José Carlos Somoza - Klucz do otchłani.rtf

(1053 KB) Pobierz
José Carlos Somoza

José Carlos Somoza

KLUCZ
DO OTCHŁANI

La Llave del Abismo

Przełożyła
Barbara Jaroszuk

Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
Warszawa 2009

 

Marii José,
która jest moją wiarą


Wiemy, że Biblia ma zawierać Słowo Boże,

gdy tymczasem Księga tysiąca i jednej nocy

to zbiór zmyślonych historyjek. To jest obwoluta:

to, co wiemy, lub chcemy wiedzieć na temat tych dzieł.

A teraz wyobraźmy sobie, że Biblia i Księga tysiąca i jednej nocy

wiele pokoleń temu zamieniły się okładkami: dzisiaj o poczynaniach Jahwe

czytano by ku ogromnej uciesze dzieciom na dobranoc (...),

heretycy zaś szliby na tortury za przeczenie świętości Szeherezady.

(fragment przedbiblijnego tekstu o nieznanym pochodzeniu)

Potem ujrzałem anioła zstępującego z nieba,
a w ręku jego klucz do Otchłani.

(fragment przedbiblijnego tekstu o nieznanym pochodzeniu)

Jeżeli ta otchłań i to, co w niej się kryje, istnieją naprawdę, nie ma już dla nas nadziei.

(Najświętsza Biblia, Rozdział Jedenasty, 8,28)

Część pierwsza
Niemcy

Okna i nagie ściany w obłęd prowadzą tego, kto śni i czyta zbyt wiele.

(Najświętsza Biblia, Rozdział Pierwszy, 2)

Rozdział pierwszy
Klaus

1

W pewien pochmurny jesienny poranek Klaus Siegel, młody człowiek zamieszkały przy małej uliczce w zachodnim Dortmundzie, wyszedł z domu i ruszył na piechotę w stronę stacji kolejowej. Uporczywa mżawka jak złoty pył opadała na chodniki pod zapalonymi jeszcze latarniami, długie jasne włosy oblepiały głowę Klausa i jego okryte luźną czerwoną tuniką ramiona. Szedł, machając lewą ręką, z prawą schowaną pod ubraniem. Na dworcu ustawił się w kolejce do automatu i kupił bilet na Wielki Pociąg o 7.45 do Hamburga. Podał pieniądze lewą, lśniącą od deszczu dłonią. Tą samą dłonią przytrzymał się, wsiadając, chromowanego uchwytu przy automatycznych drzwiach. Zajął jeden z czterech ustawionych obok siebie foteli, na górnym poziomie sekcji środkowej, i pociąg ruszył.

Na sąsiednich miejscach nie było nikogo. Nikt też nie zwrócił na Klausa uwagi. Wyglądał zwyczajnie, na jego twarzy nie malował się żaden szczególny wyraz, podobnie jak na twarzach pozostałych pasażerów.

Kapiące z tuniki krople tworzyły mu wokół sandałów niewielką kałużę, która stopniowo, w miarę jak pociąg nabierał prędkości, powiększała się i ciemniała, zabarwiając się na czerwono.

2

Krew zauważył najpierw Daniel Kean, drugi konduktor z sekcji czwartej.

Daniel Kean był wysoki i szczupły, miał dwadzieścia dziewięć lat, delikatne rysy, wielkie błękitne oczy i złociste włosy do pasa. W jego wyglądzie zwracał uwagę jedynie ciemny kosmyk na czubku głowy. Poza tym o tej wczesnej porze Daniel niczym się nie różnił od innych, którzy wstali zbyt wcześnie i wedle wszelkiego prawdopodobieństwa mieli się położyć zbyt późno. Na jego gładkiej twarzy pod napuchniętymi od snu oczami zaznaczały się głębokie cienie. Od dwudziestego roku życia pracował bez wytchnienia, biorąc dodatkowe dyżury, wciąż dla tej samej firmy, początkowo w Hamburgu, później w Hanowerze i na koniec w Dortmundzie. Często przenoszono go z miejsca na miejsce, każąc mu zastępować innych, których przenoszono z miejsca na miejsce równie często. Tak czy owak Danielowi nie robiło to większej różnicy, jako że miasta były zawsze takie same, i w Niemczech, i na całej Północy.

Tego ranka, dwie godziny przed odjazdem Wielkiego Pociągu, Daniel obudził się i stwierdził, że Bijou już wstała. Gdy pocałowali się na dzień dobry, opowiedział jej swój sen, w którym jeszcze jej nie znał, a potem nagle się spotykali.

– I co było w tym najlepsze? – zapytała Bijou, czesząc przed lustrem swoje długie brązowe włosy. – To, że mnie nie znałeś, czy to, że się nagle spotkaliśmy?

– Ponowna radość z tego spotkania – odparł. – O, ale ładnie mi się powiedziało – dorzucił.

– Owszem, zauważyłam.

Bijou miała dwadzieścia osiem lat, ale sprawiała wrażenie dużo młodszej. Patrząc na nią, Daniel zawsze wyobrażał sobie dziewczynkę, którą kiedyś była, dziecko o wielkich ciemnych oczach przywodzących na myśl szeroko otwarte okna. Uwielbiał w niej też to, że prawie nigdy się nie uśmiechała, a zawsze wyglądała na wesołą. Uważał, że tylko smutni ludzie muszą się uśmiechać.

– Ale teraz lepiej pomyśl, co by tu ładnego powiedzieć Yun – dodała Bijou, kończąc się ubierać. – Też miałam dziś w nocy sen, tyle że nie tak miły jak twój.

Mała Yun była ich wymarzonym dzieckiem i mimo kłopotów, jakich im przysparzała, zgadzali się co do tego, że decydując się na nią, powzięli najtrafniejsze postanowienie swego życia. Kiedy Daniel zajrzał do pokoju dziecinnego, dziewczynka podniosła na niego swoje duże, skośne, bardzo poważne oczy. Czytała; ostatnimi czasy nie robiła nic innego. Było to normalne w rozwoju sześciolatka, lecz Daniel martwił się trochę, że w jego córce już wkrótce nie zostanie nic z dawnego dziecka: im więcej czasu spędzała nad książkami, tym poważniejsze stawało się jej spojrzenie.

– Miałam zły sen, tato – powiedziała.

– Opowiedz mi go.

Milczała przez chwilę.

– Śniło mi się, że odjeżdżasz bardzo ciemnym pociągiem i już nigdy nie wracasz. Chciałeś wrócić, ale nie mogłeś. No i nie wracałeś.

– A mnie śniło się co innego – odparł Daniel, przykucając przed nią z uśmiechem. – Że znowu spotykam mamę i kocham ją tak mocno jak zawsze.

– Mnie tam z wami nie było?

– Jeszcze nie. Ale wiedziałem, że się pojawisz, i bardzo się z tego cieszyłem, bo w jakiś sposób cię pamiętałem. Myślałem sobie: „Znam już mamę Yun, wkrótce pojawi się i ona”.

– I co to znaczy?

Daniel pogłaskał ją po buzi.

– Nic. Po prostu mnie mój sen uszczęśliwił, a ciebie twój zasmucił. Sny mogą być dobre lub złe, Yun, ale nic nie znaczą.

– Mama mówi, że ich potrzebujemy, bo żyjemy w wielkich miastach.

Daniel przytaknął, choć nie do końca się z tym zgadzał. Podobnie jak z innymi biblijnymi naukami, które Bijou przekazywała córce. Była wierząca, on zaś nie, dlatego postanowili wychowywać Yun w ten sposób, aby w przyszłości sama mogła zdecydować, co jej bardziej odpowiada. Zresztą, wszystkie naprawdę dziwne rzeczy Bijou pomijała, ograniczając się do najpopularniejszych wierzeń.

– Ze snami jest jak z jedzeniem – uśmiechnął się Daniel. – Czasem nam smakuje, a czasem nie, jeść jednak trzeba. Co mi przypomina, że umieram z głodu...

Wstał, a śmiertelnie poważne oczy Yun powędrowały za nim.

– Pojedziesz dziś?

– Na tym polega moja praca. Ale nie martw się, to nie będzie ten ciemny pociąg z twojego snu, tylko inny, nazywany Wielkim. Też nim jechałaś, pamiętasz? Cały lśni i ma szklany dach. No i obiecuję, że wrócę, zanim pójdziesz spać, a wtedy zamienimy się snami: ja wezmę ten o ciemnym pociągu, a tobie przyśni się spotkanie ze mną i z mamą.

Próbował ją rozśmieszyć, lecz Yun tylko pokręciła główką.

– Nie chcę, żeby ci się śnił ten pociąg. Nie spodobałby ci się.

– W takim razie żadne z nas nie będzie już o nim śniło – oświadczył Daniel i pocałował ją w czoło.

Gdy się odwrócił, zobaczył, że do pokoju zagląda Bijou.

– Czy panienka nie powinna się już ubierać? Dzisiaj zaczynam pracę, więc musimy wyjść wcześniej.

Bijou dostała posadę bibliotekarki w szkole, do której chodziła Yun, co wszystkim trojgu wydawało się doskonałym rozwiązaniem. Pensja była wprawdzie niska, ale Yun miała w pobliżu przynajmniej jedno z rodziców.

Stali przez chwilę, przyglądając się, jak dziewczynka pieczołowicie wkłada granatową, haftowaną w gwiazdki tunikę. Potem wrócili do sypialni, gdzie Daniel też ubrał się do końca. Pogryzając na śniadanie sucharki, wymieniali się cichymi uwagami.

– Dużo śni – powiedziała Bijou. – I za dużo czyta.

– Tak jest ze wszystkimi dziećmi w pewnym wieku.

– Tak, tylko że ona zaczęła się bać.

– To znaczy, że dorasta – stwierdził Daniel.

– Może powinniśmy zabrać ją gdzieś poza miasto... Do parku... – Bijou w zamyśleniu dotykała palcem do ust.

Daniel pocałował i usta, i palec.

– Słusznie. Za dwa dni mam przerwę. Jeśli załatwisz sobie wolne w szkole...

Postanowili, że tak właśnie zrobią. Później Daniel poprosił Bijou, żeby pożegnała od niego Yun: nie chciał, żeby córka widziała, jak on wychodzi. Nie ulegało wątpliwości, że jest ostatnio inna niż zwykle, tłumaczył to jednak naturalnym rozwojem i podejrzewał, że Bijou pragnęłaby po prostu zatrzymać dawne maleństwo, które śmiało się zaraźliwie, mrużąc swoje skośne oczka. Oczywiście sam również tęsknił za tamtym okresem, lecz zakładał, że ta nostalgia stanowi z kolei naturalny etap rozwoju każdego ojca. Poza tym nic nie stało na przeszkodzie, by mieć więcej dzieci i znowu cieszyć się ich beztroską. A raczej nic nie stałoby na przeszkodzie, gdyby dostał awans. Dodatkowe pieniądze rozwiązałyby problem. Myśląc o tym, ruszył do pracy.

Wyszedł z domu o tej samej godzinie co Klaus Siegel. Jednocześnie przebyli równoległe ulice w cieniu identycznych, dymiących pod fioletowym niebem wież, jednocześnie dotarli na dworzec i wsiedli w ten sam pociąg.

3

Wielki Pociąg. Gigantyczny, cały ze szkła i stali. Dwa poziomy w każdej z czternastu olbrzymich, liczących ponad pięćdziesiąt miejsc sekcji. Potężne koła trzeszczące pod ogromnym ciężarem, sypiące po torach snopami iskier. Zapach rozgrzanego metalu. Piękno i groza. Będąc w środku, podziwiając wysoki sufit, żyrandole i gzymsy, grube, bogato zdobione ramy luster i obite skórami lub wykładane malowanym szkłem ściany, czuło się wyraźnie, że świat wciąż kryje prawdziwe skarby, wykonane ludzką ręką porażające cuda. Zarazem jednak, z jakiegoś dziwnego powodu, którego Daniel Kean nie potrafił sobie wytłumaczyć, człowiek odnosił wrażenie, że wchodząc do środka, zdaje się na łaskę tej maszyny. Drżenie w piersiach i potężny stukot pod stopami uświadamiały mu, że odtąd do niej należy. Każdy, czy to pasażer, czy pracownik, nieuchronnie dochodził do wniosku, że jest tylko drobiną z mięsa i krwi zamkniętą w brzuchu najwyższej technologii.

Daniel lubił to uczucie i podejrzewał, że jego koledzy też je lubią. Jeśli ktoś pracował w Wielkim Pociągu, Wielki Pociąg go chronił.

Daniel podlegał pierwszemu konduktorowi w sekcji czwartej. Dla ułatwienia podzielili się pracą i Daniel zajmował się wyłącznie górą. Jednakże służbowa szatnia znajdowała się na końcu składu, w sekcji czternastej, dlatego najpierw poszedł się przebrać w swój dwuczęściowy szary uniform ze ściągaczami przy nadgarstkach, w kostkach i w pasie, z materiału w czarne kwiaty – logo firmy. Założył też przepisowe sandały, wetknął do lewego ucha słuchawkę, przez którą odbierał polecenia kierowniczki sekcji, i uczesał się stosownie do wymogów firmowej „elegancji”, tak, by długie włosy spływały mu na ramiona, zakrywając przy okazji słuchawkę. Kiedy pociąg opuszczał stację, Daniel, już w służbowym stroju, ruszył górą w stronę swojej sekcji, pozdrawiając kolegów i uśmiechając się do patrzących na niego pasażerów.

I właśnie wtedy, dotarłszy do sekcji siódmej, zauważył Klausa Siegla.

Znajdowało się tu jakieś trzydzieści osób. Klaus siedział po prawej stronie, przy samych drzwiach, toteż Daniel zobaczył go od razu. Nie zwróciłby na niego większej uwagi, gdyby nie to, że Klaus najwyraźniej próbował wezwać odpowiedzialnego za tę sekcję konduktora. Zamiast jednak nacisnąć służący do tego celu guzik albo zawołać, podniósł rękę, a że konduktor stał akurat tyłem, nic nie zauważył.

Daniel mógł po prostu dać znać koledze (lub koleżance, nie miał pewności – ani mundury, ani, rzecz jasna, ciała, widziane od tyłu, nie pozwalały odgadnąć płci), ale zamiast tego postanowił samemu sprawdzić, o co chodzi. Zawsze mógł później przekazać życzenie pasażera właściwej osobie.

Przywołał na twarz uprzejmy służbowy uśmiech i nachylił się lekko.

– Dzień dobry, nazywam się Daniel Kean i należę do obsługi sekcji czwartej. Czy mogę w czymś pomóc?

Chłopak podniósł na niego wzrok. Siedział tuż koło okna. W szybę, oświetlaną przez migające na zewnątrz światła, uderzały poskręcane bicze deszczu. W środku panowały cisza i spokój, na zewnątrz był tylko ryk i chaos.

– Tak, ty też się nadasz – rzekł Klaus Siegel, powoli kiwając głową.

4

Wydawał się niemal dzieckiem. To przede wszystkim rzuciło się w oczy Danielowi. Oczywiście, mógł być w dowolnym wieku, lecz coś w wyrazie jego twarzy nasuwało skojarzenia z najwcześniejszą młodością. Proste, wilgotne teraz włosy, rozdzielone zygzakowatym przedziałkiem, tworzyły mu na czole trójkąt, którego podstawę wyznaczały cieniutkie brwi. Wielkie brązowe oczy i małe, mięsiste, różowe usta nadawały tej fizjonomii szczególny charakter; w dodatku chłopak w ogóle nie mrugał. Miał na sobie długą czerwoną tunikę z błyszczącymi arabeskami na piersiach. Gestykulował wyłącznie lewą ręką, prawą trzymając pod ubraniem.

– Nazywam się Klaus Siegel – powiedział. Mówił tak, jak gdyby właśnie budził się z głębokiego snu albo może akurat się w niego zapadał. – Usiądź, proszę. – Wskazał fotel naprzeciwko.

Jego ton i zachowanie zaniepokoiły Daniela. Nie bardzo, tylko trochę. Od lat stykał się z najróżniejszymi pasażerami, wierzącymi i niewierzącymi, umiał więc rozpoznać osobę „specyficzną”. Nieruchome spojrzenie i apatyczny głos Klausa Siegla pozwalały przypuszczać, że on i rzeczywistość niewiele mają ze sobą wspólnego. Mimo to Daniel zdołał zachować swój uprzejmy uśmiech.

– Przykro mi, proszę pana, ale nie wolno nam siadać z pasażerami. Mój kolega z pewnością...

Urwał, dostrzegłszy ciemną plamę na podłodze.

Ściana za plecami Klausa Siegla była intensywnie czerwonego koloru, podobnie jak jego tunika, a także fotel i cala podłoga, dlatego owa plama wydawała się jedynie cieniem pod czerwonymi butami siedzącego. W pierwszej chwili Daniel nie pomyślał o niczym konkretnym. Nawet się nie zdziwił. A jednak na sekundę stanęła mu przed oczami Yun, tak poważna jak z rana. Klaus Siegel patrzył podobnie jak ona.

– Proszę zaczekać – rzekł ze spokojem. – Proszę nikogo nie wołać. Proszę zaczekać i przyjrzeć się temu.

Nadal posługiwał się jedynie lewą ręką. Jak wielu innych młodych ludzi miał zadbane, pomalowane na fioletowo paznokcie. Rozchylił błyszczącą tunikę do połowy piersi. Fala egzotycznego zapachu buchnęła z jego odsłoniętego ciała. Uśmiechnął się, drwiąco wyginając mięsiste wargi.

Czerwone krople wciąż ściekały mu na nogi.

Daniel cofnął się o krok.

Niektórzy pasażerowie z sąsiednich rzędów popatrywali pytająco, lecz tylko siedzący najbliżej okazali przestrach. Tu i ówdzie odezwały się zaniepokojone głosy, ktoś wskazał na pierś Klausa.

Danielowi wydawało się, że wszystko dzieje się dziwnie wolno. Kątem oka zauważył, że stojący dotąd tyłem kolega odwrócił się wreszcie i idzie w ich stronę. Właściwie, sądząc po wypychających górną część uniformu piersiach, była to kobieta. Daniel nie wiedział, jak się nazywa. Co zresztą nie miało najmniejszego znaczenia. Znaczenie miało tylko to, by jakoś się uspokoić i pozwolić innym rozwiązać niespodziewany problem. Zasada numer jeden: co robić, kiedy...? Zawiadomić zwierzchnika. Lewą dłonią odgarnął włosy, żeby włączyć słuchawkę w uchu. Sądził, że tym nerwowym ruchem zdradził swoje intencje, ale Klaus wciąż patrzył na niego w milczeniu.

– Muszę skontaktować się z przełożonymi, proszę pana – uprzedził Daniel.

– Nie zrozumiałeś mnie. Chcę rozmawiać tylko z tobą. Proszę, usiądź.

Daniel zawahał się. Ujrzał, jak koleżanka na widok Klausa wykrzywia twarz w przerażeniu.

– Proszę odejść – rzekł do niej Klaus, niezmiennie spokojnym, ale nieznoszącym sprzeciwu tonem. – Niech nikt nie podchodzi. Oprócz niego.

Znajdujący się najbliżej pasażerowie zdążyli się już zerwać na równe nogi i stali teraz, zadając pytania albo próbując na nie odpowiadać. Daniel i konduktorka wymienili spojrzenia, podjąwszy najwyraźniej taką samą decyzję. Potem kobieta zwróciła się do pasażerów, przemawiając do nich kojącym, typowym dla obsługi Wielkiego Pociągu głosem, a Daniel usiadł na miejscu naprzeciw Klausa. W lewym uchu rozbrzmiała mu delikatna harfowa muzyka, a po niej zdenerwowany głos Merli Shank, kierowniczki sekcji czwartej. Daniel uznał, że ukryte w żyrandolach kamery poszły już w ruch i właśnie pokazują Merli to samo, na co patrzy i on.

– O nie – powiedziała Merla Shank. – Co to jest?

Cokolwiek to było, Daniela przerażało znacznie bardziej niż ją.

5

Dziewczyna szła pewnie, jak nóż zagłębiający się w ciało.

Z sekcji do sekcji, z dołu na górę i z góry na dół, zaczynając od czoła pociągu. Przystawała na moment, potem wspinała się po schodach, przemykała wśród foteli, wracała na dół i przechodziła dalej. Bez wytchnienia.

Szukała.

Pewność, co znajdzie, zdawała się przebijać z każdego jej ruchu.

Opuszczając sekcję szóstą, zatrzymała się, uniosła głowę i mocniej wciągnęła powietrze, jakby węszyła. Po krótkiej chwili ruszyła przed siebie, ale już nie tak szybko. Kilka metrów przed schodami wiodącymi na górny poziom sekcji siódmej przystanęła znowu.

Wielki Pociąg mijał teraz budynki tuż przy torach. Widoczne w oświetlonych oknach twarze – nieme, wpatrzone w pociąg maski – migały jak pociski wystrzelone w przeciwnym kierunku. Potem nagle tunel zmiótł je jak kurtyna. Korytarz pogrążył się w ciemności, ale wydawało się, że dla dziewczyny to bez znaczenia.

Zanim jeszcze pociąg wyjechał z tunelu, pojawiło się kilku konduktorów. Rozmawiali, odbierali lub wydawali polecenia, z niepokojem spoglądając ku górze. Zablokowali drogę do schodów, ale sami wchodzić po nich chyba nie zamierzali.

Zamiast tego parę osób zeszło. Najpierw konduktorka, a za nią rządek przestraszonych, milczących, zdyscyplinowanych postaci.

W pobliżu schodów stało kilka foteli w kształcie świetlistych sześcianów z wyjętymi dwoma bokami. Dziewczyna usiadła i musnęła dłonią podwójną czarną obrożę na szyi. Natychmiast usłyszała głos. Cicha rozmowa trwała krótko, potem dziewczyna wyłączyła przekaźnik.

Czekała.

6

Klaus postawił jeden warunek. Powiedział, że pociąg ma jechać, nie zatrzymując się na żadnej stacji, podczas gdy on sam będzie spokojnie i bez przeszkód rozmawiał z Danielem. Chciał mu coś powiedzieć – tylko jemu. W zamian zgodził się, żeby pozostali pasażerowie zeszli na dół, zostawiając ich samych.

Tak też uczynili, idąc gęsiego za konduktorką, bez mdlenia, krzyków czy jakichkolwiek oznak paniki. Przygarbieni, z pospuszczanymi głowami, z góry godzili się na swój los. Daniel zrozumiał po chwili, że ich rezygnacja wynika z przyzwyczajenia. Charakter nie miał tu nic do rzeczy – chodziło o świat, w jakim żyli. Zabijanie innych bez słowa wyjaśnienia leży w naturze szaleńca, rozumowali. Czemu tu się dziwić? Coś podobnego mogło się zdarzyć każdemu, w dowolnej chwili, i nie ulegało wątpliwości, że ten rodzaj śmierci bynajmniej nie należy do najgorszych. Prawdziwą, a w gruncie rzeczy jedyną treść życia, podstawowy składnik świata – stanowił strach. Strach przed śmiercią, przed szaleństwem, przed tym, że padnie się ofiarą czyjejś agresji albo samemu się aktu takiej agresji dokona, i przed rzeczami dużo jeszcze gorszymi. Rząd był rządem, ponieważ w miarę możności starał się chronić obywateli, ale to „w miarę możności” obejmowało tylko niektóre warianty rozwoju wydarzeń. Tak wyglądało zwyczajne życie, należało się z tym pogodzić.

Zresztą Daniel nie żywił do obłąkanego Klausa Siegla urazy. Patrząc z bliska na jego odsłonięte, okaleczone ciało, prawie mu współczuł. Ileż ten chłopak mógł mieć lat? Najwyżej kilkanaście. Daniel postanowił go o to zapytać. Okazało się, że Klaus jest starszy, niżby się wydawało.

– Skończyłem dwadzieścia – oświadczył z urażoną miną. – Poza tym doświadczenia mi nie brakuje. Pracuję jako drugi asystent chemika w fabryce materiałów wybuchowych na obrzeżach miasta. Fabryka nazywa się Siegel, tak jak ja, ale moja rodzina nie ma z nią nic wspólnego. Planowałem to od wielu miesięcy. Co tydzień podkradałem małe ilości rozmaitych substancji, żeby nikt się nie zorientował. Przygotowałem wszystko w domu. Znam się na tym i jeśli zobaczy mnie jakiś specjalista, na pewno uwierzy. Spójrz.

– Ale ja też ci wierzę – pospiesznie zapewnił Daniel.

– Nieważne. Spójrz.

Daniel Kean zmusił się do przeniesienia wzroku na jego pierś. Myślał, że już się przyzwyczaił do tego widoku, lecz przecenił swoje możliwości. Poczuł dreszcz, widząc, z jaką zręcznością Klaus poprzecinał delikatną skórę, by w nacięciach umieścić coś, co przypominało cieniusieńkie płytki, od których biegły przewody, łączące się na dole z poziomą blaszką. Całość przywodziła na myśl strunowy instrument muzyczny. Daniel sądził początkowo, że kabelki są czerwone od krwi, która wciąż sączyła się z ran, ale przyjrzawszy się lepiej, odkrył, że to farba: wszystkie pomalowane zostały na czerwono, z wyjątkiem trzeciego od lewej, z perspektywy Daniela, albo od prawej, z perspektywy Klausa. Ten jeden był biały, wygięty lekko na zewnątrz, i kończył się pętelką, w której chłopak trzymał kciuk prawej dłoni, nieruchomo, jak gotowy do gry lutnista.

– Wiesz, co się stanie, jeśli opuszczę rękę i pociągnę za ten kabelek? – zapytał.

Daniel potrafił to sobie wyobrazić. Zastanawiał się, czy Merla i jej ekipa widzą wszystko wystarczająco dokładnie, i uczepił się nadziei (słabej), że Klaus blefuje. Jakby w odpowiedzi na jego myśli w słuchawce dał się słyszeć przerażony szept Merli.

– Nie wygląda to dobrze, skarbie. O ile możemy stąd oceniać, ta instalacja zadziała. Chociaż jest bardzo dziwna; tylko szaleniec skonstruowałby coś podobnego. Spróbuję ci wytłumaczyć, jak to funkcjonuje, ale będę przerywać za każdym razem, gdy on się odezwie, żeby się nie domyślił, że jesteśmy w kontakcie, zgoda? Kiwnij głową, jeśli mnie dobrze usłyszałeś.

– Zdecydowałem się na takie rozwiązanie, abyście nie mogli mnie powstrzymać – powiedział Klaus, przekonany chyba, że Daniel kiwa na znak zrozumienia. – Wszystko przewidziałem, więc nawet nie próbuj żadnych sztuczek.

Daniel usiłował przybrać wyraz twarzy, który najlepiej świadczyłby o tym, że sztuczki mu nie w głowie, jednocześnie starając się zrozumieć skomplikowane wyjaśnienia Merli Shank. Niestety słyszał tylko co drugie zdanie.

– Przewodów jest czternaście. Każdy z trzynastu czerwonych... z jednym z ładunków... – Tu podała techniczną nazwę, której nie zrozumiał. – Bardzo sprytne, bo ani kamery, ani... nie wykrywają dwuwymiarowych organicznych ładunków ukrytych pod skórą... Detonację wywołać może tylko ten biały kabelek, który zwisa... kciukiem... pociągnięcie. Ma dwa centymetry... luźno... Jeśli spróbujemy unieszkodliwić chłopaka z dystansu, nie zdążymy zapobiec eksplozji... Tyle że jeśli ten kretyn zaśnie albo zemdleje, skutek będzie ten sam... Słyszysz mnie, Daniel? Nie pozwól, żeby coś podejrzewał, udawaj, że go słuchasz...

Nie musiał udawać. Słuchał go co najmniej tak samo uważnie jak jej.

– Bardzo mi przykro – mówił właśnie Klaus, który sprawiał wrażenie, jakby kręciło mu się w głowie. – Wiem, że to okropne, co robię, ale... muszę, naprawdę...

W słuchawce zatrzeszczał nowy głos: szybki, zdecydowany, władczy.

– Danielu, tu Elsevier Olsen, szef Wydziału Bezpieczeństwa Publicznego. – Na Danielu wywarło to spore wrażenie. Z szefami Wydziału Bezpieczeństwa nie rozmawiało się na co dzień: jakiekolwiek mieli wobec ciebie plany, mogłeś się im jedynie podporządkować. – Od tej chwili przejmuję odpowiedzialność za całą akcję. Jesteśmy na razie poza pociągiem, ale jedziemy tuż za wami w służbowym wozie. Najważniejsze, żebyś nie pozwolił temu wariatowi stracić przytomności. Zadawaj mu pytania!

A zatem, gdy w słuchawce zapadła cisza, Daniel spróbował coś wymyślić.

– Nie rozumiem, Klaus... Dlaczego musisz?

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin