Z Panem Biegankiem w Abisyni - Marian Brandys.pdf

(5478 KB) Pobierz
Okładka i układ zdjęć
KRYSTYNA STASIAK
Zdjęcia Marka Jarmonda
oraz ze zbiorów autora
ROZDZIAŁ I
W Chartumie bez pana Bieganka ― Wyjazd z Sudanu i
rozmowa z Pawiem ― Paweł to prawdziwy Bwana
Kubwa ― Spotkanie w kairskiej kawiarni Groppiego ―
Bardzo dziwny urlop mego przyjaciela ― Jedziemy w
nową podróż
Czytelnicy mojej powieści „Siadami Stasia i Nel" z pewnością
pamiętają, że bohaterowie tej książki rozstali się z sobą w Char-
tumie.
Pierwszy opuścił stolicę Sudanu pan Bieganek, znany także
jako Pogromca Lampartów lub Wielki Odkrywca. Wyjechał zu-
pełnie niespodziewanie, w wielkim popłochu ― wezwany tele-
fonem z Kairu do objęcia nowej posady w Norwegii.
Reszta towarzystwa, to znaczy ja i mój dawny kolega szkolny
Paweł, nazywany Bwana Kubwą ― pozostaliśmy w Chartumie
jeszcze przez dobrych dziesięć dni.
Był to nudny, męczący okres. Paweł zupełnie się mną nie zaj-
mował. Kończył swoje interesy z kupcami sudańskimi i przez
cały dzień latał jak opętany z jednej konferencji na drugą. Wie-
czorami wracał do hotelu tak zmęczony, że od razu zasypiał ―
nawet przy wentylatorze puszczonym na trzeci bieg. Jego sto-
sunek do mnie stał się nieznośny. Przy każdej okazji przechwa-
lał się swoją ciężką pracą dla dobra ojczystej gospodarki, a
mnie wymyślał od nierobów i niewydarzonych reporterów.
Z mego sudańskiego przyjaciela Idrysa-kierowcy również nie
miałem wielkiej pociechy. Do Chartumu zjechała jak na złość
kilkudziesięcioosobowa wycieczka amerykańskich geologów i
rozklekotana taksówka potomka mahdystów była w ciągłym
ruchu. Poczciwy Sudańczyk, wierny dawnej przyjaźni, ofiaro-
wał mi wprawdzie przywilej pierwszeństwa i każdego ranka
proponował swoje usługi jako szofer i przewodnik, ale taksa sa-
mochodowa w Sudanie była bardzo wysoka, a ja już prawie nie
miałem pieniędzy.
Na domiar złego zadręczał mnie lipcowy upał. Coraz strasz-
niejszy, wysysający z człowieka nie tylko resztki soli, ale i całą
chęć do życia.
Opuszczony przez przyjaciół, na wpół ugotowany i nie „doso-
lony”, włóczyłem się samotnie po rozpalonych ulicach Chartu-
mu ― zwiedzając z konieczności po raz nie wiadomo który
miejsca doskonale już znane.
W tych ostatnich dniach wszystko wydawało mi się jakieś
inne ― brzydsze i smutniejsze.
Hejnał trąbki, towarzyszący zmianom warty przed Pałacem
Rządowym, utracił swój czysty, wesoły ton.
Błękitne wody Nilu straszyły małymi krokodylami i bilharcją
1
.
Ciągły zgrzyt dzwonka rowerowego w sali restauracyjnej
„Grand-Hotelu" doprowadzał mnie do szału.
Czułem się bardzo źle. Czegoś mi wyraźnie brakowało.
Początkowo myślałem, że nabawiłem się jakiejś sudańskiej
choroby. Podwoiłem więc porcję spożywanych pastylek sol-
nych, a owoce zacząłem myć przed jedzeniem gorącą wodą z
mydłem.
Ale to nie choroba była przyczyną mojego złego samopoczu-
cia. Przekonałem się o tym podczas którejś wizyty w chartum-
skim zoo, kiedy zatrzymałem się przed klatką z lampartami,
które ujarzmiał niegdyś wzrokiem mój przyjaciel, referent Bie-
ganek.
Wpatrując się w zielone ślepia cętkowanych bestii, nagle
uświadomiłem sobie, co mnie przygnębia i czego mi brak.
Było mi brak pana Bieganka!
Gderliwy referent, z którego tylekroć stroiłem sobie żarty,
niepostrzeżenie wkradł mi się do serca. Stał się istotnym skład-
nikiem moich afrykańskich przeżyć. Bez niego Sudan nie był
Sudanem, Afryka nie była Afryką...
Stojąc przed klatką chartumskiego zoo, usiłowałem sobie wy-
obrazić, jak też Pogromca Lampartów urządził sobie życie w
1 Niedostrzegalny gołym okiem pasożyt wodny.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin