Kantoch Anna_Piec dziwnych nocy wigilijnych.rtf

(6054 KB) Pobierz
Kantoch Anna_Piec dziwnych nocy wigilijnych

C:\Users\Agnieszka\Downloads\5 Kantoch Anna_Piec dziwnych nocy wigilijnych-page-001.jpg


Puśćcie, do diabła! I nie patrzcie tak na mnie! Mam się uspokoić? Jestem, do cholery, spokojny. Nie potrzebuję wody, tabletek ani zastrzyków. Chcę tylko, żeby mnie ktoś wysłuchał. Nie zwariowałem. Tak, wiem, biegłem półgoły skrajem szosy, a jest zima, ale nie jestem wariatem. Musicie mi uwierzyć! I wcale nie krzyczę. Widzicie, już mówię całkiem spokojnie. Dajcie mi telefon, trzeba zadzwonić na policję. Jest na tym zadupiu posterunek, przecież wiem. Bo oni dopadną, rozumiecie? Jeśli czegoś nie zrobimy, wreszcie po wszystkich tych latach dopadną.

Nie, proszę, nie! Wszystko wytłumaczę. Nie jestem pijany, naćpany ani szalony. Proszę tylko o piętnaście minut. Pozwólcie mi mówić przez kwadrans, a jeśli potem nadal będziecie uważać, że zwariowałem, możecie mnie nafaszerować, czym tylko będziecie chcieli.

A jeśli was przekonam, dacie mi ten pieprzony telefon, zgoda?

Piętnaście minut, tyle mi potrzeba.

I proszę, nie przerywajcie. Chcę opowiedzieć wszystko po kolei, tak żebyście dobrze zrozumieli, co się stało.

Może nawet zrozumiecie więcej ode mnie, bo ja wciąż nie jestem pewien, czego właściwie byłem świadkiem.

Jest wieczór wigilijny, prawie dwunasta. Ludzie idą do kościoła na pasterkę. Święta. Wszyscy lubią święta, prawda? Cóż, ja nie. Lubiłem je kiedyś, dawno temu, gdy byłem dzieckiem, a Boże Narodzenie oznaczało pięknie opakowane prezenty pod choinką, mikołajki w przedszkolu i zapach pieczonych ciast. Ale to minęło. Teraz kojarzą mi się tylko z reklamą cocacoli w telewizji oraz wszechobecnym kiczem. I udawaniem, oczywiście. Udajemy serdeczność wobec ludzi, których wcale nie mamy ochoty spotkać, uśmiechamy się, przyjmując z ich rąk nietrafione prezenty.

Przede wszystkim jednak udajemy, że ciemność nie istnieje.

To najbardziej ponury okres roku. Noce najdłuższe, dni tak krótkie, że słońce zachodzi, ledwo zdąży pojawić się na niebie. W takie zimne i ciemne godziny nasi przodkowie musieli sądzić, że świt nigdy nie nadejdzie. Uważamy ich teraz za barbarzyńców, ale oni byli mądrzejsi, o tak, oni znali mrok czający się za oknami domów, gdzie płoną jasne światła. My w porównaniu z nimi jesteśmy dziećmi, które chowają się przed prawdą pośród kolorowych bombek, kartek ze żłóbkami i sentymentalnych kolęd.

Nie chcemy wiedzieć, nie chcemy pamiętać.

Ja też nie chciałem. Byłem głupi, przez wiele lat wcale nie mądrzejszy niż ktokolwiek z was. Nie lubiłem świąt, ale do dzisiaj nie wiedziałem, dlaczego tak naprawdę darzę je niechęcią.

Dziesięć godzin, tyle czasu upłynęło od chwili, gdy odebrałem telefon. Minęło już południe, a ja powoli szykowałem się do świątecznego wieczoru z sześciopakiem piwa, puszką orzeszków wasabi ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin