Cussler, Clive; Dirk Pitt 01 - Afera Śródziemnomorska [YES].pdf

(1059 KB) Pobierz
Clive Cussler
Afera Śródziemnomorska
(Mayday!)
Tytuł oryginału THE MEDITERRANEAN CAPER
Przełożył: Ziemowit Andrzejewski
Cykl: Dirk Pitt - Tom 1
Dla Amy i Eryka,
aby żeglowali jak najdłużej
PROLOG
Panował żar jak w piekarniku i była niedziela. W wieży kontroli ruchu
powietrznego dyżurny Bazy Lotnictwa Wojskowego Brady przypalił następnego
papierosa, położył na przenośnym klimatyzatorze stopy w skarpetkach i czekał,
aż się cokolwiek wydarzy.
Nie bez powodu nudził się jak mops: ruch powietrzny był zazwyczaj w
niedziele marny, a praktycznie rzecz biorąc - bliski zera, bo w dni świąteczne
samoloty bojowe niezmiernie rzadko latały nad Śródziemnomorskim Teatrem
Operacyjnym, zwłaszcza że akurat nie dojrzewały żadne napięcia
międzynarodowe. Od czasu do czasu siadała lub startowała wprawdzie jakaś
maszyna, zwykle jednak chodziło tylko o uzupełnienie paliwa w samolocie,
którym jakiś dygnitarz spieszył na konferencję gdzieś w Europie albo Afryce.
Po raz dziesiąty od rozpoczęcia służby kontroler powiódł spojrzeniem po
wielkiej tablicy z rozkładem lotów - żadnych startów, a od 16:30, przybliżonego
czasu jedynego dziś lądowania, dzieliło go jeszcze bez mała pięć godzin.
Był młody - niewiele po dwudziestce - i stanowił uderzający dowód
przeciwko tezie, że blondyni opalają się kiepsko: każdy widoczny kawałek jego
skóry przypominał ciemnoorzechowy fornir, intarsjowany platynową pajęczyną
włosków. Cztery paski na rękawie świadczyły, że ma stopień sierżanta
sztabowego, a jego mundurowa koszula koloru khaki była nawet pod pachami
sucha jak pieprz, chociaż temperatura sięgała 37°C. Zwyczajem powszechnie
tolerowanym w jednostkach Air Force, stacjonujących w regionach o gorącym
klimacie, miał rozpięty kołnierzyk i nie nosił krawata.
Wychylił się i ustawił klimatyzator w taki sposób, aby strumień chłodnego
powietrza owiewał mu nogi. Rad z orzeźwiającego łaskotania uśmiechnął się,
splótł dłonie na karku, rozparł się wygodniej i wbił wzrok w metalowy sufit.
Natychmiast przed oczyma jego duszy zamajaczyła towarzysząca mu
nieustannie wizja Minneapolis i dziewcząt paradujących po Nicollet Avenue -
znów przeliczył w pamięci: jeszcze pięćdziesiąt cztery dni będzie się musiał
męczyć, zanim w ramach rotacji wróci do Stanów. Każdą upływającą dobę
odfajkowywał ceremonialnie w noszonym na piersi czarnym notesiku.
Ziewnąwszy po raz może dwudziesty wziął z parapetu lornetkę i spojrzał na
samoloty, które stały na czarnym asfalcie pod budynkiem wieży kontroli.
Lotnisko zbudowano na leżącej w północnej części Morza Egejskiego
wyspie Thasos, oddzielonej od kontynentalnej Macedonii greckiej
szesnastomilowym pasem wody, zwanym - jakżeby inaczej - cieśniną Thasos.
Lądowy masyw Thasos składa się z czterystu trzydziestu kilometrów
kwadratowych skał porośniętych drzewami. Pełno tu starożytnych ruin,
datujących się niekiedy z tysięcznego roku przed naszą erą. Baza, skrótowo
określana przez jej personel mianem Lotniska Brady, została wybudowana pod
koniec lat sześćdziesiątych na mocy traktatu pomiędzy Stanami Zjednoczonymi
i rządem greckim, a oprócz eskadry myśliwców złożonej z dziesięciu F-105
starfire na stałe stacjonowały w niej tylko dwa monstrualne transportowce C-
133 cargomaster, które połyskując w oślepiającym egejskim słońcu, wyglądały
teraz jak para spasionych wielorybów.
W daremnym poszukiwaniu jakichkolwiek oznak życia sierżant kolejno
przyglądał się uśpionym maszynom, lotnisko było jednak puste. Większość
personelu albo krzepiła się piwem w pobliskim miasteczku Panaghia, albo
zażywała na plaży kąpieli słonecznej, albo też drzemała w klimatyzowanych
koszarach. Obecność ludzi sygnalizowała tylko samotna sylwetka żandarma,
strzegącego bramy głównej, i pozostające w nieustannym ruchu anteny
radarowe, obracające się na dachu betonowego bunkra. Dyżurny powoli uniósł
lornetę i pobiegł wzrokiem ponad lazurowymi falami morza: w dniu równie
jasnym i bezchmurnym jak dzisiejszy mógł z łatwością dostrzec szczegóły
odległego greckiego lądu. Potem skierował szkła na wschód, chwytając
fragment linii horyzontu, gdzie ciemny błękit morza stykał się z jasnym
błękitem nieba, a po chwili z migotliwej mgiełki rozpalonego upałem powietrza
wyłoniła się biała plamka statku, stojącego na kotwicy. Sierżant zmrużył oczy,
poprawił ostrość i wreszcie z najwyższym trudem odcyfrował wymalowane na
dziobie mikroskopijne czarne literki: Pierwsze Podejście.
Kretyńska nazwa, uznał. Nie potrafił dopatrzyć się w niej sensu. Na kadłubie
statku widniały również inne oznakowania - śródokręcie pionową masywną
krechą przecinał czarny napis NUMA - Narodowa Agencja Badań Morskich i
Podwodnych.
Zwieszające się nad wodą zakrzywione ramię ustawionego na rufie żurawika
dobywało z głębi jakiś podobny do kuli obły przedmiot; na widok krzątających
Zgłoś jeśli naruszono regulamin