Rozmowy A5.doc

(2085 KB) Pobierz
Rozmowy z katem




Kazimierz Moczarski

Rozmowy z katem

 

 

Wydanie polskie 1997

 

 

Pierwsze w Polsce wydanie, bez ingerencji cenzury, w pełnej wersji, takiej jakiej życzył sobie Kazimierz Moczarski. Historia wydania tej książki mogłaby być tematem odrębnej pracy. Po 20 latach od pierwszego wydania, wydrukowano pełny tekst książki dzięki uzupełnieniom dokonanym przez Andrzeja Krzysztofa Kunerta. Przedmowę do "Rozmów z katem" napisał Andrzej Szczypiorski w 1977 roku z myślą o polskim czytelniku, ale znalazła się ona w późniejszym o rok wydaniu niemieckim, uzupełniona informacjami o historii Polski w latach II wojny światowej. Dopiero w wydaniu z 1997 roku, zamieszczono teks tej przedmowy ze skrótami dokonanymi przez Autora.

A o czym jest ta książka? To zapis "rozmowy" przeprowadzonej przez Moczarskiego z Jurgenem Stroopem. Koleje losu sprawiły, że były żołnierz AK i generał SS, kat warszawskiego getta, spędzili razem dziewięć miesięcy w jednej celi Więzienia Mokotowskiego. Moczarski często mówił, że jego rozmowy ze Stroopem były nie tylko próbą ucieczki od strasznej egzystencji więziennej. Były też narzędziem poznania rzeczywistości w jakiej się znalazł. Poznając zakamarki duszy Stroopa, Moczarski szukał pośrednio wiedzy o swych prześladowcach. I znajdował ją!

Kazimierz Moczarski

 

Spis treści:

O KAZIMIERZU MOCZARSKIM              5

I. Oko w oko ze Stroopem.              23

II. U stop bismarckowego Cheruska.              34

III. Pod sztandarem kajzera.              54

IV. Redaktor.              65

V. Objawienie w Monachium.              79

VI. Lippe „wyraża wolę narodu”.              93

VII. Posłuszny, syty i dostojny.              109

VIII. Na czele Block-Standarte.              127

IX. Dachau, willa Benesza, wanna Churchilla.              137

X. Złowróżbna sowa.              156

XI. Na „tyłowym” froncie”.              171

XII. Autostrada i marzenia ukraińskie.              180

XIII. „Już był w ogródku” na Kaukazie.              190

XIV. Wprawki i uwertura do Grossaktion.              203

XV. Flagi nad gettem.              231

XVI. Wielkie łowy.              253

XVII. Krzyż Walecznych.              272

XVIII. Aber ein guter Mann!              288

XIX. W siódmym germańskim niebie.              308

XX. Marmurowa ambasada i żydowskie dywany.              331

XXI. Ośmioletni SS-owiec.              347

XXII. Trzymałem ludność w garści!.              364

XXIII. Stroop likwiduje feldmarszałka.              381

XXIV. Werwolf - ostatni szaniec.              405

XXV. Mord na amerykańskich lotnikach.              432

XXVI. Szafot.              455

Aneks - Jak powstały Rozmowy z katem.              479

Kalendarium życia Autora (Andrzej Krzysztof Kunert).              484


O KAZIMIERZU MOCZARSKIM

(Andrzej Szczypiorski)[1].

I.

Po zakończeniu II wojny światowej władzę w Polsce objął rząd komunistyczny. Wypełniając dyrektywy Stalina, podjął bezlitosną walkę z niezależnymi, narodowymi ośrodkami. Rozpoczęły się prześladowania żołnierzy i oficerów AK, którym udało się uniknąć śmierci z rąk Niemców. Więzienia zapełniły się najlepszymi i najdzielniejszymi bojownikami walk z nazistowską przemocą. Niewiarygodna perfidia Stalina podsunęła mu pomysł, niepojęty dla ludzi wychowanych w normalnym, demokratycznym świecie. Uznał on za właściwe, by ludzi, którzy w szeregach AK walczyli z hitlerowskimi Niemcami, traktować jako sojuszników nazizmu. Oficjalna propaganda nazywała najlepszych patriotów faszystami i pachołkami Gestapo. Oskarżano ich o współpracę z wrogiem i zdradę narodu polskiego. Na podstawie sfabrykowanych oskarżeń skazywani byli na śmierć lub długoletnie więzienie.

Procesy toczyły się w trybie niejawnym, a oskarżeni nie mieli prawa do obrony. Pod wpływem fizycznych i duchowych udręk wielu wybrało samobójstwo. Inni przyznawali się do niepopełnionych przestępstw, byle położyć kres cierpieniom. Ludzie ci przeszli przez piekło.

Jednym z nich był Kazimierz Moczarski. 18 stycznia 1946 roku został skazany na 10 lat więzienia. Na mocy amnestii z roku 1947 kara ta została zmniejszona do lat pięciu. W końcu listopada 1948 roku poddano go „piekielnym przesłuchaniom” w więzieniu mokotowskim w Warszawie. Trwały ponad dwa lata. Ponieważ Moczarski był człowiekiem niezłomnego charakteru, dręczono go ze szczególnym okrucieństwem. Oprawcy byli bezsilni wobec jego męstwa i to potęgowało ich wściekłość. Aby pognębić i złamać moralnie Moczarskiego, umieścili go w jednej celi z generałem SS Jürgenem Stroopem.

Stroop należał do osławionych, najbardziej brutalnych dowódców SS. Ciążyły na nim zbrodnie wojenne i zbrodnie przeciw ludzkości. Był katem warszawskiego getta, gdzie 19 kwietnia 1943 roku wybuchło powstanie. Na jego rozkaz setki tysięcy Żydów wysłano do obozów zagłady, dziesiątki tysięcy wymordowano w ruinach zdobytego getta. Schwytany po wojnie przez Amerykanów, został wydany władzom polskim. W Warszawie czekał na proces. 23 lipca 1951 roku został skazany na śmierć, a 6 marca 1952 roku stracony na szubienicy.

Stalinowscy dręczyciele wtrącili Kazimierza Moczarskiego właśnie do celi tego człowieka. Tak oto powstała sytuacja niemal szekspirowska. Przez 9 miesięcy, od 2 marca do 11 listopada 1949 roku, w jednej celi przebywali dwaj śmiertelni wrogowie. Generał SS, który miał na sumieniu setki tysięcy niewinnych ofiar, i oficer polskiego podziemia, który przez pięć lat walczył z nazizmem w obronie swej ojczyzny i elementarnych zasad człowieczeństwa. Stalinowska brutalność i brak skrupułów postawiły między nimi znak równości. Niewątpliwy morderca Stroop stał się towarzyszem niedoli człowieka, który nie popełnił najbłahszego występku i zawsze był odważnym, ofiarnym patriotą. Stalinowcy sądzili, że to właśnie Moczarskiego duchowo złamie. Nie udał się jednak diabelski plan. Moczarski przetrwał i tę torturę!

18 listopada 1952 roku został przez Sąd Wojewódzki w Warszawie skazany na karę śmierci. „Przez dwa i pół roku w każdej chwili czekałem na kata” - pisze Moczarski. W listach do Sądu Najwyższego relacjonuje przejmujące metody śledcze, wymienia 49 rodzajów udręk fizycznych (przez 14 miesięcy przebywał w ciemnej izolatce).

W marcu 1953 roku umarł Stalin. Stalinizm wszedł w stadium kryzysu. W październiku tego roku Moczarski został „ułaskawiony” i skazany na dożywotnie więzienie. Wyrok ten zakomunikowano mu jednak dopiero po dwu i pół latach. Jürgen Stroop został stracony. W lutym 1956 roku na słynnym XX Zjeździe KPZR Chruszczow ujawnił zbrodnie Stalina. Rozpoczęła się „odwilż”. Adwokaci Moczarskiego podjęli starania o rewizję wyroku. On sam został zwolniony z więzienia w kwietniu 1956 roku. Był jednak przeświadczony, że to nie koniec jego sprawy. Domagał się pełnego uniewinnienia i rehabilitacji, prostej ludzkiej sprawiedliwości. W grudniu 1956 roku toczył się w Warszawie kolejny proces Moczarskiego, którego celem była publiczna i ostateczna rehabilitacja. „W tej sali nie jestem oskarżonym - to ja oskarżam!” - powiedział wówczas Moczarski.

W wyroku z dnia 11 grudnia 1956 roku sąd orzekł, że oskarżenie i skazanie Moczarskiego oparte było na fałszywych dowodach, że skazany poddawany był przez wiele lat uwięzienia torturom i udrękom, że jest on ofiarą stalinowskiej tyranii.

Moczarski został całkowicie uniewinniony. Sąd w uzasadnieniu podkreślił, że jego postawa jako człowieka i Polaka zasługuje na najwyższy szacunek i uznanie.

 

II.

Od 1957 roku Moczarski pracował w Warszawie jako dziennikarz. Wiele czasu i energii poświęcał problemom społecznym, głównie kwestii walki z alkoholizmem. W 1971 roku rozpoczął pisanie Rozmów z katem. Opublikował to dzieło w odcinkach na łamach miesięcznika literackiego „Odra” we Wrocławiu. Wywołało ono natychmiast żywy oddźwięk Czytelników. W tym okresie postalinowska „odwilż” w krajach komunistycznych była już przeszłością. Znów dochodziły do głosu tendencje totalitarne. W Polsce wzrastała rola policji politycznej. Rok 1956, kiedy sprawiedliwość odniosła zwycięstwo nad stalinizmem, należał do historii.

Kazimierz Moczarski zmarł jesienią roku 1975. W tym czasie jego książka Rozmowy z katem złożona w wydawnictwie PIW w Warszawie czekała na decyzję władz. Grono przyjaciół zmarłego, ludzie, którzy nierzadko nawet się osobiście nie znali, czynili zabiegi, by Rozmowy, ten jedyny w swoim rodzaju dokument historyczny, trafiły jednak do rąk Czytelników. Ludzi tych jednoczyła znajomość z Moczarskim i przekonanie, że jego śmierć nie może stanowić końca tego wyjątkowego losu.

Są dwie odrębne kwestie związane z książką Moczarskiego.

Sprawa pierwsza, to treść i znaczenie samego dzieła. Sprawa druga, to osoba autora, jego postawa, charakter i przekonania. Książka ta powstała w mroku. A przecież jest prześwietlona od pierwszej do ostatniej strony światłem tej wyjątkowej osobowości. Dla skołatanej, chorej Europy naszych czasów mogą być Rozmowy z katem drogowskazem człowieczeństwa.

Heinrich Böll w przedmowie do Archipelagu Gulag mówił o „ boskiej goryczy Sołżenicyna”. W odniesieniu do dzieła Moczarskiego trzeba mówić o świętości i tragizmie losu ludzkiego ujętego w tryby totalizmów. Czytelnik powinien sobie uświadomić, że los Kazimierza Moczarskiego nie był wcale wyjątkowym losem w połowie naszego stulecia. W gruncie rzeczy, w kategoriach historycznego obiektywizmu, był to los nawet dość typowy. Moczarski należał do tej olbrzymiej rzeszy Polaków, którym nic nie zostało oszczędzone.

Wyjątkowość tego człowieka, jego wielkość, wynika - jak w antycznych tragediach - z postawy, ze sposobu, w jaki swój los przyjął, udźwignął i przezwyciężył.

 

III.

Kiedy we wrześniu 1939 roku wybuchła wojna, Moczarski był młodym prawnikiem i dziennikarzem. Sądzę, że nie odznaczał się wtedy niczym szczególnym, bo w tamtym świecie, w którym ludzie nie byli wystawieni na ciężkie próby, można było przeżyć wiele lat nie mając nawet pojęcia o istnieniu piekła. Na pewno był już wtedy Moczarski człowiekiem prawym, o skrystalizowanych poglądach. Należał do założycieli Klubu Demokratycznego w Warszawie, organizacji o wyraźnie postępowym charakterze. Już wtedy były mu bliskie ideały socjalizmu, choć nigdy nie został marksistą. W ogóle do teorii miał stosunek sceptyczny, ufał bardziej praktycznemu doświadczeniu. Zapewne już wtedy, przed wojną, odznaczał się stałością przekonań i nie znosił wszelkiej dwuznaczności. Myślał niezależnie, co w owych czasach należało zresztą do cnót dość powszechnych.

Pozostaje pytanie - co to jest ład moralny? Moczarski przeniósł swoje sumienie przez próby, o jakich współczesny człowiek nie ma nawet wyobrażenia. Zdecydowała o tym wierność dla pewnych zasad humanizmu, osobista godność i poczucie honoru. Kiedyś, zapewne pod wpływem przyjaźni z autorem tej książki, napisałem, że „sumienia nie tylko nie można kupić ani sprzedać, lecz nie można go również scedować na państwo, naród, klasę - bo wtedy przestajemy po prostu istnieć jako ludzie”.

Wróćmy jednak do autora tej książki.

 

IV.

Jako oficer rezerwy Moczarski przebył na froncie kampanię wrześniową, a natychmiast po klęsce, kiedy się Polska zawaliła pod naporem wojennej machiny Hitlera, rozpoczął działalność konspiracyjną. Jego odwaga, prawość i charakter sprawiły, że powierzono mu w pewnym okresie zadania wyjątkowe trudne i delikatne. W ramach Kierownictwa Walki Cywilnej prowadził śledztwo w sprawach o kolaborację. Można sobie wyobrazić, jak trudna była to robota. W warunkach pełnej tajności zbierał materiały, na podstawie których poszczególni ludzie byli sądzeni przez konspiracyjne sądy państwa polskiego. W rękach Moczarskiego ważyły się więc ich losy. Musiał być jednocześnie oskarżycielem i obrońcą, bo podejrzani nie mieli przecież pojęcia, że przeciw nim toczy się śledztwo. Musiał tych ludzi obserwować, zbierać informacje, maksymalnie obiektywne, a przecież kompletowane w tajemnicy. Musiał w każdej chwili pamiętać, że podejrzany zagrożony jest wyrokiem śmierci, bo taka była kara za zdradę narodu. Ileż trzeba było hartu, poczucia odpowiedzialności, ileż czujnego sumienia, aby w tym mrokach, w atmosferze zagrożenia, codziennie narażając własne życie, uganiać się za prawdą o innych ludziach, na których ciążył przecież zarzut nie tylko hańby, ale współpracy z mordercami.

 

V.

Walczył, zgodnie z sumieniem, o człowieczeństwo, demokrację i niepodległość Polski. Narażał życie przez pięć lat okupacji, l sierpnia 1944 roku poszedł się bić na powstańczej barykadzie. Przetrwał i to, choć brał udział w krwawych walkach. Kiedy powstanie po 63 dniach zostało stłumione przez oddziały SS generała von dem Bacha, nie poszedł do niewoli, ale znów zaszył się w podziemiu. Armia Krajowa była rozbita, a ćwierć miliona ludzi poległo w gruzach doszczętnie zniszczonej stolicy Polski. Kraj musiał się borykać z nienowym, lecz coraz bardziej aktualnym problemem - zbliżaniem się Armii Czerwonej. Ta armia stała bezczynnie u wrót Warszawy, kiedy Niemcy masakrowali miasto. Stalin czekał cierpliwie, aby Hitler wymordował wszystko, co w tamtej Polsce było patriotyczne, ideowe i niezależnie myślące.

W pierwszym półroczu 1945 roku piekło hitleryzmu było już poza nami, narastała groza stalinizmu w Polsce. 11 sierpnia 1945 roku Kazimierz Moczarski został aresztowany. Wyślizgiwał się siepaczom Gestapo przez pięć lat, ale agenci stalinowskiej policji bezpieczeństwa dopadli go bez trudu, w biały dzień, na warszawskiej ulicy, w trzy miesiące po kapitulacji Berlina. To prawda, że nie żywił sympatii do komunistów, bo im nie ufał i nie wierzył, aby stali się rzecznikami prawdziwej suwerenności Polski. Lecz w armii radzieckiej widział w latach wojny sojuszników, liczył - jak miliony innych Polaków - na jej pomoc w walce z hitleryzmem, cieszył się z postępów na froncie wschodnim. Wówczas, w 1945 roku, Rosjan przyjmowano z mieszanymi uczuciami. Byli sojusznikami, bo dzięki nim powalony został Hitler, ale byli też współwinni tragedii Polaków i Polski, bo razem z Rzeszą uczestniczyli w rozbiorze kraju w 1939 roku, bo na ziemiach polskich inkorporowanych do ZSRR od pierwszej chwili zapanował stalinowski terror, setki tysięcy ludzi wywieziono do obozów, dziesiątki tysięcy zamordowano, jak np. polskich jeńców w Katyniu, bo Armia Czerwona bezczynnie patrzyła z drugiego brzegu Wisły na straszną śmierć Warszawy podczas powstania 1944 roku, bo wreszcie Stalin powołał pod swoją kuratelą komunistyczny rząd polski, którego nikt wtedy w kraju nie traktował jako autentycznej, polskiej władzy, a ludzie pozostawali wierni legalnemu rządowi w Londynie.

Historia stosunków polsko-rosyjskich i polsko-radzieckich przez dziesiątki lat była przedmiotem nieopisanych nadużyć, zakłamania i urojeń. Prawda o tej historii stanowi fundamentalny warunek pojednania Polaków i Rosjan po wielu stuleciach wrogości i uraz. Nie tu miejsce na szczegółowe rozważania w tej kwestii. Jeśli ten temat rozwinąłem w odniesieniu do roku 1945, to dlatego, by skonstatować, że dalsze losy Kazimierza Moczarskiego należą także do dziejów stosunków polsko-radzieckich i nie są tylko wewnętrzną sprawą Polaków.

 

VI.

Moczarskiego aresztowała polska policja polityczna, pozostająca wówczas - bardziej niż kiedykolwiek później - na usługach NKWD. To stwierdzenie w najmniejszym stopniu nie usprawiedliwia Polaków. Właśnie Polacy przez 11 lat dręczyli moralnie i fizycznie polskiego bohatera narodowego, jakim stał się Moczarski.

Nie znoszę wszelkiego nacjonalizmu. Te właśnie przekonania były fundamentem naszej przyjaźni z Moczarskim. Gdy piszę, że to moi rodacy dręczyli Moczarskiego, nie potępiam wcale mego narodu, ale też nie chcę go usprawiedliwiać. Myślę, że nie ma narodów złych i dobrych, szlachetnych i podłych. Po prostu stwierdzam, że kanalie istnieją wszędzie na tym najlepszym ze światów. I sądzę, że nawet porządnych ludzi można w odpowiednich warunkach tak spreparować, aby stali się pomiotem diabła. Nikt nie rodzi się świętym męczennikiem, nikt też nie został w kołysce naznaczony piętnem zbrodni. Jest to kwestia charakteru, a także warunków i okoliczności historycznych. W Sachsenhausen zostałem po raz pierwszy pobity przez kapo, który był Francuzem. Pierwszy mój więzienny towarzysz niedoli, który oddał mi własny kawałek chleba, był niemieckim socjaldemokratą z Kolonii. Nazywał się Osske. O tym człowieku będzie jeszcze mowa.

Napisałem kiedyś, że „ludzie z natury są słabi i dlatego podoba się im przemoc”. Moczarski uznał ten pogląd za słuszny, a jego opinie w tej mierze uważam za decydujące, bo chyba nikt nie przeżył tak wiele i nie okazał tyle hartu, aby się wobec przemocy nie ugiąć...

Przesiedział w więzieniu prawie 11 lat, w tym dwa i pół roku w celi śmierci, każdej chwili oczekując kata. Przesiedział i przetrwał to wszystko w uporczywej walce o osobistą godność i honor polskiego żołnierza. Był oskarżony i skazany za to, że kolaborował z hitlerowcami, że mordował polskich patriotów, że był zdrajcą narodu i pachołkiem Gestapo. Potrafił wyliczyć 49 rodzajów tortur, jakim go poddawano w śledztwie. Nie chcę podawać tej listy. Powiem tylko, że przypalanie paznokci, bicie pałką, miażdżenie obcasami palców - należało do udręk banalnych. Jeśli powtórzę, że ten człowiek przez 30 miesięcy czekał na wykonanie wyroku śmierci, aby się wreszcie dowiedzieć, że mu karę w drodze łaski zamieniono na dożywotnie więzienie, to przeciętnie wrażliwy czytelnik uzna taką torturę za wystarczającą.

Ale nie to jest najbardziej upiorne. Najbardziej upiorny jest fakt, że wszyscy ludzie, którzy brali w tej sprawie udział, poczynając od więziennego klucznika, aż po dostojnych sędziów, wiedzieli doskonale, że jest to człowiek niewinny. Wiedzieli, że nie był faszystą, zdrajcą i agentem Gestapo, lecz dzielnym żołnierzem Podziemia, który walczył z hitlerowcami przez całą wojnę. Ale domagali się, aby się przyznał do tych wyimaginowanych zbrodni, z pokorą przyjął karę i żałował za niepopełnione grzechy. Żądali, by się wyparł pięknej, patriotycznej przeszłości i obrzucił ją błotem pod ich szaleńcze dyktando. Chcieli, aby wskazał wspólników, owych faszystów, zdrajców, agentów Hitlera, którzy w rzeczywistości byli żołnierzami antyhitlerowskiego podziemia i walczyli z okupantem, nie szczędząc przecież życia. Domagali się zatem, aby Moczarski wyparł się siebie, aby dobro nazwał złem, cnotę nazwał występkiem, patriotyzm nazwał zdradą, odwagę nazwał podłością, a diabła wyniósł na święte ołtarze.

Nie wiedzieli, że trafili na człowieka, który gotów był umrzeć, ale nigdy nie odstąpił od zasad sumienia. Wygrał z nimi! Wygrywał z nimi każdego dnia przez te 11 lat udręki. Pisali mu na czole słowo - „gestapowiec”, trzymali w jednej celi z hitlerowskimi zbrodniarzami, szantażowali straszną karą, jaka spadnie na jego najbliższych. Ale przecież nigdy się nie ugiął! Moczarski mawiał często, że w gruncie rzeczy Hitler był bardziej prostolinijny niż Stalin. Hitler był kreaturą przenikniętą prymitywną nienawiścią. Mordując Żydów głosił z fanatyzmem, że są to wszy. Obwieszczał, że Słowianie są plemieniem niewolników - i traktował ich jak niewolników. Zabijał i wcale nie chciał, aby go kochano, przyznawano rację, sprawiedliwość oraz humanitaryzm. Stalin zabijał i domagał się od swych ofiar miłości oraz potwierdzenia, że jest najlepszym przyjacielem ludzkości.

Jeden z recenzentów książki Rozmowy z katem napisał, że „grymas historii spowodował, iż Moczarski spędził w jednej celi ze Stroopem dziewięć miesięcy”. Nie idzie o grymas, ale o zbrodnię. I nie była to zbrodnia historii, bo nie kanalie tworzą dzieje narodów. Prawdziwą historię Polski pisał swym życiem Moczarski i inni, jemu podobni. To Moczarski znajdzie się kiedyś w podręcznikach szkolnych, to on będzie jednym z tych, którym Polska zawdzięcza swoją samoświadomość, duchową suwerenność, gwałconą tak brutalnie przez wiele pokoleń, a przecież wciąż żywą w umysłach. Nazwisk dręczycieli Moczarskiego nikt dzisiaj w Polsce nie pamięta, należą do kroniki kryminalnej. Jednakże nie tylko oni dźwigają odpowiedzialność za to, co się z Moczarskim działo.

Los tego człowieka dowodzi, że nie ma różnic między totalizmami. Znaczenie Rozmów z katem polega na wieloznaczności wątków i jednoznaczności ocen moralnych, jakie zostały w tej książce zawarte. Oto we wspólnej celi snuje się wątła nić egzystencji dwóch skazańców. Jeden jest hitlerowskim oprawcą, mordercą setek tysięcy ludzi, klinicznym przykładem par excellence faszystowskiej postawy wobec życia. Drugi jest ofiarą oprawców, którzy właśnie swobodnie przechadzają się po więziennych korytarzach, naznaczeni piętnem innej ideowej barwy. Stroop jest typowym przykładem mentalności, która się ukształtowała w służbie hitlerowskiego terroru, Moczarski jest dręczony przez funkcjonariuszy terroru stalinowskiego. Znamiona ideologiczne nie grają tu jednak roli, okazuje się bowiem, że zarówno metody, jak i sposób myślenia są podobne.

Moczarski często mi mówił, że jego rozmowy ze Stroopem były nie tylko próbą ucieczki od strasznej egzystencji więziennej. Były też narzędziem poznania rzeczywistości, w jakiej się znalazł. Poznając zakamarki duszy Stroopa, Moczarski szukał pośrednio wiedzy o swych prześladowcach. I znajdował ją!

Wspomniany recenzent pisał o „grymasie historii”. Otóż było to raczej straszne szyderstwo, boska zemsta prawdy nad obłudą, cnoty nad grzechem, prawości nad występkiem, bo przecież to, co w zamyśle dręczycieli miało Moczarskiego znieważyć i zdeptać, okazało się, dzięki hartowi jego ducha - wielkim procesem demaskatorskim.

Moczarski nie mógł przeniknąć mrocznej umysłowości ludzi, którzy go męczyli. Lecz kiedy wracał do celi, czekały go tygodnie i miesiące rozmów z przedstawicielem tego samego plemienia. Stroop okazywał się „alter ego'„ tych wszystkich bezimiennych, zachowujących anonimowość dygnitarzy i pachołków stalinowskiej dyktatury, którzy jawią się czasem na kartach książek Sołżenicyna, wyzbyci jednak duchowego wizerunku. Bo przecież nie różnili się między sobą!

Ktoś powie, że takich postaci jest wiele we współczesnej literaturze. Będzie to fałszywy pogląd. Bo nikt, na całej kuli ziemskiej, nie znalazł się w podobnej sytuacji. Tu sytuacja decydowała o wszystkim! To właśnie ona stworzyła tę książkę, chyba jedyną w dziejach piśmiennictwa. Ci dwaj nie tylko rozmawiali w celi. Oni obaj wiedzieli, że niebawem umrą. Każde słowo Stroopa było rodzajem spowiedzi. Nie musiał niczego ukrywać. Mógł szeroko otworzyć swoje wnętrze, tak szeroko jak nigdy w życiu. Szczerość jego wyznań spotęgowana była świadomością wspólnoty losu z Moczarskim. Przypadek sprawił, że Moczarski uniknął szubienicy. Gdyby Stalin pożył dłużej, gdyby się diabeł o niego nie upomniał w marcu 1953 roku, nie byłoby zapewne tej książki.

Rzecz znamienna - Moczarski nie lubił Stroopa. Dla ludzi starszej generacji, którzy pamiętają wojnę, brzmi to całkiem naturalnie. Jakże mógłby lubić człowieka, który wymordował tysiące niewinnych i był jednym z najokrutniejszych katów w Trzeciej Rzeszy?! A jednak nie taka to prosta sprawa. Moczarski spędził z tym człowiekiem 225 dni i nocy w jednej celi, gdzie obaj czekali na śmierć. Kto tego nie przeżył, nie może mieć pojęcia o charakterze, barwie, napięciu uczuć w podobnej sytuacji.

 

VII.

Kiedy Moczarski drukował Rozmowy z katem na łamach miesięcznika „Odra”, wiele osób pytało, jak to jest możliwe, że po prawie 25 latach potrafi odtworzyć dokładnie wszystkie rozmowy? Byli ludzie, którzy przypisywali autorowi skłonność do konfabulacji, inni znów sądzili, że rekonstruuje przebieg wypadków na podstawie luźnych wspomnień. Te podejrzenia, które mogą nawiedzać Czytelnika, są nieuzasadnione w świetle wyznań, jakie mi Moczarski poczynił, obarczając mnie moralnym obowiązkiem wyjaśnienia sprawy. On sam nie czuł się zdolny do składania podobnych oświadczeń. I nie można się temu dziwić. Wiele razy podkreślał, że nie był wtedy zwykłym człowiekiem. „Może byłem bardziej zwierzęciem?!” - mówił. Mój pogląd jest inny. On trochę wyszedł poza zwykłe człowieczeństwo, on osiągnął coś więcej!

Człowiek, który latami czeka na śmierć, żyje w innym wymiarze czasu i przestrzeni. Człowiek skazany i zamknięty, aby przetrwać swój czas i egzystować w swojej przestrzeni, tworzy inną rzeczywistość. Znamy to z wielu wspomnień więziennych. Aby jednak ta nowa rzeczywistość mogła jakoś funkcjonować, niezależnie od realiów, potrzeba wielkiej siły wewnętrznej, z której więzień zapewne sam nie zdaje sobie sprawy. Moczarski rozpoznawał po zapachu zbliżających się do celi strażników. Słyszał szepty śledczych, rozmawiających w innym pokoju za szczelnie zamkniętymi drzwiami. Na swym procesie rehabilitacyjnym zdumiewał obecnych, cytując z pamięci fragmenty, liczących tysiące stron, akt, które otrzymał w więzieniu do przejrzenia na kilka godzin. Rzecz jasna, w późniejszych latach życia utracił tę straszną i bolesną zdolność, a jego zmysły, nie wystawione na próbę życia i śmierci, wróciły do leniwej normalności.

Każde słowo Stroopa, gest, spojrzenie, nosił w sobie troskliwie, jak skarb. Kiedy powiedział, trochę speszony - „Jest we mnie jakaś choroba. Wszystkie zdania Stroopa słyszę dokładnie, nawet z intonacją, jakbym spisywał z taśmy magnetofonu. I widzę go, każdy ruch, spojrzenie, grymas, jakby to było na ekranie”.

Wierzyłem mu. I proszę Czytelnika, aby też uwierzył.

Ta książka nie jest ani monografią historyczną, ani nie należy do literatury faktu. Nie stanowi archiwalnej dokumentacji, ale jest dokumentem o znaczeniu historycznym. Także w tych fragmentach, które mogą zawierać nieścisłości czy zgoła błędy w szczegółach, albo w wypowiedziach samych postaci dramatu.

 

VIII.

Mój niemiecki przyjaciel, wspomniany tu już Ossk, .często powtarzał w rozmowach toczonych intymnie w obozowej latryna, że zazdrości mi moralnie czystego układu zależności. Jestem bowiem Polakiem, dręczonym przez Niemców, gdy on znosi spotęgowane udręki, raz jako więzień kacetu, po drugie z powodu upokorzenia, że Niemcy upadli tak nisko. Cierpiał, bo jego rodacy dopuścili się tak strasznej zdrady ideałów humanizmu. Każdy ryk esesmana, każdy cios pięści - upokarzał Osskego w jego niemieckiej tożsamości, obrażał jego narodową świadomość.

Wtedy, w 1945 roku, wydawało mi się, że ma rację i współczułem mu. Dziś odnajduję w postawie Osskego pewien rys dwuznaczny, usprawiedliwiony zacną intencją, ale trudny do zaakceptowania. Ten rozumny i mężny człowiek pozostawał jednak spętany nawykami myślenia, które dla mnie stały się całkiem obce. Tak czy owak, tkwiło w nim jakieś poczucie wspólnoty z ludźmi w mundurach SS, którzy go przez długie lata męczyli w więzieniach i kacetach Trzeciej Rzeszy. Osske czuł się Niemcem i ta niemieckość wiązała go upokarzającym węzłem wspólnoty z hitlerowcami.

Nie odczuwam żadnej solidarności z kanalią tylko dlatego, że mówi po polsku, nosi polskie nazwisko i uważa się za Polaka. Bliższy jest mi przyzwoity Niemiec, Rosjanin czy Anglik od łajdaka, który tylko dlatego ma być moim bratem, że urodził się na tej ziemi i mówi moim językiem. Ten pogląd w wielkim stopniu zawdzięczam przyjaźni z Moczarskim. Nigdy nie doznawał uczuć, że najcięższe udręki znosił właśnie od Polaków. Traktował tych ludzi tak, jak na to zasłużyli - uważał ich za kreatury, które wychynęły z ciemnych zaułków świata.

Polskość to nie było dla niego pochodzenie, język, a już na pewno nie frazeologia narodowa. Polskość to była dla niego tradycja kulturalna tego narodu, który tyle wycierpiał, byle tylko swoją odrębność ocalić.

 

IX.

Kiedy wiosną roku 1956 roku Moczarski wyszedł z więzienia, nad wschodnią Europą wiały ciepłe wiatry postalinowskiej odwilży. Referat Chruszczowa uruchomił lawinę wypadków. Polska prostowała obolały grzbiet, ludzie wyzwalali się z pęt strachu, prasa pisała o bezprawiach minionego okresu.

Adwokaci warszawscy Władysław Winawer i Aniela Steinsbergowa, ludzie odważni i szlachetni, rozpoczęli walkę o przywrócenie prawa, o rehabilitację Kazimierza Moczarskiego. Nawet wtedy nie było to proste i łatwe. Ale opinia publiczna, zrazu nieśmiało, potem coraz pewniej, podnosiła głos w obronie tylekroć deptanej sprawiedliwości. Tysiące ludzi powróciły do kraju z zesłania na północy ZSRR, inni wychodzili na wolność z polskich więzień. Zbliżał się słynny Październik, który miał obalić dotychczasowe kierownictwo polityczne i wynieść do władzy Władysława Gomułkę. Człowiek ten okazał się potem wielkim rozczarowaniem dla narodu, jeszcze jednym fałszem totalita...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin