Andriej Diakow - Za horyzont.pdf

(1336 KB) Pobierz
PROLOG
Szmer...
Ledwie słyszalny na tle usypiającego kapania kropel z topniejącego śniegu, jednak na tyle
wyraźny, by wyrwać z drzemki. Cisza, niespokojna i lepka, ponownie zapanowała w swoim
królestwie, ale... Znów ten sam dźwięk, tym razem lepiej słyszalny, ostatecznie rozproszył resztki snu.
Bestia drgnęła, gwałtownie chrapnęła i potrząsnęła gruzłowatą głową, przyglądając się pokrytym
sadzą ścianom obszernej nory. Dźwięk, natrętny i niepokojąco obcy, nie chciał
ucichnąć. Próbując uciec przed źródłem irytacji, mutant wygiął w pałąk metrowej długości szyję
i ukrył nieproporcjonalnie wydłużony pysk w fałdach skóry pod brzuchem.
Grudki ziemi, kamienie i kawałki betonu toczące się po rumowisku zapadniętych skał
zdradzały miejsce, w którym nieproszony i przesadnie pewny siebie przybysz bezceremonialnie
torował sobie drogę do wydrążonej przez człowieka jaskini.
Smuga boleśnie kłującego światła sprawiła, że z gardła jakby rażonego prądem mutanta wydarł
się gniewny ryk. Głośno sapiąc i rozchlapując błoto krótkimi łapami, właściciel nory podniósł się
niezgrabnie z pokrytego mchem legowiska, rozciągnął całe swoje długie cielsko, wyginając grzbiet w
postawie bojowej i popatrzył wyzywająco w półmrok przed sobą.
Czworo złowrogich, rażących białym blaskiem oczu bacznie wpatrywało się w niego z ciemności,
zbijając z tropu, oślepiając, nie pozwalając dojrzeć tajemniczego przeciwnika.
Mutant zasyczał ostrzegawczo, przypadł do ziemi, przygotował się do ataku, zamierzając
przepędzić obcego ze swojego terenu. Seria ogłuszających trzasków i błysków płomieni zmusiła
jednak bestię do cofnięcia się.
W ślad za hukiem przyszedł nieznośny ból wywołany przetaczającymi się po całym ciele
błyskawicznymi użądleniami.
Mutant skręcał się w konwulsjach, na przemian zwijając w kłębek i wyciągając jak struna, kłapał
zębami i ryczał, ale niekończący się ognisty deszcz wciąż bezlitośnie walił w parujące ciało,
zamieniając grubą skórę w rzeszoto, wzbijając fontanny szkarłatnej krwi... Aż kolejny rozpalony
kawałek ołowiu przeszył głowę bestii. Właściciel nory chrapnął po raz ostatni, padł na brzuch i umilkł
na zawsze.
- Wstrzymać ogień!
Łoskot karabinowych serii ucichł. Kiedy rozbrzmiewające pod sklepieniem echo wystrzałów
wreszcie zanikło, z lekkim sykiem zaczęła dymić domowej roboty flara.
Podziemie rozbłysło migotliwym światłem, powyginane cienie zatańczyły na betonowych
stropach.
Posłuszny gestowi dowódcy, od grupy odłączył się samotny cień. Stąpając uważnie po usłanej
warstwą popiołu podłodze, stalker zbliżył się do powalonego mutanta i ostrożnie kopnął
znieruchomiałe cielsko czubkiem buta.
- Chyba zdechł...
- No i świetnie. - Barczysty osiłek z bandaną na głowie westchnął z ulgą i opuścił
kałacha. - Nie śpimy, panienki. Wiecie, czego szukać.
Komandosi rozeszli się po sali, omiatając wszystkie kąty światłem latarek i rozgrzebując resztki
zwęglonych mebli. Starali się jak najszybciej wykonać polecenie dowódcy, tym niemniej co rusz
zerkali na truchło dziwacznej bestii, która zdążyła zamieszkać w piwnicy Obserwatorium w Pułkowie
po śmierci jej poprzedniego gospodarza, Czarnego Sanitariusza1.
Całkiem niedawno szalał tu poważny pożar. Osmalony sufit, zakopcone metalowe wraki regałów,
unoszące się w powietrzu drobinki popiołu... Paskudna okolica do zamieszkania. Rozszalała przyroda
nowego świata dostała się jednak i tutaj. Podłogę pokryły podobne do plam trądu skrawki rudego
mchu, rozłożyły się swobodnie na płatach zgniłego od wilgoci tynku na ścianach, a gdzieniegdzie
przelazły nawet na porowaty beton sufitu. Być może to właśnie ta zaimprowizowana podściółka na
tyle spodobała się mutantowi, że postanowił urządzić sobie norę w miejscu, gdzie unosiła się jeszcze
woń śmierci i czuło się niedawną obecność znienawidzonych dwunogów.
- Dowódco, to chyba tutaj!
Stalkerzy przerwali poszukiwania i zebrali się wokół fartownego towarzysza.
Osiłek odsunął podwładnych i kucnął przy poczerniałej od sadzy jednostce centralnej komputera.
Monitor walał się kawałek dalej, za rozbitym w drobny mak ekranem wiły się stonogi.
- To właśnie jest komputer Pachoma? Mogiła - stwierdził autorytatywnie najmłodszy żołnierz,
podciągając ciężką kamizelkę. - Możemy się zwijać.
Dowódca rzucił młodemu zabójcze spojrzenie, od którego stalker zmieszał się i cofnął
w cień.
- Musimy się upewnić. Nikt rozkazu Terentiewa nie odwoływał - nośnik danych musi zostać
skonfiskowany. - W dłoni potężnego stalkera, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, pojawił się
nóż desantowy.
Dowódca podważył ostrzem krawędź obudowy i nacisnął. Płytka odskoczyła z żałosnym
brzękiem, płaty zgorzeliny posypały się do wnętrza komputera.
Komandos niezdarnie chwycił twardy dysk w dwa palce i ostrożnie pociągnął
prostokątny napęd, ale ten się nie poddał.
- A to ci wraża technologia! Od wieków nie dotykałem kompa...
Pomagając sobie ordynarnymi przekleństwami, osiłek naprężył się, chrząknął i gwałtownie
pociągnął. Twardy dysk ze zgrzytem wyskoczył z przerdzewiałego mocowania, strzępki taśmy
uderzyły go po palcach.
- To wszystko, chłopaki. Robota wykonana. Wracamy do kanału przewodowego.
Stalker wcisnął zdobycz w kieszeń kamizelki, podniósł z ziemi automat i poszedł w stronę
majaczących za hałdami ziemi schodów. Komandosi ruszyli za nim, formując romb i nie zapominając
o rozglądaniu się na boki. Nie mogli się doczekać, by wrócić do metra i pogrążyć się w swojskiej
krzątaninie stacji targowych.
1 O tych wydarzeniach opowiada Andriej Diakow w powieściach
Do światła
i
W
mrok.
Część I
ZA LINIĄ POGRANICZA
Rozdział 1
HUCZNE POŻEGNANIE
Dopiero nad ranem udało mu się zapaść w niespokojny sen. Wciąż nie mógł przestać myśleć o
nocnej rozmowie i Taranie, zaniepokojonym sytuacją w metrze.
Jasne, że petersburżanie nie mieli łatwo, każdy głupi to wiedział. Skąpe racje żywnościowe,
katastrofa sanitarna, drapieżniki z powierzchni... Wydawałoby się, że najwyższy czas zjednoczyć się
w walce ze wspólnym nieszczęściem i razem rozwiązywać problemy. Lecz mieszkańcy podziemi,
rozbici na kolonie i niezawisłe „państwa”, pogrążyli się w sporach, grabieżach i wojnach, znacznie
tym samym przybliżając tragiczny koniec.
„Stacje pustoszeją na naszych oczach. Wyradzamy się...” Tak to chyba ujął ojciec?
Jego słowa tylko potwierdzały to, o czym sam nieraz miał okazję się przekonać, gdy podróżował
po metrze podczas niedawnej historii z Czarnym Sanitariuszem.
Wśród ponurych myśli, leniwie płynących przez zawieszoną między snem a jawą świadomość,
pojawiło się nagle niejasne poczucie paniki. Silne i nakazujące natychmiastowe działanie. Gleb wahał
się jeszcze przez chwilę, potem otworzył oczy, bezszelestnie wydobył
się z ciepłego, przytulnego łóżka i wybiegł na korytarz.
W ciemności nie od razu zauważył nieruchomą wysoką postać i solidnie się wystraszył,
dosłownie wpadając na niespodziewaną przeszkodę. Rozpoznał jednak znajomą sylwetkę i uspokoił
się. Taran stał w bezruchu przed hermetycznymi wrotami i niczym gończy pies, który złapał trop,
przysłuchiwał się czemuś, co na razie nie docierało do uszu chłopca. Napotykając wzrok stalkera,
Gleb wyczytał w nim taki sam niepokój, jaki i on przed chwilą odczuł.
Chłopiec już chciał zadać pytanie, które przez cały ten czas miał na końcu języka, ale zawiesił
głos, dostrzegając w półmroku ostrzegawczy gest ojca. Ten nakazał mu milczenie, wciąż próbując
zidentyfikować źródło nadciągającego zagrożenia.
Przeciągły trel wiszącego na ścianie telefonu gwałtownie przeciął ciszę, sprawiając, że obaj aż
się wzdrygnęli. Kosztowne połączenie schronu Tarana ze stacjami centralnymi technicy zainstalowali
dopiero niedawno, pod naciskiem naczelnika Siennej, Wiktora Terentiewa. Po rozwikłaniu sprawy
wybuchu na wyspie Moszczny Wyga zapałał szczególną sympatią do najemnika, który zdołał zapobiec
konfliktowi z marynarzami z Babla, wziął więc na siebie koszty przeciągnięcia wydzielonej linii
telefonicznej, aby w razie czego mieć możliwość kontaktu operacyjnego z pożytecznym znajomym.
Jak się zdawało, dzwonił teraz właśnie on, jeden z najbardziej rzutkich liderów Miasta
Targowego. Gleb mógł się jedynie domyślać, o czym mówił Terentiew i dlaczego się kontaktował. Z
miejsca, w którym stał, chłopak słyszał tylko nieustające nawet na sekundę trajkotanie przetykane
częstymi wykrzyknieniami.
Sądząc z reakcji Tarana, ściskającego słuchawkę tak, że aż zbielały mu palce, nowiny nie były
dobre.
- Tak, Witia, rozumiem. To jest szansa. Mniejsza lub większa, ale jednak... - Stalker uczepił się
słuchawki obiema rękami. - Współrzędne! Potrzebuję dokładnych współrzędnych!
Nie ma? Cokolwiek! Chociaż jakiś punkt zaczepienia?!
Zdenerwowanie Tarana udzieliło się chłopcu. Skubiąc nerwowo skraj podkoszulka, Gleb ze
wszystkich sił wytężał słuch i z przejęciem śledził zmiany w mimice ojca. Ze wszystkich sił pragnął
tylko jednej rzeczy - dowiedzieć się, o czym z takim napięciem rozmawiają dorośli. Lecz w
odpowiedzi na nieme pytanie syna stalker tylko na moment oderwał się od słuchawki i bez wyjaśnień
rzucił krótko: - Natychmiast obudź resztę. Wyjeżdżamy bez zwłoki.
Dawno już się nie zdarzyło, żeby Taran był tak silnie wzburzony, dlatego chłopak odłożył pytania
na później i na złamanie karku rzucił się wypełnić polecenie.
Gleb wpadł do pomieszczenia zastawionego piętrowymi łóżkami i pełniącego funkcję sypialni,
nie zatrzymując się ściągnął z Aurory kołdrę, przeskoczył przez szafkę do sąsiedniego rzędu legowisk
i z rozpędu wbił się w przeogromne zielone plecy giganta Giennadija, zwiniętego w pozycji
embrionalnej na uginającej się pod jego ciężarem koi.
- Pobudka! Alarm!
Pomimo silnego szturchnięcia Dym nawet się nie poruszył, wciąż słodko posapując przez sen,
natomiast Indianin, reagując na krzyk, zerwał się jak oparzony i solidnie przyłożył
ciemieniem o ramę górnego łóżka, starając się naprędce zebrać nieposłuszne kudły w coś
przypominającego koński ogon. Mimo podeszłego wieku, stary maszynista Migałycz żwawo
Zgłoś jeśli naruszono regulamin