Czarkowska Iwona - Cień anioła.pdf

(1287 KB) Pobierz
Iwona Czarkowska
Cień anioła
Karol Sobota na pierwszy rzut oka nie wyróżnia się niczym szczególnym - ma podobne problemy
i zainteresowania jak tysiące współczesnych nastolatków. Wszystko zmienia się jednak pewnego
dnia, gdy Karol na jednej z warszawskich ulic wpada na... anioła. A potem zdaje sobie sprawę, że
aniołów jest dużo, dużo więcej. Kim są i czego chcą od chłopaka? Kto jest kim? Kto kogo udaje?
Kto jest dobry, kto zły?
Widziałeś ich?
Czy to możliwe, że były przy nim każdego dnia? Że żyją wśród nas? I że nie zawsze mają dobre
intencje?
„Wszyscy jesteśmy aniołami z jednym skrzydłem i
możemy latać, tylko obejmując drugiego człowieka”
Luciano De Crescenzo
ROZDZIAŁ I
Magika
Karol zbiegł po skrzypiących drewnianych schodach,
tupiąc głośno i jak zwykle licząc stopnie. Ciągle było ich
dziewięćdziesiąt sześć, choć niektóre tak nadgryzione
zębem czasu, że nie wiedział, czy uznać je jeszcze za całe,
czy może już za pół albo ćwierć. Zeskoczył z kilku
ostatnich i z hukiem wylądował na parterze, pod drzwiami
mieszkania pani Rusinek. Właścicielka chyba czatowała
po drugiej stronie, bo natychmiast pojawiła się na klatce
schodowej i zaczęła krzyczeć:
– Marek! Przestań tupać, ty łobuzie! Schorowany
człowiek nie ma chwili spokoju, bo ten lata od rana!
Jesteś taki sam jak twój ojciec! Soboty…
Reszta
zdania,
prawdopodobnie
mocno
niecenzuralna, utonęła w huku zatrzaśniętych gwałtownie
drzwi i jazgocie kłótliwego kundla pani Rusinek,
zamkniętego w głębi mieszkania. Echo szczekania niosło
się po mieszkaniu jak po górskim wąwozie. Pewnie
dlatego, że ogromne, stumetrowe lokum było prawie
puste. Lokatorzy szeptali między sobą, że kiedyś stało w
nim mnóstwo cennych antyków, ale właścicielka
wyprzedawała je po kolei i nie zostało jej już nic poza
łóżkiem i stołem.
Pani Rusinek miała ponad siedemdziesiąt lat i ciągle
myliła Karola z jego ojcem Markiem, a czasami nawet z
dziadkiem Ignacym. Chłopak niezliczoną ilość razy
obiecywał matce, że nie będzie drażnił sąsiadki z parteru,
ale bez przerwy o tych swoich obietnicach zapominał.
Teraz przez moment chciał nawet zapukać do drzwi
nerwowej staruszki i przeprosić, jednak po chwili namysłu
zrezygnował.
– Pewnie znowu by na mnie nawrzeszczała – mruknął
i już miał łupnąć z całej siły drzwiami wyjściowymi, ale
w ostatniej chwili złapał je i zamknął najciszej jak
potrafił.
Gdy znalazł się na podwórku, pomachał kamiennemu
aniołowi z ponurą twarzą, który stał w kącie i popędził do
bramy. Gdyby się obejrzał, zobaczyłby, że anioł
odwzajemnił pozdrowienie. Karol przepłoszył stado
gołębi, które posilało się okruchami wysypanymi przed
piekarnią przez jedną z właścicielek. Ptaki zerwały się z
głośnym łopotem skrzydeł i po chwili już ich nie było.
Tylko w powietrzu zawirowało kilka białych piór.
Chłopak podniósł je z chodnika.
„Będę miał na skrzydła anioła dla Karalucha.
Ostatnio ciągle o nie nudzi. – Uśmiechnął się na myśl o
młodszej siostrze i już miał schować pióra, gdy coś go
zastanowiło. – Co one takie wielkie? Zmutowane te
gołębie czy jak? Czego oni do tego chleba dosypują?” –
Pokręcił głową, wrzucił zdobycz do plecaka, slalomem
wyminął trzy dziecinne wózki i dobiegł do skrzyżowania
z Marszałkowską.
Miał pecha, bo światła zmieniły się na czerwone.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin