Harry Mulisch - Zamach.pdf

(914 KB) Pobierz
HARRY MULISCH
ZAMACH
Przełożył Ryszard Pyciak
CZYTELNIK • WARSZAWA 1988
Wszędzie był już dzień, lecz tutaj była noc, nie, więcej
niż noc
C. Plinius Caecilius Secundus
Epistulae, VI, 16
Prolog
Dawno, dawno temu, podczas drugiej wojny światowej, mieszkał na
przedmieściu Haarlemu z rodzicami i bratem niejaki Anton Steenwijk.
Przy ulicy, która była zarazem nabrzeżem kanału, lecz skręcając sto
metrów dalej łagodnym łukiem, przestawała być nabrzeżem i biegła
dalej już jako zwyczajna ulica, stały w niewielkich odstępach cztery
domy. Wśród zieleni drzew, z małymi balkonikami, werandami i
stromymi dachami wyglądały jak wille, choć były raczej niepokaźne; we
wszystkich pokojach na piętrach miały pochyłe ściany. Były wyraźnie
zaniedbane, bo i w latach trzydziestych nie przeprowadzano tu żadnych
poważniejszych remontów. Każdy z domów posiadał jednak przyzwoitą,
mieszczańską nazwę, pochodzącą z wcześniejszych, beztroskich dni:
Przytulny,
Spokoju.
Anton mieszkał w drugim od lewej: tym z trzcinowym dachem. Swą
nazwę nosił on już wtedy, gdy rodzice, na krótko przed wojną, go
wynajęli; ojciec wolałby jakąś inną, na przykład
Eleutheria
lub coś w
tym rodzaju, i do tego wypisaną greckimi literami.
Wypoczynek,
Niespodzianka,
Oaza
W „Przytulnym” mieszkali Beumerowie, emerytowany, chorowity
prokurent z żoną. Anton często do nich zaglądał, był wtedy
przyjmowany herbatą i kawałkiem ciasta, przynajmniej tak długo, jak
długo mieli herbatę i ciasto, a bywało tak jeszcze przed początkiem tej
historii, która jest historią pewnego przypadku. Niekiedy pan Beumer
czytał mu na głos ten czy inny rozdział z
Trzech muszkieterów
. Pan
Korteweg, sąsiad z drugiej strony, z „Niespodzianki”, był bosmanem
żeglugi wielkiej, zmuszonym przez wojnę do bezczynności. Karin, jego
córka, która była pielęgniarką, wprowadziła się do niego po śmierci
żony. Anton i tam niekiedy zaglądał przechodząc przez dziurę w
żywopłocie od strony ogrodu; Karin była zawsze miła, ale jej ojciec
zupełnie go nie zauważał. Mieszkańcy tych domów nie utrzymywali ze
sobą bliższych kontaktów, ale małżeństwo Aarts, które od rozpoczęcia
wojny zamieszkiwało w „Oazie Spokoju”, izolowało się najbardziej. On
ponoć miał jakąś posadę w towarzystwie ubezpieczeniowym, ale nawet i
to nie było pewne.
Te cztery domy miały prawdopodobnie stanowić początek nowej
dzielnicy, z której jednak nic nie wyszło. Dalej wzdłuż ulicy i za
domami zaczynały się nieużytki porośnięte krzewami i chwastami, ale i
drzewami. Właśnie na owych „polach” Anton spędzał najwięcej czasu;
bawiły się tam również dzieciaki z sąsiedztwa, mieszkające trochę dalej.
Gdy gęstniał zapadający mrok, a matka, bywało, nie pamiętała o tym, by
go zawołać do domu, nad „polami” unosiła się przesycona zapachami
cisza, napełniająca go oczekiwaniami nie wiadomo czego. Czegoś, co
zdarzy się potem, gdy będzie już dorosły. Nieruchoma ziemia i liście.
Dwa komary, które ni stąd, ni zowąd zaczęły brzęczeć nad jego głową.
Życie będzie tak tajemnicze i nieskończone, jak te wieczory, w które o
nim zapominano.
Jezdnia była z cegieł ułożonych od licowej strony w jodełkę.
Przechodziła bez chodnika w trawiaste pobocze, łagodnie opadające w
kierunku biegnącej tuż nad kanałem ścieżki, na której przyjemnie było
przysiąść lub wygodnie poleżeć oparłszy się plecami o stok. Po drugiej
stronie szerokiego kanału – jedynie łagodne jego zakole wskazywało na
to, że był ongiś rzeką – stało kilka domków, w których mieszkali z
rodzinami robotnicy wynajmujący się do prac na roli, oraz małe
chłopskie zagrody, a dalej, aż po sam horyzont, ciągnęły się już tylko
łąki i pastwiska. Za nimi leżał Amsterdam. Ojciec opowiadał, że przed
wojną można było niekiedy dostrzec jego odbicie na obłokach. Anton
był tam kilka razy, w ogrodzie zoologicznym, który nazywa się „Artis”,
i w Muzeum Narodowym, i u swego wuja, u którego nawet raz nocował.
Na prawo, tam gdzie kanał łagodnie zakręcał, stał młyn, który nigdy nic
nie mielił.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin