Jayne Ann Krentz - Wakacje na Hawajach.pdf
(
648 KB
)
Pobierz
Jayne Ann KRENTZ
Wakacje na Hawajach
Tytuł oryginału: Body Guard
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Na pierwszy rzut oka Jake Devlin nie wyglądał na zawodowego ochroniarza.
Sabrina McAllaster, marszcząc czoło, spojrzała na trzymaną w ręku fiszkę. Na odwrocie
miała zapisany w pośpiechu adres. Nazwisko się zgadzało, adres też. A zatem dobrze
trafiła.
Stojąc w drzwiach frontowych, uważnym spojrzeniem obrzuciła wnętrze dużej sali.
Leciutko ściągnęła płowe brwi, przymrużyła jasne orzechowe oczy. Na podłodze leżały
maty do ćwiczeń, a na środku pomieszczenia siedział po turecku mężczyzna, którego
wskazano jej przed chwilą jako Jake’a Devlina.
Naprzeciw niego w dwóch rzędach siedziała dwunastka dzieciaków w wieku sześciu,
może siedmiu lat. Dzieci miały na sobie luźne białe stroje przypominające ubiór
dżudoków. Ale to nie były zajęcia z dżudo. Jake Devlin uczył jakiejś wschodniej sztuki
samoobrony, tak przynajmniej głosiła kartka na drzwiach wejściowych. Nazwa brzmiała
dla Sabriny obco. Dziwne, że nigdy wcześniej się z nią nie spotkała. Przez lata zebrała
mnóstwo rozmaitych informacji, być może błahych i banalnych, ale często fascynujących.
To była jedna z ciekawszych stron jej pracy w bibliotece w college’u.
- Niewiarygodne, prawda? - szepnęła jedna z matek siedzących w niewielkiej poczekalni
przed wejściem do sali ćwiczeń. - To jedyny moment w tygodniu, kiedy Blake jest w
stanie usiedzieć spokojnie dłużej niż pięć sekund - rzekła, obserwując swoją pociechę. -
Chętnie bym się dowiedziała, co ten instruktor robi, że ma u nich taki posłuch.
Sabrina odwróciła się do atrakcyjnej młodej kobiety i popatrzyła na nią z uśmiechem.
- Rzeczywiście dzieci są dosyć skupione - odparła cicho.
- To jeszcze mało powiedziane! One go uwielbiają. Chłoną każde jego słowo. Co
dziwniejsze, wydaje się, że rozumieją sens tego, co im mówi. To oczywiste, że dzieci w
tym wieku lubią ruch i ćwiczenia, ale żeby z taką uwagą słuchały filozoficznego wywodu!
- Kobieta stłumiła śmiech. - Proszę mi wierzyć, nie mam nic przeciwko. Życzyłabym
sobie tylko, żeby Blake z równą uwagą słuchał mnie i nauczycieli w szkole.
- A o czym on im opowiada? - zainteresowała się Sabrina, wracając wzrokiem do sali. Nie
docierały do niej słowa Devlina, słyszała tylko niski, zdecydowany męski głos. Nastawiła
uszu.
Kobieta za jej plecami z żalem wzruszyła ramionami.
- Właściwie nie wiem. Ilekroć pytam Blake’a, odpowiada mi tylko, że pan Devlin uczy
ich, jak być silnym. Nie chodzi tylko o siłę fizyczną, lecz o siłę ducha. Dzieciak nie
potrafi dokładnie mi tego wytłumaczyć, ale widzę, że te zajęcia bardzo mu służą.
- Nie boi się pani, że któregoś dnia syn pobije wszystkie dzieci w klasie? - spytała
Sabrina.
Matka Blake’a potrząsnęła głową.
- To prawda, że bardzo wcześnie zaczyna uczyć się radzenia sobie, ale równocześnie
instruktor wbija mu do głowy, że zdobyte umiejętności musi wykorzystywać bardzo
rozsądnie. - Kobieta uśmiechnęła się. - Jak dotąd nie otrzymałam żadnych sygnałów od
jego nauczycieli, kolegów z klasy czy ich rodziców, że zachowuje się nieodpowiednio.
Do dyskusji włączyła się inna matka.
- Moja córka uczestniczy w tych zajęciach, a syn chodzi z grupą starszych dzieci, i do tej
pory nie miałam żadnych problemów. Syn oznajmił
mi, że dałby radę wszystkich kolegom z klasy, ale ponieważ o tym wie, nie musi im nic
udowadniać.
Sabrina zerknęła na rudowłosą kobietę o ujmującej okrągłej twarzy, która wypowiedziała
te słowa.W poczekalni było dużo matek, a wszystkie sprawiały wrażenie dumnych i mile
zaskoczonych postępami swoich dzieci.
- Nie wiedziałam, że pan Devlin prowadzi zajęcia dla dzieci -
zauważyła Sabrina. Widok tego mężczyzny z tuzinem dzieciaków poważnie zmienił jej
wyobrażenie o nim. Do tej pory sądziła, że ochroniarz to typowy macho.
- On uczy wyłącznie dzieci - wtrąciła kolejna matka. - Nie prowadzi zajęć z dorosłymi.
- Ja bym zwariowała po całym dniu z tymi małymi bestiami -
stwierdziła pierwsza rozmówczyni Sabriny i przeniosła wzrok na salę. -
Chyba że znałabym te wszystkie sztuczki, dzięki którym Devlin potrafi utrzymać
dyscyplinę.
- Mnie najbardziej zadziwia, że on nigdy nie podnosi głosu - włączyła się inna pani. - Od
trzech miesięcy przyprowadzam mojego Johnathana na zajęcia i nigdy nie słyszałam, żeby
Devlin krzyknął, nie wspominając już o klapsie. Zawsze wygląda to właśnie tak, jak teraz.
Idealna dyscyplina.
Kilka matek pokręciło głowami z podziwem. Sabrina z namysłem zmrużyła oczy.
- Może on budzi w dzieciach strach? - zasugerowała.
Jej słowa wywołały gromki wybuch śmiechu.
- Ależ skąd! Niech pani zaczeka i zobaczy, co dzieje się po zajęciach.
W tym momencie Devlin klasnął w dłonie, raz,ale mocno, i natychmiast cała dwunastka
poderwała się na nogi. Instruktor wstał razem z nimi. Sabrina zafascynowana
obserwowała dzieci, które z powagą skłaniały głowy przed Devlinem, a ten z równą
powagą im się odkłaniał.
Potem, jakby na sygnał, zapanował wesoły gwar i wszystko wróciło do normalności. Na
twarzy Sabriny pojawił się półuśmiech. Dwunastka pokornych uczniów zamieniła się w
dwunastkę hałaśliwych, podnieconych dzieci, które wypuszczono z klasy. Kilkoro
podbiegło do swoich matek, ale reszta wciąż kręciła się wokół Devlina, który ruszył do
drzwi. Przyjaźnie i czule głaskał po włosach chłopczyka, który z wielkim poruszeniem
opowiadał mu o swojej nowej żabce. Kiedy kolejny malec próbował chwycić go za rękę,
Devlin podał mu ją. Dwunastka dzieciaków tańczyła i podskakiwała wokół mężczyzny,
który szedł naprzód, otoczony gromadką szkrabów.
Devlin nie miał na sobie białego stroju, jaki nosiły dzieci. Był ubrany w wyblakłe dżinsy i
bawełnianą czarną koszulę z długimi rękawami i stójką.
Obcisła koszula podkreślała atletyczny tors, nadając mu wygląd gibkiego drapieżnika,
który wybrał się na polowanie. To nie było ciało człowieka, który podnosi ciężary czy
mozolnie pracuje nad rzeźbą mięśni. Przypominał
dzikiego kota i emanował jakąś wewnętrzną siłą. Dżinsy z niskim stanem opinały płaski
brzuch, wąskie biodra i kształtne uda.
Mężczyzna był boso. Sabrina oceniała go na jakieś trzydzieści pięć Przyglądała mu się
bacznie. Przyszła tutaj - co prawda niechętnie -
żeby zaangażować Devlina do pracy. Właściwie nie miała pojęcia, jak powinien wyglądać
ochroniarz; spodziewała się niezbyt rozgarniętego atlety.
Poczuła ulgę, że się pomyliła, a równocześnie wcale nie była pewna, czy wyjdzie jej to na
dobre. Gdyby okazał się dokładnie taki, jak sobie wyobrażała, wiedziałaby, na co mogłaby
liczyć. Prosty napakowany facet z rewolwerem nie stanowi zapewne idealnego
towarzystwa, za to przypuszczalnie łatwo dojść z nim do ładu. Jake Devlin, co stwierdziła
posępnie, sprawiał wrażenie osoby, która nie pozwala sobą dyrygować.
Wystarczyło zobaczyć te jego szare oczy. Chłodne spojrzenie wbite w nią w chwili, gdy
wyczuł jej zainteresowanie. Zdawało jej się, że patrzy w nieodgadnioną głębię w kolorze
deszczu. Nie, z tym człowiekiem nie pójdzie jej łatwo.
Inteligentny, pewny siebie i potencjalnie śmiertelnie niebezpieczny -
to pierwsze określenia, jakie przebiegły jej przez myśl. Dobry Boże! W co ona się pakuje?
Albo, mówiąc dokładniej, w co wpakowała ją matka?
Mężczyzna zlustrował ją, osądził, po czym przeniósł spojrzenie na uniesioną buzię małego
blondynka, który niecierpliwie ciągnął go za spodnie. Wyglądało to, jakby jakiś waleczny,
lecz bardzo nierozważny kociak usiłował zwrócić na siebie uwagę lwa, pomyślała
Sabrina.
Jake Devlin opuścił wzrok na chłopca i w jednej sekundzie wszystko się zmieniło. Sabrina
nie posiadała się ze zdumienia. Chłodna szarość jego oczu, przywołująca na myśl deszcz
w środku zimy, przeistoczyła się w delikatną pastelową szarość letniej mgły. Kąciki jego
warg, dotąd zaciśniętych, uniosły się, tworząc uderzająco pobłażliwy uśmiech. Te drobne
zmiany nie ociepliły całkiem jego wizerunku, jednak Sabrina doszła do wniosku, że
zignoruje ciemną stronę tego mężczyzny. Chciała, tak samo jak dzieci, widzieć w nim
tylko to przelotne ciepło.
Gdy Devlin popatrzył na chłopca, światło górnej lampy na moment rozświetliło jego
krótko ostrzyżone ciemne włosy. Na pierwszy rzut oka zdawały się czarne; teraz Sabrina
spostrzegła, że tak naprawdę miały ciemny odcień brązu.
Kiedy uniósł znów głowę, by porozmawiać z czekającymi na dzieci matkami, serdeczna
nuta znikła równie nagle, jak się pojawiła. Znów był
chłodny, zdystansowany i bardzo uprzejmy, co wzbudzało wyłącznie powierzchowną
życzliwość. Raptem Sabrina uświadomiła sobie, dlaczego żadna z tych kobiet ani słowa
nie poświęciła samemu mężczyźnie, a tylko jego umiejętności radzenia sobie z dziećmi.
Natychmiast się domyśliła, że związek tych kobiet z nauczycielem ograniczał się do
omawiania postępów ich pociech.
W tym momencie założyłaby się nawet, że na całym świecie tylko parę osób mogłoby się
pochwalić bliższą znajomością z Devlinem. Niestety jej matka najwyraźniej przypadkiem
spotkała jedną z tych osób.
Dopiero gdy ostatnie rozentuzjazmowane dziecko wraz ze swą matką zniknęło z
horyzontu, Jake cicho zamknął drzwi i odwrócił się do swojego gościa.
- Nie widzę, żeby zostało jeszcze jakieś dziecko - zauważył niskim, nieco zachrypłym
głosem. Z jakiegoś powodu ten głos wprawiał jej nerwy w dziwny stan. Sabrina
spochmurniała. - Jak się więc domyślam, przyszła pani do mnie?
- Jestem Sabrina McAllaster, panie Devlin - zaczęła, wyciągając rękę, jak jej się zdawało,
z powagą. - Zapewne został pan uprzedzony o mojej wizycie?
Skinął głową, jeden jedyny raz, uścisnął jej dłoń. Sabrina natychmiast pożałowała
uprzejmego gestu. Kiedy Devlin zamknął jej drobną dłoń w swojej dłoni, coś się nagle
stało z koniuszkami jej palców. Straciła w nich czucie. Najpierw poczuła ciarki, a potem
jej dłoń zupełnie odrętwiała.
Uścisk dłoni wiele mówi o człowieku. Tak zawsze powtarzała jej matka. Cóż, pomyślała
Plik z chomika:
uzavrano
Inne pliki z tego folderu:
Jayne Ann Krentz - Szepczące źródła.pdf
(1102 KB)
Jayne Ann Krentz - Miedziana plaza.pdf
(2009 KB)
Jayne Ann Krentz - Przygoda na Karaibach.pdf
(768 KB)
Jayne Ann Krentz - Wakacje na Hawajach.pdf
(648 KB)
Jayne Ann Krentz - Zapomniane marzenia.pdf
(754 KB)
Inne foldery tego chomika:
J B Livingstone -
J P Delaney
J V Jones
J. D. Barker
J. D. Vance
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin