ROZDZIAŁ PIERWSZY: Sigismundo – król trefl
Anna Jagiellonka – córka wielkiej królowej Bony z włoskiego rodu Sforzów i Zygmunta Jagiellona zwanego Starym, siostra Izabeli, królowej Węgier, Zofii, księżnej brunszwickiej, Katarzyny, królowej Szwecji, i Augusta, który bezpotomnie zakończył panowanie polskiej dynastii, żona Stefana Batorego i królowa Polski – ostrożnie siada w fotelu obitym kordobańską skórą.
Stanik sukni, wypchany watą i usztywniony fiszbinami, trzyma figurę, więc łatwo jej zachować godną, wyprostowaną postawę i po królewsku uniesioną głowę.
Szyję i brodę chowa w kryzie z igiełkowej koronki, węższej, niż nakazuje moda, i zaprasowanej w ósemkowe fałdy. Anna nie lubi stuartowskich kołnierzy dochodzących aż do krawędzi ramion.
„Paskudztwo – myśli. – Jakby kto sobie na plecy zarzucił wachlarz wielki niczym młyńskie koło, tak to wygląda. Która koślawa albo krzywa, niech nosi, ja nie muszę!”
Faktycznie; Anna jest bardzo zgrabna, szczupła, gdzie trzeba przyjemnie zaokrąglona, zbudowana wdzięcznie i proporcjonalnie. Tylko ta twarz… ale trudno, nie można mieć wszystkiego!
Na sukni nosi kloszową ropę z bufiastymi rękawami, uszytą z cieniutkiego aksamitu w jasnoseledynowym kolorze celadon.
Jej zmęczoną cerę rozjaśniają perły umocowane w złotych kasztach i wszyte w bramkę atłasowego czepka; spod niej spływa rańtuch z cieniusieńkiego, flandryjskiego płótna owijający ją jak biała chmura.
Dłonie w rękawiczkach tak opiera na złoconych poręczach, żeby mogła, niby przypadkiem, dotknąć ręki króla. Te rękawiczki mają rozcięte palce, więc widać pierścienie Anny, szczególnie jeden, z olbrzymim rubinem tak szlifowanym, że wygląda jak czerwona kropla.
Nosi szmaragdową kolię i złoty kanak zakończony misterną plecionką. W uszy wpięła markazytowe kolczyki oprawione w platynę, za ciężkie dla niej, ale tego wieczora chce wyglądać szczególnie ładnie i młodo.
Ma pięćdziesiąt pięć lat.
Ubrała się zbyt strojnie, te szaty i klejnoty do niej nie pasują, ale kiedy małżonek jest blisko, stara mu się podobać i zasłużyć na ciepły błysk w jego ciemnych, wypukłych oczach.
Widują się rzadko, ale dziś okazja jest szczególna i niezwykła… W największej komnacie zamku królewskiego w Jazdowie odbędzie się prapremiera sztuki mistrza Jana z Czarnolasu zatytułowanej Odprawa posłów greckich, która uświetniać będzie wesele podkanclerzego koronnego Jana Zamoyskiego z Krystyną Radziwiłłówną, córką marszałka wielkiego litewskiego Mikołaja Czarnego i Elżbiety Szydłowieckiej.
Panna młoda jest ładniutką siedemnastolatką, jej małżonek trzydziestopięcioletnim wdowcem, poślubiającym dziewczynę wyłącznie dla korzyści politycznych.
Zamoyski puchnie z dumy! Jest drugą osobą w państwie, człowiekiem odważnym, dzielnym wodzem, zręcznym dyplomatą i niezłym pisarzem, do tego dziś dochodzi jeszcze jeden splendor: oto zyskuje nieśmiertelną sławę i, co nie do pogardzenia, spore wpływy na Litwie.
Nie szczędzi więc grosza, żeby wydarzenie miało wyjątkową oprawę, tym bardziej, że wśród gości znajduje się para królewska. Wie, że to mu się opłaci!
Anna podziwia umiejętności dekoratorów, którzy przysposobili salę tak, że udaje scenę palladiańską!
Siedzenia dla widowni ustawiono jak w amfiteatrze, dookoła umieszczono posągi i kolumny, zbudowano sztuczną perspektywę, a sufit pokryto malowidłami symbolizującymi niebo nad Troją; czysty lazur z jednej strony, z drugiej – chmury zwiastujące burzę.
Są też wygodne loggie dla szlachetnie urodzonych gości i krzesła królewskie dla Anny Jagiellonki i jej małżonka Stefana Batorego, którzy dzisiaj patrzą na siebie przyjaźnie i nie dają nikomu powodu do plotek.
Scena jest nieduża, elegancka, wygodna i klasycznie harmonijna. Czuwający nad całością uczony humanista i lekarz Wojciech Oczko osobiście dopilnował, aby wydarzenie okazało się sukcesem, a królewscy sekretarze: Reinhold Heidenstein i Zbigniew Ossoliński w ciągu dwóch niedziel spośród najstarszych i najbogatszych rodów wybrali aktorów, dopasowali im kostiumy i ustawili sceniczne sytuacje…
Wszyscy szepcą, że szykuje się spektakl, jakiego jeszcze nie było.
To nie tylko pierwsza polska sztuka napisana według klasycznych reguł, ale i utwór polityczny, wystawiany specjalnie tuż przed sejmem uchwalającym podatki na wojnę z Moskwą, a na tej wojnie Stefanowi Batoremu zależy szczególnie!
Kiedy rozlegają się końcowe słowa: „a teraz radźmy…”, wyraźnie poruszony król kładzie swoją gorącą rękę na dłoni małżonki i mocno ją ściska. Przez następny kwadrans ich splecione palce sprawiają, że po sali idzie szmer… Król i królowa w takiej nadzwyczajnej bliskości? To jest dopiero wydarzenie!
Anna jest wzruszona; przed chwilą widziała na scenie bohatera, który dla kobiety zaryzykował los państwa! Zupełnie tak jak niedawno Zygmunt August, jej brat… Patrzyła na starego władcę Troi, tak bardzo przypominającego jej ich ojca Zygmunta zwanego „dojutrkiem”, słyszała gorzkie słowa o nierządnym, bliskim zginienia królestwie… Serce wali jej z emocji.
To, co zobaczyła i usłyszała, sprawia, że potrzebuje czuć obok siebie mężczyznę silnego, odważnego i mądrego, który udźwignie ciężar rządzenia i zadba o naród tak, aby historia oglądana na scenie nie okazała się gorzką i trafną przepowiednią. Potrzebuje mu wierzyć, choć tyle razy ją zawiódł, obraził i upokorzył!
Przypomina sobie, co mówiła jej matka, wielka królowa Bona: Nie mieszaj pierza i smoły i nie wierz w to, że mężczyzna da ci więcej, niż chce i może. Masz okazję, to łap i trzymaj!
Kiedy więc Anna czuje niezwykłą przychylność męża, nie traci czasu… Oczy jej błyszczą, policzki się zaróżowiły… Jedwabna spódnica zgrabnie okrywa biodra, a co najważniejsze – nic ją nie boli, choć to przecież mroźny, skrzący się lodem styczeń, czas newralgii i skoków ciśnienia, dla Anny zwykle niedobry i niebezpieczny.
Ale tym razem król Stefan się uśmiecha, jest wesoły i życzliwy. Nie odwraca głowy, nie zaciska szczęk tak, że chodzą mu żuchwy, nie marszczy czarnych brwi.
Może nawet da się zaprosić na wieczerzę do komnat królowej? Może potem zostanie?
Przecież sam, z własnej woli uścisnął jej rękę, nie musiała się o to starać! Widać było, że jest miło usposobiony i w duszy przyklaskuje wszystkiemu, co słyszy.
Więc może, może, może?…
Jak to dobrze, że rankiem służebne natarły jej ciało migdałowym olejkiem, po którym skóra jest jak pachnący jedwab, obcięły paznokcie i wydłubały nagniotek na prawej stopie. Ten odcisk wiecznie się odnawia i jątrzy, bo Annę od lat boli biodro; nawet ciut utyka, więc ciężar ciała przenosi na jedną stronę i ustawia nogę tak, żeby ją jak najmniej obciążać. Wtedy druga noga jest napięta, a u podstawy palców tworzą się wielkie modzele. – Z tego kuśtykania wieczne odciski i otarcia – tłumaczy medyk Czeszer. – Wasza Królewska Mość musi chodzić prosto albo się czymś podpierać, inaczej żadna maść nie pomoże!
Chora stopa tak piecze, że Anna często syczy z bólu, ale akurat dzisiaj jej to nie dokucza, więc w skośnych oczach królowej nie ma zwykłego smutku… Radości wprawdzie też się nie zobaczy, ale leciutki uśmiech – kto wie?
Włosy ma świeżo umyte. Są gęste i puszyste, wydaje się nawet, że jest ich więcej niż zazwyczaj, bo wokół małych uszu i na skroniach układają się w piękne fale, połyskując jak ciemne złoto. Porusza się płynnie i z wdziękiem. Duże, kształtne piersi podkreślają szczupłość talii, nawet wąskie usta wydają się pełniejsze. Anna rzadko jest z siebie zadowolona, ale teraz zerka w zwierciadło i uznaje się za całkiem urodziwą. Skoro ona, krytyczna i wymagająca, widzi, jaka jest ładna, to i król powinien to zobaczyć.
Pewnie wrócą razem w zgodzie i przyjaźni. Może to nawet będzie początek lepszych dni między nimi?
Jakie to szczęście, że ma ulubioną marmoladę króla. Od węgierskich dworzan dostała przepis, który jej kucharze trochę zmienili i wyszło prawdziwe arcydzieło.
Więc kwiaty brzoskwini miesza się z białym muszkatem i ciemnym agrestem, potem krótko smaży na wolnym ogniu i zalewa płynnym, jasnym miodem. Do tego trzeba wsypać garść startych na proch brzoskwiniowych pestek, trochę cynamonowej kory, a na koniec dodać kusztyczek mocnej wódki i sok z cytryny. Smakuje wybornie, a jak pachnie! Konwaliami, bursztynem, akacją i piżmem…
Łudzi się tak do ostatniej chwili przed pożegnaniem. Nawet kiedy nakładają na nią sobolową szubę, jeszcze ma nadzieję. Niestety, do karocy wsiada już sama; kuli się w kącie, chowa nogi pod ciężką wilczurą i dopiero kiedy ruszą, pozwoli sobie na pierwsze chlipnięcie.
Zanim dojadą na zamek, będzie opuchnięta od płaczu.
Od razu pójdzie do łoża i przeleży w nim cały następny dzień. Potem wstanie i zacznie się tłuc po komnatach, zaglądając to tu, to tam, żeby tylko jakoś zająć sobie zły czas.
Przyjdzie kolejna pusta noc. Dalej następna i znowu, znowu…
W dzień da się wytrzymać, bo jest tyle projektów i spraw do załatwienia, choćby założenie wodociągów w Warszawie albo remont komnat królewskich w zamku. Ujazdów także przydałoby się przebudować i unowocześnić… Więc jest o czym myśleć!
Anna Jagiellonka od rana do zmroku krząta się, rozmawia z posłami i senatorami, oblicza, dodaje, odejmuje, planuje…
Za to wieczorami siedzi odęta jak sowa, nadsłuchując odgłosów zza okien i z komnat króla.
Wskazującym palcem skubie kciuk, odrywając pozawijane skórki przy paznokciu.
Syczy, bo jedna zadziora jest twarda i bolesna, więc dmucha w skaleczone miejsce, a potem zlizuje krew, żeby nie poplamić spódnicy w srebrno-bordowe pasy.
Od rana nic nie jadła.
Z głodu burczy jej w brzuchu, w kiszkach głośno bulgoczą gazy, do gardła podchodzi puste powietrze. Dawali jej kasatę, specjalnie gotowaną z bryndzą i żółtkami, ale nie chciała nic przełknąć. Musi być ostrożna, bo od paru dni po każdym jedzeniu ma rozwolnienie. Nie wolno ryzykować. Napcha żołądek, a może właśnie wtedy król przyśle pokojowca, żeby się szykowała do alkowy…
...
ChomikKulturalny