Allen Louise - Tajemnicza wyprawa.doc

(262 KB) Pobierz

 

Louise Allen

 

Tajemnicza wyprawa

 

 

 

 

Rozdział  1

Hertfordshire, styczeń 1817 r.

- Turcja?! Chcesz jechać do Turcji? Czyżbyś postradała zmysły? Jak właściwie to sobie wyobrażasz? Dama, a do tego szacowna wdowa, podróżująca sama?! To nie do pomyślenia! Zabraniam ci! - Sir Hubert Morvall zmierzył macochę spojrzeniem, które niewątpliwie w jego mniemaniu było władcze i nie znoszące sprzeciwu, czyli odpowiednie dla głowy domu i właściciela dużego majątku ziemskiego.

- Doprawdy nie wiem, jak mógłbyś mnie powstrzymać... - Lady Caroline Morvall powiedziała to z lekkim uśmiechem, który z pewnością rozdrażnił Huberta.

Starała się, jak mogła, aby wykrzesać z siebie ciepłe uczucia dla pasierba, ale nigdy jej się to nie udawało. Jak mogłaby bowiem polubić zrzędliwego, nadętego nudziarza, pozbawione- go choć odrobiny poczucia humoru. Po śmierci ojca Hubert nie krył zadowolenia, że zajął jego miejsce, co ostatecznie zraziło ją do niego.

Piąty baron Morvall ujawnił bowiem oto jeszcze jedną paskudną cechę charakteru, a mianowicie skrajny egoizm i kaleki brak cieplejszych uczuć do kogokolwiek, nawet do własnego ojca, któremu zawdzięczał tak wiele, nie tylko majątek i tytuł, ale przede wszystkim serdeczną miłość i jak najszlachetniejsze wzorce.

Gdy dobiegło ją lekkie westchnienie, spojrzała na swoją synową.

- Ależ jesteś jeszcze w żałobie, mamusiu - szepnęła niepewnie Klara, przesuwając dłonią po widocznej wypukłości brzucha i zupełnie ignorując skrzywienie Caroline.

Synowa uparcie nazywała ją „mamusią”, chociaż wiele razy proponowała jej, żeby mówiły sobie po imieniu. Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego kobieta niewiele młodsza tak uparcie tytułuje ją tym poważnym mianem, od którego czuła się starsza co najmniej o dziesięć lat. To z pewnością wpływ Huberta, uznała.

- Jutro jest rocznica śmierci drogiego sir Williama - dodała Klara, jakby to miało uświadomić jej niestosowność tego pomysłu.

- Oraz dzień, w którym zdejmę żałobne szaty i spakuję walizki - stwierdziła ostro Caroline.

Jej zmarły mąż nie znosił sentymentalnych demonstracji. Mądry i obdarzony wspaniałym sercem, upatrywał w nich fałsz, teatralną grę na użytek innych. Była przekonana, że nie mogła-by wymyślić lepszego sposobu dla uczczenia jego pamięci i wspólnie przeżytych szczęśliwych lat, niż odbycie podróży, o której sam marzył od lat.

Długo planowaną wyprawę uniemożliwiła mu najpierw śmierć pierwszej żony, a potem trwająca wiele lat wojna z Francją. Kiedy zaś ożenił się z Caroline, zwlekał z wyjazdem, niepewny, czy młoda żona zniesie trudy takiej eskapady, a kiedy przekonał się, że jest dzielna, zaradna i wytrzymała, odszedł niespodziewanie...

- Wszystko już zorganizowałam - oświadczyła Caroline stanowczo, odwracając się od bolesnych wspomnień. Widziała, że te słowa tylko dodatkowo rozjuszyły Huberta. Z czerwoną od gniewu twarzą i podwójnym podbródkiem przypominał zezłoszczonego indora.

Przez chwilę bawiła się tym widokiem, po czym mówiła dalej: - Wynajęłam doświadczonego przewodnika. Spotkam się z nim we wtorek w Londynie. Musimy jeszcze zrobić ostatnie przygotowania do podróży, a w sobotę wypływamy.

Przez jedną straszną chwilę obawiała się, że Hubert dostanie ataku serca. Nie chciałaby przeżywać tego jeszcze raz - atak serca zabrał jej drogiego Williama w wieku zaledwie pięćdziesięciu sześciu lat. Na szczęście jednak po kilku sekundach czerwień na twarzy pasierba zelżała nieco i Caroline odetchnęła z ulgą.

- Widzę, że wszystko już zaplanowałaś za moimi plecami! Takie rzeczy... w twoim wieku... to niedopuszczalne! - pokrzykiwał ze złością.

- Mam dwadzieścia sześć lat, Hubercie - przypomniała uprzejmie. - A ty zaledwie rok więcej.

Nie rozumiem, co ma do rzeczy mój wiek, podobnie zresztą jak twoja opinia na ten temat.

Jak dobrze wiesz, zarówno formalnie, jak i finansowo jestem niezależna i nie muszę cię wtajemniczać w moje plany. Po prostu informuję, że zamierzam wkrótce wyjechać. - Spojrzała na Klarę. - Przykro mi, że dopiero teraz dowiadujesz się o moich zamiarach, ale chciałam uniknąć wielogodzinnych dyskusji z Hubertem na ten temat.

- Ale... sir Hubert jest teraz głową rodziny... i musimy być posłuszne.

Caroline znów spojrzała na nią ze zdumieniem. Nie po raz pierwszy ślepe posłuszeństwo synowej wprawiało ją w osłupienie. Zastanawiała się, czy Klara w ogóle kochała swojego męża. Trudno było dostrzec w tym związku jakiekolwiek ciepło czy bliskość, nie wspominając już o namiętności. Miała wrażenie, że synowa z ulgą przyjęła błogosławiony stan, który zapewniał jej spokój, a związane z nim zmęczenie było dobrą wymówką przed spędzaniem czasu z mężem.

Jakże inaczej wyglądało jej małżeństwo z Williamem! Krótkie, lecz wyjątkowo szczęśliwe wspólne lata dały wiele radości. Małżonek, mimo dojrzałego już wieku, wciąż pozostawał przystojnym, atrakcyjnym mężczyzną, umiał cieszyć się życiem i potrafił przekazać jego uroki młodej żonie. Zarazem był królem życia i wspaniałym kochankiem, jak i wiernym przyjacielem. Miał też liczne zainteresowania, najbardziej zaś ciekawiła go historia i inne kultury. Życie z nim było fascynującą przygodą.

Zerkając na rozgniewanego Hubera, Caroline pomyślała ze smutkiem, że nigdy w niczym nie dorówna ojcu, a już na pewno nie uszczęśliwi swojej żony. Cóż, czasami jabłko pada daleko od jabłoni...

Och, tak bardzo brakowało jej towarzystwa Williama! Choć od jego śmierci minął już ponad rok, nadal tęskniła za jego witalnością, poczuciem humoru, mądrością życiową, intelektualnymi dyskusjami i czułymi pieszczotami. Westchnęła cicho. Dwadzieścia sześć lat to stanowczo zbyt młody wiek na celibat. Zwłaszcza po tym, jak William tak umiejętnie rozbudził w niej apetyt na życie... Nie sądziła jednak, że byłaby w stanie pokochać innego mężczyznę. A z całą pewnością z nikim już nie będzie odczuwała takiej bliskości i uniesień jak z Williamem.

- Dlaczego się uśmiechasz? - Śmiech jest tu zupełnie nie na miejscu! - zrzędził Hubert.

- Podobnie jak twoje maniery - odparła chłodno. - Właśnie myślałam o tym, jak bardzo jesteś niepodobny do ojca. Czyżbym znów musiała ci przypomnieć, że nie mam obowiązku prosić cię o zgodę na cokolwiek?

- Nigdy nie zrozumiem decyzji ojca! - wybuchnął Hubert. - Musiał być zupełnie zaślepiony, żeby zostawić ci tyle pieniędzy bez żadnej możliwości kontroli z mojej strony! Skończysz jak ta okropna kobieta, ta cała Stanhope!

- Gniewnie podszedł do kominka.

- Czyżbyś sugerował, że będę żyła w libańskim pałacu z całą armią młodych kochanków spełniających wszystkie moje zachcianki? - drażniła się z nim. - Bo takie plotki krążą o lady Hester, prawda? Cóż, muszę przyznać, że to nie brzmi źle, a już na pewno lepiej niż kolejny rok bezsensownej, pozbawionej większych wzruszeń egzystencji...

- Jak śmiesz mówić o takich rzeczach przy Klarze! - oburzył się Hubert.

- Klara jest mężatką i nie sądzę, żeby zgorszyły ją rzeczy powszechnie znane. - Wstała z fotela, zamknęła czytaną wcześniej książkę. Były to „Podróże przez dawną Anatolię” Andrew Fentona. - Podjęłam decyzję. Wyjeżdżam jutro.

Deszcz uderzał miarowo o szyby i zamazywał widok za oknem. Odwróciła się od nadąsanego Huberta i otuliła ciasno czarnym szalem. Minął rok, odkąd czuła w sercu żywsze pragnienia. Czas to zmienić i dostarczyć sobie nowych wrażeń.

 

 

Morze Marmara, pięć miesięcy później

Caroline oparła się o reling i zmrużyła oczy przed słońcem, które ostro odbijało się od morskich fal. To była Azja. Azja! Ledwie mogła w to uwierzyć. Długa podróż, mnóstwo wrażeń z Neapolu i Malty, wszystkie trudy wyprawy wydawały się teraz równie nierealne jak niedaleki brzeg, do którego zmierzała.

Uniosła głowę i z zachwytem spoglądała na minarety, wieże i rozmaite budowle tworzące zarys miasta rozciągającego się przed nią. Zastanawiała się, która z nich to Błękity Meczet? A seraj? Gdzie był Złoty Róg? Pozostali pasażerowie, najwidoczniej oswojeni z tym widokiem, przebywali nadal w swoich kajutach i pakowali ostatnie rzeczy. Jej przewodnik też był na dole, nie miała więc kogo spytać o poszczególne budynki.

Przed nią był Konstantynopol. Egzotyczne miejsce, tygiel kultur i religii. Miasto muzułmanów, chrześcijan i żydów, tak wielkie, że z łatwością mogłoby wchłonąć Essex wraz ze wszystkimi jego mieszkańcami. To niewiarygodne, to musiał być sen.

Wiatr wzmógł się nieco, przynosząc zapachy przypraw, dymu i ryb. Sen zniknął, zastąpiony obrazem rzeczywistości. Caroline czuła się, jakby zdjęto z jej ramion ciężar, którego nie była nawet świadoma.

Wreszcie tu była. Poczuła dreszcz podniecenia przenikający całe jej ciało. Strach mieszał się w niej z pełnym ekscytacji oczekiwaniem. To nie było miejsce dla sztywnego, działającego zawsze w zgodzie z konwenansami Anglika. To było miasto pełne zmysłów, czuła to przez skórę.

Z lądu dobiegł ją zawodzący dźwięk fletu. Bryza owinęła cienką spódnicę dookoła nóg, jednocześnie pieszcząc twarz niczym czułą dłonią. Palce Caroline nieświadomie zacisnęły się na relingu. Przez głowę przeleciały wspomnienia namiętnych pocałunków i rozkosznych pieszczot Williama.

Pogrążona w zmysłowym śnie na jawie, lewie zdawała sobie sprawę, że czubek jej palca dotyka dolnej wargi, a policzki rumienią się, zdradzając podniecenie. Chciałabym tu spotkać namiętnego, czułego kochanka, przemknęło jej przez głowę. Wysokiego, przystojnego, pełnego wewnętrznej siły i charyzmy.

Niewiarygodne, jak wielka jest moc wyobraźni... Miała wrażenie, że widzi przed sobą tę smukłą, doskonale zbudowaną postać, długie nogi, szerokie ramiona, mocno zarysowany podbródek, usta wykrzywione w lekkim uśmiechu i wreszcie szare oczy ocienione długimi rzęsami. O nieba!

Rozbawione i całkowicie realne oczy obcego mężczyzny, który stał kilka jardów od niej. Czuła, jak zalewa ją rumieniec. Pośpiesznie odwróciła wzrok, szukając jakiegoś wybawienia. Przypływ, atak piratów, łowcy niewolników, cokolwiek, modliła się w duchu. Na próżno. Kątem oka dostrzegła, że mężczyzna się wyprostował i postąpił ku niej.

 

Była najpiękniejszą, najbardziej fascynującą i zmysłową kobietą, którą widział od dawna. A biorąc pod uwagę, że od lat mieszkał w jednym z najbardziej kosmopolitycznych miast na ziemi, miało to swoją wymowę. Drew stał nieruchomo. Nie chciał, aby ta wysoka blondynka wyszła z transu, w którym się zapamiętała. Nie łudził się, że właśnie on jest obiektem jej gorących pragnień. Zapewne przez mgłę namiętnych wyobrażeń widziała w jego osobie kogoś innego.

Tak czy inaczej, fakt, że stał odbiorcą takiej tęsknoty, był niezwykłym doświadczeniem.

Gdy poczuł zamglone spojrzenie niebiesko-szarych oczu błądzące po jego ciele, z trudem usiłował ostudzić budzące się w nim pragnienia. Był coraz bardziej zazdrosny o mężczyznę, dla którego przeznaczone było to spojrzenie, i uznał, że czas najwyższy przerwać te wizje. Zresztą wzięło w nim górę poczucie humoru, dlatego uśmiechnął się do nieznajomej.

Zamglone spojrzenie przesunęło się w kierunku jego ust, po chwili niebieskoszare oczy uchwyciły jego rozbawiony wzrok. Dokładnie wyłapał moment, w którym nieznajoma zorientowała się, że świadkiem, a poniekąd i obiektem jej uniesienia był obcy mężczyzna.

Ciekaw był, jak na to zareaguje. Miał tylko nadzieję, że nie okaże się jedną z tych nowoczesnych, wyzwolonych kobiet, które w błyskawicznym tempie pokonują kolejne etapy znajomości. Z ulgą zauważył jej spłoszone spojrzenie i rumieniec oblewający policzki. Była wyraźnie zmieszana, jej oczy szukały ucieczki i modliła się pewnie o wybawienie z nad wyraz zawstydzającej sytuacji.

Drew zdecydowanym krokiem podszedł do tajemniczej blondynki.

 

Najwyraźniej zamierza nawiązać z nią rozmowę. Zacisnęła ręce tak mocno, aż zbielały jej kostki, ale tylko tyle mogła zrobić.

Bo już był przy niej i uniósł słomkowy kapelusz. Dostrzegła ciemne włosy i opaloną twarz. A także ten powalający uśmiech, krzepiący, a zarazem bezwstydnie rozbawiony jej zachowaniem.

- Sir... - Jej głos zadrżał. Mocno zacisnęła usta, by nie powiedzieć czegoś całkowicie bezsensownego.

- Madame... - Skłonił się lekko. Ocienione długimi rzęsami ciemne oczy kryły błyski, których nie śmiała zgłębiać. - Czy mógłbym coś zaproponować?

Miał głęboki, ciepły głos, niczym gęsty miód spływający po skórze. Kryła się w nim siła, nad którą panował. Akcent wskazywał na Anglika, ale coś mówiło jej, że prawda nie jest aż tak oczywista.

- A mianowicie? - zdołała wykrztusić.

Wolała nawet nie zgadywać, jakiego rodzaju propozycję mógł mieć na myśli. Po tym, jak przyłapał ją na wspomnieniach, mógł mieć o niej niewłaściwe wyobrażenie...

- Jeśli przejdzie pani na drugą burtę, widok na miasto będzie jeszcze piękniejszy. Zbliżamy się do dzielnicy serajów... Czy to pani pierwsza wizyta w tym kraju?

- Mhm... To znaczy... tak. Dziękuję - mówiła nieskładnie.

- Proszę się więc nią cieszyć - odpowiedział z uśmiechem, który zdawał się dotykać jej ust.

Raz jeszcze uchylił kapelusza i zniknął w tłumie wypełniającym pokład.

Cieszyć się, doprawdy! Caroline zmusiła się do zrobienia kilku kroków i stanęła w miejscu, które jej wskazał. Miała wrażenie, że udzielając tej rady, nie miał na myśli widoków, jedzenia ani zakupów. Mówił tak, jakby chciał przekonać ją, by cieszyła się marzeniami.

 

 

 

Rozdział  2

- Lady Morvall?

Drgnęła, słysząc to pytanie. Na szczęście zagadnął ją tylko jej przewodnik. Z ulgą spojrzała na korpulentną postać. Nikt nie mógłby podejrzewać, że zacny pan Lomax jest przedmiotem jej niewłaściwych pragnień. O głowę niższy z błyszczącą łysiną, binoklami chwiejącymi się na końcu nosa i okrągłym brzuszkiem, budził tylko bezpieczne, dobrotliwe skojarzenia.

Ale przy tym wszystkim był doświadczonym i wykwalifikowanym przewodnikiem. Przeprowadził ją i Gascoyne, jej pokojówkę i garderobianą, przez całą drogę z Anglii do Turcji bez najmniejszych problemów, które zwykle czyhały na podróżnych. Był doskonale zorganizowany, a jego doświadczenie pozwoliło uniknąć niemiłych incydentów.

Niestety, nie było w stanie uchronić jej przed wybrykami wyobraźni.

- Przepraszam za zwłokę, lady Morvall, ale musiałem dopilnować załadunku bagażu. Wszystko już gotowe, bagaż jest tam.

Gdy podążyła wzrokiem za jego palcem, dostrzegła Gascoyne i znajome kufry. Tuż obok stał służący tamtego mężczyzny, odwróciła się więc gwałtownie do przewodnika i powiedziała:

- Proszę mi wskazać najważniejsze zabytki, panie Lomax. Nie chcę cisnąć się w tłumie.

- Potrzebowała wymówki, by zostać z boku i zająć czymś swoją uwagę.

- Oczywiście. Ta wielka kopuła to Błękitny Meczet. W samym centrum może pani podziwiać monumentalną budowlę Hagia Sophia.

Niegdyś była to świątynia chrześcijańska, obecnie modlą się tam muzułmanie. Pozostałe budynki to seraje, czyli pałace sułtana. Wkrótce zaś wpłyniemy w Złoty Róg.

- Więc to jest miejsce, gdzie kurtyzany, które naraziły się sułtanowi, były wrzucane do wody w jedwabnych workach.

- E... tak. - Lomax był wyraźnie zakłopotany rozmową o kurtyzanach. - Ale nie tylko takie... e... kobiety karano w ten sposób. Konstantynopol to miasto pełne przemocy, warto posłuchać zaleceń ambasady i nigdy nie wychodzić bez towarzystwa.

Caroline skinęła głową. Doceniała rady eksperta i zamierzała się do nich stosować. Poza tym, jeśli chciała podróżować poza miasto, musiała zdobyć firman, odpowiednik paszportu, który był wystawiany przez sułtana.

Pozostali na pokładzie do chwili, kiedy statek zacumował w doku.

- Powinniśmy już przejść do bagaży madame - powiedział Lomax. - Proszę wesprzeć się o moje ramię, nie będzie pani musiała przepychać się przez tłum.

Posłusznie ruszyła za przewodnikiem. Nie rozglądała się w obawie, że dojrzy tamtego mężczyznę. Żałowała, że jej kapelusz nie ma woalki, wbiła więc oczy w ziemię. Uniosła je tylko na chwilę, gdy musiała uzgodnić opłatę za przejazd, i w tej krótkiej chwili natychmiast dostrzegła szerokie ramiona i wielkie rondo kapelusza.

Szybko odwróciła wzrok, westchnąwszy przy tym mimowiednie.

- Widzę, że jest pani wyczerpana po tak długim rejsie - powiedział z troską Lomax. - Już posłałem po powóz, zaraz przyjedzie.

- Wszystko w porządku. To po prostu moje pierwsze tureckie... wrażenia. - I miała nadzieję, że ostatnie tego typu. Przybyła tu, by zwiedzać egzotyczny kraj. Po prostu otrzymała nauczkę, by nie marzyć głupio o namiętnych kochankach.

 

Ambasada angielska była elegancką rezydencją z wielką kutą bramą, przez którą właśnie wjeżdżał powóz Caroline.

Była ogłuszona tym wszystkim, co dotąd zobaczyła - zgiełkiem ulic, dźwiękami obcych języków, feerią barw i orientalnych ornamentów. Cieszyła się, że Lomax pozostanie z nią jeszcze przez chwilę. Potem będzie musiała radzić sobie sama, bo przewodnik śpieszył się na spotkanie z nowym klientem.

- Lady Morvall, witamy! - Po schodach zbiegał szczupły człowiek o wyglądzie uczonego.

Skierował powóz na wewnętrzny dziedziniec i szarmancko ujął jej dłoń. - Terrick Hamilton - przedstawił się. - Jestem tu sekretarzem i tłumaczem. Pan ambasador przeprasza, że nie wita pani osobiście, ale musiał wyjechać, by interweniować w pewnej drażliwej sprawie. Proszę wejść, madame.

Strzelił palcami i przy powozie pojawiło się kilku ludzi. Caroline z zainteresowaniem oglądała turbany, bufiaste spodnie i długie do kolan szaty. Postanowiła, że właśnie ci ludzie będą bohaterami jej pierwszych szkiców z Konstantynopola. Bez słowa zaczęli rozładowywać pakunki.

- Dikkat! Yavafl! - pokrzykiwał Hamilton, gdy kilka z nich upadło.

Domyśliła się, że słowa te oznaczają „ostrożnie” i „powoli” i zanotowała je w myślach.

Wiedziała, że i tak będzie potrzebowała przewodnika, ale im więcej zrozumie, tym lepiej.

Gdy wreszcie znalazła się w swoim pokoju tylko z Gascoyne, padła na łóżko i powiedziała:

- Usiądź i odpocznij chwilę. Zaraz mają być napoje i gorąca woda. O, jak dobrze tak leżeć i nie musieć się nigdzie ruszać.

- Jak pani sobie życzy. - Pokojówka usiadła posłusznie.

Caroline zerknęła na nią z rozbawieniem.

Gascoyne wydawała się zwykłą dziewczyną z angielskiej wsi, a jednak bez oporów zgodziła się towarzyszyć jej w podróży do „obcych stron”, jak je nazwała. Przyglądała się z zainteresowaniem wszystkim nowościom, nalegała jednak, by zachowywały się, jakby były na Bond Street. Gdy tylko Caroline wspomniała o zdjęciu toczka czy poluzowaniu gorsetu, spotykała się z silnym oporem.

- Jest pani angielską lady - przypominała surowo. -Ja wiem, co się godzi damie, nieważne, że wokół panują pogańskie zwyczaje.

Caroline poddała się i nie tłumaczyła, że Włochy i Malta były dalekie od pogaństwa, a i w Konstantynopolu mieszkają pobożni ludzie, choć wyznają inną wiarę.

Gascoyne nie usiedziała długo. Wkrótce podniosła się z ciężkim sapnięciem, sięgnęła po walizkę i zaczęła ją rozpakowywać.

- Co teraz będziemy robić, madame, jeśli wolno zapytać?

- Odpoczniemy w ambasadzie, aż sekretarz załatwi nam w Wielkiej Porcie firman, dzięki któremu będziemy mogły podróżować. Wtedy poszukamy przewodnika i tragarzy, kupimy konie i zwierzęta juczne, zrobimy zapasy i wyprawimy się do Anatolii.

- A gdzie to jest? - wystraszyła się Gascoyne.

- Miałyśmy przecież jechać do Turcji.

- Anatolia jest częścią Turcji, leży na wschodzie - wyjaśniła Caroline, przewracając się na brzuch i opierając głowę na dłoniach. - Bardzo chcę ją zobaczyć. Są tam takie cuda natury i skarby archeologiczne, że postanowiłam dotrzeć tam za wszelką cenę, choć kraina jest mało znana.

Autor tej książki... - sięgnęła po tom Fentona - ... jest najlepszym specjalistą w tej dziedzinie i opisał wszystko, co do tej pory wiadomo.

- I tak bym tego nie zrozumiała. No i nie wygląda mi to na książkę odpowiednią dla dam. A ile skrzyń ubrań zabierzemy? - Obie toalety wieczorowe?

- Żadnej. - Coroline roześmiała się, widząc zgorszoną minę pokojówki, ale zanim zdążyła coś powiedzieć, usłyszały pukanie do drzwi.

- Proszę wejść.

W pokoju zjawiło się kilku służących, prowadzonych przez starszego mężczyznę.

- Dziękuję - powiedziała, kiedy rozłożyli na stole posiłek. - Jak zjemy, proszę przysłać wodę do kąpieli.

- Żadnych wieczorowych toalet... - powtórzyła z niedowierzaniem Gascoyne, kiedy zostały same.

- Wezmę tylko obie suknie i strój do jazdy konnej. - Zmarszczyła czoło w namyśle. - Mam nadzieję, że znajdzie się tu damskie siodło. Jeśli nie, będę musiała jeździć w bryczesach. To nie może być trudne, skoro wszyscy mężczyźni tak jeżdżą...

- Okrakiem... ? W bryczesach... ? - Gascoyne niemal straciła dech. - To zniszczy pani reputację!

- W czyich oczach? Anatolijskich pasterzy?

- Ale weźmiemy powóz, prawda? Przecież ja nie umiem jeździć w żadnym siodle!

- Dlatego wynajmę jakąś dwukółkę dla ciebie i bagażu. - Nie wiedziała jednak, czy w Anatolii są drogi, którymi mógłby poruszać się choćby mały powozik. W takim razie Gascoyne będzie musiała jechać na wielbłądzie. Ta myśl była nawet zabawna, ale na razie postanowiła zachować ją dla siebie. - Nie martwmy się na zapas. Lepiej się posilmy, a potem pomożesz mi się wykąpać.

Choć Gascoyne uważała, że to nie wypada, by jadła razem z panią, w końcu uległa namowom Caroline.

Po posiłku pokojówka pomogła jej rozsznurować gorset i wyszła. Caroline z ulgą zanurzyła się w letniej wodzie i leniwie oparła stopy na krawędzi żeliwnej wanny. Przypomniało jej się, jak wiele cudownych chwil przeżyła z Williamem podczas kąpieli. Czasami wślizgiwał się do pokoju kąpielowego i mył ją całą, kiedyś zaś oblał ją olejkami zapachowymi, a kiedy próbowała je spłukać, porwał ją do sypialni i kochał się z nią namiętnie.

Dość, rozkazała sobie kategorycznie. Usiadła tak gwałtownie, że woda rozchlapała się po podłodze. Miałam o tym nie myśleć, napomniała się. Czy nie dość, że zrobiłam z siebie idiotkę w oczach obcego człowieka?

Musi zapomnieć o takich przyjemnościach. Przyjechała tu, aby poznać kulturę tego pięknego kraju, i na tym powinna się skupić. Było to wyjątkowo rozsądne postanowienie. I z pewnością miałoby szanse na realizację, gdyby nie prześladowało jej wspomnienie zmysłowych ust i szarych oczu...

 

Dwa dni odpoczynku pozwoliły jej odzyskać równowagę. Zgodnie z radą Hamiltona nie wychodziła na zewnątrz, musiała bowiem przywyknąć do klimatu i miejscowego pożywienia.

- Zapewne będzie chciała pani odwiedzić Bursę - powiedział sekretarz pewnym tonem.

- To dość łatwa podróż lądem. Gdyby jednak chciała pani zapuścić się dalej, proponuję wynająć łódź.

- Jestem pewna, że byłaby to ciekawa wyprawa - odparła grzecznie. - Jednak moim głównym celem jest Anatolia.

- Anatolia? - powtórzył zaskoczony. - Niewielu ludzi z Zachodu tam dotarło. To dziki kraj, od wieków nic się tam nie zmieniło.

- Właśnie dlatego chcę ją zobaczyć. - Dostrzegła, że się zaniepokoił, więc dodała: - Myśli pan, że będą trudności z firmanem?

- Nie sądzę. Po prostu to dość niezwykły cel podróży, zwłaszcza dla samotnej kobiety.

- Nie przyjechałam tu, żeby oglądać zwykłe rzeczy. Kiedy dostanę firman?

- Wysłałem już podanie do Porty. Oczekuję odpowiedzi w ciągu kilku dni.

Kilka dni... Wiedziała, że jest zbyt niecierpliwa, ale tak bardzo chciała już wyruszyć w podróż. Zamiast tego poprosiła Hamiltona o przewodnika, by mogła zwiedzić miasto. Sekretarz obiecał, że załatwi to po południu, wróciła więc do swojego pokoju. Właśnie czytała notatki dotyczące miejsc, które zamierzała zwiedzić, gdy pojawił się zaaferowany sekretarz.

- Lady Morvall, to naprawdę niezwykłe! Otrzymaliśmy wiadomość, że sułtan chce przyjąć panią na audiencji. Zapewne ktoś zwrócił mu uwagę, że to niezwykła rzecz, gdy utytułowana lady pragnie otrzymać firman. Nawet lady Hester Stanhope nie wzbudziła takiego zainteresowania.

- Ale ja nie jestem lady Hester - stwierdziła z naciskiem.

- Wiem, oczywiście, że wiem... I całe szczęście, że pani nią nie jest, bo lady Hester... - Urwał gwałtownie z takim wyrazem zgorszenia na twarzy, że przypomniał jej Huberta.

- Rozumiem, że odmowa nie wchodzi w grę?

- Absolutnie, lady Morvall! Audiencja u sułtana to wielki honor, za to odmowa to wielka obraza. Nieważne, że jest pani osobą prywatną, i tak mielibyśmy poważny zatarg ze stratą dla interesów naszego państwa.

- Jak mam się ubrać?

- Jak na audiencję u księcia regenta. Welon nie jest konieczny, sułtan chce zobaczyć angielską lady w jej narodowym stroju. Jego Wysokość Mahmud II ma matkę Francuzkę, pod której wielkim wpływem pozostaje.

- Jego ojciec poślubił Francuzkę? Nie miałam o tym pojęcia.

Pan Hamilton zakaszlał dyskretnie.

- Cóż... tak formalnie to... eee... nie poślubił.

Księżna matka, czyli Aimee Dubucq de Rivery, została schwytana i jako niewolnica sprzedana do haremu. Jest kuzynką zmarłej cesarzowej Józefiny.

- Niesamowite... - Choć brzmiało to jak powieść, jednak musiało być prawdą. Cóż, była w innym świecie. - Kiedy mam tam iść?

- Jutro, zaraz po porannej modlitwie. Wyślę z panią przewodnika, który, jeśli takie będzie pani życzenie, oprowadzi panią po okolicznej dzielnicy.

- Dziękuję. - Sama audiencja w pałacu, gdzie francuska niewolnica była matką sułtana, wydawała jej się dostatecznym przeżyciem. - Muszę wydać dyspozycje pokojówce i zdecydować, co włożymy.

- Zaproszenie nie obejmuje pokojówki. Gdyby ją pani zabrała, mogłoby to świadczyć o braku zaufania.

- Och... - Mogła mieć tylko nadzieję, że w 1817 roku nie zapełniano tureckich haremów porwanymi w niewolę kobietami. - Cóż, w takim razie wybiorę suknię i poćwiczę dworskie dygnięcia.

 

 

 

Rozdział  3

Przez całą drogę do pałacu zastanawiała się, czy kiedyś już była tak zdenerwowana. Chyba nie, stwierdziła po namyśle. Nawet prezentacja na dworze w Londynie nie wywołała u niej takiego poruszenia.

Była zbyt przejęta, by zjeść śniadanie, upiła tylko kilka łyków kawy i starała się opanować nerwy. Ale co się dziwić, skoro od tego spotkania zależało tak wiele. Gdyby zrobiła złe wrażenie i nie otrzymała firmanu, nie mogłaby odbyć dalszej podróży, a wtedy hołd, który pragnęła złożyć pamięci Williama, pozostałby niespełniony.

W powozie jechał z nią przewodnik, a zarazem tłumacz, który przedstawił się jako Ismael.

Zagryzał wargi w widocznym zdenerwowaniu i pewnie zastanawiał się, czym sobie zasłużył na to, że właśnie on ma prowadzić tę szaloną Angielkę przed oblicze sułtana.

- Dojeżdżamy, madame - powiedział. - Jako gości ambasadora wpuszczono nas na wewnętrzny dziedziniec. To wielki zaszczyt.

Gdy wreszcie się zatrzymali, wyszła z powozu i rozejrzała się dyskretnie. Nie bardzo wiedziała, czego się spodziewać. Czuła się trochę nieswojo, bo była jedyną kobietą w tłumie mężczyzn.

- To dziedziniec janczarów - szepnął Ismael.

Zerknęła z ciekawością na egzotyczne szaty i ogromne miecze, które mężczyźni mieli wsunięte za pasami.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin