Child Lincoln - Glebia.rtf

(1110 KB) Pobierz
Glebia

             

              CHILD LINCOLN

              GŁĘBIA

              Z angielskiego przełożył PIOTR AMSTERDAMSKI

              WARSZAWA 2008

              Dla Luchie

             

              Podziękowania

              Chciałbym serdecznie podziękować redaktorowi

              Jasonowi Kaufmanowi z wydawnictwa Doubleday za

              przyjaźń i nieustającą pomoc w niezliczonych sprawach.

              Dziękuję również Billowi Thomasowi i Adrienne

              Sparks za niezawodny entuzjazm od samego początku

              pracy. Jestem wdzięczy Jenny Choi i wszystkim pozostałym za ich oddanie, ciężką pracę i wsparcie. Erie Simonoff z Janklow & Nesbit i Matthew Snyder z Creative Artists Agency byli jak zawsze nie do zastąpienia.

              Jestem bardzo wdzięczny mojej żonie Luchie i

              córce Veronice, bez których nie mógłbym napisać tej

              książki.

              Doug Preston mój partner i „brat z innej matki”

              stał przy moim boku podczas pisania tej powieści i

              wzbogacił ją wieloma pomysłami, drobnymi i ważnymi.

              Nie mógłbym przesadnie ocenić jego znaczenia dla jej

              powstania.

              Jestem bardzo zobowiązany wielu innym, bez

              których pomocy Głębia nie byłby taką książką jaką jest

              Claudii Rulke, doktorom medycyny Voelkerowi Knapperzowi i Lee Sucknowi oraz Edowi Buchwaldowi.

              Nie muszę chyba zapewniać, że Głębia to fikcja

              literacka. Wszystkie osoby, miejsca, zdarzenia, korporacje, instytucje rządowe są albo fikcyjne, albo wykorzystane w fikcyjny sposób.

              PROLOG

             

              PLATFORMA NAFTOWA KRÓL SZTORMU

              Niedaleko wybrzeża Grenlandii

              Kevin Lindengood pomyślał, że praca na platformie to zajęcie dla szczególnych ludzi.

              Mających wyjątkowo popieprzone w głowie.

              Kevin siedział z ponurą miną przy konsoli w sterowni wiertnicy. Na zewnątrz, za wzmocnionymi szybami, Morze Północne przypominało białoczarną zamieć. Słona mgła i bryzgi wody pieniły się nad gniewnym, kotłującym się morzem.

              No, ale Morze Północne zawsze wydawało się rozgniewane. Nie miało znaczenia, że platforma naftowa wznosiła się na wysokość trzystu metrów ponad falami:

              w porównaniu z ogromem oceanu sprawiała wrażenie

              dziecinnej zabawki, która w każdej chwili mogła zostać

              zmieciona z powierzchni wody.

              Status świni? spytał John Wherry, kierownik

              instalacji na morzu.

              Pięć na pięć odpowiedział Lindengood, spoglądając na konsolę. Minus siedemdziesiąt jeden, rośnie.

              Status rury?

              Wszystkie wskazania normalne. Wszystko wygląda dobrze.

              Lindengood znowu spojrzał na ciemne, mokre

              okna. Król Sztormu była najdalej wysuniętą na północ

              platformą na polu naftowym Brent. Gdzieś tam, czterdzieści parę mil na północ, znajdował się ląd, a w każdym razie coś, co tu uchodziło za ziemię: Angmagssalik na Grenlandii. W takie dni jak ten trudno było jednak

              uwierzyć, że na całej planecie jest jakiś suchy skrawek, którego nie zalał ocean.

              Tak, na platformach pracowali zdrowo popieprzeni faceci (niestety, to byli tylko mężczyźni jedyne kobiety, jakie pojawiały się na platformie, to specjalistki

              od stosunków międzyludzkich i morale pracowników,

              które przylatywały helikopterami, sprawdzały, czy

              wszyscy są dobrze dostosowani do otoczenia, po czym

              jak najszybciej odlatywały). Każdy pracownik przyjeżdżał tu z bagażem nierozwiązanych problemów, obsesji i czule pielęgnowanych neuroz. Cóż bowiem mogło skłonić kogoś do pracy w metalowym pudle, zawieszonym nad lodowatym morzem na kilku stalowych wykałaczkach? Kto mógł zgadnąć, kiedy nadciągnie monstrualny sztorm, zniszczy platformę i ciśnie go w przepaść zapomnienia? Wszyscy twierdzili, że skłoniła ich do tego wysoka pensja, ale w rzeczywistości nie brakowało stanowisk na stałym lądzie, na których można było zarobić prawie tyle samo. Nie, w rzeczywistości wszyscy na

              platformie albo uciekali przed kimś, albo co jeszcze

              bardziej niepokojące do czegoś.

              Terminal cicho zapiszczał.

              Świnia oczyściła dwójkę.

              Zrozumiałem odpowiedział Wherry.

              Siedzący przy sąsiednim terminalu Fred Hicks

              trzasnął palcami, po czym chwycił drążek sterowniczy

              wbudowany w konsolę.

              Ustawiam świnię nad szybem numer trzy. Lindengood spojrzał na niego. Dyżurny inżynier Hicks to był doskonały przykład człowieka z platformy. Miał

              iPoda pierwszej generacji, na którym zapisał wyłącznie

              trzydzieści dwie sonaty fortepianowe Beethovena.

              Słuchał ich nieustannie, bez żadnej przerwy, w

              dzień i w nocy, podczas pracy i w czasie wolnym, w

              kółko. Równocześnie cicho je nucił, nosowym tonem, z

              otwartymi ustami.

              Słuchając go, Lindengood nie tylko zdążył wysłuchać wszystkich sonat, ale również nauczył się ich na pamięć, podobnie jak wszyscy członkowie załogi platformy Król Sztormu. Lindengood pomyślał, że nie jest to najlepszy sposób na wpojenie komuś upodobania do

              muzyki klasycznej.

              Świnia nad szybem numer trzy powiedział

              Hicks. Poprawił słuchawki i znowu zanucił Sonatę

              Waldsteinowską.

              Obniżaj polecił Wherry.

              Zrozumiałem. Lindengood skupił się na terminalu. W centrum sterowania byli tylko trzej. Tego ranka cała potężna platforma przypominała miasto duchów.

              Pompy wyłączono, a pracownicy wylegiwali się w kabinach, oglądali telewizję satelitarną w mesie, grali w pingponga lub na fliperze. Był to ostatni dzień miesiąca, co oznaczało, że praca ustała, a do szybów opuszczono elektromagnetyczne „świnie” służące do czyszczenia rur.

              Czyszczono wszystkie dziesięć szybów.

              Minęło dziesięć minut, potem dwadzieścia. Hicks

              nucił teraz w innym tempie, z nosowym naciskiem. Niewątpliwie skończyła się Sonata Waldsteinowską i zaczął

              Hammerklavier.

              Patrząc na ekran, Lindengood wykonał w my

              ślach proste rachunki. Do dna oceanu było prawie trzy

              kilometry. Jeszcze trzysta metrów lub więcej do złoża

              ropy. Trzydzieści trzy kilometry rur do oczyszczenia. Do

              niego, jako inżyniera nadzorującego produkcję, należało

              sterowanie świniami w górę i w dół, pod czujnym okiem

              szefa.

              Wspaniałe życie.

              Dwa tysiące sześćset metrów, opada. Gdy świnia dotrze do końca najgłębszego szybu numer trzy, zatrzyma się i zacznie pełznąć do góry, powoli, żmudnie czyszcząc i sprawdzając stan rur.

              Lindengood zerknął na Wherry’ego. Szef był doskonałą ilustracją szczególnego doboru ludzi pracujących na platformie. Z pewnością za wiele razy oberwał

              na placu zabaw, ponieważ miał bzika na punkcie władzy. Szefowie platform byli zwykle ludźmi spokojnymi i zrelaksowanymi. Zdawali sobie sprawę, że życie na

              platformie nie jest wspaniałą zabawą i starali się łagodnie traktować swoich ludzi. Natomiast Wherry był nowym wcieleniem kapitana Bligha nigdy nie był zadowolony z czyjejś pracy, wyszczekiwał rozkazy i przy każdej okazji udzielał wszystkim nagan. Brakowało mu tylko kija, żeby zaczął...

              Nagle konsola Hicksa zaczęła gwałtownie piszczeć. Lindengood spojrzał obojętnie na terminal kolegi.

              Hicks pochylił się i uważnie odczytywał wskazania

              przyrządów.

              Mamy problem ze świnią powiedział, zrywając

              słuchawki z uszu. Zwarcie.

              Co takiego? Wherry podszedł, żeby spojrzeć na

              monitor. Rozładowanie pod wysokim ciśnieniem?

              Nie. Dane są zupełnie pomieszane, nigdy jeszcze

              czegoś takiego nie widziałem.

              Zresetuj polecił szef.

              Jak sobie życzysz. Hicks nacisnął kilka guzików na konsoli. To samo. Znowu zwarcie.

              Znowu? Tak szybko? Cholera. Wherry zwrócił

              się do Lindengooda. Wyłącz zasilanie elektromagnesu

              i sprawdź stan systemu.

              Lindengood ciężko westchnął i wykonał polecenie. Mieli do oczyszczenia jeszcze siedem szybów, a jeśli świnia wysiądzie, Wherry będzie miał atak...

              Nagle Lindengood zamarł. To niemożliwe. Wykluczone. Nie odrywając oczu od monitora, pociągnął

              szefa za rękaw.

              John.

              Co się stało?

              Spójrz na czujniki.

              Szef podszedł i rzucił okiem na wskaźniki.

              Do diabła, przecież ci powiedziałem, żebyś wyłączył zasilanie elektromagnesu.

              Zrobiłem to. Jest wyłączone.

              Co takiego?

              Sprawdź sam rzucił Lindengood. Zaschło mu w

              ustach, a w brzuchu czuł coś dziwnego.

              Szef uważniej popatrzył na tablicę ze wskaźnikami.

              Jeśli tak, to skąd...

              Nagle urwał. Po chwili bardzo powoli się wyprostował. W niebieskiej poświacie monitora jego twarz wydawała się trupio blada.

              Och, mój Boże...

              DWADZIEŚCIA MIESIĘCY PÓŹNIEJ

              1

              Platforma pomyślał Peter Crane jest podobna

              do bociana: wielkiego, białego bociana stojącego w wodzie na śmiesznych, cienkich nogach. Gdy jednak helikopter zbliżył się do platformy i lepiej widać było jej strukturę odcinającą się od horyzontu, to podobieństwo

              znikło. Nogi przestały wydawać się takie cienkie to

              były potężne, okrągłe pylony ze stali i sprężonego betonu. Tułów stanowiła wielopiętrowa konstrukcja z licznymi kominami, turbinami, dźwigarami i bomami.

              Cienką szyję stanowiła w rzeczywistości stumetrowa

              wieża wiertnicza.

              Pilot wskazał platformę i podniósł dwa palce.

              Crane pokiwał na znak, że zrozumiał.

              Dzień był piękny, bezchmurny. Crane zmrużył

              oczy, bo oślepiało go światło odbite od rozciągającego się

              we wszystkie strony oceanu. Był zmęczony i zdezorientowany podróżą: najpierw liniowym samolotem pasażerskim z Miami do Nowego Jorku, później wyczarterowanym prywatnym gulfstreamem G150 do Reykjaviku i na koniec helikopterem.

              Znużenie nie przytępiło jednak jego narastającej

              ciekawości.

              Nie dziwiło go szczególnie, że korporacja Amalgamated Shale potrzebowała kogoś z jego umiejętno

              ściami: potrafił to zrozumieć. Zaskoczył go natomiast

              ogromny pośpiech chcieli, aby natychmiast rzucił

              wszystko, czym się zajmował, i poleciał na platformę

              Król Sztormu. Dość dziwne było również to, że w wysu

              niętej bazie AmShale w Islandii kręcili się głównie inżynierowie i technicy, nie zaś nafciarze i specjaliści od wiercenia.

              Jeszcze jedno wydało mu się znaczące. Pilot helikoptera nie był cywilnym pracownikiem AmShale. Miał

              na sobie mundur marynarki i nosił broń.

              Gdy helikopter ostro zakręcił w kierunku lądowiska, Crane po raz pierwszy zdał sobie sprawę z wielkości platformy. Sama nadbudówka miała osiem pięter, a jej górny pokład stanowił oszałamiający labirynt modularnych struktur. W porównaniu z otaczającą ich maszynerią robotnicy w jaskrawożółtych ubraniach obsługujący pompy wydawali się karzełkami. Dużo, dużo ni

              żej między filarami platformy kotłowały się spienione

              fale. Potężne słupy ginęły w wodzie, sięgając tysiące metrów do dna oceanu.

              Helikopter zwolnił, obrócił się i usiadł na sześciokątnym lądowisku. Gdy Crane sięgał za siebie po bagaże, zauważył stojącą na skraju lądowiska wysoką, szczupłą kobietę w sztormiaku. Podziękował pilotowi,

              otworzył drzwiczki dla pasażerów i wyskoczył na mróz.

              Instynktownie pochylił się, bo nad jego głową

              kręciły się łopaty wirnika.

              Doktor Crane? Kobieta podała mu rękę.

              Tak potwierdził. Wymienili uścisk dłoni.

              Tędy, proszę. Kobieta się nie przedstawiła,

              tylko obróciła się i poprowadziła go.

              Zeszli z lądowiska krótkimi schodami na metalową galerię. Podeszli do włazu jak na okręcie podwodnym.

              Obok włazu stał marynarz w mundurze, z karabi

              nem automatycznym. Kiwnął głową na ich widok, pochylił się i otworzył właz. Gdy weszli, zatrzasnął i zabezpieczył pokrywę.

              Znaleźli się w przestronnym, dobrze oświetlonym

              korytarzu, z licznymi otwartymi drzwiami po obu stronach. Tu nie było słychać gorączkowego szmeru turbin i niskiego, pulsującego dźwięku wiercenia. Zapach ropy,

              choć wyczuwalny, był bardzo słaby, tak jakby ktoś postarał się go usunąć.

              Crane szedł za przewodniczką, z torbami zarzuconymi na ramiona. Z ciekawością zaglądał do mijanych pokoi. Były to różne laboratoria, z tablicami, komputerami i sprzętem łącznościowym. Na górze było stosunkowo spokojnie, natomiast tutaj wszyscy wydawali się bardzo zajęci. Crane zaryzykował pytanie.

              Czy nurkowie przebywają w komorze hiperbarycznej? Czy mogę ich teraz zobaczyć?

              Tędy, proszę powtórzyła kobieta.

              Skręcili i zeszli po schodach. Korytarz na dole był

              jeszcze szerszy i dłuższy niż piętro wyżej. Mijali większe

              pomieszczenia: warsztaty, magazyny ze skomplikowanym, zaawansowanym technicznie sprzętem, którego Crane nie rozpoznał. Zmarszczył brwi.

              Wprawdzie Król Sztormu z zewnątrz wyglądał

              jak typowa platforma naftowa, niewątpliwie wydobycie

              ropy nie było jego głównym zadaniem.

              Do diabła, co się tu dzieje?

              Czy ściągnięto z Islandii jakiegoś pulmonologa

              lub specjalistę od chorób naczyń?

              Kobieta nic nie odpowiedziała. Crane wzruszył

              ramionami. Czekał na wyjaśnienie już tak długo, że

              mógł wytrzymać jeszcze kilka minut.

              Zatrzymali się przed szarymi, metalowymi

              drzwiami.

              Pan Lassiter oczekuje pana powiedziała przewodniczka.

              Lassiter? zdziwił się Crane. Nie przypominał sobie tego nazwiska. Człowiek, który do niego zadzwonił, żeby przedstawić problem na platformie, nazywał się Simon. Na drzwiach wisiała wizytówka z białym napisem na czarnym tle

              E. Lassiter, kontakty zewnętrzne.

              Crane zwrócił się w kierunku kobiety w sztormiaku, ale ona już odeszła. Poprawił torby i zapukał.

              Proszę dobiegło z pomieszczenia.

              E. Lassiter był wysokim, szczupłym mężczyzną z

              krótko ostrzyżonymi, jasnymi włosami. Wstał, wyszedł

              zza biurka i podał Crane’owi rękę. Był ubrany po cywilnemu, ale z tą fryzurą i zdecydowanymi, oszczędnymi ruchami sprawiał wrażenie wojskowego. Pokój był

              niewielki i wydawał się równie funkcjonalny jak jego gospodarz. Biurko ktoś chyba specjalnie posprzątał, bo le

              żała na nim tylko zapieczętowana koperta i stał cyfrowy

              magnetofon.

              Może pan tam położyć swoje rzeczy Lassiter

              wskazał mu kąt pokoju. Proszę, niech pan siada.

              Dziękuję. Crane usiadł na krześle. Chciałbym

              jak najszybciej dowiedzieć się, na czym polega alarmowa sytuacja. Moja przewodniczka nie miała wiele do powiedzenia na ten temat.

              Ja też nie. Lassiter uśmiechał się przez chwilę.

              O tym później. Muszę zadać panu kilka pytań.

             

              Słucham zgodził się Crane po krótkim namy

              śle. Lassiter nacisnął guzik magnetofonu.

              Nagrywana rozmowa odbywa się drugiego

              czerwca w stacji zaopatrzenia i wsparcia logistycznego.

           ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin