Stuligrosz Stefan - Piórkiem słowika.pdf
(
124 KB
)
Pobierz
Stefan Stuligrosz
Piórkiem Słowika -
Słowo wstępne
Powiedział mi kiedy w serdecznej rozmowie jeden z moich przyjaciół Wojciech Nentwig zastępca
redaktora naczelnego Głosu Wielkopolskiego: Gdy mi tak szczerze i barwnie opowiadasz o sobie, o
najbliższych twemu sercu, o chórze i przyjaciołach, o swych przeróżnych dowiadczeniach i
doznaniach, nasuwa mi się pewna myl. Kochasz Poznań, twe rodzinne miasto. Dumny jeste z
przynależnoci do wspaniałej i pracowitej jak często powtarzasz poznańskiej rodziny. Czy nie
uważasz, że włanie ta rodzina, złożona z poznańskiego i wielkopolskiego społeczeństwa, nie
powinna cię bliżej poznać? Nie zechciałby
snuć przed niš barwnych opowieci o sobie? Bezpor ednio szczere, jak przede mnš o wszystkim
opowiadasz! Zastanów się! Mylę, że warto. Udostępnimy ci łamy Głosu Wielkopolskiego na
sobotnio-niedzielne felietony. Nazwiemy je… O, już mam. Piórkiem słowika. I co ty na to?
Tak zaczęło się moje pisanie o r óżnociach. Przede wszystkim o sprawach, które głęboko zapadły w
mojš pamięć. O przeżyciach dobrych i zagrożeniach. Nie pisałem życiorysu ujętego w formę
logicznych następstw. Nie zamierzałem też tworzyć autobiograficznej opowieci. Z całkiem lunych,
najczęciej nie powišzanych ze sobš felietonów powstawała jednak coraz obszerniejsza opowieć.
Wówczas powiedział mi inny z mych licznych przyjaciół, po samo serce w Poznaniu rozmiłowany,
promieniujšcy życzliwociš, pogodš szlachetnej duszy, ujmujšco kulturalny i prosty, rodowity
Amerykanin Robert D. Gamble sponsor poznańskiego Radia Obywatelskiego, usiłujšcy nade
wszystko mówić poprawnš polszczyznš.
Ja czitałem, ja czitam Piórko słowika. Pan profesor piszesz to piórko
swojemy sercem. I jest, jak pan profesor mówi, dlatego mogę to zrozumieć. Ale czuję, że pan
profesor musi pisać jego życie w całoci. Pan przeżył trudne czasy, miał trudne wybory. Wydaje mi
się, że trzymać integrity podczas takich czasach, to jest cud. Ach, jak po polsku powiedzieć integrity?
Godnoć?
Tożsamoć? Niezależnoć? Integrity to znaczy, że człowiek robi kompromis, kiedy wypada, kiedy jest
możliwe, ale umie powiedzieć nie, kiedy szkodzi wartoci.
Jako Amerykanin nie rozumiem, co pan profesor przeżył. I też przyszłe pokolenia Polaków. Mam
nadzieję, że ich życie będzie tak inne, że też im będzie trudno to zrozumieć. Pan profesor powinien
pisać wszystko.
Zaproponował mi Mr. Robert Gamble wydrukowanie wspomnień w wydawnictwie Media Rodzina of
Poznań.
Zaczęła się żmudna praca nad skompletowaniem i w pewnym sensie logicznym uszeregowaniem
nagromadzonych felietonów stanowišcych podstawę wspomnień przeznaczonych do wydania. Praca
dla mnie tym trudniejsza, że nieustannie przerywana próbami i koncertami mojego chóru,
artystycznymi wyjazdami, problemami zdrowotnymi wr ód moich najukochańszych, a także
podejmowanymi wobec blinich człowieczymi zobowišzaniami.
Tematycznie zbliżone do siebie felietony wymagały w miarę logicznego powišzania.
Skoro zaczšłem pisać, by wypełnić dostrzeżone luki, otwierały się przede mnš szerokie, jak
bezbrzeżne morze, przestrzenie wspomnień zwišzanych z przeróżnymi przeżyciami, sytuacjami,
rozlicznymi doznaniami dobrych przyjani, a także wrogiej nienawici. Szczerej życzliwoci, a często
także skrajnego prostactwa i nieuczciwoci. Nie! Wszystkiego nie zdołam opisać w tej doć popiesznie
komponowanej ksišżce.
Postanowiłem przeto rozłożyć moje wspomnienia na kilkuczęciowe etapy. Obecna ksišżka,
zatytułowana za zgodš Głosu Wielkopolskiego tak samo, jak moje felietony, zawiera mniej lub
bardziej z sobš powišzane opowiadania zwišzane z różnymi okolicznociami mojego życia, przede
wszystkim jednak z moim życiem w przedwojennym, okupowanym i tuż powojennym Poznaniu,
poczštkiem mojej artystycznej drogi, mojš ukochanš rodzinš i przyjaciółmi. Opowiadania o mych
szczególnie drogich przyjaciołach, mšdrych i dobrych nauczycielach, o moich wybitnych
wychowankach muzycznych spisuję już do następnego zbioru wspomnień.
Przecież na wdzięcznš pamięć zasługuje moja umiłowana matka artystyczna, znakomita poznańska
pianistka Gertruda Konatkowska, czy także całym sercem mi oddana babunia Maria Tršmpczyńska,
która jako wybitny znawca sztuki wokalnej uczyła mnie solowego piewu.
Trzeba też wreszcie jasno przedstawić historię wštpliwych etycznie działań konkurencji, która
wyrzšdziła wiele krzywdy prawdziwym słowikom.
Piórkiem słowika trzeba też przedstawić ciekawe i barwne podróże koncertowe po wielu krajach.
Tymczasem zechciejcie Drodzy Czytelnicy przyjšć pierwszš częć spisanych wspomnień, jako
szczery wyraz mojej wobec Was, kochani, serdecznej przyjani.
Drogowskazy życia
Poznań. Moje rodzinne miasto. Ponad wszystkie ukochane. Najpiękniejsze! Z nim zwišzałem całe
moje życie. Bogate w różnorodne, niezwykle barwne przeżycia. W
każdym okresie dla mnie inne. Uzależnione od zmieniajšcych się sytuacji, okolicznoci, r odowisk.
Przede wszystkim jednak od wielu, bardzo wielu przyjaciół, nauczycieli, którzy swš osobowociš i
przykładem, często serdecznš życzliwociš, ofiarnš opiekš, szczerym oddaniem, pomagali mi, a swym
własnym dowiadczeniem torowali drogi mego życia. Poszerzali jego horyzonty.
Teraz, kiedy osišgnšłem pełnię życiowej jesieni, chętnie wracam do dawno minionych lat. Piękne to
były czasy! Przypominam sobie wiek dziecięcej beztroski. To dla mnie Starołęka i Rataje.
Wspomnieniami ogarniam zwišzany najpierw z Wildš, potem ze r ódkš okres młodzieńczy,
naznaczony spontanicznš radociš życia i żarliwym, najzupełniej przecież naturalnym pragnieniem
szczęcia.
Z perspektywy minionych lat kilkudziesięciu czułš mylš wracam do mojej ukochanej Grobli. Do
kocioła Wszystkich więtych, gdzie przez wiele lat grałem na najwspanialszych wówczas w Poznaniu
organach. Tam na Grobli przesycony nadmiarem entuzjazmu i twórczej energii trwałem w
ustawicznym zapracowaniu.
Silne zwišzki z umiłowanš sztukš muzycznš, a szczególnie wytrwała i niczym niepowstrzymana wola
osišgnięcia możliwie najszerszego zakresu wiedzy i umiejętnoci upoważniajšcych do podejmowania
i realizacji ambitnych planów artystycznych, potęgowała me siły. Studia wokalne, dyrygenckie,
muzykologiczne wieńczone powiem szczerze dobrymi rezultatami. Skromne służbowe mieszkanie,
do którego tyle cudownego ciepła wniosła moja nad wszystkich umiłowana Barbara.
Wraz z trzema najdroższymi córkami Annš, Mariš i Stefaniš dała mi rodzinne szczęcie, a
opiekuńczš czułociš i delikatnociš stworzyła mi w domu wspaniałe warunki do twórczej pracy.
Drugš mojš rodzinš stał się drogi memu sercu chór. Rozwijajšcy się coraz wspanialej z miesišca na
miesišc, z roku na rok. Ileż to czasu trzeba było powięcać nie tylko na chóralne próby! Różnymi
sposobami starałem się o potrzebny repertuar. Msze, motety, psalmy, hymny, pieni
Póniej również kantaty i oratoria. Całymi nocami przepisywałem partytury. Powielałem nutowe
materiały na poszczególne głosy soprany, alty, tenory, basy.
Pod koniec studiów zaczęła się moja ponad trzydzieci lat trwajšca działalnoć artystyczno-
pedagogiczna. Wiele energii i niemało serca dałem poznańskiej uczelni muzycznej i wybitnie
utalentowanej młodzieży. Czternastoletni okres mojej służby rektorskiej jest wieńczony sukcesami tej
pracy.
Sam się czasami dziwię, jak potrafiłem temu wszystkiemu podołać? Zresztš do dzi, mimo
abrahamowego wieku, nie opuszczajš mnie twórcze siły. Komu to zawdzięczam?
Mam trzy r ódła zasilania życiowej energii. Naturalnie i szczerze pojęta głęboka wiara. Oparte na
wzajemnych uczuciach bezgranicznego przywišzania silne zwišzki rodzinne. Wspaniały dar
doznawanej z różnych stron, wiernej, a przeze mnie odwzajemnianej przyjani. Te trzy r ódła
wystarczajš do szczęcia. Zapewniajš radoć życia. Spokój do pracy. W momentach zagrożenia sš
skutecznym oparciem.
Sama myl, że w każdej sytuacji wymagajšcej pomocy nie jestem osamotniony, jest cudownym
pokrzepieniem. W zespoleniu ze Stwórcš i najbliższymi mogę przeżywać radoć życia. Dzielić się niš
ze wszystkimi jak powszednim chlebem.
Niełatwo jest jednak obarczać ukochanych własnymi, szczególnie trudnymi do rozwišzania
problemami lub obcišżać osobistymi zmartwieniami. Ale wiadomoć, że w ich gronie rodziny,
przyjaciół zawsze znajdzie się kto godny zaufania, a zarazem chętny do służenia pomocš czy dobrš
radš, wyrozumiałš cierpliwociš, a chociażby tylko współczuciem i pocieszajšcym słowem, pozwala
łatwiej znieć ciężar doznawanego cierpienia.
W dekalogu, dwóch przykazaniach miłoci, w naukach rodziców i dobrych nauczycieli, w
niezliczonych wartociowych przykładach znajdowałem zarówno pożyteczne życiowe drogowskazy,
jak i ostrzegawcze znaki, wymagajšce podejmowania stanowczych i odważnych decyzji oraz
zwielokrotnienia sił do pokonania napotykanych na drodze trudnoci. Czasami bardzo
niebezpiecznych, ze złoliwš premedytacjš rzucanych mi kłód pod nogi.
Stosujšc się do drogowskazów i przestrzegajšc znaki sygnalizujšce zagrożenia, byłem bezpieczny.
Łatwo docierałem do celu zwycięstwa nad sobš. Omijałem przeszkody. Zapominajšc o nich lub
lekceważšc je, stawałem się ofiarš napastliwych doznań zwštpienia, niechęci, zniecierpliwienia czy
nawet skrajnej bezsilnoci. W takich momentach wystarczyło jedno tchnienie Bożej łaski. Błysk jednej
myli, czyje miłujšce czy tylko życzliwe serce, podana w porę przyjacielska dłoń pomagały odzyskać
dawne siły, a wraz z nimi radoć życia.
Uczono mnie też od młodoci dawać z siebie jak najwięcej, a w zamian nie oczekiwać niczego.
Zwłaszcza wdzięcznoci, by uniknšć zbytecznego rozgoryczenia czy żalu. W jakim stopniu
skorzystałem lub nadal korzystać potrafię z udzielanych mi za młodu rad i pouczeń, okaże się w
ostatecznym rozliczeniu.
Nieudolne będš wszelkie słowa, jakimi chciałbym wyrazić goršcš wdzięcznoć za obfitoć darów
otrzymanych od Dawcy życia i wszelkiego dobra. Wychowawcom i nauczycielom za cenne rady i
przekazanš wiedzę. Najbliższym za dozgonnš miłoć.
Niezliczonym przyjaciołom za bezinteresownš wiernoć. Wielu już po tamtej stronie życia. Jako
wierzšcy wiem, że trwajš przy mnie. Odczuwam ich obecnoć, a w momentach zagrożenia ich
namacalnš pomoc.
Z największš czciš i miłociš wspominam moje najdroższe drogowskazy życia!
Organowe tutti
Na wiat przyszedłem 26 sierpnia 1920 roku. W samo więto Matki Boskiej Częstochowskiej. Z ojca
Piotra i matki Marianny Błotnej. Ich lub odbył się 9
listopada 1919 roku w parafialnym kociele w Głuszynie. Około 10 km na południe od mej i mojej
matki rodzinnej Starołęki, która wówczas jeszcze nie miała własnego kocioła.
Kiedy się pobierali, Piotr miał 21 lat. Kończył włanie służbę w polskim już wojsku. Marianna była o
dwa lata młodsza od swego męża. Tworzyli podobno bardzo ładnš i dobranš parę. On, przystojny i
zdrowy młodzian z Wierzbiczan spod Gniezna, opięty przylegajšcym do zgrabnej figury żołnierskim
mundurem, zdobył
serce ukochanej Marysi szlachetnš dobrociš i niezwykle delikatnš, jak na wiejskiego chłopaka,
czułociš. Tych cudownych zalet charakteru nie zatracił do końca swego pracowitego życia. A jego
zawsze radonie rozpiewana i słonecznie promienna dziewczyna, o której względy bezskutecznie
ubiegała się cała czereda starołęckich chłopaków, odpowiedziała najmilszemu Piotrusiowi pełnš
żarliwociš co dopiero rozbudzonego w dziewczęcym sercu uczucia pierwszej, goršco
odwzajemnianej miłoci. Pierwszym też jej owocem był zdrowo urodzony syn
Stefan. Jedno mi tylko dali imię na chrzcie więtym. Drugie Piotr otrzymałem dopiero przy
bierzmowaniu.
Swoje przybycie na wiat Boży podobno oznajmiłem przeraliwie dononym głosem.
Patrzcie go! Jaki to wielgachny krzykacz z tego Stefanka! wołała z radociš znajšca się na piewaniu
moja babcia Franciszka. Matka mojej matki. W jej mieszkaniu przy ulicy Starołęckiej 82 się
urodziłem.
Jaki ważny z tego krzyku! Aż poczerwieniał z wysiłku. Byle kim to on tam nie będzie!
przekonywała Piotra pochylonego nad synem. Mój Stefanek będzie kanonikiem. Taki spany i
czerwony. A może organistš? Jeszcze żaden dominus-vobiscum nie umarł nad próżnš miskum
zakończyła ludowym porzekadłem i zamiała się serdecznie, zadowolona ze swego dowcipu. A
bardziej z wnuczka, który calutki przypadł jej do serca od momentu, skoro go tylko ujrzała.
Do stanu duchownego przeznaczył mnie też mój ojciec chrzestny, Walenty, mój dziadek. Ojciec
mojego ojca, Piotra. Przecież nie na darmo po ceremonii chrztu więtego, złożył na chwilę długachnš
biało-falbaniastš poduszkę z miłš jego sercu zawartociš na bocznym ołtarzu.
We go sobie, Panie! Niechże będzie twój! prosił żarliwš prostotš, klęczšc przed Bogiem Walenty,
podczas gdy ja darłem się wniebogłosy.
Takie mi póniej historie o babci Franciszce i dziadku Walentym opowiadano.
Księdzem nie zostałem. W momencie, kiedy zaczšłem takš możliwoć rozważać, spodobała mi się
moja Barbara. Od dnia lubu, 20 stycznia 1952 roku, wiernie trwa przy moim sercu i jest nam z sobš,
naszymi córkami, zięciami i wnukami dobrze. Bardzo dobrze.
Rozlegajšcy się po nawach kocioła krzyk co dopiero ochrzczonego wnuka dziadka Walentego i babci
Plik z chomika:
an5
Inne pliki z tego folderu:
Czarodziej - Biografia Paula Coelho - Fernando Morais.pdf
(9149 KB)
Amiradżibi Helena - Słodkie życie księżniczki.pdf
(1539 KB)
Led Zeppelin - Hołd.pdf
(26111 KB)
Biografie_wielkich_romantyk_w_.pdf
(184 KB)
Centkiewiczowie Alina i Czesław - Fridtjof co z ciebie wyrośnie.pdf
(687 KB)
Inne foldery tego chomika:
Adam Asnyk
Adrianna Basso
Agnieszka Osiecka
Agota Kristof
Amos Oz
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin