały pordzewiałe kawałki metalu, rur, zepsutego sprzętu i nieciekawie wyglądające kłęby kabla i drutu. Wyobraził sobie, że pirat Red Ned Ockham był tak bogaty, że prawdopodobnie porozrzucał po całej wyspie sporo dublonów. Prawdopodobnie Red Ned zakopał na wyspie miliony milionów złotych monet oraz wysadzany drogimi kamieniami miecz świętego Michała, tak potężny, że mógł zabić każdego, kto tylko choć na niego spojrzał. Mówili, że Red Ned odciął kiedyś człowiekowi uszy, żeby założyć się o nie przy grze w kości. Dziewczyna z szóstej klasy, Cindy, powiedziała mu, że tak naprawdę to pirat odciął męskie jądra, ale Malin jej nie uwierzył. Przy innej okazji Red Ned upił się i rozciął człowiekowi brzuch, a potem wyrzucił biedaka za burtę i ciągnął za statkiem za wnętrzności, aż pożarły go rekiny. Dzieciaki w szkole znały wiele opowieści o piracie.

              Znudzony barką Johnny machnął na Malina, żeby ten ruszył za nim wzdłuż rozrzuconych po dnie urwiska skał, w stronę nawietrznej części wyspy. Nad nimi wznosił się w niebo ciemny wysoki nasyp, z ziemi wyłaziły gdzieniegdzie, niczym sterczące poziomo powykręcane paluchy, korzenie dawno obumarłych świerków. Szczyt nasypu ginął w uporczywej mgle. Niektóre urwiska zapadły się, stając się ofiarą burz atakujących wyspę każdej jesieni.

              W cieniu urwisk było chłodno i Malin przyspieszył. Podniecony swoimi znaleziskami Johnny podskakiwał, nie zważając na własne upomnienia, wydzierając się i wymachując kością. Malin wiedział, że mama wyrzuci starą kość do morza, jak tylko się na nią natknie.

              Johnny zatrzymał się na chwilę, żeby poszperać w śmieciach, które morze wyrzuciło na brzeg: stare boje do połowu homarów, zepsute pułapki, kawałki sponiewieranych przez deszcz, wiatr i wodę desek. Potem ruszył dalej wzdłuż urwiska w kierunku świeżego osunięcia. Niedawno zapadła się tu skarpa, rozrzucając po skalistym brzegu ziemię i głazy. Przeskoczył z łatwością przez głazy, znikając z pola widzenia.

              Malin z miejsca przyspieszył. Nie lubił, kiedy Johnny znikał mu z oczu. W powietrzu wyczuwało się jakiś ruch: wcześniej, zanim zanurzyli się w głąb Ragged Island, dzień był słoneczny, a teraz w tym miejscu wszystko mogło się wydarzyć. Powiało zimną bryzą. Pogoda zmieniała się, morze zaczęło gwałtowniej uderzać o skalne występy wyspy. Niedługo nastąpi odpływ. Może powinni zacząć wracać.

              Nagle rozległ się gwałtowny, ostry krzyk i przez chwilę Malin, okropnie przerażony, pomyślał, że Johnny zranił się, chodząc po śliskich skałach. Ale krzyk rozległ się raz jeszcze - pilne wezwanie - i Malin wdrapał się na głazy przed nim, gramoląc się przez rozrzucone odłamy skał, wzdłuż zakręcającej tu linii brzegowej. Przed nim był ogromny, granitowy głaz, który świeżo oderwał się od skarpy po ostatnim sztormie i leżał teraz pod dziwnym kątem. Przy jego przeciwległym krańcu stał Johnny, na coś wskazując. Na jego twarzy malowało się ogromne zdumienie.

              Początkowo Malin nie był w stanie wydusić słowa. Oderwanie się głazu odsłoniło wejście do tunelu u podnóża klifu, zostawiając wystarczająco dużą szparę, by udało się do niego wślizgnąć. Przy wejściu do tunelu wirował strumień lepkiego, stęchłego powietrza.

              - O rany! - powiedział, biegnąc po stoku w górę klifu.

              ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin